na tych domkach na rzece mieszkają nielegalni emigranci. Każdy kto mieszka legalnie w Brunei to raczje mieszka w tych olbrzymich pozbawionych gustu willach
Momita nie wiem skąd masz takie informacje , ale ja nigdzie (w żadnym przwodniku, na forach) nie natknęłam się na info o nielegalnych emigrantach. Wioska na wodzie, zwana też "Wenecją wschodu" jest zamieszkała przede wszystkim przez Brynejczyków
od taksówkarza, który nas odbierał z przystanii w Brunei z przystani do któej dobilismy z całą grupą takich "mieszkańców tych wiosek", którzy nie posiadali swoich samochodów , mieszkaja na kupie i odkładają pieniądze na utrzymanie rodzin w Indonezji, Indiach i na Filipinach - pracują w hotelach, sprzątają u bogatych brunejczyków.
W przewodnikach o tym nie przeczytasz Elu..:) Przewodnik tez Ci o tym nie opowie..:) bo to wstyd przecież dla Sułtana..:) Ogolnie uważam brunejczyków za bardzo niesympatycznych ludzi, strasznie bucowatych i bez poczucia humoru..:)
A Kota Kinabalu to już inna bajkaaa.....i market Filipino i zaraz po drugiej stronie ulicy była taka olbrzymia jadłodalnia z czerwonymi krzesłami....ehhh..;)
Mara, opłaty za zdjęcia i filmowanie były może w 2-3 miejscach i wynosiły ok. 10 MYR, poza jaskinią (o której za chwilę), gdzie zapłaciliśmy aż 30 MYR. Piszę aż bo w mojej ocenie nie było to warte.
Dziś wstajemy wcześni rano, gdyż już o 7 mamy lot do Sandakanu. Na lotnisku w Sandakanie czeka już na nas przedstawiciel Amazing Borneo. Okazuje się, że razem z nami w samochodzie jedzie para chyba Japończyków z niemiłosiernie rozwrzeszczaną córą – miała chyba ze 2 lata. Jedziemy jakieś pół godziny do Sepilok Orang Utan Rehabilitation Centre. Na miejscu najpierw oglądamy krótki film o orangutanach i roli, jaką pełni Centrum i idziemy na karmienie rudzielców. Pracownicy centrum kilkakrotnie podkreślają, żeby zachować ciszę, że zwierzaki zwłaszcza nie lubią krzyków dzieci. No ale do naszych Japończyków to nie dociera, mała wydziera się tam w niebogłosy irytując wszystkich obecnych. Tylko jej rodzicom to nie przeszkadza. Zupełnie nie rozumie po co ludzie zabierają takie małe dzieci w takie miejsca, i to jeszcze dzieci, nad którymi nie potrafią zapanować.
Po spotkaniu z orangutanami jedziemy dalej, jakieś dwie godziny, prawie cały czas między plantacjami palm oleistych. Dojeżdżamy do miejscowości Sukau do przystani Kampung Bilit, gdzie przesiadamy się na łódkę, by po 5 minutach dotrzeć do Sukau Bilit Rainforest Lodge. W końcu mamy chwilę, że odetchnąć, a przy okazji dziękujemy Bogu, że Japończycy dostali domek po drugiej stronie ośrodka, ich sąsiedzi na pewno nie będę mieli spokojnego popołudnia – mała cały czas wrzeszczy.
Po lunchu i pysznym podwieczorku w postaci smażonych bananów w cieście, wyruszamy na nasze pierwsze safari po rzece Kinabatangan. No to po zwierzakach, pomyśleliśmy, jak zobaczyliśmy w łodzi naszych „znajomych”, ale mała Japonka już tak była umęczona całodziennymi wrzaskami, że przespała całe safari. Płyniemy brunatnymi wodami rzeki wypatrując zwierzaków. I mamy szczęście, na drzewach na brzegu hałasuje banda nosaczy bo wodzą wielkiego samca, którego nasz przewodnik nazywa Big Daddy Wypatrujemy też słoni pigmejskich, ale niestety nie będzie nam dane spotkanie z nimi
Rano znowu wstajemy wcześnie – o 6 pierwsze safari. Znowu spotykamy bandę z nochalami makaki, hornbille. Mamy też krótki trekking do dżungli, po którym wracamy na śniadanie. Ponieważ za mało nam jeszcze tej dżungli, dokupujemy dodatkowy 3-godzinny trekking i wyruszamy przed południem z miejscowym przewodnikiem. Napotykamy jednak tylko na insekty, jakieś robale, patyczaka, nasz przewodnik wabi ptaki, świetnie naśladując ich głosy. Udaje nam się zobaczyć dwa przepiękne ptaszki ale nie było mowy o zrobieniu zdjęć. Byliśmy w dżungli bez placaków, ale te 3 godziny nas prawie wykończyło. Ledwie żywi wróciliśmy do lodge. Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że największe prawdopodobieństwo spotkania słoni, a także nosorożców jest w Tabin Wildlife Reserve. A my ominęliśmy ten park
Po lunchu mamy ostatnie safari, na którym tym razem prawie nie widzimy zwierzaków. Wiosek z tego taki, że w każdym parku trzeba pobyć choć 2-3 dni, żeby w pełni cieszyć się jego urokami.
Mara, w niektórych miejscach płacisz za focenie... ale to kwoty rzędu 10-20 zł...
od taksówkarza, który nas odbierał z przystanii w Brunei z przystani do któej dobilismy z całą grupą takich "mieszkańców tych wiosek", którzy nie posiadali swoich samochodów , mieszkaja na kupie i odkładają pieniądze na utrzymanie rodzin w Indonezji, Indiach i na Filipinach - pracują w hotelach, sprzątają u bogatych brunejczyków.
W przewodnikach o tym nie przeczytasz Elu..:) Przewodnik tez Ci o tym nie opowie..:) bo to wstyd przecież dla Sułtana..:) Ogolnie uważam brunejczyków za bardzo niesympatycznych ludzi, strasznie bucowatych i bez poczucia humoru..:)
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
A Kota Kinabalu to już inna bajkaaa.....i market Filipino i zaraz po drugiej stronie ulicy była taka olbrzymia jadłodalnia z czerwonymi krzesłami....ehhh..;)
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Mara akurat masaży nie widziałme tam... a moją zona mocno masażowa jest...
zawsze możesz wykorzystać R8dego... więc coś za coś...
Mara, opłaty za zdjęcia i filmowanie były może w 2-3 miejscach i wynosiły ok. 10 MYR, poza jaskinią (o której za chwilę), gdzie zapłaciliśmy aż 30 MYR. Piszę aż bo w mojej ocenie nie było to warte.
http://corazdalej.pl/
Dziś wstajemy wcześni rano, gdyż już o 7 mamy lot do Sandakanu. Na lotnisku w Sandakanie czeka już na nas przedstawiciel Amazing Borneo. Okazuje się, że razem z nami w samochodzie jedzie para chyba Japończyków z niemiłosiernie rozwrzeszczaną córą – miała chyba ze 2 lata. Jedziemy jakieś pół godziny do Sepilok Orang Utan Rehabilitation Centre. Na miejscu najpierw oglądamy krótki film o orangutanach i roli, jaką pełni Centrum i idziemy na karmienie rudzielców. Pracownicy centrum kilkakrotnie podkreślają, żeby zachować ciszę, że zwierzaki zwłaszcza nie lubią krzyków dzieci. No ale do naszych Japończyków to nie dociera, mała wydziera się tam w niebogłosy irytując wszystkich obecnych. Tylko jej rodzicom to nie przeszkadza. Zupełnie nie rozumie po co ludzie zabierają takie małe dzieci w takie miejsca, i to jeszcze dzieci, nad którymi nie potrafią zapanować.
Po spotkaniu z orangutanami jedziemy dalej, jakieś dwie godziny, prawie cały czas między plantacjami palm oleistych. Dojeżdżamy do miejscowości Sukau do przystani Kampung Bilit, gdzie przesiadamy się na łódkę, by po 5 minutach dotrzeć do Sukau Bilit Rainforest Lodge. W końcu mamy chwilę, że odetchnąć, a przy okazji dziękujemy Bogu, że Japończycy dostali domek po drugiej stronie ośrodka, ich sąsiedzi na pewno nie będę mieli spokojnego popołudnia – mała cały czas wrzeszczy.
Po lunchu i pysznym podwieczorku w postaci smażonych bananów w cieście, wyruszamy na nasze pierwsze safari po rzece Kinabatangan. No to po zwierzakach, pomyśleliśmy, jak zobaczyliśmy w łodzi naszych „znajomych”, ale mała Japonka już tak była umęczona całodziennymi wrzaskami, że przespała całe safari. Płyniemy brunatnymi wodami rzeki wypatrując zwierzaków. I mamy szczęście, na drzewach na brzegu hałasuje banda nosaczy bo wodzą wielkiego samca, którego nasz przewodnik nazywa Big Daddy Wypatrujemy też słoni pigmejskich, ale niestety nie będzie nam dane spotkanie z nimi
Kto dojrzy węża ?
Niestety wszędzie wdzierają się plantacje palm
http://corazdalej.pl/
ślicznoty (tylko nie wąż oczywiście !!! )
Ela na te nosacze nie mogę się napatrzeć małej Japonki wspólczuję szczerze
...nieważne gdzie, ważne z kim...
Rano znowu wstajemy wcześnie – o 6 pierwsze safari. Znowu spotykamy bandę z nochalami makaki, hornbille. Mamy też krótki trekking do dżungli, po którym wracamy na śniadanie. Ponieważ za mało nam jeszcze tej dżungli, dokupujemy dodatkowy 3-godzinny trekking i wyruszamy przed południem z miejscowym przewodnikiem. Napotykamy jednak tylko na insekty, jakieś robale, patyczaka, nasz przewodnik wabi ptaki, świetnie naśladując ich głosy. Udaje nam się zobaczyć dwa przepiękne ptaszki ale nie było mowy o zrobieniu zdjęć. Byliśmy w dżungli bez placaków, ale te 3 godziny nas prawie wykończyło. Ledwie żywi wróciliśmy do lodge. Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że największe prawdopodobieństwo spotkania słoni, a także nosorożców jest w Tabin Wildlife Reserve. A my ominęliśmy ten park
Po lunchu mamy ostatnie safari, na którym tym razem prawie nie widzimy zwierzaków. Wiosek z tego taki, że w każdym parku trzeba pobyć choć 2-3 dni, żeby w pełni cieszyć się jego urokami.
Gnazdo os:
http://corazdalej.pl/