--------------------

____________________

 

 

 



Tam, gdzie zakwita raflezja - mini foto-relacja z wyprawy do Azji Południowo-Wschodniej

164 wpisów / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
lordowski (nieaktywny)
Obrazek użytkownika lordowski

Ela podobne "osiedla na wodach" mijalismy płynąc na wyspę zółwii (z Sandakanu) i tam jak nam przewodnik mówił mieszkają nielegalnie filipińczycy...

Świerszczyk...
Obrazek użytkownika Świerszczyk...
Offline
Ostatnio: 10 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 06 wrz 2013

Fiu!!! Ela, ale wspaniała uczta dla oka i mózgownicyBlum 3

Singapur i Brunei na zdjęciach jakby malowane, zachwycam się tymi fotkami, i ta czystośc i na ulicach Singapuru i w innych miejscachShok

Wszystko wskazuje na to ,że raczej nie dotrę w opisywane rejony świata, ale dzięki Tobie przynajmniej choć trochę zakosztuję azjatyckiej przygodyMusic 2

Pisz, bo relacja jest wspaniała.

Pozdrawiam

Świerszcz "Biegnąc nie skracasz odległości...."

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 17 godzin 48 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Meczet przepiekny i super polozony nad woda , myślę ze w środku pewnie tez niezły wypasik ...Ta drobna i skromna łódka tez mi sie bardzo podoba Smile

No trip no life

Ela
Obrazek użytkownika Ela
Offline
Ostatnio: 5 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 20 wrz 2013

Wstajemy wcześnie rano, Marcin idzie po śniadanie, o przygotowanie którego poprosiliśmy dzień wcześniej. To co przynosi powoduje lekki niesmak.. Bad w końcu nie spaliśmy w najtańszym schronisku… no więc nasze śniadanie stanowiły po dwie kromki chleba tostowego i dwa jajka na twardo i wstrętny, śmierdzący chemią sok pseudopomarańczowy, który ląduje w zlewie, tak jak poprzedniego dnia piwo. Także, jeśli ktoś zapuści się do Brunei, to niech omija ten hotel z daleka Stop

O 7:20 w recepcji czeka na nas przedstawiciel Sunshine Borneo Tours, aby zabrać nas do Ulu Temburong National Park. Wycieczkę zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce. Wybraliśmy opcję dołączenia do grupy (150 BND/osoba), wycieczka prywatna kosztowała znacznie więcej (380 BND/osoba). Jak się potem okazało, nasza grupa liczyła 2 osoby Lol Dziwny był sam sposób rezerwacji tripu, niby stronę mają, ale napisaliśmy do nich e-maila, na odpowiedź czekaliśmy kilka dni. Już mieliśmy rezygnować i szukać czegoś innego, ale agencja się odezwała. Wszystko ustalaliśmy e-mailowo (później już szło sprawnie) do momentu zapłaty. Koniecznie chcieli tylko dane karty kredytowej, żeby jakby co zabezpieczyć sobie zapłatę, ale transakcja miała być potwierdzona podpisem na miejscu. No nie powiem, żeby mi się to podobało, poza tym na ich stronie była ta wycieczka i była opcja zapłaty od razu kartą ale bardzo nam ją odradzali. Jako finansistka, długo nie chciałam się zgodzić, ale czas leciał i trzeba było coś zrobić. W końcu się ugięłam, wysłałam te dane, całe szczęście nie chcieli kodu zabezpieczającego. Tak jak pisali, tak zrobili, rano pan przewodnik najpierw poprosił o podpis na odpowiednim papierku, a dopiero potem zapakował nas do samochodu, tylko po to aby podjechać 900 m na przystań Kianggeh Smile Tam musieliśmy czekać chwilę na „rejsową” szybką łódź, która zabrała nas wraz z dwudziestoma innymi pasażerami w głąb kraju, do miasta Bangar. Tam już czekała na nas pani kierowca, z którą samochodzikiem pojechaliśmy dalej do Batang Duri. Tam z kolej razem z naszym przewodnikiem przesiedliśmy się na długą łódź, zwaną temuai i dobre pół godziny płynęliśmy dość płytką rzeką, pokonując liczne progi wodne, w głąb dżungli do parku Ulu Temburong.

Park Narodowy Ulu Temburong leży na zbiegu rzek Temburong i Belalong na powierzchni 50.000 ha, ale tylko 100 ha jest udostępnione do zwiedzania. Z tego co wiem, żeby wejść do parku trzeba mieć pozwolenie, tak więc zostaje tylko wycieczka z jakąś agencją.

Przypływamy na przystań przed jedynym miejscem, gdzie można nocować w parku - Ulu Ulu Resort. Jakoś dziwnie dużo tam ludzi wyglądających na jakiś agentów, nasz przewodnik szybko rozwiązuje zagadkę: to książe Azim (syn sułtana) przybył do resortu na wypoczynek. Nawet jest nam dane widzieć jego wysokość Preved

Na powitanie dostajemy zimne soczki i coś, co przypomina sushi, a drugie to jakby masa kajmakowa w kokosie Smile

Posilamy się i w drogę. Główną atrakcją parku jest canopy walk, ale zupełnie inny niż ten, który odbędziemy w Kinabalu. Najpierw idziemy (a raczej wleczemy się ledwie żywi) po drewnianych schodkach, cały czas do góry, przez jakieś 40 min., aby w końcu dotrzeć na miejsce, czyli pod coś, co przypomina rusztowanie, a raczej kilka szkieletowych słupów oddalonych od siebie i połączonych w góry, na różnej wysokości metalowymi kładkami.

Najwyższy punkt znajduje się 60 metrów nad ziemią i ja mam niezły dylemat, czy tam radę tam wyjść przy moim lęku wysokości. Przewodnik mówi nam, że na kładce między jednym słupem a drugim, może być jednocześnie tylko 4 osoby, więc widząc zbliżającą się rodzinę z dwójką dzieci z bardzo tęgim tatusiem, zbliżającą się w żółwim tempie do nas, obawy zostawiam na ziemi i powoli wdrapuje się na górę. Im wyżej, tym bardziej wydaje mi się, że cała konstrukcja kołysze się strasznie. Wchodząc na każdą kładkę, proszę Marcina, żeby nie szedł za mną, bo mam wrażenie, że zaraz ta konstrukcja runie Shok

No ale widok jest niesamowity, jesteśmy nad koronami drzew, nad dżunglą, pięknie jest.

Ela
Obrazek użytkownika Ela
Offline
Ostatnio: 5 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 20 wrz 2013

Teraz czeka nas droga powrotna po schodkach. Liczymy, że może zobaczymy jakieś ptactwo, ale niestety, wszystkie tylko pięknie śpiewają głęboko w dżungli. Po drodze spotykamy tylko jaszczurkę, wielką mrówkę i ogromnego motyla śpiącego pod liściem.

Wsiadamy do łódki i przepływamy jeszcze kawałek. Tym razem przewodnik zabiera nas w głąb lasu, idziemy środkiem strumyczka, docierają do mini wodospadu i małego jeziorka. Przewodnik mówi nam, żeby wejść do wody i skorzystać z darmowego peelingu, w jeziorku tym żyją te małe rybki peelingujące  Dla nas jest to pierwsze zetknięcie z tymi rybkami, ja nie mogę ustać ze śmiechu, tak te stworzonka łaskotają. Jak tylko wejdzie się do wody, to zaraz cała chmara dopada do nóg. Co dziwne idąc strumykiem też napotkaliśmy rybki, ale przewodnik mówi, że te skórożerne są tylko przy wodospadzie.

Taplamy się trochę w wodzie, po czym wracamy do resortu na lunch.

Drogę powrotną pokonujemy w dokładnie takie sam sposób. Będąc już na szybkiej łodzi, dopada nas potężna ulewa, przez dach zaczyna się trochę lać na pasażerów w łodzi. Nim jednak dopłynęliśmy do stolicy ulewa ustała i wyszło słońce.

W hotelu upewniamy się, czy tym razem, ktoś na pewno nas odwiezie na lotnisko. Jeszcze tylko zdjęcie portretów sułtana i jego żony (jednej z trzech), które wiszą dosłownie wszędzie. Niedawno skończył się ramadan i wszędzie (w całej Malezji i Brunei) widać życzenia radosnych świąt (Selamat Hari Raya Aidilfitri).

Pakujemy się do hotelowej taksówki i odjeżdżamy na lotnisko, opuszczając Brunei.

Tym razem, dla odmiany, lecimy Royal Brunei Airlines Smile  Wieczorem lądujemy w Kota Kinabalu, stolicy stany Sabah, gdzie wita nas ponownie przedstawiciel Amazing Borneo. Jedziemy do wypasionego hotelu Klagan. Jest już późno więc wychodzimy na miasto, aby gdzieś upolować kolację. Nie bardzo nam się chce plątać, więc siadamy u chińczyka przy plastikowym stoliku i zamawiamy: ja kraba w sosie serowym, Marcin – jakieś muszle. I mimo, iż za naszymi plecami biegają szczury i miejsce wydaje się niespecjalne, nasze jedzonko jest wyśmienite, pyszne, rewelacyjne Yahoo

Wracamy do naszego hotelu i padamy po ciężkim dniu.

 
Ela
Obrazek użytkownika Ela
Offline
Ostatnio: 5 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 20 wrz 2013

Rano, po śniadanku pakujemy się do busika Amazing Borneo, po drodze zabieramy jeszcze parę młodych Japończyków i dwie milczące Chinki Smile i ruszamy w drogę do Panrku Narodowego Kanibalu. Nasz przewodnik to młody wiecznie chichrający się chłopaczek. Jedziemy najpierw jedziemy jakieś pół godziny do miasteczka Tamparuli, gdzie przechodzimy przez długi wiszący most „Jambatan Tampurali”. Jeszcze dalej do Nabalu, gdzie zostajemy chwilę na miejscowym targu, m.in. spróbować duriana Lol w sumie w smaku nie jest taki zły, trzeba tylko na chwilę wyłączyć zmysł powonienia. Próbujemy też jackfruita – jest bardzo słodki i smaczny. Wszędzie można kupić kawałeczki ananasa w woreczku za 2 MYR – jest tak słodki i soczysty, że od razu kupujemy dwa woreczki i pochłaniamy momentalnie. Jeszcze tylko widoczek na Mount Kanibalu (4 095 m.n.p.m.), najwyższą górę Borneo i całego Archipelagu Malajskiego. Góra Kinabalu została również wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Rambutany:

Duriany:

Tarapy:

Jackfruit:

 
Ela
Obrazek użytkownika Ela
Offline
Ostatnio: 5 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 20 wrz 2013

Dojeżdżamy do parku i idziemy wspinać się pod górę aby dotrzeć na Treetop Canopy Walkway czyli kładeczki wiszące jakieś 40 metrów w koronach drzew. Te kładki są zdecydowanie niżej o tych z Brunei, ale za to wyglądają bardziej naturalniej, i niestety dla mnie, bardziej się kołyszą, Cała „ścieżka” jest też dłuższa, ma pond 150 długości.

Po spacerku schodzimy w dół do Poring Hot Spring. Jakoś niespecjalnie nam się to miejsce podoba się idziemy do małego parku motyli (3 MYR/os).

Kwiat imbiru:

Z gorących źródeł jedziemy na lunch. Po drodze zatrzymujemy się, aby zobaczyć największy kwiat świata – raflezję Arnolda. Mamy szczęście, w jakieś szkółce zakwitły akurat dwie naraz. Oczywiście za oglądanie trzeba zapłacić – 30 MYR/os. Po drodze do kwiatów mijamy jeszcze mini plantacje dragonfruitów. I jesteśmy na miejscu, są – dwa przepiękne, wielgachne kwiaty. Ponoć mamy szczęście, gdyż jeden z kwiatów ma 7 płatków, a standard to 5. Raflezja jest pasożytem, rośnie tylko na korzeniach jednego krzewu, kwitnie tylko raz na kilka lat przez 5-7 dni. Przy jednym z kwiatów jest mała czarna kula – to pączek – za 2-3 dni będzie z niego piękny kwiat.

Zadowoleni, że udało się nam zobaczyć raflezję jedziemy na lunch a potem do Ogrodu Botanicznego. Ale chyba nie trafiliśmy z porą roku, gdyż nie spotykamy prawie żadnych kwiatów, a liczyliśmy chociażby na piękne dzbaneczniki Sad

Jednak nasz przesympatyczny przewodnik tak opowiada o poszczególnych nieciekawych krzaczkach, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie, że czas upływa nam bardzo przyjemnie. Zbiera się na deszcze, więc zwiększamy tempo, wsiadamy do busika i wracamy do Kota Kanibalu.

Ela
Obrazek użytkownika Ela
Offline
Ostatnio: 5 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 20 wrz 2013

Po powrocie do Kota Kinabalu idziemy jeszcze zobaczyć Filipino Market, który jest bliziutko naszego holetu. Po drodze kupujemy jeszcze kawę i cukierki durianowe dla znajomych Smile O ile cukierki nie mają tego specyficzneg zapachu, o tyle kawa "pachnie" tak jak trzeba Lol

Mango:

Przepyszne mangostany:

Salak:

Powoli wracamy do hotelu, gdzie wszędzie wiszą takie tabliczkiSmile

Zjadamy pyszne rambutany kupione w Filipino Market i zmykamy do łóżka.

lordowski (nieaktywny)
Obrazek użytkownika lordowski

Ela cudnie.... na wspomnienie Filipino market aż łezka się w oku kręci.. tak pyszne jedzonko.. te krewetki, kalmary... rybki... rozmarzyłem się..

te gorące źródła na nas też nie zrobiły żadnego wrazęnia.. kich wręcz... ale z parku motyli nie skorzystaliśmy, bo nawet o nim nie wiedzieliśmy... Bad

czy może Waszym przewodnikem był ten przesymaptyczny Malaj...?? zawsze uśmiechnięty, z humorem i wielką wiedzą...

Ela
Obrazek użytkownika Ela
Offline
Ostatnio: 5 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 20 wrz 2013

lordowski :

czy może Waszym przewodnikem był ten przesymaptyczny Malaj...?? zawsze uśmiechnięty, z humorem i wielką wiedzą...

nie nie, nasz to był młody chłopaczek, wiecznie się śmiejący, no przesympatyczny. I wiedzy też mu nie brakowało Smile

Strony

Wyszukaj w trip4cheap