To powoli wracamy do miejsca zbiórki i naszej pilotki.
Dalej były dwie opcje: zostać w „kawiarni” i delektować się napojami lub zwiedzić kasbę Oulad Othmane za niewielką dodatkową opłatą. Zebrała się grupka chętnych. Pod kazbę zaprowadził nas lokalny przewodnik, ten, który był z nami w oazie. Po drodze spotkaliśmy wracającą ze zwiedzania drugą grupę. Jak się potem okazało oni szybko uwinęli się ze zwiedzaniem. Tam zapukaliśmy we wrota. Wyszedł do nas tubylec ale nie mieszkaniec kazby. To chłopak zamieszkały w pobliżu, ale wykształcony biegle władający angielskim. Pomaga w oprowadzaniu turystów. Dowiedzieliśmy się, że jeżeli chcemy zwiedzić kazbę musimy uiścić oplatę dla mieszkańców (chyba 20 DH od głowy). Kazba ta jest cały czas zamieszkała.
Po lewej to nasz przewodnik. Po prawej dziewczyna z grupy, która podjęła się tłumaczenia. Wchodzimy przez nabijane ćwiekami wrota do wnętrza.
Po wejściu do środka wydawało nam się że kazba jest niezamieszkana. Pusto, ciemno surowo. Pomieszczenia wysokie, kolejne piętra. Mury, podłoga i stropy ulepione są z gliny, przetykanej suszoną trawą. Mała ilość okien na zewnątrz dająca schronienie przed palącym słońcem.
Kazba jest zamieszkała, ale widać było głównie dzieci. Proszono jednak aby nie robić im zdjęć.
Ponieważ część współwłaścicieli wyjechała, nie mieszka tutaj i nie ma z nimi kontaktu - kazba trochę się „sypie”. Budowla z gliony wymaga remontów a ich nie ma kto ich finansować. Ci co w niej mieszkają prowadzą bardzo skromne i surowe życie, dla nas Europejczyków nie do zaakceptowania.
Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Było trochę emocji bo za plecami mieliśmy niczym niezabezpieczony „widok”.
Bezpiecznie podziwialiśmy widoczki z usytuowanego u góry tarasu. Stąpając po nim wyraźnie czuło się że ugina się pod naszym ciężarem.
Widać nasz autobus.
Nasz młody przewodnik odprowadził nas aż pod sam autobus, gdzie czekała już nasza pilotka Martyna mocno zaniepokojona, że nas tak długo nie ma. Wygląda na to, że potraktowani zostaliśmy wyjątkowo i długo zwiedzaliśmy. Złożyliśmy się więc i wręczyliśmy naszemu przewodnikowi trochę kasy (poprzednia oplata była dla rodziny). Martyna dała nam czas tylko na „szybkie siku” i w drogę! Zanim dojedziemy do Zagory przed nami jeszcze jeden punkt programu.
Tuż przed Zagorą zatrzymujemy się w ksarze Tissergate (czyli ufortyfikowanej wiosce). Celem naszym jest Muzeum rzeki Draa.
Przed wejściem na okalającym ksar murze znak ludzi wolnych.
W ksarze, za murem bardzo zwarta zabudowa z bardzo wąskimi uliczkami. Ksar jest zamieszkały, od kilku lat posiada instalację elektryczną i wodną, więc życie zaczyna być łatwiejsze. Mury dają cień.
Wewnątrz dużo dzieci, które tu są wyjątkowo natrętne i rozbestwione. Pilotka Martyna większość ich zna i przywołuje do porządku. Obecność miejscowych dorosłych też pomaga.
Na zdjęciach wyglądają dosyć niewinnie.
Za bramą wchodzimy w jeden z korytarzy. Prowadzi on do muzeum. To Muzeum Sztuki i Tradycji Doliny Daraa
Budynek o dwóch kondygnacjach jest częścią innych zabudowań. W środku są bogate zbiory etnograficzne: eksponaty berberyjskiej sztuki użytkowej biżuterii, ubiorów. Możemy zobaczyć, jak wyglądały poszczególne pomieszczenia w domostwach, jak leczyło się ludzi, przyjmowało porody Ja nie jestem miłośniczką muzeów, ale staram się korzystać ze wszystkich przewidzianych atrakcji.
Zdjęcia raczej marne bo ciemno było wewnątrz.
A to jest „porodówka”. Kobieta rodząc trzymała się liny.
Następnie jedziemy do hotelu Riad Salam w Zagorze. Po kolacji idziemy jeszcze na miasto, ale było ciemno i zdjęć nie ma.
Wiktor, zastrzeliłeś mnie pytaniem. Faktycznie anteny TV nie rzucają się w oczy. Na dachach mają „tarasy” i tam nie widziałam. Nawet pytałam męża i on też stwierdził, że nie widać. Podobno większość domostw ma podłączony prąd i ze 2 gniazdka w mieszkaniu i obowiązkowy telewizor. Abonamentów nie mają, płacą tylko za prąd. Będę przyglądać się zdjęciom, może coś wypatrzymy.
Żeluś, witaj! Wycieczka zorganizowana ma zalety. Można jechać „na leniucha” w ostatniej chwili. Jest super jak się trafi fajnego pilota z dużą praktyczną wiedzą. Nam się parę razy udało.
Tak Nel, gościu wszechstronnie przygotowany. Buciki też miał wyjściowe.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Asia niezły akrobata wam sie trafił heee
Fajnie że czytacie.
To powoli wracamy do miejsca zbiórki i naszej pilotki.
Dalej były dwie opcje: zostać w „kawiarni” i delektować się napojami lub zwiedzić kasbę Oulad Othmane za niewielką dodatkową opłatą. Zebrała się grupka chętnych. Pod kazbę zaprowadził nas lokalny przewodnik, ten, który był z nami w oazie. Po drodze spotkaliśmy wracającą ze zwiedzania drugą grupę. Jak się potem okazało oni szybko uwinęli się ze zwiedzaniem. Tam zapukaliśmy we wrota. Wyszedł do nas tubylec ale nie mieszkaniec kazby. To chłopak zamieszkały w pobliżu, ale wykształcony biegle władający angielskim. Pomaga w oprowadzaniu turystów. Dowiedzieliśmy się, że jeżeli chcemy zwiedzić kazbę musimy uiścić oplatę dla mieszkańców (chyba 20 DH od głowy). Kazba ta jest cały czas zamieszkała.
Po lewej to nasz przewodnik. Po prawej dziewczyna z grupy, która podjęła się tłumaczenia. Wchodzimy przez nabijane ćwiekami wrota do wnętrza.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Po wejściu do środka wydawało nam się że kazba jest niezamieszkana. Pusto, ciemno surowo. Pomieszczenia wysokie, kolejne piętra. Mury, podłoga i stropy ulepione są z gliny, przetykanej suszoną trawą. Mała ilość okien na zewnątrz dająca schronienie przed palącym słońcem.
Kazba jest zamieszkała, ale widać było głównie dzieci. Proszono jednak aby nie robić im zdjęć.
Ponieważ część współwłaścicieli wyjechała, nie mieszka tutaj i nie ma z nimi kontaktu - kazba trochę się „sypie”. Budowla z gliony wymaga remontów a ich nie ma kto ich finansować. Ci co w niej mieszkają prowadzą bardzo skromne i surowe życie, dla nas Europejczyków nie do zaakceptowania.
Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Było trochę emocji bo za plecami mieliśmy niczym niezabezpieczony „widok”.
Bezpiecznie podziwialiśmy widoczki z usytuowanego u góry tarasu. Stąpając po nim wyraźnie czuło się że ugina się pod naszym ciężarem.
Widać nasz autobus.
Nasz młody przewodnik odprowadził nas aż pod sam autobus, gdzie czekała już nasza pilotka Martyna mocno zaniepokojona, że nas tak długo nie ma. Wygląda na to, że potraktowani zostaliśmy wyjątkowo i długo zwiedzaliśmy. Złożyliśmy się więc i wręczyliśmy naszemu przewodnikowi trochę kasy (poprzednia oplata była dla rodziny). Martyna dała nam czas tylko na „szybkie siku” i w drogę! Zanim dojedziemy do Zagory przed nami jeszcze jeden punkt programu.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Rzeczywiście warunki cieżkie do życia z naszego punktu widzenia .. warto zobaczyć i mieć punkt odniesienia jak może być
No trip no life
Tuż przed Zagorą zatrzymujemy się w ksarze Tissergate (czyli ufortyfikowanej wiosce). Celem naszym jest Muzeum rzeki Draa.
Przed wejściem na okalającym ksar murze znak ludzi wolnych.
W ksarze, za murem bardzo zwarta zabudowa z bardzo wąskimi uliczkami. Ksar jest zamieszkały, od kilku lat posiada instalację elektryczną i wodną, więc życie zaczyna być łatwiejsze. Mury dają cień.
Wewnątrz dużo dzieci, które tu są wyjątkowo natrętne i rozbestwione. Pilotka Martyna większość ich zna i przywołuje do porządku. Obecność miejscowych dorosłych też pomaga.
Na zdjęciach wyglądają dosyć niewinnie.
Za bramą wchodzimy w jeden z korytarzy. Prowadzi on do muzeum. To Muzeum Sztuki i Tradycji Doliny Daraa
Budynek o dwóch kondygnacjach jest częścią innych zabudowań. W środku są bogate zbiory etnograficzne: eksponaty berberyjskiej sztuki użytkowej biżuterii, ubiorów. Możemy zobaczyć, jak wyglądały poszczególne pomieszczenia w domostwach, jak leczyło się ludzi, przyjmowało porody
Ja nie jestem miłośniczką muzeów, ale staram się korzystać ze wszystkich przewidzianych atrakcji.
Zdjęcia raczej marne bo ciemno było wewnątrz.
A to jest „porodówka”. Kobieta rodząc trzymała się liny.
Następnie jedziemy do hotelu Riad Salam w Zagorze. Po kolacji idziemy jeszcze na miasto, ale było ciemno i zdjęć nie ma.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Czy anteny TV albo talerze widać ?
Doczytałam ,doogladałam i czekam na więcej powiem,że z ochotą bym się kiedys wybrała na taką zorganizowaną wycieczkę -może da mi się męża namówić))
Wiktor, zastrzeliłeś mnie pytaniem. Faktycznie anteny TV nie rzucają się w oczy. Na dachach mają „tarasy” i tam nie widziałam. Nawet pytałam męża i on też stwierdził, że nie widać. Podobno większość domostw ma podłączony prąd i ze 2 gniazdka w mieszkaniu i obowiązkowy telewizor. Abonamentów nie mają, płacą tylko za prąd. Będę przyglądać się zdjęciom, może coś wypatrzymy.
Żeluś, witaj! Wycieczka zorganizowana ma zalety. Można jechać „na leniucha” w ostatniej chwili. Jest super jak się trafi fajnego pilota z dużą praktyczną wiedzą. Nam się parę razy udało.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Rano śniadanie i parę szybkich zdjęć w hotelu jeszcze wyruszamy dalej.
Jedziemy ulicami Zagory przyglądamy się budynkom i mieszkańcom.
Widać dzieci i młodzież zmierzające do szkoły.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!