Wydaje się, że w Meksyku idealnie działa poczta pantoflowa - zaledwie autokar staje w San Cristobal, a już czekają indianki z pamiątkami. Wysiadamy, bo pod hotel nie dojedzie, zbyt wąsko. Pamiątki są bardzo oryginalne, więc sporo osób kupuje, nawet ja. Takie kolorowe wykonane z resztek materiałów i włóczki laleczki z magnesikiem. Moja do dziś zdobi lodówkę wśród kilku innych.
Wieczorne zwiedzanie S.Cristobal psuje trochę niedawne trzęsienie ziemi i padający co chwila deszcz - cóż wiadomo, górska aura kapryśna bywa. Z powodu przeszłego trzęspenia ogrodzone i pozamykane są najważniejsze zabytki - katedra i kościół Santo Domingo. Cóż więc robić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem?? Chodzimy trochę po urokliwych, choć mokrych uliczkach, a potem grupowo do miejscowej dyskoteki i szaleństwa przy tequili; niektórzy z uczestników już wcześniej bawili w meksykańskich dyskotekach. Chodząc po miasteczku udaje mi się zajrzeć do wnętrza kościoła MB Miłosierdzia pochodzącego z 1712r, ale grupa nie wchodzi (nie był w programie) więc tylko dwa pstryki i trza gonić grupę. Kościół z pięknym ołtarzem, a ciekawostką są odprawiane nabożeństwa ponoć jedynie w języku indiańskim.
Drobni sprzedawcy także chronią się przed deszczem w podcieniach hali targowej. To jeszcze kilka kroków do Santo Domingo, ale również do obejrzenia jedynie z zewnątrz.
Kościół MB Miłosierdzia został zbudowany niedaleko Santo Domingo specjalnie dla lokalesów w 1712r. gdyż Indianie (podobno) nie mieli prawa wstępu do kościoła Santo Domingo. Idąc do tej dyskoteki wchodzimy do jakiegoś jubilera z minimuzeum, w którym repliki dzieł Majów; jest nawet grobowiec Pacala. Obfociłem to, bo ładne, ale dziś już nie umiem powiedzieć czy coś z tego było na sprzedaż.
Papuas, nie pomyślałabym, że do Meksyku trzeba zabrać kurtki i parasol. W moim przekonaniu (choćiaż nie byłam) Meksyk wydaje się być gorącym krajem. Po Twojej relacji i po Malcie, na której często padało zacznę myśleć inaczej
hi hi jak kto jedzie leżeć na plaży to zapewne parasol mu niepotrzebny, ale na objazdówce to czasem jedyna gwarancja zrobienia foto noooo jedynie na objazd środkowej Sahary można nie zabierać parasola tak jak pisałem powyżej 2000m npm ranki są dość rześkie więc na foto pojawią się czasem polarki
Następnego dnia skoro świt jedziemy do San Juan Chamula - miejscowy folklor - miasteczko indiańskie ze specyficznym kościołem, gdzie więcej obrzędów szamańskich niż katolicyzmu; jedynie liczni święci i gorąca modlitwa wiernych mają coś wspólnego z kościołem. Z szamaństwem też - niejeden kogut stracił tu podczas modlitwy życie. Tak mnie zestresowali, że nie wolno, bo zabiją, że zrobiłem ino jedno foto wnętrza kościoła i to jeszcze z zewnątrz. Spokojnie mogłem wejść i od drzwi zrobić ze 2 foto; cóż mądry Polak po szkodzie. Przed placem kościelnym barwny, klimatyczny i pełen niezwykłości indiański targ, który obfotografowałem. Tak, wewnątrz kościoła rygorystyczny zakaz - nie wolno wczodzić w czapce i okularach słonecznych ani korzystać z aparatu, kamery i komórki. Przyjeżdżamy na parking i zaczynamy od obejrzenia miejscowego cmentarza, a potem schodzimy do miasteczka. Na cmentarzu jest jeszcze dość mglisto, ale potem mgła opada i piękny słoneczny dzień; parasol niepotrzebny. Cmentarze w Meksyku widziane z autokaru są bardzo kolorowe, ale ten indiański to chyba jedyny jaki tu odwiedziłem. Autokar odjeżdża z miejsca, gdzie nas wczoraj wysadził, a potem foto cmentarza z drogi, dalej ten indiański i folklor miasteczka.
Tak, samochody dostawcze są tu malowane i ozdabiane dodając kolorytu.
No to idziemy w stronę szamańskiego kościoła. Tradycyjne stroje indiańskich mieszkańców wykonane są z owczych skór - kobiety zakładają czarne, włochate spódnice, a mężczyźni białe włochate kamizelki. Oczywiście są jakieś odstępstwa od tego, ale miejscową kobietę zawsze zobaczysz w czarnej spódnicy, czasem bez futra. Można też zauważyć tradycyjny sposób przenoszenia towarów, zakupów - torba zarzucona na plecy z opaską nośną umieszczoną na czole. Folklor. Niezwykle barwny i ciekawy jest targ na placu niedaleko kościoła. Tu naprawdę kupisz wszystko - kadzielnice do odczynania uroków, naczynia z tykwy, owoce i warzywa, wyroby ze skóry i kokę w każdej ilości.
Funkcjonuje tu nawet pucybut. I docieramy do kościoła; kilka zewnętrznych foto i wchodzimy do środka. To najdziwniejszy kościół w Meksyku - nie odbywają się tu niedzielne msze, bo lata temu wierni wyprosili stąd katolickiego księdza. Kościół służy do modlitwy i odprawiania szamańskich rytuałów. We wnętrzu nie ma ławek, a na posadzce leżą sosnowe igły, na których siedzą i klęczą wierni. Na bocznych ścianach rzędy świętych, aby każdy mógł se swojego wybrać; do tego palące się świece i znicze, zapach palonych ziół i żarliwa modlitwa, czasem o zdrowie z kogutem w roli głównej. No kogut tej modlitwy nie przeżyje ...
Teraz foto z targu, a jako pierwsze modlącej się trójki mężczyzn. Dlaczego nie modlą się w kościele?? Może zbyt nagrzeszyli??
Na meksykańskim targu nie może zabraknąć fasoli, a mają jej tu parę gatunków. To jeszcze na następnych prażona świńska skóra - chrupiąca i lekko słonawa w smaku, a potem wspomniana koka na kilogramy, tej nie próbowałem. I wracamy do autokaru na parking, bo dziś jeszcze rejs do kanionu Sumidero. Odjeżdżając jeszcze zaokienne widoki na tutejsze uprawy.
Był folklor to teraz przyroda. Po indiańskim miasteczku rejs łodziami po przełomie rzeki Grijalva czyli kanion Sumidero. Ubrani w kapoki wpływamy łodzią do kanionu; o ile dobrze pamiętam, wycieczka zmieściła się do dwóch łodzi. Początkowo ściany kanionu niezbyt wysokie jednak w miarę wpływania w głąb wypiętrzają się aż do wysokości dobrze ponad 1000m. Spotykamy mieszkające tu krokodyle (takie ok. 3,5m) oraz ptaki: kormorany, czaple i sępniki czarne. Nie wszystkim udało się zrobić przyzwoite foto. Podpływamy do drzew gdzie bytują wyjce, ale ... ani nie wyły, ani nie pokazały nawet końca ogona. Pewnie miały sjestę. To ruszamy.
myślę, że jednak dziergane hand made; jak popatrzysz na stroje kobiet to wiele ma jakieś narzuty czy też chusty, które wyglądają na robione na drutach lub plecione musisz koniecznie tu przyjechać Asia, z pewnością znajdziesz jakieś wzory i inspiracje dla siebie ... Wracamy zatem do kanionu Sumidero, bo to jeszcze nie koniec pływania. Oj, będzie jeszcze woda i woda ... aż do znudzenia. Kanion kończy się zaporą i elektrownią wodną - im bliżej zapory tym więcej pływających śmieci; do samej zapory nie dopływamy, na szczęście. Wpływamy jednak do jaskini z figurą MB oraz oglądamy najsłynnejszy tu wodospad czyli choinkę. Normalnie woda spada z wysoka na nacieki nad lustrem wody, które pokryte zielenią przypominają choinkę właśnie. Podczas naszej bytności zielona choinka była, ale wodospadu - ani kropli. Nad choinką majańska twarz.
Wydaje się, że w Meksyku idealnie działa poczta pantoflowa - zaledwie autokar staje w San Cristobal, a już czekają indianki z pamiątkami. Wysiadamy, bo pod hotel nie dojedzie, zbyt wąsko. Pamiątki są bardzo oryginalne, więc sporo osób kupuje, nawet ja. Takie kolorowe wykonane z resztek materiałów i włóczki laleczki z magnesikiem. Moja do dziś zdobi lodówkę wśród kilku innych.
Wieczorne zwiedzanie S.Cristobal psuje trochę niedawne trzęsienie ziemi i padający co chwila deszcz - cóż wiadomo, górska aura kapryśna bywa. Z powodu przeszłego trzęspenia ogrodzone i pozamykane są najważniejsze zabytki - katedra i kościół Santo Domingo. Cóż więc robić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem?? Chodzimy trochę po urokliwych, choć mokrych uliczkach, a potem grupowo do miejscowej dyskoteki i szaleństwa przy tequili; niektórzy z uczestników już wcześniej bawili w meksykańskich dyskotekach. Chodząc po miasteczku udaje mi się zajrzeć do wnętrza kościoła MB Miłosierdzia pochodzącego z 1712r, ale grupa nie wchodzi (nie był w programie) więc tylko dwa pstryki i trza gonić grupę. Kościół z pięknym ołtarzem, a ciekawostką są odprawiane nabożeństwa ponoć jedynie w języku indiańskim.
Drobni sprzedawcy także chronią się przed deszczem w podcieniach hali targowej. To jeszcze kilka kroków do Santo Domingo, ale również do obejrzenia jedynie z zewnątrz.
papuas
Kościół MB Miłosierdzia został zbudowany niedaleko Santo Domingo specjalnie dla lokalesów w 1712r. gdyż Indianie (podobno) nie mieli prawa wstępu do kościoła Santo Domingo. Idąc do tej dyskoteki wchodzimy do jakiegoś jubilera z minimuzeum, w którym repliki dzieł Majów; jest nawet grobowiec Pacala. Obfociłem to, bo ładne, ale dziś już nie umiem powiedzieć czy coś z tego było na sprzedaż.
I wróciliśmy do hotelu. Pora spać.
papuas
Papuas, nie pomyślałabym, że do Meksyku trzeba zabrać kurtki i parasol. W moim przekonaniu (choćiaż nie byłam) Meksyk wydaje się być gorącym krajem. Po Twojej relacji i po Malcie, na której często padało zacznę myśleć inaczej
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
hi hi jak kto jedzie leżeć na plaży to zapewne parasol mu niepotrzebny, ale na objazdówce to czasem jedyna gwarancja zrobienia foto noooo jedynie na objazd środkowej Sahary można nie zabierać parasola tak jak pisałem powyżej 2000m npm ranki są dość rześkie więc na foto pojawią się czasem polarki
Następnego dnia skoro świt jedziemy do San Juan Chamula - miejscowy folklor - miasteczko indiańskie ze specyficznym kościołem, gdzie więcej obrzędów szamańskich niż katolicyzmu; jedynie liczni święci i gorąca modlitwa wiernych mają coś wspólnego z kościołem. Z szamaństwem też - niejeden kogut stracił tu podczas modlitwy życie. Tak mnie zestresowali, że nie wolno, bo zabiją, że zrobiłem ino jedno foto wnętrza kościoła i to jeszcze z zewnątrz. Spokojnie mogłem wejść i od drzwi zrobić ze 2 foto; cóż mądry Polak po szkodzie. Przed placem kościelnym barwny, klimatyczny i pełen niezwykłości indiański targ, który obfotografowałem. Tak, wewnątrz kościoła rygorystyczny zakaz - nie wolno wczodzić w czapce i okularach słonecznych ani korzystać z aparatu, kamery i komórki. Przyjeżdżamy na parking i zaczynamy od obejrzenia miejscowego cmentarza, a potem schodzimy do miasteczka. Na cmentarzu jest jeszcze dość mglisto, ale potem mgła opada i piękny słoneczny dzień; parasol niepotrzebny. Cmentarze w Meksyku widziane z autokaru są bardzo kolorowe, ale ten indiański to chyba jedyny jaki tu odwiedziłem. Autokar odjeżdża z miejsca, gdzie nas wczoraj wysadził, a potem foto cmentarza z drogi, dalej ten indiański i folklor miasteczka.
Tak, samochody dostawcze są tu malowane i ozdabiane dodając kolorytu.
papuas
No to idziemy w stronę szamańskiego kościoła. Tradycyjne stroje indiańskich mieszkańców wykonane są z owczych skór - kobiety zakładają czarne, włochate spódnice, a mężczyźni białe włochate kamizelki. Oczywiście są jakieś odstępstwa od tego, ale miejscową kobietę zawsze zobaczysz w czarnej spódnicy, czasem bez futra. Można też zauważyć tradycyjny sposób przenoszenia towarów, zakupów - torba zarzucona na plecy z opaską nośną umieszczoną na czole. Folklor. Niezwykle barwny i ciekawy jest targ na placu niedaleko kościoła. Tu naprawdę kupisz wszystko - kadzielnice do odczynania uroków, naczynia z tykwy, owoce i warzywa, wyroby ze skóry i kokę w każdej ilości.
Funkcjonuje tu nawet pucybut. I docieramy do kościoła; kilka zewnętrznych foto i wchodzimy do środka. To najdziwniejszy kościół w Meksyku - nie odbywają się tu niedzielne msze, bo lata temu wierni wyprosili stąd katolickiego księdza. Kościół służy do modlitwy i odprawiania szamańskich rytuałów. We wnętrzu nie ma ławek, a na posadzce leżą sosnowe igły, na których siedzą i klęczą wierni. Na bocznych ścianach rzędy świętych, aby każdy mógł se swojego wybrać; do tego palące się świece i znicze, zapach palonych ziół i żarliwa modlitwa, czasem o zdrowie z kogutem w roli głównej. No kogut tej modlitwy nie przeżyje ...
papuas
Teraz foto z targu, a jako pierwsze modlącej się trójki mężczyzn. Dlaczego nie modlą się w kościele?? Może zbyt nagrzeszyli??
Na meksykańskim targu nie może zabraknąć fasoli, a mają jej tu parę gatunków. To jeszcze na następnych prażona świńska skóra - chrupiąca i lekko słonawa w smaku, a potem wspomniana koka na kilogramy, tej nie próbowałem. I wracamy do autokaru na parking, bo dziś jeszcze rejs do kanionu Sumidero. Odjeżdżając jeszcze zaokienne widoki na tutejsze uprawy.
papuas
Był folklor to teraz przyroda. Po indiańskim miasteczku rejs łodziami po przełomie rzeki Grijalva czyli kanion Sumidero. Ubrani w kapoki wpływamy łodzią do kanionu; o ile dobrze pamiętam, wycieczka zmieściła się do dwóch łodzi. Początkowo ściany kanionu niezbyt wysokie jednak w miarę wpływania w głąb wypiętrzają się aż do wysokości dobrze ponad 1000m. Spotykamy mieszkające tu krokodyle (takie ok. 3,5m) oraz ptaki: kormorany, czaple i sępniki czarne. Nie wszystkim udało się zrobić przyzwoite foto. Podpływamy do drzew gdzie bytują wyjce, ale ... ani nie wyły, ani nie pokazały nawet końca ogona. Pewnie miały sjestę. To ruszamy.
No i plaża urubu czyli sępników czarnych.
papuas
Przeł om rzeki piękny widokowo. Targowisko super widać folklor. Są na targu i wełniane czapki he, he, ale czy to wyróc ręczny czy z Chin - nie widać
Magnesy też bardzo oryginalne, nawet jako laleczki dla dzieci.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
myślę, że jednak dziergane hand made; jak popatrzysz na stroje kobiet to wiele ma jakieś narzuty czy też chusty, które wyglądają na robione na drutach lub plecione musisz koniecznie tu przyjechać Asia, z pewnością znajdziesz jakieś wzory i inspiracje dla siebie ... Wracamy zatem do kanionu Sumidero, bo to jeszcze nie koniec pływania. Oj, będzie jeszcze woda i woda ... aż do znudzenia. Kanion kończy się zaporą i elektrownią wodną - im bliżej zapory tym więcej pływających śmieci; do samej zapory nie dopływamy, na szczęście. Wpływamy jednak do jaskini z figurą MB oraz oglądamy najsłynnejszy tu wodospad czyli choinkę. Normalnie woda spada z wysoka na nacieki nad lustrem wody, które pokryte zielenią przypominają choinkę właśnie. Podczas naszej bytności zielona choinka była, ale wodospadu - ani kropli. Nad choinką majańska twarz.
papuas
Wpływamy zatem do jaskini, a potem niebawem i choinka.
Turystyczna mijanka. My już poza kanionem zdążamy na przystań, a następni dopiero wpływają. Zdecydowanie kanion wart jest odwiedzin.
papuas