Tak jak Palazzo dei Consoli dominuje swą potężną bryłą nad centrum starówki, tak bazylika św. Ubalda zwieńcza całą panoramę miasta.
Na szczyt można się dostać w rozmaity sposób. Najszybciej i bez zadyszki można tam wjechać autem wąskimi serpentynami oplatającymi wzgórze.
Można też wjechać dość oryginalną kolejką linową spod bramy Porta Romana. Przypomina to bardziej wyciąg narciarski i składa się z metalowych koszy, w ktorych pomieścić się mogą dwie osoby. Załadowany kosz sunie ponad dachami prawie pionowo do góry.
Albo wejść na piechotkę, co zajmuje około 40 minut – my właśnie postanawiamy tak zrobić.
Spacer jest bardzo przyjemny, a widoki cudowne.
Ufff...i w końcu docieramy do bazyliki św. Ubalda.
Dziedziniec bazyliki jest ładny, wokół biegną krużganki, natomiast wnętrze – jak dla mnie – zbyt czyste, sterylne, chyba niedawno odnawiane, w każdym razie takie jakieś bez wyrazu..
I znowu – jak w wielu tutejszych kościołach – na honorowym miejscu stoi sobie sarkofag z pożółkłym ciałem świętego patrona miasta....brrrr.
Czeka nas jeszcze zejście w dół do parkingu....Tym razem idziemy długą ulicą XX Septembre, zaglądając w boczne uliczki i zaułki, które są jeszcze ciekawsze.
Na deptaku Corso di Garibaldi wiszą chorągwie z herbami Gubbio. Czyżby się szykowały jakieś uroczystości???? Fest różnorakich ci tutaj dostatek!!!!
To wprost niesamowite jak Włosi uwielbiają wszelkiego rodzaju festy, jarmarki, wspólne zabawy połączone z obżeraniem się, przebieraniem, muzyką. Wykorzystują do tego każdą okazję. A najważniejsze, że im się CHCE!!!!. Mieszkańcy sami są organizatorami, artystami, kucharzami i uczestnikami, nikt ich do tego nie zmusza. Czują się dobrze w swoim towarzystwie i doskonale się bawią za niewielkie pieniądze. W paru miejscach uczestniczymy w takich imprezach i naprawdę można się tam najeść domowymi potrawami i napić dobrego winka po kosztach własnych, bo nikt tu nie liczy na zarobek.
Jeszcze przerwa na jedzonko...
W drodze powrotnej na jednym z placyków jesteśmy świadkami lokalnego ślubu. Przed stojącym tu kościołem stoi spora grupa wystrojonych odświętnie mieszkańców oczekujących pary młodej, gra żywa muzyczka, biegają dzieciaki, druhny poprawiają kwiatowe dekoracje.
W końcu przyjeżdża oddzielnie pan młody ze swoją mamuśką, a chwilę później panna młoda ze swoimi rodzicami. I całe towarzystwo wchodzi powoli do kościoła.
Bardzo fajna atmosfera, w której uczesniczymy przez kilkanaście minut!!!!
I wychodzimy przez kolejną bramę...
W sumie dla mnie Gubbio jest o wiele bardziej autentyczne, takie dla mieszkańców, a niekoniecznie dla turystów i dlatego podoba mi się znacznie bardziej niż zatłoczony i pełen komercji Asyż.
Choć oba są chyba na równi urodziwe...
Naprawdę warto odwiedzić to mało znane miasteczko, bo jest po prostu śliczne!!!!
Pora opuścić Perugię i podążać dalej na południe w kierunku Orvieto.
Orvieto nie było nam specjalnie po drodze. Ale naczytałam się tyle książek o Toskanii, między innymi “Tysiąc dni w Toskanii” Marleny de Blasi, a potem również o Umbrii, a wśród nich jej “Tysiąc dni w Orvieto”, że nie sposob
było pominąć tej miejscowości - tak pięknie autorka opisała to miejsce...
Tu zatrzymamy się w starym domu za miastem należącym do pociotka naszych włoskich znajomych z Lukki. W tym cały problem, że dom jest od dłuższego już czasu opuszczony, jako że właściciele przenieśli się ponad 40 lat temu do miasta, ale podobno da się tam przemieszkać. A no zobaczymy!!!!
Przynajmniej będzie to odstępstwo od stałej rutyny – zarazerwowanego na długo przed wyjazdem hotelu lub B&B oblukanych na Tripadvisorze.
A więc WIELKA NIEWIADOMA?????
Mąż był oczywiście przeciwny, ale w końcu uległ....
Z Perugii do Orvieto jest niecałe 90 kilometrów – jakby tak jechać najkrótszą drogą.
Ale my chcemy naturalnie zahaczyć o kilka miejscowości...
A po drodze też fajne widoczki. Raz dolinki z polami uprawnymi, raz zalesione górki...
Pierwszą z nich jest Spello słynne z kwiatów, więc jak tu go ominąć?????
Jest to zupełnie malutkie miasteczko, które do dziś niewiele rozrosło się poza średniowieczne mury – zwane jest “miastem kwiatów”.
Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być w nim jeszcze więcej kwiatów niż w odwiedzonych dotąd miejscach – zarówno w Toskanii, jak i w Umbrii...
Ale jak ma być dużo kwiatów, to jak najbardziej jestem chętna!!!!
Spello leży na zboczu góry Monte Subasio. Dojeżdżamy do mocno ufortyfikowanego miasteczka i oczywiście szukamy parkingu. Turystów tu raczej mało przybywa, a więc i z parkingami krucho. A miejscowi mają wszędzie blisko, to po co duże parkingi????
Znajdujemy wprawdzie miejsce, ale wolno tu tylko parkować jedną godzinkę.
Gdy tak się głośno zastanawiamy, czy zdążymy na spokojnie poszwędać się po miasteczku w tak krótkim czasie, babeczka ładująca zakupy do sąsiedniego samochodu zagaduje do nas czystą polszczyzną. Rodaczka, która wyszła za mąż za Włocha, pilotuje nas do miejsca, gdzie można parkować na czas nieograniczony.
I choć wielu Polaków po drodze nie spotykamy, to jednak w takim malutkim miasteczku to jest nie lada zaskoczenie, że tu też są nasi rodacy!!!
Apiskui znowu mam piękną podróż dzięki Tobie
Tak jakoś wyszło,że Itali nie znam i nie miałam okazji poznawać, dzięki Twojej relacji widzę,że czas pojechac i TAM.
Wspaniale się czyta, ogląda i czuje ducha tamtych rejonów.
I jak zawsze widać wielkie serce włożone przez Ciebie w relację a to w niej jest (moim zdaniem) najcenniejsze.
Świerszcz "Biegnąc nie skracasz odległości...."
Swierszczu, fajnie że dołączyłaś!!!
Wochy są ciekawe, ale ja jednak nadal jestem szczególną fanką greckich wysepek.
To nie antybiotyk, tylko okłady z kotków ci pomogły wyjść z choróbska.
Mariola
Tak jak Palazzo dei Consoli dominuje swą potężną bryłą nad centrum starówki, tak bazylika św. Ubalda zwieńcza całą panoramę miasta.
Na szczyt można się dostać w rozmaity sposób. Najszybciej i bez zadyszki można tam wjechać autem wąskimi serpentynami oplatającymi wzgórze.
Można też wjechać dość oryginalną kolejką linową spod bramy Porta Romana. Przypomina to bardziej wyciąg narciarski i składa się z metalowych koszy, w ktorych pomieścić się mogą dwie osoby. Załadowany kosz sunie ponad dachami prawie pionowo do góry.
Albo wejść na piechotkę, co zajmuje około 40 minut – my właśnie postanawiamy tak zrobić.
Spacer jest bardzo przyjemny, a widoki cudowne.
Ufff...i w końcu docieramy do bazyliki św. Ubalda.
Dziedziniec bazyliki jest ładny, wokół biegną krużganki, natomiast wnętrze – jak dla mnie – zbyt czyste, sterylne, chyba niedawno odnawiane, w każdym razie takie jakieś bez wyrazu..
I znowu – jak w wielu tutejszych kościołach – na honorowym miejscu stoi sobie sarkofag z pożółkłym ciałem świętego patrona miasta....brrrr.
Jest tu i knajpka z widokiem...
Mariola
Czeka nas jeszcze zejście w dół do parkingu....Tym razem idziemy długą ulicą XX Septembre, zaglądając w boczne uliczki i zaułki, które są jeszcze ciekawsze.
Na deptaku Corso di Garibaldi wiszą chorągwie z herbami Gubbio. Czyżby się szykowały jakieś uroczystości???? Fest różnorakich ci tutaj dostatek!!!!
To wprost niesamowite jak Włosi uwielbiają wszelkiego rodzaju festy, jarmarki, wspólne zabawy połączone z obżeraniem się, przebieraniem, muzyką. Wykorzystują do tego każdą okazję. A najważniejsze, że im się CHCE!!!!. Mieszkańcy sami są organizatorami, artystami, kucharzami i uczestnikami, nikt ich do tego nie zmusza. Czują się dobrze w swoim towarzystwie i doskonale się bawią za niewielkie pieniądze. W paru miejscach uczestniczymy w takich imprezach i naprawdę można się tam najeść domowymi potrawami i napić dobrego winka po kosztach własnych, bo nikt tu nie liczy na zarobek.
Jeszcze przerwa na jedzonko...
W drodze powrotnej na jednym z placyków jesteśmy świadkami lokalnego ślubu. Przed stojącym tu kościołem stoi spora grupa wystrojonych odświętnie mieszkańców oczekujących pary młodej, gra żywa muzyczka, biegają dzieciaki, druhny poprawiają kwiatowe dekoracje.
W końcu przyjeżdża oddzielnie pan młody ze swoją mamuśką, a chwilę później panna młoda ze swoimi rodzicami. I całe towarzystwo wchodzi powoli do kościoła.
Bardzo fajna atmosfera, w której uczesniczymy przez kilkanaście minut!!!!
I wychodzimy przez kolejną bramę...
W sumie dla mnie Gubbio jest o wiele bardziej autentyczne, takie dla mieszkańców, a niekoniecznie dla turystów i dlatego podoba mi się znacznie bardziej niż zatłoczony i pełen komercji Asyż.
Choć oba są chyba na równi urodziwe...
Naprawdę warto odwiedzić to mało znane miasteczko, bo jest po prostu śliczne!!!!
Mariola
Gubbio absolutnie nr 1
Panna Młoda ma piekną suknię ,taka stylowa z trenem
No trip no life
Nelcia, moj osobisty nr 1 dopiero będzie!!!! Może też zmienisz zdanie?
Mariola
ooo , to teraz mnie zaintrygowalas
No trip no life
Sorki, ale nie zdradzę!!!!! Musi to na razie pozostać tajemnicą...
Mariola
No i nastał dzień dziesiąty...
Pora opuścić Perugię i podążać dalej na południe w kierunku Orvieto.
Orvieto nie było nam specjalnie po drodze. Ale naczytałam się tyle książek o Toskanii, między innymi “Tysiąc dni w Toskanii” Marleny de Blasi, a potem również o Umbrii, a wśród nich jej “Tysiąc dni w Orvieto”, że nie sposob
było pominąć tej miejscowości - tak pięknie autorka opisała to miejsce...
Tu zatrzymamy się w starym domu za miastem należącym do pociotka naszych włoskich znajomych z Lukki. W tym cały problem, że dom jest od dłuższego już czasu opuszczony, jako że właściciele przenieśli się ponad 40 lat temu do miasta, ale podobno da się tam przemieszkać. A no zobaczymy!!!!
Przynajmniej będzie to odstępstwo od stałej rutyny – zarazerwowanego na długo przed wyjazdem hotelu lub B&B oblukanych na Tripadvisorze.
A więc WIELKA NIEWIADOMA?????
Mąż był oczywiście przeciwny, ale w końcu uległ....
Z Perugii do Orvieto jest niecałe 90 kilometrów – jakby tak jechać najkrótszą drogą.
Ale my chcemy naturalnie zahaczyć o kilka miejscowości...
A po drodze też fajne widoczki. Raz dolinki z polami uprawnymi, raz zalesione górki...
Mariola
Pierwszą z nich jest Spello słynne z kwiatów, więc jak tu go ominąć?????
Jest to zupełnie malutkie miasteczko, które do dziś niewiele rozrosło się poza średniowieczne mury – zwane jest “miastem kwiatów”.
Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być w nim jeszcze więcej kwiatów niż w odwiedzonych dotąd miejscach – zarówno w Toskanii, jak i w Umbrii...
Ale jak ma być dużo kwiatów, to jak najbardziej jestem chętna!!!!
Spello leży na zboczu góry Monte Subasio. Dojeżdżamy do mocno ufortyfikowanego miasteczka i oczywiście szukamy parkingu. Turystów tu raczej mało przybywa, a więc i z parkingami krucho. A miejscowi mają wszędzie blisko, to po co duże parkingi????
Znajdujemy wprawdzie miejsce, ale wolno tu tylko parkować jedną godzinkę.
Gdy tak się głośno zastanawiamy, czy zdążymy na spokojnie poszwędać się po miasteczku w tak krótkim czasie, babeczka ładująca zakupy do sąsiedniego samochodu zagaduje do nas czystą polszczyzną. Rodaczka, która wyszła za mąż za Włocha, pilotuje nas do miejsca, gdzie można parkować na czas nieograniczony.
I choć wielu Polaków po drodze nie spotykamy, to jednak w takim malutkim miasteczku to jest nie lada zaskoczenie, że tu też są nasi rodacy!!!
Mariola