Nelcia, Asisko, Radek, trina, Asia_A...Dziękuję wam wszystkim za miłe słowa.
Asia-A, tak...to daktyle. przypraw nie przywiozłam, bo byłam w Iranie tylko z podręcznym bagażem.
O tajemniczych krążkach będę jeszcze pisać
Po posiłku udaliśmy się na Plac Imama, jeden z największych publicznych placów na świecie. Cały plac i budynki w pobliżu są wpisane na listę Unesco.
Na południowej stronie placu wznosi się Shah Mosque, zwany Meczetem Królewskim, a po rewolucji irańskiej z 1979 roku Meczetem Imama. Jego budowę rozpoczęto w 1611 roku, a ukończono około 1630. Wstęp kosztuje 200 tys. riali.
Na placu znajduje się również XVI wieczny pałac Ali Qapu. Generalnie nic ciekawego z kolejnym biletem za 200 tys., ale z uwagi na ładny widok z balkonu zdecydowaliśmy, że jedno z nas wejdzie. Wszedł Tomek, zrobil parę zdjęć... ale w zachwyt nie wpadł.
Na wschodniej stronie placu stoi meczet Szejcha Lotfollaha (Masjed-e Sheikh Lotfollah). Wstęp to kolejne 200 tys. riali, więc mając już dość meczetów daliśmy sobie spokój.
Nie mogłam odmówic wspólnego zdjęcia dwóm uroczym żołnierzom
Nie, Nelcia. Plac Tiananmen jest bezapelacyjnie największy na świecie, ma wymiary 800mx300m. Plac w Isfahanie, to 512mx159m...ale zdecydowanie należy do światowej czołówki.
Bakalii w Iranie z pewnością byś pojadła, jest ich dużo i są dobrej jakości. Iran w produkcji pistacji wyprzedzają tylko Stany Zjednoczone. Niestety z powodu sankcji nałożonych na Iran, kraj ten ma zakaz eksportu pistacji do USA i Europy...co powoduje wysoką cenę tych orzechów. Łatwiej dostać irańskie pistacje w Chinach, Indiach i Turcji.
Ja, będąc w Iranie miałam nadzieję na spróbowanie świeżych pistacji...ale byłam tam w nieodpowiednim czasie. Byłam ciekawa, czy różnica jest tak duża, jak w orzechach włoskich. Te uwielbiam, ale tylko świeże, dopóki można zdjąć tę żółtą gorzką skórkę. Jak są ususzone, to już nie
Po wizycie na Placu Imama mieliśmy w planie zobaczyć mosty, bo Isfahan słynie z mostów. Jest ich tam w sumie11...ale my byliśmy zainteresowani dwoma najpopularniejszymi.
Pierwszy z nich, to Most 33 Łuków. I pewnie nie musze mówić skąd ta nazwa
Most rzeczywiście ciekawy, ale problemem było to...że nie było rzeki
Zrobiliśmy parę zdjęć i lunął deszcz. Nie jakiś tam "kapuśniaczek", ale prawdziwa ulewa. Schroniliśmy sie pod jedną z 33 arkad, ale niewiele to dało, bo padał jakoś w poprzek i po 10 minutach byłam przesiąknięta do suchej nitki. Co tam, ze bielizna mokra...ja miałam wrażenie, że nawet kości mam nasiąknięte wodą.
Było mi zimno i chciałam jak najszybciej się stamtąd wydostać. Wszystko jedno gdzie, byleby już.
Tomek coś napomknął o Snappie...ale widząc moją minę zgodził się na pójście do najbliższej żółtej taksówki, która czekała na postoju obok mostu. Jak za przejechane 2 km zapłaciliśmy 150 000 riali (11.50zł), stwierdził, że następnym razem nie ma opcji, Snapp i koniec
Taksówką dojachaliśmy do ormiańskiej Katedry Świętego Zbawiciela, zwanej również katedrą Vank.
Bilet wstępu 300 000 riali (21zł), czyli jeszcze więcej, niż zwykle, bo wstęp do większości irańskich zabytków, to 200 000.
I o ile 14 zł za bilet nie jest jakąś szokującą ceną, to przy 10 meczetach na jednej ulicy zaczyna stanowić problem.
Tomek stwierdził, że odpuszcza, bo budżet nie wytrzyma takich kosztów...a tak po prawdzie, to wiele tych irańskich meczetów jest bardzo do siebie podobnych.
Tutaj jednak ja chciałam wejść, bo byłam ciekawa tego nieislamskiego kościała w islamskiej republice.
Ustaliliśmy, że ja wchodzę i cykam parę zdjęć. Cyknęłam, wyszłam do Tomka...jak zobaczył, kupił bilet
Tuż obok kościała znajduje się muzeum przedstawiające historię ormiańskich uchodźców oraz biblioteka.
W pobliżu są jeszcze 2 inne kościoły, ale ponieważ juz robiło się późno, postanowiliśmy pojechać do drugiego mostu. Oczywiście Snappem. TomeK był z siebie dumny, że za 4km zapłaciliśmy 50 000 riali
Za najpiękniejszy z isfahańskich mostów uznaje się most Khajou (Pol-e Chadżu) Zbudowano go około 1650 roku na polecenie szacha Abbasa II. Twórcy wzorowali się na moście 33 Łuków. Dwupiętrową arkadową konstrukcję oparli jednak na skalnej platformie podzielonej śluzami, przez które przepływa woda rzeki Zajande.
Tyle tylko, że czasem przepływa...a czasem nie...
Mosty w Isfahanie, to nie tylko mosty. Albo nawet bardziej nie mosty, skoro nie ma rzeki.
To jest przede wszystkim miejsce spotkań. Bo jeśli nie ma kin, teatrów, pubów, czy dyskotek, to gdzie isć??
Pod arkadami mostów spotykają się ludzie. Rozmawiają, śpiewają, opowiadają historie...Żyją...
Słońce było już dośc nisko, więc postanowiliśmy zaczekać do zmroku, żeby mieć na zdjęciach również oświetlony most.
Poszliśmy na kawę do niewielkiej kafejki pod jednym z przęseł.
Wracamy jeszcze oczywiście do mostu 33 łuków, żeby również mieć nocne zdjęcia...i rzecz jasna na plac Imama, żeby zobaczyć jak wygląda nocą Próbujemy przejść przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, bo do pasów ze 100m...ale wychodzi nam średnio. bo ruch o tej porze duży. Kątem oka zauważam zbliżającego się do nas policjanta. Macam, czy mam szmatę na głowie... zdaję sobie sprawę, że prawie nie...i już mi słabo. A pan policjant dochodzi do nas, pyta skąd jesteśmy...i na hasło Lachestan (Polska) zatrzymuje ruch i przeprowadza nas na drugą stronę. Prawda, że miło?
Wracając z Placu Imama zobaczyliśmy taką reklamę
Tomek oczywiście się skusił, żeby spróbować. Mówił, że dobry.
Kolejnym Snappem dojechaliśmy do domu Pourii, a tam niespodzianka.
Na kolację Irania ugotowała dla nas pyszną warzywną zupę. Niby zwykła jarzynowa...a jednak smakowała zupełnie inaczej. Pyszna. Tomek nie poprzestał na jednym talerzu.
W Isfahanie mieliśmy jeden dzień ekstra, bo zdążyliśmy już zobaczyć tam to co chcieliśmy. Zapytaliśmy Pourię jak się dostać do Nain, oddalonego o 150km, gdzie się znajduje jeden z najstarszych meczetów. Nasz host stwierdził, że jego zdaniem ciekawsze dla nas będzie Varzaneh, gdzie mieszka jego kolega i chętnie nam zorganizuje wycieczkę po okolicy i na pustynie. Mnie nie trzeba było namawiać, lubię pustynie...a meczetów miałam juz trochę po dziurki w nosie.
Szybki telefon do kolegi, cena została ustalona na 15 euro od osoby, z lunchem.
Na dworzec Jey, z którego odjeżdżają autobusy do Varzaneh dojechaliśmy Snappem. Kierowca nie miał wydać, napiwku nie chciał przyjąć, więc wyszedl z nami na dworzec rozmienić pieniądze. Okazało się, ze bus do Varzaneh właśnie odjeżdża, ktoś wybiegł i zatrzymał go dla nas, więc nie musieliśmy czekać 1,5 godziny na następny. Bilety po 50 000 riali kupiliśmy u kierowcy. Podróż zaczęła się źle. Wyglądając przez okno widzieliśmy jak samochód na przeciwległym pasie potrąca przechodnia. Człowiek leży na jezdni...ale nikt się nie zatrzymuje. Samochody go omijają...i jadą dalej. Ruch uliczny, to jest własnie największe zagrożenie w Iranie. To jest to, czego się bałam najbardziej. Nie Islam, nie terroryści, nie policja obyczajowa...tylko pozbawione wszelikich zasad ruchu drogowego prowadzenie samochodów. Rozmawiałam o tym z naszym kolejnym hostem i byłam zdziwiona jego reakcją. Pytałam:
- Ibrahim...gdybyś Ty tam był w pobliżu, to byś się zatrzymał?
- hm...no to zależy, gdybym jechał z dzieckiem, albo jak bym się spieszył, to nie...
- ale dlaczego? tam leżał człowiek, może żył jeszcze, potrzebował pomocy!
- tak...pewnie ktoś się w końcu zatrzymał
Szok dla mnie
Nie wiem co było dalej, bo odjechaliśmy. Mam nadzieję, że ktoś się jednak zatrzymał...
W Varzaneh, przy rondzie, gdzie wysiedliśmy czekał na nas Ashkan.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Pigeon Tower.
Okazało się, że jest zamknięta, ale Ashkan zadzwonił pod wskazany numer i po kilku minutach ktoś przyjechał.
W międzyczasie pojawił się Amir, "pomocnik" Ashakana
Eksponaty w tym muzeum mocno zakurzone, pewnie niewielu gości odwiedza to miejsce, a warto.
Wyczytaliśmy gdzieś, że w poblizu jest jeszcze jedna gołębia wieża i chcieliśmy tam pojechać, ale niewiele z niej zostało.
Zobaczyliśmy w pobliżu dziwny budynek.
Takie miejsca są przynajmniej 2 w każdym mieście. To jest coś w rodzaju grobu nieznanego żołnierza.
Pojechaliśmy do 600-letniego meczetu (Jame Historical Mosque), ale nie zrobiłam wielu zdjęć, nie był ciekawy.
Ciekawsi byli ludzie...
Charakterystyczne dla Varzaneh jest to, ze kobiety noszą białe czadory ( w pozostałych miejscach raczej czarne).
Teraz pora jechać na pustynię Nie wiem co mnie tak przyciąga do pustyń wszelkich...ale naprawdę je lubię, chociaż wiem, że dla wielu osób to kupa piachu tylko.
Pustynia Varzaneh jest bardzo chętnie odwiedzanym miejscem przez mieszkańców miasteczka. Dobrze jest rozwinięta infrastruktura, są tam restauracje i miejsca noclegowe.
Wdrapanie się na dośc wysoka wydmę kosztowało mnie dużo wysiłku...
Ciekawie wyglądały wydmy, kiedy słońce skryło się za chmurą
Zrobiliśmy się głodni, więc zastanawialiśmy się, co też za lunch mamy w cenie tej taniej wycieczki. Ashkan zabrał nas do swojego domu, gdzie czekały jego żona Fatima i córka Tiam.
Dom bardzo piękny. Duży i czysty.
Zwróciliście w ogóle uwagę, jak w Iranie jest czysto? Wiele osób myśli, że to arabski kraj...i arabskiego brudu się tam spodziewa. Ale Iran, to kraj perski, nie arabski, a to różnica. Nazwać Persa Arabem, to duży nietakt. Śmiertelnie by się obraził.
\
Gospodarze, to utalentowani ludzie. Fatima pochwaliła się dywanem, jaki ostatnio utkała. Zajęło jej to rok.
a Ashkan pokazał nam jak się gra na santurze. Też musiałam spróbować...ale to wcaje nie takie proste.
Na początek dostaliśmy herbatę z pysznym pistacjowym cukrem (puleki)
Pani domu okazała się również mistrzynią kuchni. Takiego poczęstunku się nie spodziewaliśmy.
Danie główne, to ryż z kurczakiem z sosie z pomidorów, z dodatkiem imbiru, kuminu, szarfanu, pieprzu i soku z cytryny.
do tego kashk-e bademjan, tradycyjna irańska potrawa z bakłażana, mięty, cebuli, oleju i sera.
oraz gorme sabzi, również tradycyjne danie - gulasz z jagnięciny, fasoli, cytryny, szpinaku, zielonej pietruszki i kopru.
jako dodatek surówka
i domowej roboty doogh. Proces produkcji wygląda następująco:jogurt wlewa się do worka z owczej skóry (koniecznie z młodej owcy), gdzie fermentuje przez 2 tygodnie. Następnie do szklanki sfermentowanego jogurtu dodaje się 2 szklanki wody, miętę i sól...i napój gotowy
Hej Dana, jak zdrówko ? pozbyłaś się choróbska i wróciłaś do UK ?
No trip no life
Nelcia, Asisko, Radek, trina, Asia_A...Dziękuję wam wszystkim za miłe słowa.
Asia-A, tak...to daktyle. przypraw nie przywiozłam, bo byłam w Iranie tylko z podręcznym bagażem.
O tajemniczych krążkach będę jeszcze pisać
Po posiłku udaliśmy się na Plac Imama, jeden z największych publicznych placów na świecie. Cały plac i budynki w pobliżu są wpisane na listę Unesco.
Na południowej stronie placu wznosi się Shah Mosque, zwany Meczetem Królewskim, a po rewolucji irańskiej z 1979 roku Meczetem Imama. Jego budowę rozpoczęto w 1611 roku, a ukończono około 1630. Wstęp kosztuje 200 tys. riali.
Na placu znajduje się również XVI wieczny pałac Ali Qapu. Generalnie nic ciekawego z kolejnym biletem za 200 tys., ale z uwagi na ładny widok z balkonu zdecydowaliśmy, że jedno z nas wejdzie. Wszedł Tomek, zrobil parę zdjęć... ale w zachwyt nie wpadł.
Na wschodniej stronie placu stoi meczet Szejcha Lotfollaha (Masjed-e Sheikh Lotfollah). Wstęp to kolejne 200 tys. riali, więc mając już dość meczetów daliśmy sobie spokój.
Nie mogłam odmówic wspólnego zdjęcia dwóm uroczym żołnierzom
Cieakwe czy plac Imama jest wiekszy od słynnego Tiananmen w Pekinie? też jest olbrzymi
ale bym się w Iranie objadła daktyli,rodzynek, pistacji, migdałów etc wszystkie uwielbiam
No trip no life
Nie, Nelcia. Plac Tiananmen jest bezapelacyjnie największy na świecie, ma wymiary 800mx300m. Plac w Isfahanie, to 512mx159m...ale zdecydowanie należy do światowej czołówki.
Bakalii w Iranie z pewnością byś pojadła, jest ich dużo i są dobrej jakości. Iran w produkcji pistacji wyprzedzają tylko Stany Zjednoczone. Niestety z powodu sankcji nałożonych na Iran, kraj ten ma zakaz eksportu pistacji do USA i Europy...co powoduje wysoką cenę tych orzechów. Łatwiej dostać irańskie pistacje w Chinach, Indiach i Turcji.
Ja, będąc w Iranie miałam nadzieję na spróbowanie świeżych pistacji...ale byłam tam w nieodpowiednim czasie. Byłam ciekawa, czy różnica jest tak duża, jak w orzechach włoskich. Te uwielbiam, ale tylko świeże, dopóki można zdjąć tę żółtą gorzką skórkę. Jak są ususzone, to już nie
Po wizycie na Placu Imama mieliśmy w planie zobaczyć mosty, bo Isfahan słynie z mostów. Jest ich tam w sumie11...ale my byliśmy zainteresowani dwoma najpopularniejszymi.
Pierwszy z nich, to Most 33 Łuków. I pewnie nie musze mówić skąd ta nazwa
Most rzeczywiście ciekawy, ale problemem było to...że nie było rzeki
Zrobiliśmy parę zdjęć i lunął deszcz. Nie jakiś tam "kapuśniaczek", ale prawdziwa ulewa. Schroniliśmy sie pod jedną z 33 arkad, ale niewiele to dało, bo padał jakoś w poprzek i po 10 minutach byłam przesiąknięta do suchej nitki. Co tam, ze bielizna mokra...ja miałam wrażenie, że nawet kości mam nasiąknięte wodą.
Było mi zimno i chciałam jak najszybciej się stamtąd wydostać. Wszystko jedno gdzie, byleby już.
Tomek coś napomknął o Snappie...ale widząc moją minę zgodził się na pójście do najbliższej żółtej taksówki, która czekała na postoju obok mostu. Jak za przejechane 2 km zapłaciliśmy 150 000 riali (11.50zł), stwierdził, że następnym razem nie ma opcji, Snapp i koniec
Taksówką dojachaliśmy do ormiańskiej Katedry Świętego Zbawiciela, zwanej również katedrą Vank.
Bilet wstępu 300 000 riali (21zł), czyli jeszcze więcej, niż zwykle, bo wstęp do większości irańskich zabytków, to 200 000.
I o ile 14 zł za bilet nie jest jakąś szokującą ceną, to przy 10 meczetach na jednej ulicy zaczyna stanowić problem.
Tomek stwierdził, że odpuszcza, bo budżet nie wytrzyma takich kosztów...a tak po prawdzie, to wiele tych irańskich meczetów jest bardzo do siebie podobnych.
Tutaj jednak ja chciałam wejść, bo byłam ciekawa tego nieislamskiego kościała w islamskiej republice.
Ustaliliśmy, że ja wchodzę i cykam parę zdjęć. Cyknęłam, wyszłam do Tomka...jak zobaczył, kupił bilet
Tuż obok kościała znajduje się muzeum przedstawiające historię ormiańskich uchodźców oraz biblioteka.
W pobliżu są jeszcze 2 inne kościoły, ale ponieważ juz robiło się późno, postanowiliśmy pojechać do drugiego mostu. Oczywiście Snappem. TomeK był z siebie dumny, że za 4km zapłaciliśmy 50 000 riali
Za najpiękniejszy z isfahańskich mostów uznaje się most Khajou (Pol-e Chadżu) Zbudowano go około 1650 roku na polecenie szacha Abbasa II. Twórcy wzorowali się na moście 33 Łuków. Dwupiętrową arkadową konstrukcję oparli jednak na skalnej platformie podzielonej śluzami, przez które przepływa woda rzeki Zajande.
Tyle tylko, że czasem przepływa...a czasem nie...
Mosty w Isfahanie, to nie tylko mosty. Albo nawet bardziej nie mosty, skoro nie ma rzeki.
To jest przede wszystkim miejsce spotkań. Bo jeśli nie ma kin, teatrów, pubów, czy dyskotek, to gdzie isć??
Pod arkadami mostów spotykają się ludzie. Rozmawiają, śpiewają, opowiadają historie...Żyją...
Słońce było już dośc nisko, więc postanowiliśmy zaczekać do zmroku, żeby mieć na zdjęciach również oświetlony most.
Poszliśmy na kawę do niewielkiej kafejki pod jednym z przęseł.
Wracamy jeszcze oczywiście do mostu 33 łuków, żeby również mieć nocne zdjęcia...i rzecz jasna na plac Imama, żeby zobaczyć jak wygląda nocą Próbujemy przejść przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, bo do pasów ze 100m...ale wychodzi nam średnio. bo ruch o tej porze duży. Kątem oka zauważam zbliżającego się do nas policjanta. Macam, czy mam szmatę na głowie... zdaję sobie sprawę, że prawie nie...i już mi słabo. A pan policjant dochodzi do nas, pyta skąd jesteśmy...i na hasło Lachestan (Polska) zatrzymuje ruch i przeprowadza nas na drugą stronę. Prawda, że miło?
Wracając z Placu Imama zobaczyliśmy taką reklamę
Tomek oczywiście się skusił, żeby spróbować. Mówił, że dobry.
Kolejnym Snappem dojechaliśmy do domu Pourii, a tam niespodzianka.
Na kolację Irania ugotowała dla nas pyszną warzywną zupę. Niby zwykła jarzynowa...a jednak smakowała zupełnie inaczej. Pyszna. Tomek nie poprzestał na jednym talerzu.
To był naprawde długi i męczący dzień...
Mosty imponujące ale szczególnie pięknie wyglądają nocą , plac zresztą też
Fajnie ,że hasło Lachestan tak otwiera drzwi,to bardzo miłe
No trip no life
Dana piękny ten Twój Iran i jedzonko chyba pycha! Zazdroszczę!
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
...mieszanka stylów w ormiańskiej katedrze,rewelka !!!!
a "zupsko" też bym zjadł ; )))
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Nelcia, Asia-A, Radek
W Isfahanie mieliśmy jeden dzień ekstra, bo zdążyliśmy już zobaczyć tam to co chcieliśmy. Zapytaliśmy Pourię jak się dostać do Nain, oddalonego o 150km, gdzie się znajduje jeden z najstarszych meczetów. Nasz host stwierdził, że jego zdaniem ciekawsze dla nas będzie Varzaneh, gdzie mieszka jego kolega i chętnie nam zorganizuje wycieczkę po okolicy i na pustynie. Mnie nie trzeba było namawiać, lubię pustynie...a meczetów miałam juz trochę po dziurki w nosie.
Szybki telefon do kolegi, cena została ustalona na 15 euro od osoby, z lunchem.
Na dworzec Jey, z którego odjeżdżają autobusy do Varzaneh dojechaliśmy Snappem. Kierowca nie miał wydać, napiwku nie chciał przyjąć, więc wyszedl z nami na dworzec rozmienić pieniądze. Okazało się, ze bus do Varzaneh właśnie odjeżdża, ktoś wybiegł i zatrzymał go dla nas, więc nie musieliśmy czekać 1,5 godziny na następny. Bilety po 50 000 riali kupiliśmy u kierowcy. Podróż zaczęła się źle. Wyglądając przez okno widzieliśmy jak samochód na przeciwległym pasie potrąca przechodnia. Człowiek leży na jezdni...ale nikt się nie zatrzymuje. Samochody go omijają...i jadą dalej. Ruch uliczny, to jest własnie największe zagrożenie w Iranie. To jest to, czego się bałam najbardziej. Nie Islam, nie terroryści, nie policja obyczajowa...tylko pozbawione wszelikich zasad ruchu drogowego prowadzenie samochodów. Rozmawiałam o tym z naszym kolejnym hostem i byłam zdziwiona jego reakcją. Pytałam:
- Ibrahim...gdybyś Ty tam był w pobliżu, to byś się zatrzymał?
- hm...no to zależy, gdybym jechał z dzieckiem, albo jak bym się spieszył, to nie...
- ale dlaczego? tam leżał człowiek, może żył jeszcze, potrzebował pomocy!
- tak...pewnie ktoś się w końcu zatrzymał
Szok dla mnie
Nie wiem co było dalej, bo odjechaliśmy. Mam nadzieję, że ktoś się jednak zatrzymał...
W Varzaneh, przy rondzie, gdzie wysiedliśmy czekał na nas Ashkan.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Pigeon Tower.
Okazało się, że jest zamknięta, ale Ashkan zadzwonił pod wskazany numer i po kilku minutach ktoś przyjechał.
W międzyczasie pojawił się Amir, "pomocnik" Ashakana
Eksponaty w tym muzeum mocno zakurzone, pewnie niewielu gości odwiedza to miejsce, a warto.
Wyczytaliśmy gdzieś, że w poblizu jest jeszcze jedna gołębia wieża i chcieliśmy tam pojechać, ale niewiele z niej zostało.
Zobaczyliśmy w pobliżu dziwny budynek.
Takie miejsca są przynajmniej 2 w każdym mieście. To jest coś w rodzaju grobu nieznanego żołnierza.
Pojechaliśmy do 600-letniego meczetu (Jame Historical Mosque), ale nie zrobiłam wielu zdjęć, nie był ciekawy.
Ciekawsi byli ludzie...
Charakterystyczne dla Varzaneh jest to, ze kobiety noszą białe czadory ( w pozostałych miejscach raczej czarne).
Teraz pora jechać na pustynię Nie wiem co mnie tak przyciąga do pustyń wszelkich...ale naprawdę je lubię, chociaż wiem, że dla wielu osób to kupa piachu tylko.
Pustynia Varzaneh jest bardzo chętnie odwiedzanym miejscem przez mieszkańców miasteczka. Dobrze jest rozwinięta infrastruktura, są tam restauracje i miejsca noclegowe.
Wdrapanie się na dośc wysoka wydmę kosztowało mnie dużo wysiłku...
Ciekawie wyglądały wydmy, kiedy słońce skryło się za chmurą
Zrobiliśmy się głodni, więc zastanawialiśmy się, co też za lunch mamy w cenie tej taniej wycieczki. Ashkan zabrał nas do swojego domu, gdzie czekały jego żona Fatima i córka Tiam.
Dom bardzo piękny. Duży i czysty.
Zwróciliście w ogóle uwagę, jak w Iranie jest czysto? Wiele osób myśli, że to arabski kraj...i arabskiego brudu się tam spodziewa. Ale Iran, to kraj perski, nie arabski, a to różnica. Nazwać Persa Arabem, to duży nietakt. Śmiertelnie by się obraził.
\
Gospodarze, to utalentowani ludzie. Fatima pochwaliła się dywanem, jaki ostatnio utkała. Zajęło jej to rok.
a Ashkan pokazał nam jak się gra na santurze. Też musiałam spróbować...ale to wcaje nie takie proste.
Na początek dostaliśmy herbatę z pysznym pistacjowym cukrem (puleki)
Pani domu okazała się również mistrzynią kuchni. Takiego poczęstunku się nie spodziewaliśmy.
Danie główne, to ryż z kurczakiem z sosie z pomidorów, z dodatkiem imbiru, kuminu, szarfanu, pieprzu i soku z cytryny.
do tego kashk-e bademjan, tradycyjna irańska potrawa z bakłażana, mięty, cebuli, oleju i sera.
oraz gorme sabzi, również tradycyjne danie - gulasz z jagnięciny, fasoli, cytryny, szpinaku, zielonej pietruszki i kopru.
jako dodatek surówka
i domowej roboty doogh. Proces produkcji wygląda następująco:jogurt wlewa się do worka z owczej skóry (koniecznie z młodej owcy), gdzie fermentuje przez 2 tygodnie. Następnie do szklanki sfermentowanego jogurtu dodaje się 2 szklanki wody, miętę i sól...i napój gotowy
Wszystko bardzo smaczne. Palce lizać.