Wracamy na śniadanko, a tam już czeka na nas orzeł. Okazuje się, że został znaleziony jako pisklak podczas jednej z takich wypraw do dżungli, jak nasza. Został odchowany i nauczył się latać, ale nie ma ochoty opuszczać swoich wybawicieli.
Umilka, jeżeli Indie przed Wami, to może i rafting da się wrzucić w plan *good*, trzymam kciuki
Agatko, ja też nie myślałam, że się zdobędę na takie zabawy . Miało być tylko jacuzzi , a wyszło . Naprawdę fajne doświadczenia, a pływanie tylko z instruktorem to już czad ogromny. Tam dopiero poczułam jak niewiele brakuje do wypadnięcia. Na tych progach rzucało mną ostro wtej malutkiej łupiance, odbijałam się jak piłka i tylko myślałam, o kurdę żeby wiosła nie zgubić bo sito będzie (woda była tak spieniona i zwirowana, że jak się wkładało do niej wiosło, to prawie je z ręki wyrywało, o dziwo na raftingu na tych samych progach takiego odczucia nie miałam ) .
Dzisiaj mamy w planach safari w Parku Narodowym Dandeli i zobaczenie Synteri Rocks.
Przyjechał nasz kierowca. Właściciel ośrodka odprowadza nas do samochodu, upewnia się, że Piętacho wie jak dojechać , życzy nam powodzenia i wyruszamy nieświadomi tego co nas czeka .
Safari organizowane jest dwa razy dziennie, my jedziemy na to popołudniowe. Musimy być najpóźniej około godziny 15.30. Czasu dużo więc spokojnie najpierw pojedziemy zobaczyć skały.
Jedziemy dosyć krętą i stromą drogą przez dżunglę, piękne widoczki mamy, jest super . Po jakiś 30 minutach jazdy zaczynamy się z DZ zastanawiać, czy nasz mega kierowca na pewno wie, gdzie jedzie . Miało być 20 min jazdy, a tu nawet znaku do skał nie było. Po doświadczenia z dnia poprzedniego (Piętaszek pomylił drogi i pojechał nie do naszego ośrodka tylko w odwrotną stronę i musieliśmy go nawigować ) jesteśmy czujni i cały wypatrujemy znaków w zrozumiałym dla nas języku, bo na razie to są tylko w robaczkach , pytamy kierowcę, czy wie jak ma dojechać? Tak wiem, odpowiada z miną pewniaka . Cholera, że też nie zabraliśmy ze sobą z ośrodka telefonów z nawigacją .
Po kolejnych 10 minutach Duży mówi: Ty Mały on nie wie gdzie jechać na bank, a tu nawet nie ma się kogo zapytać . No to bomba. Jedziemy dalej i nagle pojawia się jakaś babcia z chrustem . Babcia musi wiedzieć gdzie są skały. Każemy kierowcy zatrzymać się i zapytać o drogą. Babcia macha ręką raz w jedną, raz w drugą stronę i coś tam mówi . Kierowca do nas ok, ok ten minutes . No to jedziemy, ale po dziesięciu minutach nadal nie ma żadnej wzmianki o skałach.
Nie muszę pisać jak byliśmy zadowoleni. Droga przez dżunglę, żywego ducha i my bez nawigacji .
Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia dróg. Pojawiają się znaki w en . Jedyna nazwa, która coś nam mówi to Ulawi, słyszeliśmy o świątyni o takiej nazwie. Duży każe skręcić Piętaszkowi w kierunku na Ulawi, może tam nas ktoś pokieruje.
Skręcamy, jedziemy kawałek i pojawiają się dwie ciężarówko-autobusy wiązące ludzi i znak oczywiście w robaczkach. Pytamy co tam było napisane, a ten do nas że nie wie bo nie rozumie . No to ja do DZ: kochanie czy w Indiach do otrzymania prawa jazdy niezbędna jest umiejętność czytania i pisania, przecież w tym kraju jest wysoki poziom analfabetyzmu, a pojazdów od metra? Czy on do tej pory potrafił odczytać robaczki i jechał właściwie?
Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia i jest znak graficzny świątyni. No to jedziemy .
Dojechaliśmy do świątyni i targu. Ruch niesamowity. Skąd wzięli się tu Ci wszyscy ludzie, skoro my dopiero w końcowym etapie mijaliśmy jakieś ciężarówki?
Wściekli wysiadamy z samochodu (dodatkowo dobiło nas to, że jesteśmy „nieprzyzwoicie odziani” i pewnie nie będziemy mogli wejść na teren świątyni, a jak już tu trafiliśmy to chętnie byśmy zobaczyli) idziemy się przejść po targu, a kierowcy każemy dokładnie wypytać się o drogę.
Na targu, jak to w takich, sprzedawano mydło i powidło typu: ichnie garnki, części do rowerów, maszyn i samochodów; odpustowo-kiczowate ozdoby i zabawki, jakieś farby i niewiele jedzenia.
Kręcimy się chwilkę po targu i widzimy, że do świątyni cały czas idą odświętnie poubierane grupki ludzi. Niektóre dziewczyny mają kolorowe stroje i rodzaj wianków na głowie. Zżera mnie ciekawość co to za uroczystości i jak wygląda świątynia . Mówię, chodź Duży, idziemy zobaczyć chociaż przez płot.
Podchodzimy, a tam śpiewy, jedzenie, wszędzie pełno ludzi . O kurdę ja muszę wejść do środka, idę twardo w kierunku wejścia. Zająć mówi: i tak cię nie wpuszczą bo masz tylko krótkie spodenki. Ja jednak nie daję za wygraną, podchodzę do strażnika przy bramie i pytam, czy możemy wejść . Chłop kiwa głową i nas wpuszcza .
Idziemy w kierunku dziedzińca, wszyscy się do nas uśmiechają i machają przyjaźnie. No to teraz już odważnie do przodu, linczu niewiernych nie będzie .
Niestety nie bardzo możemy dowiedzieć się co to za święto dzisiaj mają, bo nikt nas nie rozumie. Wiemy, że jedyna w Karnatace świątynia poświęcona guru Channabasavanna znajduje się Ulavi i domyślamy się, że pewnie właśnie odbywa się jakieś święto poświęcone mu.
Chodzimy, przyglądamy się temu bardzo egzotycznemu dla nas światu. Oczywiście wszyscy chcą się z nami focić i podawać nam ręce, podają swoje dzieci. Jest strasznie gwarno i tyle się dzieje, a my nic nie rozumiemy . Podchodzi do nas fotograf i zgaduje bardzo łamanym angielskim. Z wielkim trudem zrozumieliśmy, że dzisiaj jest święto przejścia młodych dziewcząt w stan kobiecy. Po ceremonii wyświęcenia będą w niedługim czasie wydawane za mąż (teraz rozumiem, czemu one takie onieśmielone były, a niektóre to nawet smutne, nie każda z nich będzie miała szczęście wyjść za tego, którego kocha). Pytamy go, czy w takim stroju możemy wejść do środka. Mówi, że tak tylko musimy zdjąć buty i nie fotografować ceremonii. No to już więcej do szczęścia mi nie trzeba było .
Jak już wspominałam świątynia poświęcona jst guru Channabsavana powstała dla upamiętnienia faktu, że w 12 wieku Channabasavana przybył z Kalayaną do Ulavi przed swoją śmiercią.
Channabasavanna był siostrzeńcem Basavy, który był założycielem Lingajatów (odłam hinduizmu uznający lingę jako boga Sziwę).Kompleks jest spory, wokół świątyni znajdują się domy pielgrzyma i święte jezioro lotosów)
Brama ze strażnikami, a w tle brama prowadząca na dziedziniec
Nad domami pielgrzyma, na czarnych tablicach, wypisane są najbardziej święte teksty Lingajatów spisane przez Channabasavannę, w języku kannada, które noszą nazwę Karana Hasuge.
Po wyjściu czekał na nas wspomniany fotograf, który wytłumaczył nam jak dojechać do Synteri Rocks. Nieśmiało też zasugerował sesję z jego klientami. Przecież nie można mu było odmówić, dzięki niemu wiemy jak dojechać . Trochę to focenie trwało, ale my byliśmy pod niesamowitym wrażeniem miejsca i ludzi, więc nie traciliśmy cierpliwości .
Wracamy na śniadanko, a tam już czeka na nas orzeł. Okazuje się, że został znaleziony jako pisklak podczas jednej z takich wypraw do dżungli, jak nasza. Został odchowany i nauczył się latać, ale nie ma ochoty opuszczać swoich wybawicieli.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Jeszcze parę fotek z ośrodka zrobionych w trakcie oczekiwania na kierowcę
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
O mój Zajączku, poczytałam dalej, gdzie nie byłam
Jestem i ja. Cudownie, jaka przyroda. Tego raftingu też bardzo zazdroszczę. A Indie ciągle przed nami więc z przyjemnością poczytam i pooglądam.
Zajączki podziwiam was za odwagę, ja bym sie chyba na taki survival nie zdecydowała.
Pieknie sobie odpoczywacię na łonie natury. piekne ptaszki.
Agaciorek
Bereciku ale jeszcze z nami Goa wrócisz ?
Umilka, jeżeli Indie przed Wami, to może i rafting da się wrzucić w plan *good*, trzymam kciuki
Agatko, ja też nie myślałam, że się zdobędę na takie zabawy . Miało być tylko jacuzzi , a wyszło . Naprawdę fajne doświadczenia, a pływanie tylko z instruktorem to już czad ogromny. Tam dopiero poczułam jak niewiele brakuje do wypadnięcia. Na tych progach rzucało mną ostro wtej malutkiej łupiance, odbijałam się jak piłka i tylko myślałam, o kurdę żeby wiosła nie zgubić bo sito będzie (woda była tak spieniona i zwirowana, że jak się wkładało do niej wiosło, to prawie je z ręki wyrywało, o dziwo na raftingu na tych samych progach takiego odczucia nie miałam ) .
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Dzisiaj mamy w planach safari w Parku Narodowym Dandeli i zobaczenie Synteri Rocks.
Przyjechał nasz kierowca. Właściciel ośrodka odprowadza nas do samochodu, upewnia się, że Piętacho wie jak dojechać , życzy nam powodzenia i wyruszamy nieświadomi tego co nas czeka .
Safari organizowane jest dwa razy dziennie, my jedziemy na to popołudniowe. Musimy być najpóźniej około godziny 15.30. Czasu dużo więc spokojnie najpierw pojedziemy zobaczyć skały.
Jedziemy dosyć krętą i stromą drogą przez dżunglę, piękne widoczki mamy, jest super . Po jakiś 30 minutach jazdy zaczynamy się z DZ zastanawiać, czy nasz mega kierowca na pewno wie, gdzie jedzie . Miało być 20 min jazdy, a tu nawet znaku do skał nie było. Po doświadczenia z dnia poprzedniego (Piętaszek pomylił drogi i pojechał nie do naszego ośrodka tylko w odwrotną stronę i musieliśmy go nawigować ) jesteśmy czujni i cały wypatrujemy znaków w zrozumiałym dla nas języku, bo na razie to są tylko w robaczkach , pytamy kierowcę, czy wie jak ma dojechać? Tak wiem, odpowiada z miną pewniaka . Cholera, że też nie zabraliśmy ze sobą z ośrodka telefonów z nawigacją .
Po kolejnych 10 minutach Duży mówi: Ty Mały on nie wie gdzie jechać na bank, a tu nawet nie ma się kogo zapytać . No to bomba. Jedziemy dalej i nagle pojawia się jakaś babcia z chrustem . Babcia musi wiedzieć gdzie są skały. Każemy kierowcy zatrzymać się i zapytać o drogą. Babcia macha ręką raz w jedną, raz w drugą stronę i coś tam mówi . Kierowca do nas ok, ok ten minutes . No to jedziemy, ale po dziesięciu minutach nadal nie ma żadnej wzmianki o skałach.
Nie muszę pisać jak byliśmy zadowoleni. Droga przez dżunglę, żywego ducha i my bez nawigacji .
Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia dróg. Pojawiają się znaki w en . Jedyna nazwa, która coś nam mówi to Ulawi, słyszeliśmy o świątyni o takiej nazwie. Duży każe skręcić Piętaszkowi w kierunku na Ulawi, może tam nas ktoś pokieruje.
Skręcamy, jedziemy kawałek i pojawiają się dwie ciężarówko-autobusy wiązące ludzi i znak oczywiście w robaczkach. Pytamy co tam było napisane, a ten do nas że nie wie bo nie rozumie . No to ja do DZ: kochanie czy w Indiach do otrzymania prawa jazdy niezbędna jest umiejętność czytania i pisania, przecież w tym kraju jest wysoki poziom analfabetyzmu, a pojazdów od metra? Czy on do tej pory potrafił odczytać robaczki i jechał właściwie?
Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia i jest znak graficzny świątyni. No to jedziemy .
Dojechaliśmy do świątyni i targu. Ruch niesamowity. Skąd wzięli się tu Ci wszyscy ludzie, skoro my dopiero w końcowym etapie mijaliśmy jakieś ciężarówki?
Wściekli wysiadamy z samochodu (dodatkowo dobiło nas to, że jesteśmy „nieprzyzwoicie odziani” i pewnie nie będziemy mogli wejść na teren świątyni, a jak już tu trafiliśmy to chętnie byśmy zobaczyli) idziemy się przejść po targu, a kierowcy każemy dokładnie wypytać się o drogę.
Na targu, jak to w takich, sprzedawano mydło i powidło typu: ichnie garnki, części do rowerów, maszyn i samochodów; odpustowo-kiczowate ozdoby i zabawki, jakieś farby i niewiele jedzenia.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Kręcimy się chwilkę po targu i widzimy, że do świątyni cały czas idą odświętnie poubierane grupki ludzi. Niektóre dziewczyny mają kolorowe stroje i rodzaj wianków na głowie. Zżera mnie ciekawość co to za uroczystości i jak wygląda świątynia . Mówię, chodź Duży, idziemy zobaczyć chociaż przez płot.
Podchodzimy, a tam śpiewy, jedzenie, wszędzie pełno ludzi . O kurdę ja muszę wejść do środka, idę twardo w kierunku wejścia. Zająć mówi: i tak cię nie wpuszczą bo masz tylko krótkie spodenki. Ja jednak nie daję za wygraną, podchodzę do strażnika przy bramie i pytam, czy możemy wejść . Chłop kiwa głową i nas wpuszcza .
Idziemy w kierunku dziedzińca, wszyscy się do nas uśmiechają i machają przyjaźnie. No to teraz już odważnie do przodu, linczu niewiernych nie będzie .
Niestety nie bardzo możemy dowiedzieć się co to za święto dzisiaj mają, bo nikt nas nie rozumie. Wiemy, że jedyna w Karnatace świątynia poświęcona guru Channabasavanna znajduje się Ulavi i domyślamy się, że pewnie właśnie odbywa się jakieś święto poświęcone mu.
Chodzimy, przyglądamy się temu bardzo egzotycznemu dla nas światu. Oczywiście wszyscy chcą się z nami focić i podawać nam ręce, podają swoje dzieci. Jest strasznie gwarno i tyle się dzieje, a my nic nie rozumiemy . Podchodzi do nas fotograf i zgaduje bardzo łamanym angielskim. Z wielkim trudem zrozumieliśmy, że dzisiaj jest święto przejścia młodych dziewcząt w stan kobiecy. Po ceremonii wyświęcenia będą w niedługim czasie wydawane za mąż (teraz rozumiem, czemu one takie onieśmielone były, a niektóre to nawet smutne, nie każda z nich będzie miała szczęście wyjść za tego, którego kocha). Pytamy go, czy w takim stroju możemy wejść do środka. Mówi, że tak tylko musimy zdjąć buty i nie fotografować ceremonii. No to już więcej do szczęścia mi nie trzeba było .
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Jak już wspominałam świątynia poświęcona jst guru Channabsavana powstała dla upamiętnienia faktu, że w 12 wieku Channabasavana przybył z Kalayaną do Ulavi przed swoją śmiercią.
Channabasavanna był siostrzeńcem Basavy, który był założycielem Lingajatów (odłam hinduizmu uznający lingę jako boga Sziwę).Kompleks jest spory, wokół świątyni znajdują się domy pielgrzyma i święte jezioro lotosów)
Brama ze strażnikami, a w tle brama prowadząca na dziedziniec
Nad domami pielgrzyma, na czarnych tablicach, wypisane są najbardziej święte teksty Lingajatów spisane przez Channabasavannę, w języku kannada, które noszą nazwę Karana Hasuge.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Po wyjściu czekał na nas wspomniany fotograf, który wytłumaczył nam jak dojechać do Synteri Rocks. Nieśmiało też zasugerował sesję z jego klientami. Przecież nie można mu było odmówić, dzięki niemu wiemy jak dojechać . Trochę to focenie trwało, ale my byliśmy pod niesamowitym wrażeniem miejsca i ludzi, więc nie traciliśmy cierpliwości .
Ja też mam na pamiątkę kilka fotek
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/