Dzioby, przepraszam, miało być Ziajka wodoodporna 50+ dla dzieci powyżej 6 miesiąca życia!
Hotel Maria Del Carmen, bardzo ok, łazienka trochę kiepska ale do przezycia. Niestety w hotelach nieturystycznych w Meksyku,łazienki nie trzymają poziomu. Niby są kosmetyki, ręczniki, suszarka do włosów, ale prysznic, umywalka, toaleta , jak u nas w akademiku. Widać, że nikt o to nie dba.
Zerkamy na menu hotelowej restauracji. No wszystko pięknie, dania na zdjęciach zarąbiste, nazwy wymyślne, tylko, że nic nie serwują z kuchni meksykańskiej. Idziemy zwiedzić okolicę i poszukać coś ichniego do papusiania. Pięć minut spacerkiem i jesteśmy na głównym Placu Katedralnym. Piękie wszystko odnowione, czyste kolorowe budynki. Park z idealnie równymi drzewami. Inna Merida!!! (okazało się, że UNESCO dało pieniądze na rewitalizację miasta. Odnowili wszystko dookola Placu i strasznie są z tego dumni. We wszystkich filmach reklamowych i nie tylko, pokazują tą część Meridy. Kręcimy się po bocznych uliczkach, szukamy restauracji z lokalnymi danami, podobnych poszukiwaczy wielu, restauracji nie ma. Wracamy do Placu, no są jakieś restauracje, ale jedzenie jak u nas. Nie daję za wygraną, szukam dalej. Jest!!! Jedna jedyna w okolicy, podają coś w rodzaju pierogów z farszem pieczonych na blasze. Niestety farsz trzeba wybierać samemu (z 15 do wyboru), a panie nie rozumieją o co pytamy. Patrzymy, które farsze wybierają lokalni i prosimy to samo. Mnie jedzonko smakowało bardzo. Duży Zając nie lubi mąki kukurydzianej, więc stwierdził, że ciasto pierogowe nie jego bajka. Zrobilo się późno, wracamy do hotelu. Na placu gwarno, tłoczno, skręcamy w uliczkę prowadzącą do naszego hotelu, co jest ciemno, zywego ducha na ulicy uf, no jakoś trzeba dojść. Niepewnym krokiem dochodzimy do hotelu. Na drugi dzien już się nie będziemy obawiać. W Merdzidzie, wieczorem ludzie zbierają się na Placu Katedralnym(Plaza Grande) lub w Parku Sw. Anny. Reszta miasta zamiera.
Rano schodzimy na śniadanie. Kierowniczka sali informuje nas, że w soboty i niedziele są 2 opcje śniadań do wybou. Bufetowe lub serwowane w ramach BB. Szybki rzut okiem na obie opcje i oboje stwierdzamy, chcemy serwowane. Do wyboru 2 jajka sadzone, jajecznica lub omlet, do tego bekon, ichnia czarwona fasola, puree z chipsami kukurydzianymi, dżem, wyciskany sok z pomarańczy lub różne soki z dystrybutora, 3 gorace tosty, kawa.
Dzisiaj postanawiamy pojechać do Dzibilchaltun i na Progreso. Jest sobota więc ruch na ulicach mniejszy. Przebijamy sie przez miasto i jedziemy w stronę wykopalisk.
Wioski wyglądają tu inaczej, domy większe, lepiej utrzymane. Wszędzie oznaczenia ze zjazdami do hacjend widać, że ogromnych i mocno wyspecjalizowanych konkretnej produkcji. Dojeżdzamy na miejsce, przed nami wchodzi rodzinka lokalnych. Zaczynają od muzeum. My najpierw postanawiamy zwiedzić wykopaliska. Idziemy szlakiem Majów do Świątyni 7 Posążków. Trochę nas rozczrowuje. Wracamy w kierunku Cenoty Xlacah (warto mieć ubrane na siebie stroje kąpielowe, gdyż nie ma możliwości przebrania się na miejscu), jest położona trochę z boku, więc po drodze zwiedzamy różne budowle, niestety przeznaczenie wiekszości z nich nie jest nikomu znane. Dochodzimy do Cenoty, jest goraco więc postanawiamy posiedzieć w cieniu pod drzewami i pomoczyć nogi. Po chwili coś mnie zaczyna podgryzać. O rany, mamy spa, jak w Tajlandii, rybki tylko trochę większe. No to zostajemy tu dłużej!!! Spa w ramach biletu wstępu, czemu nie!!!
Czas się zbierać, zaczyna się robić bardzo gorąco, a my mamy do pokonania całkiem spory kawałek zanim dojdziemy do muzem. Oglądamy najdłuższą budowlę (około 130m) i budowlę przerobioną na kaplicę katolicką.
Idziemy do Muzeum Narodu Majów. Dwa niewielkie klimatyzowane pomieszczenia, w których zebrano eksponaty ,dotyczace życia Majów, z calego Meksyku. Część ekspozycji stanowią rzeźby religijne z czasów kolonialnych (tak chyba ku pamięci, jak "pazerni" zniszczyli wspaniałą kulturę!!!!! w imię... tu nie kończę, każdy sam sobie dopowie). Eksponaty z czasów Majów dobrze opisane, parę scenek rodzajowych z życia codziennego, można się sporo dowiedzieć i wyobrazic sobie, jak wyglądało ówczesne życie. Warte zobaczenia, szczególnie polecam tym, którzy nie przepadają za wielkimi muzeami typu Muzeum w Meridzie czy Mexico City.
Zając, zrobiliśmy podobny objazd po Jukatanie parę lat temu, więc z przyjemnością - dzięki Twojej relacji - odnawiam wspomnienia.
My nocowaliśmy w czterech miejscach: Valladolid, w rejonie Uxmalu, w Celestun - nad zatoką Meksykańską ( tysiące różowych flamingów na płytkiej wodzie!!!) oraz w Meridzie.
W Meridzie akurat była sobota i na ten główny plac wyległo mnóstwo ludzi. Grali mariachi - dla zarobku, ale również kilka grupek lokalnych grajków, muzykujących dla własnej przyjemności i nie oczekujących żadnych pieniążków. Świetna wspólna zabawa i fantastyczna atmosfera!!!!
My też byliśmy w sobotę wieczorem na placu. Ludzie bawili się wspaniale. Trafiliśmy akurat na Festiwal Żywności Jukatanu. Cały plac zastawiony namiotami z polowymi restauracjami, stragany z lokalnymi wyrobami rzemieślniczymi i mnóstwo lokalsów.
Poszliśmy też na fiestę w parku Św. Anny. Niestety burza i straszliwa ulewa rozgoniła towarzystwo. Zapowiadało się ciekawie wielka scena wystylizowana na Pueblo, kolorowe piękne bukiety kwiatów, stragany z jedzeniem, przygotowane krzesla dla widowni. Ludzie już zaczęli się schodzić, niektórzy ubrani w tradycyjne stroje, grupki miejscowych plotkarek zajęły najlepsze punkty obserwacyjne, a tu jak nie lunie!!!!!
Celestun mieliśmy w planie, ale nie dotarliśmy z czystego lenistwa. Valladolid zrobiliśmy przejazdem, nie wywarło na nas wrażenia.
Rozumiem, że w Meridzie byliście przed rewitalizacją. Ciekawa jestem jak wyglądała. Wrzucę jeszcze parę zdjęć. Możesz dla kontrastu wrzucić swoje.
Te cenoty robią wrażenie!
Swietna relacja Zajączku A fotka w pysku rekina moja ulubiona Pieknie tam
Ja byłam wieki temu w Meksyku, ale w Acapulco..tez faajnie ale du...py nie urywa...twoj Meksyk zdecydowanie fajnijeszy Plaze piekniejsze
ach, wspomnienia mi troche odzyly:)
http://www.addicted-to-passion.com
Dzioby, przepraszam, miało być Ziajka wodoodporna 50+ dla dzieci powyżej 6 miesiąca życia!
Hotel Maria Del Carmen, bardzo ok, łazienka trochę kiepska ale do przezycia. Niestety w hotelach nieturystycznych w Meksyku,łazienki nie trzymają poziomu. Niby są kosmetyki, ręczniki, suszarka do włosów, ale prysznic, umywalka, toaleta , jak u nas w akademiku. Widać, że nikt o to nie dba.
Zerkamy na menu hotelowej restauracji. No wszystko pięknie, dania na zdjęciach zarąbiste, nazwy wymyślne, tylko, że nic nie serwują z kuchni meksykańskiej. Idziemy zwiedzić okolicę i poszukać coś ichniego do papusiania. Pięć minut spacerkiem i jesteśmy na głównym Placu Katedralnym. Piękie wszystko odnowione, czyste kolorowe budynki. Park z idealnie równymi drzewami. Inna Merida!!! (okazało się, że UNESCO dało pieniądze na rewitalizację miasta. Odnowili wszystko dookola Placu i strasznie są z tego dumni. We wszystkich filmach reklamowych i nie tylko, pokazują tą część Meridy. Kręcimy się po bocznych uliczkach, szukamy restauracji z lokalnymi danami, podobnych poszukiwaczy wielu, restauracji nie ma. Wracamy do Placu, no są jakieś restauracje, ale jedzenie jak u nas. Nie daję za wygraną, szukam dalej. Jest!!! Jedna jedyna w okolicy, podają coś w rodzaju pierogów z farszem pieczonych na blasze. Niestety farsz trzeba wybierać samemu (z 15 do wyboru), a panie nie rozumieją o co pytamy. Patrzymy, które farsze wybierają lokalni i prosimy to samo. Mnie jedzonko smakowało bardzo. Duży Zając nie lubi mąki kukurydzianej, więc stwierdził, że ciasto pierogowe nie jego bajka. Zrobilo się późno, wracamy do hotelu. Na placu gwarno, tłoczno, skręcamy w uliczkę prowadzącą do naszego hotelu, co jest ciemno, zywego ducha na ulicy uf, no jakoś trzeba dojść. Niepewnym krokiem dochodzimy do hotelu. Na drugi dzien już się nie będziemy obawiać. W Merdzidzie, wieczorem ludzie zbierają się na Placu Katedralnym(Plaza Grande) lub w Parku Sw. Anny. Reszta miasta zamiera.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Rano schodzimy na śniadanie. Kierowniczka sali informuje nas, że w soboty i niedziele są 2 opcje śniadań do wybou. Bufetowe lub serwowane w ramach BB. Szybki rzut okiem na obie opcje i oboje stwierdzamy, chcemy serwowane. Do wyboru 2 jajka sadzone, jajecznica lub omlet, do tego bekon, ichnia czarwona fasola, puree z chipsami kukurydzianymi, dżem, wyciskany sok z pomarańczy lub różne soki z dystrybutora, 3 gorace tosty, kawa.
Dzisiaj postanawiamy pojechać do Dzibilchaltun i na Progreso. Jest sobota więc ruch na ulicach mniejszy. Przebijamy sie przez miasto i jedziemy w stronę wykopalisk.
Wioski wyglądają tu inaczej, domy większe, lepiej utrzymane. Wszędzie oznaczenia ze zjazdami do hacjend widać, że ogromnych i mocno wyspecjalizowanych konkretnej produkcji. Dojeżdzamy na miejsce, przed nami wchodzi rodzinka lokalnych. Zaczynają od muzeum. My najpierw postanawiamy zwiedzić wykopaliska. Idziemy szlakiem Majów do Świątyni 7 Posążków. Trochę nas rozczrowuje. Wracamy w kierunku Cenoty Xlacah (warto mieć ubrane na siebie stroje kąpielowe, gdyż nie ma możliwości przebrania się na miejscu), jest położona trochę z boku, więc po drodze zwiedzamy różne budowle, niestety przeznaczenie wiekszości z nich nie jest nikomu znane. Dochodzimy do Cenoty, jest goraco więc postanawiamy posiedzieć w cieniu pod drzewami i pomoczyć nogi. Po chwili coś mnie zaczyna podgryzać. O rany, mamy spa, jak w Tajlandii, rybki tylko trochę większe. No to zostajemy tu dłużej!!! Spa w ramach biletu wstępu, czemu nie!!!
Czas się zbierać, zaczyna się robić bardzo gorąco, a my mamy do pokonania całkiem spory kawałek zanim dojdziemy do muzem. Oglądamy najdłuższą budowlę (około 130m) i budowlę przerobioną na kaplicę katolicką.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Idziemy do Muzeum Narodu Majów. Dwa niewielkie klimatyzowane pomieszczenia, w których zebrano eksponaty ,dotyczace życia Majów, z calego Meksyku. Część ekspozycji stanowią rzeźby religijne z czasów kolonialnych (tak chyba ku pamięci, jak "pazerni" zniszczyli wspaniałą kulturę!!!!! w imię... tu nie kończę, każdy sam sobie dopowie). Eksponaty z czasów Majów dobrze opisane, parę scenek rodzajowych z życia codziennego, można się sporo dowiedzieć i wyobrazic sobie, jak wyglądało ówczesne życie. Warte zobaczenia, szczególnie polecam tym, którzy nie przepadają za wielkimi muzeami typu Muzeum w Meridzie czy Mexico City.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Zając, zrobiliśmy podobny objazd po Jukatanie parę lat temu, więc z przyjemnością - dzięki Twojej relacji - odnawiam wspomnienia.
My nocowaliśmy w czterech miejscach: Valladolid, w rejonie Uxmalu, w Celestun - nad zatoką Meksykańską ( tysiące różowych flamingów na płytkiej wodzie!!!) oraz w Meridzie.
W Meridzie akurat była sobota i na ten główny plac wyległo mnóstwo ludzi. Grali mariachi - dla zarobku, ale również kilka grupek lokalnych grajków, muzykujących dla własnej przyjemności i nie oczekujących żadnych pieniążków. Świetna wspólna zabawa i fantastyczna atmosfera!!!!
Mariola
Apisku miło mi, że mogę przywołać wspomnienia.
My też byliśmy w sobotę wieczorem na placu. Ludzie bawili się wspaniale. Trafiliśmy akurat na Festiwal Żywności Jukatanu. Cały plac zastawiony namiotami z polowymi restauracjami, stragany z lokalnymi wyrobami rzemieślniczymi i mnóstwo lokalsów.
Poszliśmy też na fiestę w parku Św. Anny. Niestety burza i straszliwa ulewa rozgoniła towarzystwo. Zapowiadało się ciekawie wielka scena wystylizowana na Pueblo, kolorowe piękne bukiety kwiatów, stragany z jedzeniem, przygotowane krzesla dla widowni. Ludzie już zaczęli się schodzić, niektórzy ubrani w tradycyjne stroje, grupki miejscowych plotkarek zajęły najlepsze punkty obserwacyjne, a tu jak nie lunie!!!!!
Celestun mieliśmy w planie, ale nie dotarliśmy z czystego lenistwa. Valladolid zrobiliśmy przejazdem, nie wywarło na nas wrażenia.
Rozumiem, że w Meridzie byliście przed rewitalizacją. Ciekawa jestem jak wyglądała. Wrzucę jeszcze parę zdjęć. Możesz dla kontrastu wrzucić swoje.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/