--------------------

____________________

 

 

 



ALASKA - dlaczego warto tam jechać?

285 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
Asisko
Obrazek użytkownika Asisko
Offline
Ostatnio: 2 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 19 lut 2015

Apisku, ale Wam się udało z tą niedźwiedzicą z małymi z autka - mogliście ją obserwować z bezpiecznego miejsca. Dobrze, że jej nie spotkaliście na ścieżce Girl smile

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Asia, ale na ścieżce to by była prawdziwa przygoda!!!!

Choć ja się cieszę z każdego spotkania ze zwierzętami w naturalnych warunkach...

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Wracając do Seward przypomina mi się, że gdzieś czytałam, że w pobliżu znajduje się malutka osada - Miller`s Landing Point - położona w lesie nad zatoką Resurrection.

Mieszka tu na stałe tylko kilka rodzin, a dalej nie ma już drogi, ani osiedli ludzkich tylko Park Narodowy Kenai Fjords.

Postanawiamy tam się wybrać. Zostawiamy auto na parkingu przy porcie i wyruszamy ....

Początkowo szlak wiedzie skrajem lasu, a następnie ścieżka wspina się dość stromo w górę. Na szczęście ta stromizna szybko się kończy i trasa biegnie wygodnym szutrowym traktem, którym chyba nawet mogą przejechać samochody terenowe.

Jak już się pojawiają góry , to im towarzyszą oczywiście chmury... Nawet do wiersza mi wyszło!

Z daleka słyszymy szum wody, wiec nieco zbaczamy i przez kłujące chaszcze dochodzimy do sporego wodospadu.

Na Alasce wodospadów jest mnóstwo, ale na ogół są to wąskie strugi wypływające spod topniejącego śniegu lub lodowca i opadające mniej lub bardziej stromo ze skał.

Ten wodospad jest zupełnie inny, okazuje się, że wyżej płynie rzeczka, na której tworzy się małe jeziorko. Gdy wody jest zbyt dużo wylewa się ona z niego i spływa po gołej ścianie.

W odróżnieniu od temperatury panującej przy lodowcu teraz jest bardzo ciepło, choć się zachmurzyło. Zostajemy w t-shirtach, a całe to dodatkowe ubranie musimy nosić w plecaku.

I kolejny raz sprawdzają się rady doświadczonych podróżników, że na Alasce trzeba się ubierać na "cebulkę".

Nasza trasa schodzi w dół i biegnie teraz wzdłuż wód zatoki Resurrection, chyba już wkrótce dotrzemy do osady Miller`s Landing Point.

Chwilami idziemy kamienistą plażą, ale nie zawsze się daje, gdyż miejscami urwisty brzeg dochodzi do samej wody.

 Przy plaży stoi kilka domków.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

W dali widać już nieduże drewniane molo, parę łódek i kajaków, a na brzegu stoi kilka domków.

Gdy dochodzimy bliżej spotykamy sporo młodzieży, okazuje się, że w lesie jest kemping. Na kempingu stoją stare przyczepy, kilka zdezelowanych kamperów, ale najwięcej jest dość wysłużonych namiotów. Młodzi ludzie grillują rybki, palą ogniska, piją piwko.

Zmywamy się stąd, bo trochę bykiem patrzą na nieznanych przybyszów. W ogóle jakieś podejrzane towarzystwo....

Idziemy w okolice mola. Tu jest zdecydowanie ciekawiej. Właśnie wrócili z połowu wędkarze, wyładowują złowione ryby. A już po chwili, załoga z wynajętej łodzi filetuje profesjonalnie ryby, a mewy czekają na swą dolę.

Pytam grzecznie czy mogę porobić fotki, jest zgoda i wdajemy się w rozmowę z parą, która właśnie wróciła z wędkowania. Przyjeżdżają tu co roku, bo im odpowiada trochę dziki i prymitywny klimat tej małej osady. Teraz udało im się złowić kilka łososi i halibutów.

Kapitan ich łódki oprawi im ryby, a następnie zapakuje w próżniowe torby i zamrozi. Oni już jutro wracają do Seattle, więc wezmą te ryby w specjalnym chłodzonym pojemniku ze sobą. Ale siedzą tu już od tygodnia i dwa razy odsyłali swój połów do domu kurierem, będą więc mieć własnręcznie złowione rybki na całą zimę.

Opowiadają, że codziennie pływają albo na wędkowanie, albo kajakiem po okolicznych zatoczkach. A pogodą się w ogóle nie przejmują, bo w ich rodzimym Seattle też ciągle pada, więc są przyzwyczajeni...

Pewnie są zwolennikami teorii, że nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie.

Przy samym molo jest większy drewniany budyneczek, zaglądamy tam, ale nawet ja nie mam ochoty tam zostać. Przy barze siedzi jakieś podejrzane towarzystwo narkomańsko-pijackie, na ławach suszą sie mokre ciuchy rybackie. Śmierdzi piwskiem, rybami i w ogóle nie jest fajnie.

A jak miło by tu było zjeść świeżą rybkę na tarasie z widokiem na góry i zatokę.

Zbieramy się, bo coraz bardziej się chmurzy, a nas czeka jeszcze dwukilometrowy marsz przez las.

Mariola

mietek
Obrazek użytkownika mietek
Offline
Ostatnio: 7 lat 12 miesięcy temu
Rejestracja: 09 lut 2015

Apisku!

Po przeczytaniu twojej relacji z Karaibow poplynąlem w taki sam rejs i bylo bombowo*bomb**bomb*Bomb

Teraz czytam o Alasce i tez mi sie podobaGirl blum

Ale NIESTETY ją sobie musze odpuscić*sorry2**sorry2*Sorry 2

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Mietek,

Cieszę się, że ci się rejs podobał.

Ja na Alaskę też długo czekałam. Cierpliwość zostanie wynagrodzona!!!!

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

No i nadszedł ostatni dzień pobytu w Seward.

Dziś czeka nas wyprawa pod tytułem " zdobywanie lodowca Exit Glacier".

Lodowiec ten – obok lodowca Matanauska – to nieliczne, do których stosunkowo blisko można podjechać samochodem. Pozostałe są trudno dostępne i wymagają wielogodzinnej, a nierzadko nawet kilkudniowej wędrówki, by do nich się dostać. Do zdecydowanej większości dotrzeć można tylko samolocikiem lub stateczkiem od strony morza.

Niestety pogoda w ten ostatni dzionek nam nie sprzyja...

Wyjeżdżamy z miasta autostradą i kierujemy się na północ, następnie skręt w lewo i jesteśmy na Exit Glacier Road.

Już z dalekiej perspektywy można oglądać Exit Glacier oraz koryto rzeki, którym płynie woda z topniejącego lodowca. A po obu stronach wznoszą się góry, które niegdyś również pokryte były grubą lodową skorupą. Teraz z gór tych spływają wąskie strugi wodospadów.

Po paru kilometrach dojeżdża się do Visitors Center Kenai Fjords National Park. Tu już jest koniec drogi, dalej trzeba iść pieszo. No, chyba ze się ma taki samochodzik...

I to zarówno do stosunkowo nieodległego lodowca, jak i na teren całego ogromnego parku narodowego. Stąd rozpoczynają się kilku lub kilkunastodniowe wędrówki przez dzikie ostępy górskie i leśne, gdzie nie ma żadnych osiedli ludzkich ani schronisk.

Jest znowu pochmurno, góry spowite chmurami.

Zachodzimy na chwilę do Exit Glacier Natural Center.

Trzeba przyznać, że we wszystkich parkach narodowych w USA – czego już doświadczyliśmy kilka lat temu w parkach kalifornijskich – są bardzo interesujące mini muzea. W przystępny sposób przekazuje się tu wszelkiego rodzaju informacje czy to historyczne, geologiczne, czy przyrodnicze. Są duże plastyczne makiety okolicy, interaktywne wystawy, wypchane zwierzęta i ptaki żyjące tu, a także występujące rośliny. Są archiwalne zdjęcia, przedmioty charakterystyczne dla rejonu, mnóstwo pięknie wydanych folderów. Można porozmawiać z rangerami, kupić pamiątki i odwiedzić czyściutkie restroomy. Czasami można się napić i zjeść, ale nie zawsze.

Jest zasada, że wszędzie są "wodopoje" z darmową wodą nadającą się do picia.

Od końca października do początków maja cała droga od skrzyżowania z autostradą jest zamknięta dla samochodów z powodu zalegającego śniegu. Jednak można się wybrać w pobliże lodowca w trakcie zorganizowanej wycieczki narciarskiej lub psimi zaprzęgami.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Bierzemy na wszelki wypadek coś przeciwdeszczowego i wyruszamy w góry. Zamierzamy przejść blisko 14 kilometrowym szlakiem Harding Icefield Trial wiodącym w okolicy ogromnego pola lodowego Harding, będącego pozostałością po epoce lodowcowej. To pole lodowe, które niegdyś pokrywało wszystkie góry przylądka Kenai ma obecnie długość 81 kilometrów a szerokość 48 km i stale się kurczy...

Niestety niepewna pogoda – a właśnie zaczyna się mżawka – weryfikuje nasze ambitne plany.

Na szczęście mamy jeszcze do wyboru dwa krótsze szlaki. Jeden z nich niespełna dwukilometrowy o nazwie "Widok na lodowiec" (Glacier View) oraz drugi dłuższy i trudniejszy pt " Krawędź lodowca" (Edge of the Glacier).

Wybieramy najpierw tą wersję najkrótszą, a resztę uzależniamy od aktualnych warunków pogodowych.

Bo tutaj nic nie można planować!!!!

Najpierw niemal płaską drogą, typu "ceprostrada" idziemy na punkt widokowy, skąd rozciąga się widok na lodowiec. Wiele osób tu zaczyna i jednocześnie kończy swój kontakt z lodowcem.

Ale my jesteśmy ambitniejsze sztuki i na szczęście już nie pada.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Na sam lodowiec można wejść wyłącznie w zorganizowanej grupie pod opieką przewodnika. Aż takich marzeń nie mamy, a przede wszystkim nie dysponujemy odpowiednim wyposażeniem. Trzeba mieć buty z rakami, czekan, kask, liny i tp.

Ciekawą rzeczą w tej dolinie lodowcowej są tabliczki informujące, w którym roku do którego miejsca sięgał jego jęzor. Notowana historia jego topnienia sięga przeszło 100 lat wstecz. Niegdyś o wiele wolniej się topił niż współcześnie...

Wchodzimy coraz wyżej, w końcu kończy się lasek i zaczyna rachityczna roślinność tundrowa.

Tutaj wyraźnie widać, jak potężny lodowiec nadawał kształt obecnej dolinie.

Najciekawsze są zupełnie gładkie skały, jakby starte, czy wyślizgane przez lodowiec. Spływając z tych zboczy przez tysiące, a może nawet miliony lat, niosąc ze sobą kamienie, odłamki skał, lodowiec precyzyjnie wypolerował podłoże.

Widać też wyraźnie jak na miejscach, z których się wycofywał stopniowo pojawiała się roślinność. Na najświeższych miejscach rudawe porosty, dalej mchy, w końcu jakieś trawy, krzaczki, drzewka...

Wdrapujemy się po nieco oślizgłych skałkach, obok przepaście, jedynie w najbardziej newralgicznych miejscach barierka ze sznurka.

Jakby ktoś wpadł w poślizg, to raczej nie pomoże.

Widoczne są ostrzeżenia, by w razie silnego deszczu nie zapuszczać się w te rejony, gdyż po gładkich skałach płyną wartkie strumienie wody.

W miarę wspinania się w górę widać coraz lepiej nierówną, popękaną powierzchnię lodowca.

I choć nie świeci słońce lodowiec jest błękitny, a już myślałam, że w czasie pochmurnej pogody nie będzie miał tego pięknego kolorku.

Jeszcze kilkaset metrów do pokonania i już stoimy równolegle do lodowca.

Coś ma w sobie przyciągającego ta ogromna masa lodu, która była świadkiem wydarzeń sprzed wielu, wielu lat. Tym bardziej w kontekście, że nie wiadomo jak długo będą te lodowce jeszcze istnieć przy stale ocieplajacym się klimacie????

Na końcu szlaku ponowne ostrzeżenie, by nie wchodzić za barierkę i za bardzo nie zbliżać się do lodowca, gdyż mogą odrywać się od niego bryły lodu. Ale Amerykanie są bardzo zsubordynowani, jak nie wolno, to się nikt nie pcha.

Trochę żeśmy się zazipali, ale warto było!!!

Tuż przy nas wznosi się ściana błękitnego lodu, wokół góry ośnieżone, z których spływają drobne strumyczki, a w dole szerokie koryto rzeki, do którego zgodnie płyną wody topniejącego lodowca, jak i te małe strumyczki z sąsiednich gór.

 

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 15 godzin temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Ponieważ ze względów pogodowych musieliśmy zrezygnować z najdłuższej około 14 kilometrowej wersji wycieczki na Exit Glacier, zostało nam sporo czasu do zagospodarowania.

Choć jest nadal szaro-buro, to jednak chmury uniosły się wyżej i wygląda, że raczej już nie będzie padało...

Jadąc do Seward widzieliśmy po drodze spowite mgłą i deszczem jezioro Kenai Lake.

Bardzo nam się podobało i postanawiamy teraz tam podjechać.

Ale po drodze chcemy coś zjeść, jako, że wątpię, czy nad jeziorem znajdziemy jakąś knajpkę.

Wkrótce przejeżdżamy koło kilku budynków. Jeden z nich to hotelik Exit Glacier Lodge, a obok niego jest mała knajpka Salmon Bake.

Z zewnątrz typowa chata z bali, a w środku klimatyczne rustykalne miejsce, takie jak lubimy.

Zamawiamy tutejsze sztandarowe danie pieczonego łososia z warzywami. Bardzo smaczne...

 

Przy płaceniu rachunku kelnerka sugeruje, byśmy spróbowali szczęścia w znajdującej się po sąsiedzku Poszukiwalni Złota.

Wprawdzie nie za bardzo wierzę, że coś znajdziemy, a poza tym nie mamy za dużo czasu na takie zabawy, to jednak chętnie rzucimy okiem.

Obok płynie strumień, w którym podobno w czasach "gorączki złota" zwanej tu "gold rush" znajdowano całkiem sporo złotych samorodków.

Teraz to jest typowa atrakcja turystyczna. Drewnianymi rynnami płynie woda , a sitami czerpie się z pobliskiego strumienia piasek i tak się go przesiewa, przepłukuje aż się coś znajdzie...

Tłumów tu nie ma, więc i szansa na znalezienie złota chyba też mizerna?????

Obok mały domeczek, gdzie przedstawiono scenkę rodzajową z życia poszukiwaczy złota.

Są także autentyczne stare fotografie ukazujące, w jaki sposób go szukano w czasach, gdy w alaskańskich rzekach było go jeszcze dużo, a tłumy marzycieli o zdobyciu fortuny ciągnęły tu masowo...

Nas jednak bardziej ciągnie jezioro!

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap