Po zwiedzeniu pałacu jedziemy na lunch. Tak, w Azji je się wiele różności. Nel - to żadne bohaterstwo z tym jedzeniem pędraków; ja osobiście nie widzę różnicy między schrupaniem chipsowego pasikonika, a zjedzeniem np. krewetki. Przecie to też w pewnym sensie jakby "owad morza". Stolica Kambodży leży przy ujściu wcześniej omawianej Tonle Sap do Mekongu. Wchodzimy do słoniowej knajpki przy nabrzeżu Tonle Sap i biuro funduje; oczywiście napoje płatne we własnym zakresie. W obcych miejscach zwykle testuję miejscowe piwa i muszę stwierdzić, że zarówno tajladzkie jak i kambidżańskie są całkiem przyzwoite - taki normalny lager. Po lunchu wychodząc z knajpki widzę, że i tu można se zamówić i zjeść coś bardziej oryginalnego - węża.
Jedziemy do hotelu, który znajduje się w jednej z przecznic drogi i deptaka po nabrzeżu. Po relaksie wycodzimy na wieczorny spacer, a na deptaku sporo się dzieje. Jest siłownia na wolnym powietrzu, jakieś zajęcia z aerobiku, możesz coś ze stoliczka przekąsić ... i najważniejsze - trudno się zgubić. To kilka foto.
ja z robalami mam ciutek inaczej spróbuję czasami, ale takie które nie mają nóg, wąsów i innych dziwnie wystających odnóg (i przypieczone tak, że odnóża odpadły ) ani żadnych obrzydliwych skojarzeń; próbowałam w Tajlandii , na Sri Lance i chapulinesy w Meksyku, no i jakoś żyję ale fakt, to były takie testowania bez żadnej przyjemności, ot ciekawość, żeby w ogóle przełamać się i spróbować, ale nie jest to na pewno mój przysmak
Dokładnie tak Piea, żadnych ogromnych pająków czy skorpionów do tej pory nie próbowałem, bo nie chodzi o to by się najeść, ale przełamać i spróbować. Koniec kulinariów; skoro świt ruszamy w stronę Wietnamu. Na początek przejazd przez stolicę Kambodży - najpierw znanym nabrzeżem Tonle Sap, potem nowoczesnym mostem nad Mekongiem, mijamy jakieś królewskie kluby czy budynki, w tym królewskie kasyno i docieramy do granicy. Samej odprawy zupełnie nie pamiętam - musiała być krótka. Z pewnością nie wymieniam waluty, bo w każdej knajpie zapłacisz dolarem. Potem jeszcze jakiś parking na kawę i toaletę i po jakimś czasie pierwsze zwiedzanie - landrynkowy kościół. Świątynia w Tay Ninh to główny ośrodek synkretycznej religii cao dai. Kaodaizm to taki zlepek z różnych religii i systemów filozoficznych, a świątynia pochodzi z 1923r.
Inaczej wyglądają miejsca gdzie zatrzymują się głównie miejscowi - parasol, jakiś daszek i garkuchnia (jak powyżej) i inaczej dla zagranicznych turystów.
No i punkt graniczny - Wietnam zmiana autokaru i jedziemy dalej.
Wchodzimy oczywiście na bosaka do kościoła, w którym trwają jakieś ciche modlitwy. Wierni ubrani obowiązkowo na biało wchodzą głównym wejściem, a ci inni bocznym; jest religijna policja, która pozwala na dojście do wyznaczonego jedynie miejsca, a nie pod sam ołtarz; no i wyjść również musisz bocznymi drzwiami. To foto - front, ażurowe okna i wnętrze.
Po wyjściu ze świątyni idziemy na lunch obok buszujących na chodniku makaków, a potem wśród niskiej zabudowy do knajpy. Przy niektórych budynkach stoją jakby groby?? I nie można tego wykluczyć; w Chinach też zmarli są grzebani we własnej ziemi.
Czasomi nabranie zupy nie jest takie całkiem proste. Po lunchu ruszamy dalej. Następnym punktem programu są partyzanckie tunele. Teraz to swoiste muzeum na wolnym powietrzu.
Nie wiedziałem, a podobno tunele powstawały już w czasie wojny Wietnamczyków z Francuzami, a później w czasie walki z USA zostały rozbudowane i było w nich wszystko. No i bagatela, tego podziemia było ponoć 200km. W jednej z chat przykładowy wlot do tunelu. Po wstępnych wyjaśnieniach pod dachem ruszamy ścieżką do dżungli i pełne zaskoczenie: wańka - wstańka, unosi się pokrywa i stoi żołnierz Wietkongu. Dalej jeszcze pokazane różne niespodzianki i pułapki na wroga, a także kominy wentylacyjne oraz punkty do obserwacji. Dla chętnych nawet krótka trasa do przejścia. Dodatkowo, nawet w tunelach znajdowały się pułapki, o których wiedzieli tylko Wietnamczycy - na podziemnym skrzyżowaniu jedna z odnóg była np. tylko śmiertelną pułapką. To idziemy.
Powyżej właśnie konin wentylacyjny w nibytermitierze. Niektórzy zaciskają więzy z partyzantami, potem dalsze pułapki, są i pamiątki. I tak idąc po terenie widzę żerujące fajne ptaszki - sójkowiec białogłowy lub białoczuby więc usiłuję je uwiecznić, ale nie jest to proste, dżungla no i wycieczka zniknęła trza iść dalej. Bez większych trudności jednak odnajduję ich raczących się tapioką. Za chwilę koniec zwiedzania i jedziemy już do hotelu do Sajgonu.
Wjeżdżamy do Sajgonu już po zapadnięciu zmroku i faktycznie - komunikacyjnie trochę tu taki sajgon i wiele jednośladów jeżdżących różnie. Więc kilka foto przez szybę i jesteśmy w hotelu.
Różni ludzie robią przed snem różne rzeczy. Ja np. lubię rozwiązać jakąś krzyżówkę, a moja wspaniała skądinąd żona, dobrze, że tylko na wyjazdach, musi spacerować. Tak więc i z hotelu w Sajgonie wychodzimy na wieczorny spacer. Tak, wychodzimy, bo gdybym nie zechciał była by karczemna awantura i wypominanie do końca wyjazdu, albo i dłużej. Więc foto wieczornego miasta. Zaraz obok jest opera i ratusz i jutro tu będziemy, ale ...
Większość robi se foto z tym sportowym autkiem, a ja robię foto jedynie tej zielonej żabce, bo jednak jak na kraj komunistyczny taki samochód ?? no przecie nie dla mas? Do czego służą chodniki? Okaże się jutro, ale już i teraz widać, że do parkowania jednośladów, a przy okazji i pogawędkę można se uciąć. Nawet tu, pod operą, życie toczy się na ulicy z przenośnymi na drążku sklepami czy barami. I zgodnie z Kodeksem Drogowym kierowca, żeby jechać powinien być wypoczęty! Zdarzają się więc wypoczywający.
Po zwiedzeniu pałacu jedziemy na lunch. Tak, w Azji je się wiele różności. Nel - to żadne bohaterstwo z tym jedzeniem pędraków; ja osobiście nie widzę różnicy między schrupaniem chipsowego pasikonika, a zjedzeniem np. krewetki. Przecie to też w pewnym sensie jakby "owad morza". Stolica Kambodży leży przy ujściu wcześniej omawianej Tonle Sap do Mekongu. Wchodzimy do słoniowej knajpki przy nabrzeżu Tonle Sap i biuro funduje; oczywiście napoje płatne we własnym zakresie. W obcych miejscach zwykle testuję miejscowe piwa i muszę stwierdzić, że zarówno tajladzkie jak i kambidżańskie są całkiem przyzwoite - taki normalny lager. Po lunchu wychodząc z knajpki widzę, że i tu można se zamówić i zjeść coś bardziej oryginalnego - węża.
papuas
Jedziemy do hotelu, który znajduje się w jednej z przecznic drogi i deptaka po nabrzeżu. Po relaksie wycodzimy na wieczorny spacer, a na deptaku sporo się dzieje. Jest siłownia na wolnym powietrzu, jakieś zajęcia z aerobiku, możesz coś ze stoliczka przekąsić ... i najważniejsze - trudno się zgubić. To kilka foto.
papuas
Papuas, dla mnie to by jednak było wyzwanie nie do pokonania . Podobnie rzecz by sie miała z wężem , pieskiem etc
No trip no life
ja z robalami mam ciutek inaczej spróbuję czasami, ale takie które nie mają nóg, wąsów i innych dziwnie wystających odnóg (i przypieczone tak, że odnóża odpadły ) ani żadnych obrzydliwych skojarzeń; próbowałam w Tajlandii , na Sri Lance i chapulinesy w Meksyku, no i jakoś żyję ale fakt, to były takie testowania bez żadnej przyjemności, ot ciekawość, żeby w ogóle przełamać się i spróbować, ale nie jest to na pewno mój przysmak
Piea
Dokładnie tak Piea, żadnych ogromnych pająków czy skorpionów do tej pory nie próbowałem, bo nie chodzi o to by się najeść, ale przełamać i spróbować. Koniec kulinariów; skoro świt ruszamy w stronę Wietnamu. Na początek przejazd przez stolicę Kambodży - najpierw znanym nabrzeżem Tonle Sap, potem nowoczesnym mostem nad Mekongiem, mijamy jakieś królewskie kluby czy budynki, w tym królewskie kasyno i docieramy do granicy. Samej odprawy zupełnie nie pamiętam - musiała być krótka. Z pewnością nie wymieniam waluty, bo w każdej knajpie zapłacisz dolarem. Potem jeszcze jakiś parking na kawę i toaletę i po jakimś czasie pierwsze zwiedzanie - landrynkowy kościół. Świątynia w Tay Ninh to główny ośrodek synkretycznej religii cao dai. Kaodaizm to taki zlepek z różnych religii i systemów filozoficznych, a świątynia pochodzi z 1923r.
Inaczej wyglądają miejsca gdzie zatrzymują się głównie miejscowi - parasol, jakiś daszek i garkuchnia (jak powyżej) i inaczej dla zagranicznych turystów.
No i punkt graniczny - Wietnam zmiana autokaru i jedziemy dalej.
papuas
Wchodzimy oczywiście na bosaka do kościoła, w którym trwają jakieś ciche modlitwy. Wierni ubrani obowiązkowo na biało wchodzą głównym wejściem, a ci inni bocznym; jest religijna policja, która pozwala na dojście do wyznaczonego jedynie miejsca, a nie pod sam ołtarz; no i wyjść również musisz bocznymi drzwiami. To foto - front, ażurowe okna i wnętrze.
papuas
Po wyjściu ze świątyni idziemy na lunch obok buszujących na chodniku makaków, a potem wśród niskiej zabudowy do knajpy. Przy niektórych budynkach stoją jakby groby?? I nie można tego wykluczyć; w Chinach też zmarli są grzebani we własnej ziemi.
Czasomi nabranie zupy nie jest takie całkiem proste. Po lunchu ruszamy dalej. Następnym punktem programu są partyzanckie tunele. Teraz to swoiste muzeum na wolnym powietrzu.
papuas
Nie wiedziałem, a podobno tunele powstawały już w czasie wojny Wietnamczyków z Francuzami, a później w czasie walki z USA zostały rozbudowane i było w nich wszystko. No i bagatela, tego podziemia było ponoć 200km. W jednej z chat przykładowy wlot do tunelu. Po wstępnych wyjaśnieniach pod dachem ruszamy ścieżką do dżungli i pełne zaskoczenie: wańka - wstańka, unosi się pokrywa i stoi żołnierz Wietkongu. Dalej jeszcze pokazane różne niespodzianki i pułapki na wroga, a także kominy wentylacyjne oraz punkty do obserwacji. Dla chętnych nawet krótka trasa do przejścia. Dodatkowo, nawet w tunelach znajdowały się pułapki, o których wiedzieli tylko Wietnamczycy - na podziemnym skrzyżowaniu jedna z odnóg była np. tylko śmiertelną pułapką. To idziemy.
Powyżej właśnie konin wentylacyjny w nibytermitierze. Niektórzy zaciskają więzy z partyzantami, potem dalsze pułapki, są i pamiątki. I tak idąc po terenie widzę żerujące fajne ptaszki - sójkowiec białogłowy lub białoczuby więc usiłuję je uwiecznić, ale nie jest to proste, dżungla no i wycieczka zniknęła trza iść dalej. Bez większych trudności jednak odnajduję ich raczących się tapioką. Za chwilę koniec zwiedzania i jedziemy już do hotelu do Sajgonu.
papuas
Wjeżdżamy do Sajgonu już po zapadnięciu zmroku i faktycznie - komunikacyjnie trochę tu taki sajgon i wiele jednośladów jeżdżących różnie. Więc kilka foto przez szybę i jesteśmy w hotelu.
papuas
Różni ludzie robią przed snem różne rzeczy. Ja np. lubię rozwiązać jakąś krzyżówkę, a moja wspaniała skądinąd żona, dobrze, że tylko na wyjazdach, musi spacerować. Tak więc i z hotelu w Sajgonie wychodzimy na wieczorny spacer. Tak, wychodzimy, bo gdybym nie zechciał była by karczemna awantura i wypominanie do końca wyjazdu, albo i dłużej. Więc foto wieczornego miasta. Zaraz obok jest opera i ratusz i jutro tu będziemy, ale ...
Większość robi se foto z tym sportowym autkiem, a ja robię foto jedynie tej zielonej żabce, bo jednak jak na kraj komunistyczny taki samochód ?? no przecie nie dla mas? Do czego służą chodniki? Okaże się jutro, ale już i teraz widać, że do parkowania jednośladów, a przy okazji i pogawędkę można se uciąć. Nawet tu, pod operą, życie toczy się na ulicy z przenośnymi na drążku sklepami czy barami. I zgodnie z Kodeksem Drogowym kierowca, żeby jechać powinien być wypoczęty! Zdarzają się więc wypoczywający.
papuas