Pisałam dalej relację przez 4 godziny...i właśnie wszystko zniknęło.
Teraz będę pisać po maleńkim kawałku. Wybaczcie
Nel, Asia-A, mabro, alamed, Radek, Piea - dzięki, ze tu zaglądacie.
Zatrzymaliśmy się kilka km przed Abyaneh, skąd po wspięciu się na niewielką górę był piękny widok na okolicę i wioskę w dole.
Dalej zatrzymaliśmy się już w Abyaneh.
Każdy kto planuje wyjazd do Iranu prędzej, czy później usłyszy o Abyaneh. Jedni sądzą, że waro tam jechać, inni, że nie...że nic ciekawego i komercja.
Moim zdaniem jest wiele powodów, żeby to miejsce odwiedzić.
W Abyaneh żyje około 300 mieszkańców, którzy posługują się odrębnym dialektem.
Ze wzgędu na swa "wyjątkowośc" Abyaneh zostało wpisane na listę UNESCO.
Wioskapowstała ponad 1500 lat temu, leży na wysokosci 2235m n.p.m. słynie z charakterystycznej zabudowy.. Wszystkie domy w tej wiosce są zbudowane z czerwonej gliny. Zwykle mają małe okna i zdobione balkony.
Kobiety w Abyaneh noszą kolorowe, kwieciste hidżaby, niespotykane nigdzie indziej w Iranie.
Częśc z nich pozwala się fotografować, ale niektóre proszą, o kupienie czegoś z ich oferty i wtedy nie mają nic przeciwko zdjęciom. Przeważnie sprzedają suszone owoce. Niedrogie i smaczne. Kupiliśmy
Spacerując po wiosce trafiliśmy na małą kawiarenkę. Postanowiliśmy chwilę odpocząć.
Tomek zwykle oszczędny zamówił tutaj najdrożsżą herbatę, jaka była w karcie.
Warto wspiąć się na wzgórze za wioską, na którym są ruiny fortecy, a oprócz tego wspaniały widok na całe Abyaneh.
Zgłodnieliśmy będąc w Abyaneh, więc jedziemy na obiad.
Bez Ibrahima pewnie byśmy sobie nie poradzili z zamówieniem, bo karta tylko w farsi.
Ja tradycyjnie wybieram kebab, a Tomek i Ibrahim dizzi. Tomek mówił, że dizzi było bardzo dobre, chociaz nieco inne, niż w poprzednich miejscach.
Ja nie znoszę tego jedzenia w Iranie na podłodze, albo na łóżku, jest mi po prostu bardzo niewygodnie.
Panowie po obiedzie nie wyglądali na niezadowolonych
Niestety na zakończenie obiadu zdarzył się niemiły akcent. Próbowano nas oszukać, rachunek był wystawiony na wyższą kwotę, niż powinniśmy zapłacic. Nie zgodziłam się na to i poprosiłam o wytłumaczenie każdej pojedynczej kwoty. Nie zgadzało się. Powiedzieli Ibrahimowi, że to przez pomyłkę. Niesmak pozostał. Gdyby byli uczciwi, prawdopodobnie nasz napiwek byłby większy, niż to co dopisali do rachunku.
Po obiedzie jedziemy do Fin Garden, wpisanego na listę UNESCO jednego z najpiękniejszych ( podobno) perskich ogrodów.
Weszliśmy, rozejrzeliśmy się wokół...Tomek mruknął tylko pod nosem "żenuła"
Nie przypadł nam ten ogród do gustu, widzieliśmy wiele ciekawszych.
Dla nas ogród nie był wielką atrakcją, ale ja znów okazałam się atrakcją dla zwiedzających
Potem pojechaliśmy prosto do Niasar, gdzie najpierw zatrzymaliśmy się na chwilę przy kompletnie nieciekawej świątyni ognia,
następnie poszliśmy zobaczyć proces produkcji bardzo popularnej tutaj wody różanej. Ja nie lubie bardzo tego zapachu, ale jeśli ktoś w Iranie zamierza kupić produkty różane powinien to zrobić w Kaszan. Nigdzie indziej nie ma takiego wyboru, ani tak dobrych cen.
Wodę różaną produkuje się z tylko jednego rodzaju róż.
Polacy by pewnie mieli inne pomysły wykorzystania takiego sprzętu
Tu rozstaliśmy się na chwilę z Ibrahimem, który zjechał samochodem na parking na dole, a my zeszliśmy schodami, po drodze zatrzymując się przy sporym wodospadzie.
A w domu niespodzianka.
Kiedy byliśmy jeszcze w Isfahanie i pytaliśmy o charakterystyczne irańskie potrawy, Pouria stwierdził, że koniecznie powinniśmy spróbować fesenjan - kurczaka w sosie z granatów. Próbowaliśmy znaleźć tę potrawę w restauracjach, ale bezzkutecznie. W Kaszan opowiedziałam o tym...a Unique przygotowała fesenjan specjalnie dla nas.
Następnego dnia mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę na pustynię i słone jezioro, ale jechaliśmy dopiero po południu, więc rano poszliśmy obejrzeć ostatnią atrakcję z naszego potrójnego biletu- Sultan Amir Ahmad Bathhouse. Po drodze minęliśmy szkołę i fajny "obraz". Do kawałka ruin dobudowano "ramę" co dało bardzo ciekawy efekt.
Łaźnie zbudowano w XVI wieku, ale w 1788 roku uległy zniszczeniu na skutek trzęsienia ziemi i później je odbudowano. Są piękne.
Tak pod kolor się ubrałam
Łaźnia skrywa smutną historę związaną z premierem Iranu Amirem Kabirem. Jest on uważany za pierwszego reformatora Iranu, który chciał sprowadzić Iran na drogę dobrobytu, ale jego poczynania nie spodobały się ówczesnej elicie, której prawa i dochody chciał obniżyć. Przeciwstawiał się nepotyzmowi, czego nie akceptował szach Naser al-Din Shah Qajar, który doprowadził do obalenia premiera, zamknął go w Fin Garden...a następnie kazał zamordować. Egzekucja odbyła się w 1852 roku, własnie w tej łaźni.
Warto wejść na dach, z którego jest ładny widok na wieżyczkę Khan-e Boroujerdi.
Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc skierowaliśmy się na bazar, gdzie chcieliśmy zrobić drobne zakupy. Po drodze po raz kolejny zajrzeliśmy do Agha Bozorg Mosque. Tym razem, żeby zrobić zdjęcia "za dnia"
Wstępujemy oczywiście na makaronowe lody. Tomek próbuje się ich najeśc na zapas, bo nie wiemy, czy jeszcze gdzieś takie będą. W sumie miał rację, bo juz nigdzie później takich nie spotkaliśmy.
Spod lodziarni bierzemy Snappa i jedziemy do księgarni, gdzie wykupiliśmy wycieczkę. Tak, jak było umówione, jedziemy tylko my, a samochód ma napęd na cztery koła.
Niestety nie pamiętam imienia naszego kierowcy, ale wspominam go z wielką sympatią.
Pierwszym pytaniem jakie zadał, było oczywiście skąd jesteśmy. Nie zdziwiło nas to. Wszyscy dotąd tak pytali, a słysząc, że jesteśmy z Lachestanu( Polska), reagowali:
aaaa... Lewandowski
Tym razem było:
aaa...Lech Walensa
Najpierw pojechaliśmy do Nushabad, gdzie jest podziemne miasto. Wstęp do niego kosztował 200 tys. riali. To ja się uparłam, żeby tam jechać. Tomek by odpuścił, bo już widział podobne atrakcje. Niestety przewodnik jakiego dostaliśmy niem miał wiele do powiedzenia, w dodatku zauważał tylko Tomka, zostawiając mnie w ciemności kilka metrów z tyłu. Wyszłam wściekła
Gdy wyszliśmy na powierzchnię okazało się, że gdzieś zaginął nasz kierowca z samochodem. W sklepiku obok dowiedzieliśmy się, że pojechał zatankować, więc kazaliśmy mu przekazać, że spotkamy się pod ruinami oddalonej o 400 metrów twierdzy.
Kolejna atrakcja to meczet Shrine of Hilal ibn Ali w Aran wa Bidgol. Nie spodziewałam się, że zobaczymy coś tak pięknego, ale to meczet wnuka proroka Mahometa, więc musi być ekstra.
Częśc dla mężczyzn, jak zwykle "na bogato"
i skromniejsza, dla kobiet. Wnętrza lusterkowe, mieniące się wszystkimi kolorami. Musiałam mieć na sobie czador, bez problemu można było wziąć bezpłatnie przed wejściem. Czador biały w drobne kwiatki, bardzo pasował do tego kolorowego miejsca,
Przed meczetem coś w rodzaju cmentarza, ze zdjęciami poległych żołnierzy.
...taaa, faktycznie "motyw masztowo-huśtawkowy" to duże...faux pas ; )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Pisałam dalej relację przez 4 godziny...i właśnie wszystko zniknęło.
Teraz będę pisać po maleńkim kawałku. Wybaczcie
Nel, Asia-A, mabro, alamed, Radek, Piea - dzięki, ze tu zaglądacie.
Zatrzymaliśmy się kilka km przed Abyaneh, skąd po wspięciu się na niewielką górę był piękny widok na okolicę i wioskę w dole.
Dalej zatrzymaliśmy się już w Abyaneh.
Każdy kto planuje wyjazd do Iranu prędzej, czy później usłyszy o Abyaneh. Jedni sądzą, że waro tam jechać, inni, że nie...że nic ciekawego i komercja.
Moim zdaniem jest wiele powodów, żeby to miejsce odwiedzić.
W Abyaneh żyje około 300 mieszkańców, którzy posługują się odrębnym dialektem.
Ze wzgędu na swa "wyjątkowośc" Abyaneh zostało wpisane na listę UNESCO.
Wioskapowstała ponad 1500 lat temu, leży na wysokosci 2235m n.p.m. słynie z charakterystycznej zabudowy.. Wszystkie domy w tej wiosce są zbudowane z czerwonej gliny. Zwykle mają małe okna i zdobione balkony.
Kobiety w Abyaneh noszą kolorowe, kwieciste hidżaby, niespotykane nigdzie indziej w Iranie.
Częśc z nich pozwala się fotografować, ale niektóre proszą, o kupienie czegoś z ich oferty i wtedy nie mają nic przeciwko zdjęciom. Przeważnie sprzedają suszone owoce. Niedrogie i smaczne. Kupiliśmy
Spacerując po wiosce trafiliśmy na małą kawiarenkę. Postanowiliśmy chwilę odpocząć.
Tomek zwykle oszczędny zamówił tutaj najdrożsżą herbatę, jaka była w karcie.
Warto wspiąć się na wzgórze za wioską, na którym są ruiny fortecy, a oprócz tego wspaniały widok na całe Abyaneh.
Dana, widzę,że zdjecia jakoś poszły w Google
Kawiarenka bardzo klimatyczna , tez bym tam chetnie herbatki zażyła.
Widok wspaniały ! ile kolorów ziemi, gór . Przypomina mi to troszkę góry w Omanie, tez były takie wielobarwne
No trip no life
Tez podobnie jak Nel zwrocilem uwaga ile kolorow ziemi tam na 1 fotce widac.
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
Nel, Huragan
Zgłodnieliśmy będąc w Abyaneh, więc jedziemy na obiad.
Bez Ibrahima pewnie byśmy sobie nie poradzili z zamówieniem, bo karta tylko w farsi.
Ja tradycyjnie wybieram kebab, a Tomek i Ibrahim dizzi. Tomek mówił, że dizzi było bardzo dobre, chociaz nieco inne, niż w poprzednich miejscach.
Ja nie znoszę tego jedzenia w Iranie na podłodze, albo na łóżku, jest mi po prostu bardzo niewygodnie.
Panowie po obiedzie nie wyglądali na niezadowolonych
Niestety na zakończenie obiadu zdarzył się niemiły akcent. Próbowano nas oszukać, rachunek był wystawiony na wyższą kwotę, niż powinniśmy zapłacic. Nie zgodziłam się na to i poprosiłam o wytłumaczenie każdej pojedynczej kwoty. Nie zgadzało się. Powiedzieli Ibrahimowi, że to przez pomyłkę. Niesmak pozostał. Gdyby byli uczciwi, prawdopodobnie nasz napiwek byłby większy, niż to co dopisali do rachunku.
Po obiedzie jedziemy do Fin Garden, wpisanego na listę UNESCO jednego z najpiękniejszych ( podobno) perskich ogrodów.
Weszliśmy, rozejrzeliśmy się wokół...Tomek mruknął tylko pod nosem "żenuła"
Nie przypadł nam ten ogród do gustu, widzieliśmy wiele ciekawszych.
Dla nas ogród nie był wielką atrakcją, ale ja znów okazałam się atrakcją dla zwiedzających
Potem pojechaliśmy prosto do Niasar, gdzie najpierw zatrzymaliśmy się na chwilę przy kompletnie nieciekawej świątyni ognia,
następnie poszliśmy zobaczyć proces produkcji bardzo popularnej tutaj wody różanej. Ja nie lubie bardzo tego zapachu, ale jeśli ktoś w Iranie zamierza kupić produkty różane powinien to zrobić w Kaszan. Nigdzie indziej nie ma takiego wyboru, ani tak dobrych cen.
Wodę różaną produkuje się z tylko jednego rodzaju róż.
Polacy by pewnie mieli inne pomysły wykorzystania takiego sprzętu
Tu rozstaliśmy się na chwilę z Ibrahimem, który zjechał samochodem na parking na dole, a my zeszliśmy schodami, po drodze zatrzymując się przy sporym wodospadzie.
A w domu niespodzianka.
Kiedy byliśmy jeszcze w Isfahanie i pytaliśmy o charakterystyczne irańskie potrawy, Pouria stwierdził, że koniecznie powinniśmy spróbować fesenjan - kurczaka w sosie z granatów. Próbowaliśmy znaleźć tę potrawę w restauracjach, ale bezzkutecznie. W Kaszan opowiedziałam o tym...a Unique przygotowała fesenjan specjalnie dla nas.
Niesamowite te knajpki ! a menu to rzeczywiście dopiero zagadka ha ha
No trip no life
...Dana_N,superowskie te Twoje "pubowe orzeszki" !!!! ; )
np. puszka Coca Cola,i rewelka,przywiozłaś "na pamiątkę"... kilka...dziesiąt !??? ; )))
...a "karta dań" fantastyczna,nie wiedziałem że mieli w jadłospisie "śledzia,flaki i bigos"...żartowałem...ale "menu" bomba !!!!
sprzęt do robienia "wody różanej" my,znaczy polacy,ulepszyli byśmy na..."wódę różaną" ; )
...polubiłem ten "Twój Iran" jak nie wiem co !!! : )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Nel, Radek, dzięki, że wciąż jestecie ze mną
Radek, coca-coli niestety nie przywiozłam ani jednej, ponieważ ja zwykle latam na wakacje z malutkim wizzairowskim podręcznym bagażem
"..polubiłem ten "Twój Iran" jak nie wiem co !!! : )" - takie komentarze dodają skrzydeł , dzięki.
Piszę dalej
Następnego dnia mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę na pustynię i słone jezioro, ale jechaliśmy dopiero po południu, więc rano poszliśmy obejrzeć ostatnią atrakcję z naszego potrójnego biletu- Sultan Amir Ahmad Bathhouse. Po drodze minęliśmy szkołę i fajny "obraz". Do kawałka ruin dobudowano "ramę" co dało bardzo ciekawy efekt.
Łaźnie zbudowano w XVI wieku, ale w 1788 roku uległy zniszczeniu na skutek trzęsienia ziemi i później je odbudowano. Są piękne.
Tak pod kolor się ubrałam
Łaźnia skrywa smutną historę związaną z premierem Iranu Amirem Kabirem. Jest on uważany za pierwszego reformatora Iranu, który chciał sprowadzić Iran na drogę dobrobytu, ale jego poczynania nie spodobały się ówczesnej elicie, której prawa i dochody chciał obniżyć. Przeciwstawiał się nepotyzmowi, czego nie akceptował szach Naser al-Din Shah Qajar, który doprowadził do obalenia premiera, zamknął go w Fin Garden...a następnie kazał zamordować. Egzekucja odbyła się w 1852 roku, własnie w tej łaźni.
Warto wejść na dach, z którego jest ładny widok na wieżyczkę Khan-e Boroujerdi.
Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc skierowaliśmy się na bazar, gdzie chcieliśmy zrobić drobne zakupy. Po drodze po raz kolejny zajrzeliśmy do Agha Bozorg Mosque. Tym razem, żeby zrobić zdjęcia "za dnia"
Wstępujemy oczywiście na makaronowe lody. Tomek próbuje się ich najeśc na zapas, bo nie wiemy, czy jeszcze gdzieś takie będą. W sumie miał rację, bo juz nigdzie później takich nie spotkaliśmy.
Spod lodziarni bierzemy Snappa i jedziemy do księgarni, gdzie wykupiliśmy wycieczkę. Tak, jak było umówione, jedziemy tylko my, a samochód ma napęd na cztery koła.
Jedziemy na pustynię! Hura!
Niestety nie pamiętam imienia naszego kierowcy, ale wspominam go z wielką sympatią.
Pierwszym pytaniem jakie zadał, było oczywiście skąd jesteśmy. Nie zdziwiło nas to. Wszyscy dotąd tak pytali, a słysząc, że jesteśmy z Lachestanu( Polska), reagowali:
aaaa... Lewandowski
Tym razem było:
aaa...Lech Walensa
Najpierw pojechaliśmy do Nushabad, gdzie jest podziemne miasto. Wstęp do niego kosztował 200 tys. riali. To ja się uparłam, żeby tam jechać. Tomek by odpuścił, bo już widział podobne atrakcje. Niestety przewodnik jakiego dostaliśmy niem miał wiele do powiedzenia, w dodatku zauważał tylko Tomka, zostawiając mnie w ciemności kilka metrów z tyłu. Wyszłam wściekła
Gdy wyszliśmy na powierzchnię okazało się, że gdzieś zaginął nasz kierowca z samochodem. W sklepiku obok dowiedzieliśmy się, że pojechał zatankować, więc kazaliśmy mu przekazać, że spotkamy się pod ruinami oddalonej o 400 metrów twierdzy.
Kolejna atrakcja to meczet Shrine of Hilal ibn Ali w Aran wa Bidgol. Nie spodziewałam się, że zobaczymy coś tak pięknego, ale to meczet wnuka proroka Mahometa, więc musi być ekstra.
Częśc dla mężczyzn, jak zwykle "na bogato"
i skromniejsza, dla kobiet. Wnętrza lusterkowe, mieniące się wszystkimi kolorami. Musiałam mieć na sobie czador, bez problemu można było wziąć bezpłatnie przed wejściem. Czador biały w drobne kwiatki, bardzo pasował do tego kolorowego miejsca,
Przed meczetem coś w rodzaju cmentarza, ze zdjęciami poległych żołnierzy.