Doczytane Ale numer z tym parkiem i zwierzatkami, tez by mnie krew zalała, ale dobrze że chociaz widoczki zrekompensowały w części straty. A co tyw takiej kurtce??? jaka tam tamperatura była?
Czyli zostaliście nacięci "na tygrysa" Dla pocieszenia - dzięki Wam forum już na tego tygrysa nie da się naciąć, dziękujemy za ostrzeżenie!
I czekamy na tę najbardziej tajemniczą część Indii
Asiu, właśnie dlatego o tym napisałam. Nasz wyjazd do Dandeli był ustawiany pod safari i tygryski, a tu wtopa. Pewnie gdybyśmy wiedzieli, że nie zobaczymy zwierzaków nigdy do Dandeli byśmy nie pojechali (chociaż to by była pewna strata, bo to co przeżyliśmy i zobaczyliśmy na miejscu na długo pozostanie w naszej pamięci jako fantastyczna przygoda. Rzeka Kali, świątynia guru Channabasavanna , Synteri Rock to miejsca, które bardzo pozytywnie nas zaskoczyły i nie żałujemy, że mogliśmy skorzystać z tych atrakcji, ba o niektórych to nawet w życiu bym nie pomyślała, że mogą być tak mega fantastyczne . O Dandeli Mist i jej właścicielach zawsze będziemy mieli najlepsze zdanie ). Uważam jednak, że na forum trzeba pisać uczciwie o wszelkich za i przeciw. Nikomu więc nie polecam organizowania safari w Parku Dandeli . Lepiej skorzystać z nocnego safari, organizowanego przez właścicieli ośrodków, tam przynajmniej zobaczy się jakieś zwierzaki, o atmosferze nie wspomnę .
Aguś ja w kurteczce bo jak wspominałam wieczorem chłodno było. Wiesz, że ja w kabinie z kierowcą na safari bym nie pojechała, musiałam siedzieć na „pace”, kurteczka więc bardzo się przydała
Wstajemy wcześnie rano, śniadanie jeszcze nie gotowe. Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie wyjechać bez śniadania, ale właściciel upiera się, że koniecznie musimy zostać i zjeść. Ok to poczekamy .
Z kuchni wybiega pomocnik kucharza i gdzieś biegnie…….. Jeden z właścicieli przynosi nam kawkę i pyta, czy jeszcze poświęcimy mu chwilkę (wieczorem pół nocy przegadaliśmy o turystach z Europy, ich oczekiwaniach, sposobie zwiedzania, o rozwoju ośrodka pod kątem przyjmowania obcokrajowców)? Zapraszamy go do stolika. Okazuje się, że porobił sobie notatki z rozmowy z nami i chce zapytać, czy wszystko dobrze zrozumiał. Zaskoczył nas trochę, przyznam .
Popijamy kawkę, przyjemnie rozmawiamy, a tu biegnie pomagier ze sporą ilością jajek w dłoniach (wieczorkiem pytano nas co jadamy na śniadania i czy czegoś nam brakuje. Odpowiedzieliśmy, że kawa jajka , tosty z masłem i dzem wystarczą). Okazało się, że pobiegł do kurnika po świeże jajka dla białych na śniadanie . Kucharz zapytał nas jak ma je przyrządzić i za parę chwil mamy pyszną jajeczniczkę na masełku. Warto było poczekać na śniadanko (chyba pierwszy raz w życiu jadłam takie smaczne i świeże jajka).
Po posiłku wszyscy odprowadzają nas do samochodu, czule żegnają się z nami i ruszamy w drogę, poznawać kolejne zakątki.
Jeszcze parę fotek z miejsca, które tak polubiliśmy
Przed nami 240 km drogi do Hospet . Według wszelkich gwiazd na niebie powinniśmy ten odcinek pokonać w pięć godzin. Nasz kierowca jednak postanawia udowodnić nam, że to nierealne. Na pięknej, szerokiej drodze nie przekracza 70 km/h. Nawet nie mam siły złościć się na niego, Piętaszek to Piętaszek, po co mu napiwek od zadowolonych klientów……. . DZ co chwilę zerka wymownie na zegarek, ale Piętaszka nic nie rusza, nie przyspiesza . Chłop mi w końcu nie wytrzymuje i pyta „mistrza” czy w Indiach kierowcy nie potrafią jeździć szybko? Na to Piętaszek się uśmiechnął i przez jakieś pięć minut pojechał 120 i tyle było naszej radości .
Po prawie siedmiu godzinach drogi „przez mękę”, dziękujemy Ci Pientaszku, docieramy do hotelu w Hospet. Tu mamy zarezerwowany hotel Royal Orchid Central
Hospet jest miastem, w którym nie ma nic do oglądania. Zatrzymujemy się tu tylko ze względu na hotel, a naszym celem zwiedzania jest osławione magiczne i tajemnicze Hampi położone około 15 km od Hospet.
Przyznam, że w planach mieliśmy odpoczęcie po podróży przy basenie i dopiero popołudniu zwiedzanie, ale nasz „mistrzu” jak zwykle pokrzyżował nam szyki wlekąc się niemiłosiernie całą drogę .
Pozostało nam wzięcie szybkiego prysznica, zmiana ubrań na mocno przewiewne i ruszamy na podbój królestwa Widźajanagar, którego ruiny, w 1986 roku, wpisano na listę UNESCO.
Wioska Hampi założona została na ruinach powstałej w 1336 roku stolicy hinduskiego Państwa Widźajanagar . Miasto było niezwykle piękne i bogate niestety w XV w najechali na królestwo muzułmanie, wymordowali większość ludności i w ramach pozbywania się pamięci o świetności państwa zniszczyli też sporo budowli. Na szczęśćie nie udało się im dokonać całkowitej destrukcji i do naszych czasów , na obszarze ponad 26 km kwadratowych, przetrwało 550 świątyń i pomników
Droga do Hampi to przebicie się przez jeden wielki korek, ale nam to nie przeszkadza. Widoki są piękne. Co jakiś czas wyłaniają się piękne skałki i jakieś ruiny poukrywane wśród pól ryżowych i plantacji traw bananowców. Ja z niecierpliwością czekam na to, co zobaczymy na miejscu .
Nasz pierwszy cel to świątynia Vittala . Wybieramy ją świadomie ponieważ udostępniona do zwiedzania jest tylko do godz. 16.00, a jest jednym z najdalej położonych obiektów w Hampi.
Do samej świątyni nie ma dojazdu. Trzeba zostawić samochód na parkingu i przesiąść się na elektryczka, który za niewielkie pieniądze dowozi na miejsce pod same kasy biletowe. Można również ponad 3 kilometrową trasę przebyć na piechotę, ale to polecam tylko mega twardzielom. Idzie się w niesamowitym kurzu i pyle po całkowicie nieocienionej piaszczystej drodze, a żar z nieba bije niemiłosierny. Na terenie świątyni na szczęście jest sporo handlarzy z piciem.
Czyli zostaliście nacięci "na tygrysa" Dla pocieszenia - dzięki Wam forum już na tego tygrysa nie da się naciąć, dziękujemy za ostrzeżenie!
I czekamy na tę najbardziej tajemniczą część Indii
Doczytane Ale numer z tym parkiem i zwierzatkami, tez by mnie krew zalała, ale dobrze że chociaz widoczki zrekompensowały w części straty. A co tyw takiej kurtce??? jaka tam tamperatura była?
życie to nieustająca podróż
Asiu, właśnie dlatego o tym napisałam. Nasz wyjazd do Dandeli był ustawiany pod safari i tygryski, a tu wtopa. Pewnie gdybyśmy wiedzieli, że nie zobaczymy zwierzaków nigdy do Dandeli byśmy nie pojechali (chociaż to by była pewna strata, bo to co przeżyliśmy i zobaczyliśmy na miejscu na długo pozostanie w naszej pamięci jako fantastyczna przygoda. Rzeka Kali, świątynia guru Channabasavanna , Synteri Rock to miejsca, które bardzo pozytywnie nas zaskoczyły i nie żałujemy, że mogliśmy skorzystać z tych atrakcji, ba o niektórych to nawet w życiu bym nie pomyślała, że mogą być tak mega fantastyczne . O Dandeli Mist i jej właścicielach zawsze będziemy mieli najlepsze zdanie ). Uważam jednak, że na forum trzeba pisać uczciwie o wszelkich za i przeciw. Nikomu więc nie polecam organizowania safari w Parku Dandeli . Lepiej skorzystać z nocnego safari, organizowanego przez właścicieli ośrodków, tam przynajmniej zobaczy się jakieś zwierzaki, o atmosferze nie wspomnę .
Aguś ja w kurteczce bo jak wspominałam wieczorem chłodno było. Wiesz, że ja w kabinie z kierowcą na safari bym nie pojechała, musiałam siedzieć na „pace”, kurteczka więc bardzo się przydała
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Wstajemy wcześnie rano, śniadanie jeszcze nie gotowe. Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie wyjechać bez śniadania, ale właściciel upiera się, że koniecznie musimy zostać i zjeść. Ok to poczekamy .
Z kuchni wybiega pomocnik kucharza i gdzieś biegnie…….. Jeden z właścicieli przynosi nam kawkę i pyta, czy jeszcze poświęcimy mu chwilkę (wieczorem pół nocy przegadaliśmy o turystach z Europy, ich oczekiwaniach, sposobie zwiedzania, o rozwoju ośrodka pod kątem przyjmowania obcokrajowców)? Zapraszamy go do stolika. Okazuje się, że porobił sobie notatki z rozmowy z nami i chce zapytać, czy wszystko dobrze zrozumiał. Zaskoczył nas trochę, przyznam .
Popijamy kawkę, przyjemnie rozmawiamy, a tu biegnie pomagier ze sporą ilością jajek w dłoniach (wieczorkiem pytano nas co jadamy na śniadania i czy czegoś nam brakuje. Odpowiedzieliśmy, że kawa jajka , tosty z masłem i dzem wystarczą). Okazało się, że pobiegł do kurnika po świeże jajka dla białych na śniadanie . Kucharz zapytał nas jak ma je przyrządzić i za parę chwil mamy pyszną jajeczniczkę na masełku. Warto było poczekać na śniadanko (chyba pierwszy raz w życiu jadłam takie smaczne i świeże jajka).
Po posiłku wszyscy odprowadzają nas do samochodu, czule żegnają się z nami i ruszamy w drogę, poznawać kolejne zakątki.
Jeszcze parę fotek z miejsca, które tak polubiliśmy
moje słodziaki
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
ech Zajączku ..no niezle z tymi tygrysami ot i całe Indie...ale kwaterka fajna
Żelku teraz już się z tego śmieję i doceniam inne pozytywy, ale na miejscu to myślałam, że mnie trafi..... i chłop będzie mnie do Gangesu wrzucał
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Przed nami 240 km drogi do Hospet . Według wszelkich gwiazd na niebie powinniśmy ten odcinek pokonać w pięć godzin. Nasz kierowca jednak postanawia udowodnić nam, że to nierealne. Na pięknej, szerokiej drodze nie przekracza 70 km/h. Nawet nie mam siły złościć się na niego, Piętaszek to Piętaszek, po co mu napiwek od zadowolonych klientów……. . DZ co chwilę zerka wymownie na zegarek, ale Piętaszka nic nie rusza, nie przyspiesza . Chłop mi w końcu nie wytrzymuje i pyta „mistrza” czy w Indiach kierowcy nie potrafią jeździć szybko? Na to Piętaszek się uśmiechnął i przez jakieś pięć minut pojechał 120 i tyle było naszej radości .
No to się wleczemy i podpatrujemy życie lokalsów.
Pole bawełny wygląda nieciekawie
dostawa trzciny
suszenie papryki
lokalny transport
ekologia
transport
praca
Reszty nie widziałam bo przespałam
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Po prawie siedmiu godzinach drogi „przez mękę”, dziękujemy Ci Pientaszku, docieramy do hotelu w Hospet. Tu mamy zarezerwowany hotel Royal Orchid Central
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Hospet jest miastem, w którym nie ma nic do oglądania. Zatrzymujemy się tu tylko ze względu na hotel, a naszym celem zwiedzania jest osławione magiczne i tajemnicze Hampi położone około 15 km od Hospet.
Przyznam, że w planach mieliśmy odpoczęcie po podróży przy basenie i dopiero popołudniu zwiedzanie, ale nasz „mistrzu” jak zwykle pokrzyżował nam szyki wlekąc się niemiłosiernie całą drogę .
Pozostało nam wzięcie szybkiego prysznica, zmiana ubrań na mocno przewiewne i ruszamy na podbój królestwa Widźajanagar, którego ruiny, w 1986 roku, wpisano na listę UNESCO.
Wioska Hampi założona została na ruinach powstałej w 1336 roku stolicy hinduskiego Państwa Widźajanagar . Miasto było niezwykle piękne i bogate niestety w XV w najechali na królestwo muzułmanie, wymordowali większość ludności i w ramach pozbywania się pamięci o świetności państwa zniszczyli też sporo budowli. Na szczęśćie nie udało się im dokonać całkowitej destrukcji i do naszych czasów , na obszarze ponad 26 km kwadratowych, przetrwało 550 świątyń i pomników
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Droga do Hampi to przebicie się przez jeden wielki korek, ale nam to nie przeszkadza. Widoki są piękne. Co jakiś czas wyłaniają się piękne skałki i jakieś ruiny poukrywane wśród pól ryżowych i plantacji traw bananowców. Ja z niecierpliwością czekam na to, co zobaczymy na miejscu .
Nasz pierwszy cel to świątynia Vittala . Wybieramy ją świadomie ponieważ udostępniona do zwiedzania jest tylko do godz. 16.00, a jest jednym z najdalej położonych obiektów w Hampi.
Do samej świątyni nie ma dojazdu. Trzeba zostawić samochód na parkingu i przesiąść się na elektryczka, który za niewielkie pieniądze dowozi na miejsce pod same kasy biletowe. Można również ponad 3 kilometrową trasę przebyć na piechotę, ale to polecam tylko mega twardzielom. Idzie się w niesamowitym kurzu i pyle po całkowicie nieocienionej piaszczystej drodze, a żar z nieba bije niemiłosierny. Na terenie świątyni na szczęście jest sporo handlarzy z piciem.
Nasz elektryczek pędzi, a my podziwiamy widoki.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/