Na powitanie dostajemy naszyjnik z kwiatków, na czole robią mi bindi, a w łapkę wciskają kartkę z opisami „specyfików”, które za „niewielkie” pieniądze mogę tu nabyć. Na szczęście jesteśmy na wakacjach i nie myślimy o chorobach .
Zanim pójdziemy do ogrodów czas na herbatkę i zakupy
Tutaj po raz pierwszy dowiedziałam się jak pozyskiwany jest biały pieprz. Byłam przekonana, że podobnie jak zielony, czerwony itd., okazuje się, że ziarna pieprzu zalewane są wodą, następnie suszone i pocierane żeby zdjąć wierzchnią skorupkę.
Czerwony ananas to silny afrodyzjak
Też bym chciała mieć taką trawę cytrynową na co dzień
Po spacerku czas na luncha, idziemy popróbować tradycyjnych potrw goańskich. Na początek zostajemy poczęstowani Feni. Jest to bardzo popularny na Goa wysokoprocentowy trunek otrzymywany w wyniku fermentacji jabłek orzechów nerkowca lub łodyk kwiatów palmy kokosowej. Przyznam, że chciałam go kupić bo w wielu przepisach widziałam, że trzeba go dodać do potrawy. Po spróbowaniu tego badziewia, natychmiast zmieniłam zdanie. To było ohydne
Zajączku w dalszym ciagu zaskakujesz Wodospad piękny i wcale się nie dziwię kolejce do zdjęcia - też bym chciała mieć fotkę w takim miejscu. A plantacja bardzo ciekawa - czy chodziliście tam z przewodnikiem, który opowiadał, co to za roślinki?
Hehe , chyba mamy podobny "gust alkoholowy", bo to już któryś lokalny trunek nam nie smakował, podczas gdy inni się zachwycali i chyba nawet w tej samej knajpce, go próbowałam
A teraz mi się przypomniało, że na tych wodospadach "trafił" nam się pociąg.
Kolejny punkt programu to Shri Mangeshi Temple. Przepiękna świątynia hinduistyczna poświęcona Sziwie. Światynia wybudowana została na wzgórzu, zanim do niej dotrzemy musimy przejść przez niezliczoną ilość straganów co nie jest takie miłe zważywszy, że z nieba leje się żar, później okazało się, że jednak można było podjechać prawie pod samą świątynię (jakiś lokalny bogacz z rodziną podjechał swoją wypasioną furą). Sri Mangeshi jest najważniejszą hinduistyczną świątynią na Goa, codziennie przybywa tu wielu pielgrzymów. Trzeba pamiętać o zabraniu odpowiedniego stroju. Ja na szczęście miałam szal, który mogłam zawiązać na biodrach, DZ musiał „poluzować” pasek żeby spodenki zakryły mu kolana . Oczywiście nie ma mowy o zabraniu ze sobą jakiegoś okrycia głowy . Niestety pomiędzy miejscem, gdzie zostawiamy buty, a świątynią do pokonania jest spora odległość. Niczym nieosłonięty plac z mocno nagrzaną od słońca posadzką. Niby rozłożony jest dywan, ale i on jest gorący. Polecam zabranie grubszych skarpetek, ja niestety biegałam na bosaka i przyznam, że nie było miło. Ogromną ulgę odczułam kiedy to po wyjściu ze świątyni mogłam umyć nogi w mega zimnej wodzie .
Asiu, tak chodziła z nami ta dziewczyna ze zdjęcia. Omawiała każdą roślinkę, czasem dawała coś posmakować. Ja lubię takie miejsca bo zawsze czegoś nowego się dowiem.
Kolejeczka do fotek była spora, ale ja wpadłam na pomysł, że skoro chcecie ze mną fotkę to musicie mi ustąpić miejsca i dzięki temu nie czekałam długo, ba nawet pomagali mi chodzić po tych śliskich kamieniach .
No właśnie zapomniałam o tym napisać. Niestety kamulce są mega śliskie i nawet jak się bardzo uważa można zaliczyć zająca(jeden z pykających sobie ze mną fotkę, poślizgnął się, wpadł nogą do wody na ostre kamienie i nieźle się pokaleczył), warto zabrać ze sobą buty rafowe .
Kąpiel w jeziorku też nie jest do końca bezpieczna. Nie ma mowy o wejściu do wody bez kapoka. W niektórych miejscach na brzegu są ostre i śliskie kamienie. Widzieliśmy Rosjanina, który nijak nie mógł sam wyjść z wody. Tak naprawdę został wyciągnięty przez innych turystów za ręce i też trochę się pokaleczył.
Bereciku, no ohyda straszna przyznaj . Nasze niemieckie „cioteczki” też się zapluwały, ale widziałam takich co to o dolewkę prosili .
Nam też się trafił pociąg , ale już jak odchodziliśmy, dokładnie na mostku byliśmy. Super sprawa . Najpierw trąbienie, potem zwalnianie i para buch, a woda chlust . Faktycznie lepiej na to patrzeć z dołu niż jechać pociągiem. Dzięki za wrzucenie fotki tego mi brakowało .
Zajączku mój, zachody na Goa były cudowne
Nelciu
Bereciku, postaram się wrzucić jeszcze kilka zachodów
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
No to idziemy zobaczyć plantację
Na powitanie dostajemy naszyjnik z kwiatków, na czole robią mi bindi, a w łapkę wciskają kartkę z opisami „specyfików”, które za „niewielkie” pieniądze mogę tu nabyć. Na szczęście jesteśmy na wakacjach i nie myślimy o chorobach .
Zanim pójdziemy do ogrodów czas na herbatkę i zakupy
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Teraz czeka nas godzinny spacer po plantacji
Tutaj po raz pierwszy dowiedziałam się jak pozyskiwany jest biały pieprz. Byłam przekonana, że podobnie jak zielony, czerwony itd., okazuje się, że ziarna pieprzu zalewane są wodą, następnie suszone i pocierane żeby zdjąć wierzchnią skorupkę.
Czerwony ananas to silny afrodyzjak
Też bym chciała mieć taką trawę cytrynową na co dzień
gałka też by mi się przydała
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Po spacerku czas na luncha, idziemy popróbować tradycyjnych potrw goańskich. Na początek zostajemy poczęstowani Feni. Jest to bardzo popularny na Goa wysokoprocentowy trunek otrzymywany w wyniku fermentacji jabłek orzechów nerkowca lub łodyk kwiatów palmy kokosowej. Przyznam, że chciałam go kupić bo w wielu przepisach widziałam, że trzeba go dodać do potrawy. Po spróbowaniu tego badziewia, natychmiast zmieniłam zdanie. To było ohydne
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Zajączku w dalszym ciagu zaskakujesz Wodospad piękny i wcale się nie dziwię kolejce do zdjęcia - też bym chciała mieć fotkę w takim miejscu. A plantacja bardzo ciekawa - czy chodziliście tam z przewodnikiem, który opowiadał, co to za roślinki?
Hehe , chyba mamy podobny "gust alkoholowy", bo to już któryś lokalny trunek nam nie smakował, podczas gdy inni się zachwycali i chyba nawet w tej samej knajpce, go próbowałam
A teraz mi się przypomniało, że na tych wodospadach "trafił" nam się pociąg.
Kolejny punkt programu to Shri Mangeshi Temple. Przepiękna świątynia hinduistyczna poświęcona Sziwie. Światynia wybudowana została na wzgórzu, zanim do niej dotrzemy musimy przejść przez niezliczoną ilość straganów co nie jest takie miłe zważywszy, że z nieba leje się żar, później okazało się, że jednak można było podjechać prawie pod samą świątynię (jakiś lokalny bogacz z rodziną podjechał swoją wypasioną furą). Sri Mangeshi jest najważniejszą hinduistyczną świątynią na Goa, codziennie przybywa tu wielu pielgrzymów. Trzeba pamiętać o zabraniu odpowiedniego stroju. Ja na szczęście miałam szal, który mogłam zawiązać na biodrach, DZ musiał „poluzować” pasek żeby spodenki zakryły mu kolana . Oczywiście nie ma mowy o zabraniu ze sobą jakiegoś okrycia głowy . Niestety pomiędzy miejscem, gdzie zostawiamy buty, a świątynią do pokonania jest spora odległość. Niczym nieosłonięty plac z mocno nagrzaną od słońca posadzką. Niby rozłożony jest dywan, ale i on jest gorący. Polecam zabranie grubszych skarpetek, ja niestety biegałam na bosaka i przyznam, że nie było miło. Ogromną ulgę odczułam kiedy to po wyjściu ze świątyni mogłam umyć nogi w mega zimnej wodzie .
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Asiu, tak chodziła z nami ta dziewczyna ze zdjęcia. Omawiała każdą roślinkę, czasem dawała coś posmakować. Ja lubię takie miejsca bo zawsze czegoś nowego się dowiem.
Kolejeczka do fotek była spora, ale ja wpadłam na pomysł, że skoro chcecie ze mną fotkę to musicie mi ustąpić miejsca i dzięki temu nie czekałam długo, ba nawet pomagali mi chodzić po tych śliskich kamieniach .
No właśnie zapomniałam o tym napisać. Niestety kamulce są mega śliskie i nawet jak się bardzo uważa można zaliczyć zająca(jeden z pykających sobie ze mną fotkę, poślizgnął się, wpadł nogą do wody na ostre kamienie i nieźle się pokaleczył), warto zabrać ze sobą buty rafowe .
Kąpiel w jeziorku też nie jest do końca bezpieczna. Nie ma mowy o wejściu do wody bez kapoka. W niektórych miejscach na brzegu są ostre i śliskie kamienie. Widzieliśmy Rosjanina, który nijak nie mógł sam wyjść z wody. Tak naprawdę został wyciągnięty przez innych turystów za ręce i też trochę się pokaleczył.
Bereciku, no ohyda straszna przyznaj . Nasze niemieckie „cioteczki” też się zapluwały, ale widziałam takich co to o dolewkę prosili .
Nam też się trafił pociąg , ale już jak odchodziliśmy, dokładnie na mostku byliśmy. Super sprawa . Najpierw trąbienie, potem zwalnianie i para buch, a woda chlust . Faktycznie lepiej na to patrzeć z dołu niż jechać pociągiem. Dzięki za wrzucenie fotki tego mi brakowało .
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/