Pogoda w grudniu na ogół jest dobra, nie ma tych tropikalnych ulew, upałów i wysokiej wilgotności.Temperatura waha się od 18 do 25, 26 stopni, więc idealnie na zwiedzanie. Niestety w tym okresie częste są zamglenia, które są wynikiem nawiewania przez północne wiatry zanieczyszczonego pyłami przemysłowymi powietrza znad Chin. Czego i ja doświadczyłam....
Kiwi, tylko ten ostatni dzień był dla nas bardzo długi, bo wylatywaliśmy tuż przed północą, więc gdyby była fajna pogoda to jeszcze coś można by zaliczyć nowego. Ale w gruncie rzeczy nie mogę na pogodę narzekać
Daga, wierz mi, że dla mnie i te 9 dni było zbyt krótko. Oj obskoczyłabym więcej fantastycznych miejsc na Nowych Terytoriach.
Co parę kroków zaczepiają nas właściciele sampanów – większych łodzi – proponując przejażdżkę po okolicznych kanałach i zatoczkach. Czemu nie? Zobaczymy to wszystko od strony morza. 30 – minutowy rejs kosztuje 60 $HK od osoby.
Płyniemy wzdłuż nabrzeża z zacumowanymi pływającymi domami. Wokół niezbyt urodziwe wysokie budownictwo. Niektóre statki czy barki są w opłakanym stanie. Ale już wkrótce wpływamy w rejon o wiele ładniejszych domów i mijamy marinę z luksusowymi jachtami i motorówkami. I znowu kontrasty!!!!
Po zakończeniu przejażdżki prosimy o zawiezienie nas do kompleksu pływających restauracji. Z turystycznego punktu widzenia jest to największa atrakcja Aberdeen.
Jumbo Kingdom składa się z dwóch statków w stylu chińskim, na których znajduje się kilka restauracji specjalizujących się w daniach z owocami morza.
My tym razem wybieramy tradycyjną wieprzowinkę. Ceny dość wysokie....a na te morskie stworzonka, to już kosmiczne w porównaniu z knajpkami z Sai Kung.
Wnętrza są bardzo eleganckie, znajdujemy bez trudu stolik. Wieczorem raczej konieczna byłaby rezerwacja, bo to miejsce bardzo popularne wśród turystów. W eleganckim holu wiszą zdjęcia znakomitości, które tu gościły, między innymi królowa Elżbieta, Tom Cruise czy John Wayne.
Przynoszą pyszną herbatkę, a na jedzonko czekamy, czekamy, czekamy. Mąż wkurzony na maxa, bo o 17 ma kolejne spotkanie a czeka nas długa droga ze względu na godziny szczytu i brak możliwości podjechania metrem.
Chcemy zapłacić tylko za herbatę i zrezygnować z jedzenia, ale to spowodowało przyśpieszenie akcji w kuchni i już przynoszą nam danie.
Połykamy je niemal w biegu, nie mając czasu na delektowanie się nim.
Na nabrzeże wracamy darmowym sampanem. Można nim też przypłynąć z przystani, ponieważ nikt nie sprawdza czy faktycznie chce się w Jumbo Kingdom coś zjeść, czy tylko zwiedzić kompleks restauracyjno – rozrywkowy.
Jeszcze się trochę miotamy po wyjściu z sampana, bo przywiózł nas w zupełnie inną okolicę.
Wreszcie znajdujemy przystanek autobusowy i w żółwim tempie zmierzamy do centrum.
Wracamy do hotelu. Mąż ma jeszcze spotkanie ze znajomym z Chin, który zaprasza nas wieczorem na kolację.
Maosen jest profesorem na uniwersytecie w Nanjing we wschodnich Chinach. Już od kilku lat współpracuje z mężem i parokrotnie bywał w Gdańsku przez dwa, trzy miesiące.
Teraz przyjechał na konferencję i przy okazji omawiają dalszą współpracę.
Jedziemy na kolację na Wzgórze Wiktorii. Najpierw metrem do Central, potem piechotką do dolnej stacji tramwaju. Dzisiaj jest o wiele więcej ludzi, załapujemy się dopiero na trzecią kolejkę. Ale na miłej rozmowie czas szybko mija.
Wjazd na górę robi zupełnie inne wrażenie niż za dnia. Z tym, że trudno powiedzieć, która wersja jest fajniejsza.
Ze szczytu rozciąga się szeroka panorama mrugającego milionami kolorowych świateł miasta. Na zatoce rzęsiście oświetlone statki, sampany, promy...
Idziemy do jednej z licznych restauracji. Maosen rozsmakował się w Polsce w europejskiej kuchni i prowadzi nas właśnie do takiej. Spróbujemy europejskich dań w chińskiej wersji.
Każdy dostaje ogromny talerz z kilkoma rodzajami grillowanych mięs, do tego czerwone wino i normalne sztućce, o dziwo.
Maosen przyprowadził swego doktoranta. Wypytują nas o wrażenia na temat chińskiej kuchni. Mówię prawdę, że pewne rzeczy mi smakują, a inne mniej lub wcale. Jak już trochę winko zaszumiało mi w głowie pytam Młodego ( nie pamiętam imienia ) czy w Chinach nadal jada się psy? A on z poważną miną, że tak, jak najbardziej i że jego matka - gdy przyjeżdża do domu - zawsze mu takie danie przygotowuje. Dociekam dalej, czy to mięso kupuje się w sklepie mięsnym, gdzie leży na ladzie wołowina, wieprzowina i psina....Nie, psa kupuje się żywego na rynku, a następnie uśmierca się w kuchni, jak rybę czy kurę. No i z tego mięska przyrządza się wyborne potrawy....
No, chyba już nie dokończę tych grillowanych pyszności....
A propos jedzenia węży, Młody opowiada, że w zimie robi się często z nich zupy, gdyż są one bardzo kaloryczne i rozgrzewające. Dziwi się, że nas to dziwi, bo wie, że u nas jada się węgorze, a to przecież podobne mięso. Gdy był mały - miał anemię i pił świeżą krew z węża, by mieć więcej hemoglobiny....
Po kolacji wychodzimy na platformę widokową i ponownie podziwiamy rozjarzoną panoramę HK.
Apisku wpadłem tylko zobaczyć, czy relacja już skończona.. uwielbiam czytać Twoje opowieści, gdy postawisz już w nich ostatnią kropkę. To taka powieść przygoda z pięknymi zdjęciami, którą czyta sie od deski do deski w jednej chwili.. wtedy czasu nie należy liczyć
Apisku, HK by night zajefajny widoczek pierwsza klasa jak pisałas o Nanjing to przypomialam sobie,że moja córa była tam u rodziny chińskiej w ramach tzw wymiany. Wrażenia różne
- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...
Kiwi, Daga, dzięki.
Pogoda w grudniu na ogół jest dobra, nie ma tych tropikalnych ulew, upałów i wysokiej wilgotności.Temperatura waha się od 18 do 25, 26 stopni, więc idealnie na zwiedzanie. Niestety w tym okresie częste są zamglenia, które są wynikiem nawiewania przez północne wiatry zanieczyszczonego pyłami przemysłowymi powietrza znad Chin. Czego i ja doświadczyłam....
Kiwi, tylko ten ostatni dzień był dla nas bardzo długi, bo wylatywaliśmy tuż przed północą, więc gdyby była fajna pogoda to jeszcze coś można by zaliczyć nowego. Ale w gruncie rzeczy nie mogę na pogodę narzekać
Daga, wierz mi, że dla mnie i te 9 dni było zbyt krótko. Oj obskoczyłabym więcej fantastycznych miejsc na Nowych Terytoriach.
Mariola
Co parę kroków zaczepiają nas właściciele sampanów – większych łodzi – proponując przejażdżkę po okolicznych kanałach i zatoczkach. Czemu nie? Zobaczymy to wszystko od strony morza. 30 – minutowy rejs kosztuje 60 $HK od osoby.
Płyniemy wzdłuż nabrzeża z zacumowanymi pływającymi domami. Wokół niezbyt urodziwe wysokie budownictwo. Niektóre statki czy barki są w opłakanym stanie. Ale już wkrótce wpływamy w rejon o wiele ładniejszych domów i mijamy marinę z luksusowymi jachtami i motorówkami. I znowu kontrasty!!!!
Po zakończeniu przejażdżki prosimy o zawiezienie nas do kompleksu pływających restauracji. Z turystycznego punktu widzenia jest to największa atrakcja Aberdeen.
Jumbo Kingdom składa się z dwóch statków w stylu chińskim, na których znajduje się kilka restauracji specjalizujących się w daniach z owocami morza.
My tym razem wybieramy tradycyjną wieprzowinkę. Ceny dość wysokie....a na te morskie stworzonka, to już kosmiczne w porównaniu z knajpkami z Sai Kung.
Wnętrza są bardzo eleganckie, znajdujemy bez trudu stolik. Wieczorem raczej konieczna byłaby rezerwacja, bo to miejsce bardzo popularne wśród turystów. W eleganckim holu wiszą zdjęcia znakomitości, które tu gościły, między innymi królowa Elżbieta, Tom Cruise czy John Wayne.
Przynoszą pyszną herbatkę, a na jedzonko czekamy, czekamy, czekamy. Mąż wkurzony na maxa, bo o 17 ma kolejne spotkanie a czeka nas długa droga ze względu na godziny szczytu i brak możliwości podjechania metrem.
Chcemy zapłacić tylko za herbatę i zrezygnować z jedzenia, ale to spowodowało przyśpieszenie akcji w kuchni i już przynoszą nam danie.
Połykamy je niemal w biegu, nie mając czasu na delektowanie się nim.
Na nabrzeże wracamy darmowym sampanem. Można nim też przypłynąć z przystani, ponieważ nikt nie sprawdza czy faktycznie chce się w Jumbo Kingdom coś zjeść, czy tylko zwiedzić kompleks restauracyjno – rozrywkowy.
Jeszcze się trochę miotamy po wyjściu z sampana, bo przywiózł nas w zupełnie inną okolicę.
Wreszcie znajdujemy przystanek autobusowy i w żółwim tempie zmierzamy do centrum.
Wracamy do hotelu. Mąż ma jeszcze spotkanie ze znajomym z Chin, który zaprasza nas wieczorem na kolację.
Mariola
Nie wiem jak reszta ale ja mam ciągły niedosyt tego miasta i jego zakątków
- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...
Kiwi zgadzam się z Tobą ale myślę, że dużo w tym zasługi apiska bo tak pięknie wszystko opisuje i do tego dokumentacja fotograficzna
Bea
Oj Bea z pewnością i niezaprzeczalnie ogromne brawa należą się Apiskowi.
Tak na marginesie Bea a Ty co tu porabiasz marsz na lotnisko
- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...
Kiwi, Bea , wielkie dzięki. Cieszę się, że Wam się to miasto - widziane moimi oczami - spodobało.
Bea, życzę Ci wspaniałych wrażeń!!!!!
Mariola
Maosen jest profesorem na uniwersytecie w Nanjing we wschodnich Chinach. Już od kilku lat współpracuje z mężem i parokrotnie bywał w Gdańsku przez dwa, trzy miesiące.
Teraz przyjechał na konferencję i przy okazji omawiają dalszą współpracę.
Jedziemy na kolację na Wzgórze Wiktorii. Najpierw metrem do Central, potem piechotką do dolnej stacji tramwaju. Dzisiaj jest o wiele więcej ludzi, załapujemy się dopiero na trzecią kolejkę. Ale na miłej rozmowie czas szybko mija.
Wjazd na górę robi zupełnie inne wrażenie niż za dnia. Z tym, że trudno powiedzieć, która wersja jest fajniejsza.
Ze szczytu rozciąga się szeroka panorama mrugającego milionami kolorowych świateł miasta. Na zatoce rzęsiście oświetlone statki, sampany, promy...
Idziemy do jednej z licznych restauracji. Maosen rozsmakował się w Polsce w europejskiej kuchni i prowadzi nas właśnie do takiej. Spróbujemy europejskich dań w chińskiej wersji.
Każdy dostaje ogromny talerz z kilkoma rodzajami grillowanych mięs, do tego czerwone wino i normalne sztućce, o dziwo.
Maosen przyprowadził swego doktoranta. Wypytują nas o wrażenia na temat chińskiej kuchni. Mówię prawdę, że pewne rzeczy mi smakują, a inne mniej lub wcale. Jak już trochę winko zaszumiało mi w głowie pytam Młodego ( nie pamiętam imienia ) czy w Chinach nadal jada się psy? A on z poważną miną, że tak, jak najbardziej i że jego matka - gdy przyjeżdża do domu - zawsze mu takie danie przygotowuje. Dociekam dalej, czy to mięso kupuje się w sklepie mięsnym, gdzie leży na ladzie wołowina, wieprzowina i psina....Nie, psa kupuje się żywego na rynku, a następnie uśmierca się w kuchni, jak rybę czy kurę. No i z tego mięska przyrządza się wyborne potrawy....
No, chyba już nie dokończę tych grillowanych pyszności....
A propos jedzenia węży, Młody opowiada, że w zimie robi się często z nich zupy, gdyż są one bardzo kaloryczne i rozgrzewające. Dziwi się, że nas to dziwi, bo wie, że u nas jada się węgorze, a to przecież podobne mięso. Gdy był mały - miał anemię i pił świeżą krew z węża, by mieć więcej hemoglobiny....
Po kolacji wychodzimy na platformę widokową i ponownie podziwiamy rozjarzoną panoramę HK.
Mariola
Apisku wpadłem tylko zobaczyć, czy relacja już skończona.. uwielbiam czytać Twoje opowieści, gdy postawisz już w nich ostatnią kropkę. To taka powieść przygoda z pięknymi zdjęciami, którą czyta sie od deski do deski w jednej chwili.. wtedy czasu nie należy liczyć
Apisku, HK by night zajefajny widoczek pierwsza klasa jak pisałas o Nanjing to przypomialam sobie,że moja córa była tam u rodziny chińskiej w ramach tzw wymiany. Wrażenia różne
No trip no life