Poranek jak zwykle słoneczny, i chłodny. Nocleg w jurcie, to całkiem nowe doświadczenie dla mnie. Jurta to taki przenośny tradycyjny dom koczowników, zbudowana jest
z drewnianych kratek, z których buduje się koło. Zazwyczaj ma od czterech do dwunastu ścian, w zależności od jej wielkości. Sercem całej konstrukcji jest tzw. "świetlik",
czyli czubek jurty, który jest odsłaniany w ciągu dnia, co sprawia, że do wewnątrz dostają się promienie słońca. Gotowy szkielet jurty, dla lepszego podtrzymania
konstrukcji, pomiędzy drewnianymi prętami, przeplata się płócienne, wzorzyste pasy tkanin.
Całość otula się słomianymi matami, a następnie pokrywa filcem, produkowanym metodami tradycyjnymi. Do ocieplania używa się kilku warstw filcowego pokrycia,
by w środku nie było zbyt zimno. Najpierw pokrywa się ściany, potem dach. Całość mocno ściągana jest skórzanymi rzemieniami lub sznurami z końskiego włosia.
Wnętrze jurty to prawdziwa eksplozja kolorów, elementy ścian pokryte są ozdobnymi tkaninami lub dywanikami. Wygląda to rewelacyjnie, i bardzo kolorowo. W jurcie
zdecydowanie łatwiej utrzymać odpowiednią temperaturę niż w mieszkaniu, zarówno podczas upalnego lata, jak i mroźnej zimy. Przestrzeń wewnątrz nie jest dzielona
i w związku z tym że jesteśmy sami, cała jurta jest do naszej dyspozycji.
Wejście do jurty zwrócone jest zawsze od południa, co ma swoje praktyczne uzasadnienie, więcej światła wpada do wnętrza jurty, przy czym chroni przed mroźnymi
wiatrami z północy. Wchodząc do jurty obuwie należy pozostawić na zewnątrz, bądź zostawić w środku tuż przy samym wejściu.
Nie wolno nastąpić na próg, ponieważ gest ten jest jak policzek wymierzony gospodarzowi. Mam nadzieję, że gospodarze wzięli na nas poprawkę, że
my nie obyci w tej kwestii.
Niestety jedynym mankamentem są pająki, które gdzieś tam przeciskają się do środka. Więc za nim znalazłam się w swoim "łożku" dokładnie musiałam zrobić
inspekcję całego posłania. Nie mniej jest ono bardzo wygodne, pościelone wieloma kołdrami, poduszkami i kocami. Na środku stoi duży stół, który służy do posiłku.
Należy przy nim siedzieć po turecku, nie wypada kucać, czy też stać, bo sygnalizuje to pośpiech i może być oznaką lekceważenia gospodarza. O godz. 8 rano
dostajemy śniadanie, tradycyjnie jajka sadzone, z chlebem i herbatą. Następnie
A to nasza łazienka, toaleta była po drugiej stronie ulicy, więc gdyby komuś, coś nagle, to mógłby nie dolecieć.
Po śniadaniu idziemy zobaczyć krwawe skały z piaskowca, oraz kanion ukryty za górą. Nazwa Jeti-Ögüz oznacza po kirgisku siedem byków. Z tym miejscem związanych
jest kilka legend, każda inna, ale jedna z nich najbardziej prawdopodobna jest taka, że dwoje mężczyzn walczyło między sobą o kobietę, obaj polegli, a ich przelana
krew nadała kolor tym skałom.
Wspinamy się na pobliskie wzniesienie, z którego widać piękny krwawy wąwóz. Zejście do wąwozu jest dosyć strome, z dużą ilością żwiru, i błota, więc tylko Marek
schodzi do jego wnętrza.
Olbrzymi wąwóz wydrążony przez płynącą pośrodku rzekę, robi ogromne wrażenie. Generalnie Jeti Oguz, było niegdyś świetnym kurortem, ale lata świetności dawno ma
już za sobą. Wszystko się tutaj rozpada się i rdzewieje. Nawet hotel, w którym w 1991r. Jelcynspotkał się z ówczesnym prezydentem Kirgistanu Askarem Akaer.
Podobno kurort odwiedził sam Juri Gagarin po swojej słynnej na cały świat wyprawie w przestworza. Dziś Kurort robi przygnębiające wrażenie, ale malownicza okolica i
tak przyciąga sporą liczbę turystów.
Kolejnym punktem zwiedzania na naszej trasie jest Karakoł, gdzie chcemy zobaczyć piękną Katedrę Św.Trójcy. To piękna stara świątynia, zbudowana bez gwoździ.
Budowa katedry została ukończona w 1895 roku, za czasów władzy komunistów, służyła jako klub nocny, a potem jako magazyn. Dopiero w latach 60-tych
zaczęto renowację świątyni, a w 1991 i 1997 roku została poświęcona. W katedrze możemy obejrzeć przykłady pięknych ikon i innych dzieł sztuki religijnej.
Drogocennym skarbem jest Ikona Dziewicy, pochodząca z klasztoru Svetly Mys, w którym wymordowano w bestialski sposób mnichów. Mówi się, że ikona spływa
łzami i krwią. W okół katedry znajdują się piękne ogrody i sad jabłkowy.
Następnie jedziemy odwiedzić meczet, nazywany chińskim. Jest w całości zbudowany z drewna, przez Ibrahima Haji 1904 i zbudowany przez wykwalifikowanych
chińskich donganów, przy jej budowie nie użyto ani jednego gwoździa. Z zewnątrz przypomina buddyjską świątynię.
Przychodzą do niego zarówno kirgiscy i chińscy muzułmanie.
W centrum Karakoł, tuż za skrzyżowaniem, zatrzymuje nas policja. Powodem było wjechanie na skrzyżowanie w 2 sekundzie przed zmianą światła, a bedąc na środku
skrzyżowania przy skręcie w lewo byliśmy już na czerwonym. Policja obarcza nas mandatem w wysokości 2500 somów, to około 125 zł, próbujemy negocjować
tłumaczyć się, ale nic to nie daje. W końcu po długich negocjacjach, płacimy 500 somów (do ręki)...........
Policja tam działa naprawdę bardzo sprawnie. Prawie w każdej większej wsi stoi na poboczu, a w większym miasteczku na każdym skrzyżowaniu.
Każdy przejazd jest monitorowany i zapisywany na kamerce, więc nie ma możliwości ściemniania.
Dalej w planach mamy objechać Issy-Kul i zdzwonić się z Wojtkiem i Moniką. Mijamy ciekawe kurorty, gdzie przy jednym z nich chcemy się zatrzymać na dłużej.
To jedyna okazja, aby zażyć kąpieli i zrelaksować się. Niestety pogoda plata nam figla, i skracamy swój pobyt nad jeziorem. Czym prędzej chcemy dojechać w miarę
bezpieczne miejsce i uchronic się przed ulewą. Po części się nam to udaje, ale chmury wraz z deszczem ciągle nie odpuszczają, i co jakiś czas dają o sobie znać.
W końcu zajeżdżamy do przydrożnego baru, gdzie zamawiamy jedzenie i czekamy na poprawę pogody. Kiedy w końcu na tyle się przejaśnia, kontynuujemy dalszą
drogę.
Północna część Issyk Kul to już przede wszystkim turystyczne kurorty, przyciągające tysiące spragnionych wypoczynku wczasowiczów. Wielu tubylców, oraz Kazachów,
spędza tutaj każdą wolną chwilę, bo dla nich to jest Kirgiskie morze, a dni słonecznych jest tutaj więcej niż nad Czarnym Morzem.
Szerokie plaże z piaskiem przypominają nadbałtyckie kurorty. Wesołe miasteczka z tłumem wrzeszczących dzieci, oraz pełna infrastruktura i komercja. Zakres rozrywek
jest również bardzo bogaty, od wodnych rowerów, skuterów wodnych, czy lotów na spadachronie za łodzią motorową.
Zdecydowanie bardziej podoba się nam jednak dzikie południe jeziora, jakby było z innej bajki, innego Państwa, a to tylko inny region. Biedny, ale za to jakże piękny.
Dojeżdżamy do Bałykczy, gdzie postanawiamy zostać na noc, bo kolejna najbliższa miejscowość znajduje się około 80 km stąd, więc nie ryzykujemy.
Zatrzymujemy się w czterogwiazdkowym hotelu Aliya. W końcu będzie się można porządnie umyć
Budzi nas słoneczny poranek, to cudowna wiadomość po wczorajszych opadach deszczu. Udajemy się na śniadanie, potem zaglądamy na plaże nad jeziorem
znajdującą się tuż przy hotelu. Aby jednak się na nią dostać należy przejść przez tory kolejowe. Wyobraźcie sobie, że znajduje się tutaj linia kolejowa, łącząca Biszkek
z Bałykczy. Podróż trwa około 6 godzin.
Wstęp na plażę jest płatny, plaża jest szeroka i bardzo ładna, znajduje się tutaj pomost oraz specjalne legowiska.
Ruszamy w naszą ostatnią trasę na motocyklu. Z Bałykczy jedziemy do Tokmok, przez Krasny most, to około 110 km drogi. Po 30 km dojeżdżamy do Boz Salkyn,
gdzie znajduję się wąwóz Konorchek z czerwonego piaskowca. Przed nami wędrówka przez dno kanionu na wyschniętym dnie rzeki, ale wąwóz nie robi na
nas szczególnego wrażenia. Nie mniej jednak jest to unikalne miejsce. Kanion lekko pnie się do góry i ma na swojej drodze kilka miejsc, gdzie przejście sprawia
nam lekką trudność, zwłaszcza jak się idzie w ubraniu motocyklowym.
Nie przechodzimy go w całości, bo upał wyciska z nas ostatnie soki, na szczycie ponoć znajduje się płaskowyż z którego rozpościerają się super widoki.
Następnie jedziemy zobaczyć Wieżę Burana, która oddalona jest około 85 km od Biszkeku. Stoi samotnie taka milcząca pośrodku rozległej doliny, na tle wyrastających
za nią gór Tienszanu.
Pięknie odremontowana wieża, jak prawie każda inna ma swoją historię. 25 metrowa kamienna wieża, zbudowana została w IX wieku i pierwotnie była przymeczetowym
minaretem, będącym częścią wielkiego, starożytnego miasta Balasagun. Na wieżę można wejść po krętych bardzo wąskich kamiennych schodach z której można
podziwiać okolicę.
Legenda związana z wieżą głosi, że jedna z czarownic przestrzegła króla o tym, że jego nowo narodzona córka umrze, jeszcze przed swoimi 18 urodzinami. Król bardzo
przejął się tym ostrzeżeniem, i mając spory majątek, zbudował dla niej 45-metrową wieżę, aby uchronić ją od tego nieszczęścia. Zamknął ją w wieży
do której miał dostęp jedynie kucharz, który przygotowywał dla niej posiłki. Jednak i to nie pomogło, młoda księżniczka zakończyła swój żywot na dzień przed swoimi
osiemnastymi urodzinami. W jedzeniu, które dostarczał jej kucharz przemycony został jadowity pająk.
Dojeżdżamy do Biszkeku, i zatrzymujemy się w tym samym hotelu Lumarc co po przyjeżdzie do Kirgistanu. W hotelu już od przedwczoraj jest Wojtek z Moniką.
Jednym słowem, najdłużej byliśmy w trasie i najwięcej zobaczyliśmy z całej ekipy. jest moc i jestem z tego dumna. Ponownie udajemy sie na wspaniałą
kolację do restauracji Navat. Jedzenie jest mega, polecam jakby ktoś był w tej okolicy. Wieczorem przygotowywujemy się częściowo do jutrzejszej odprawy, motocykla.
Od rana wielkie przepakowywanie, bo do godz. 10 rano musimy odstawić motocykl, wraz z samochodem. Laweta już czeka, załadowana na maksa, jeszcze tylko
nasz sprzęt i po załatwieniu formalności, może ruszać w drogę do Polski.
My tym czasem zamawiamy taksówkę, i jedziemy na dworzec. Musimy dostać się do Kazachstanu do Ałmat, skąd mamy następnego dnia samolot do Kijowa.
Jeszcze dobrze nie wysiedliśmy z taksówki, jak już zostaliśmy pokierowani do busa jadącego do Ałmat. Przed nami około 5 godzin jazdy. Na szczęście upał
zelżał, więc i jazda zrobiła się przyjemniejsza.
Bardzo sprawnie przekraczmy granice państwa, generalnie oprócz sprawdzania dokumentów nie ma żadnej innej kontroli. Po godz 15 jesteśmy w Ałmatach, dworzec
znajduje się w okolicach zbiornika wodnego Sairan. Następnie łapiemy taksówkę, która zawozi nas na miejsce noclegowe, znalezione na booking. com
Potem udajemy się do restauracji Beefeater na obiado-kolację. Nocleg mamy w hostelu, ale warunki są całkiem przyzwoite. Kładziemy się w miarę wcześnie, gdyż
o 3 godz. nad ranem czeka nas pobudka.
Dzień 25
Wstajemy o trzeciej rano, i po cichutku opuszczamy hostel, pod który zamówiona została taksówka. Miasto jeszcze śpi, ruch na ulicy jest minimalny, do lotniska mamy
około 14 km. Wylot mamy o 5 rano czasu Kazachskiego. Sam lot do Kijowa trwa ponad 6,5 godziny, jest męczący i długi. W Kijowie jesteśmy o 8:45 czasu lokalnego,
z lekkim opoźnieniem. Kolejny lot mamy za niecałą godzinę, więc kolejna odprawa odbywa się bardzo szybko. O godzinie 10 lądujemy w Warszawie. Czujemy lekkie
zmęczenie, ale już sama myśl, że jedną nogą jesteśmy w domu, powoduje przypływ pozytywnej energii. To była ekscytująca pełna wrażeń i wysiłku wyprawa.
Myśl o własnym łożeczku, o kocie który czeka z utęsknieniem na mój powrót i o mamie, która posiwiała jeszcze bardziej przez mój wyjazd, i w końcu będzie mogła
spokojnie spać, powoduje wielką radość.
W całej tej podróży kibicował nam również mój syn, który był przeciwnikiem mojego wyjazdu w tamte rejomy. Na wieść o wyjeżdzie do Tadżykistanu, skomentował krótko,
że chyba oszalałam.
Przed nami jeszcze droga z Warszawy do Krakowa. Uberem z lotniska, dojeżdżamy do dworca PKP, tam kupujemy bilet na pociąg. W Krakowie jestesmy około godz. 16
W Krakowie z dworca odbiera nas kolega Marka, przede mną jeszcze podróż do Zakopanego, ale to już dnia następnego.
Kochani udało mi się opisać naszą mega podróż, jeszcze teraz planuję zmontować kilka filmików, które zapewne z czasem tutaj wrzucę. Dziękuję, że byliście
Piekne te odludzie.Krajobrazy istnie magiczne
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
Dzień 22
Poranek jak zwykle słoneczny, i chłodny. Nocleg w jurcie, to całkiem nowe doświadczenie dla mnie. Jurta to taki przenośny tradycyjny dom koczowników, zbudowana jest
z drewnianych kratek, z których buduje się koło. Zazwyczaj ma od czterech do dwunastu ścian, w zależności od jej wielkości. Sercem całej konstrukcji jest tzw. "świetlik",
czyli czubek jurty, który jest odsłaniany w ciągu dnia, co sprawia, że do wewnątrz dostają się promienie słońca. Gotowy szkielet jurty, dla lepszego podtrzymania
konstrukcji, pomiędzy drewnianymi prętami, przeplata się płócienne, wzorzyste pasy tkanin.
Całość otula się słomianymi matami, a następnie pokrywa filcem, produkowanym metodami tradycyjnymi. Do ocieplania używa się kilku warstw filcowego pokrycia,
by w środku nie było zbyt zimno. Najpierw pokrywa się ściany, potem dach. Całość mocno ściągana jest skórzanymi rzemieniami lub sznurami z końskiego włosia.
Wnętrze jurty to prawdziwa eksplozja kolorów, elementy ścian pokryte są ozdobnymi tkaninami lub dywanikami. Wygląda to rewelacyjnie, i bardzo kolorowo. W jurcie
zdecydowanie łatwiej utrzymać odpowiednią temperaturę niż w mieszkaniu, zarówno podczas upalnego lata, jak i mroźnej zimy. Przestrzeń wewnątrz nie jest dzielona
i w związku z tym że jesteśmy sami, cała jurta jest do naszej dyspozycji.
Wejście do jurty zwrócone jest zawsze od południa, co ma swoje praktyczne uzasadnienie, więcej światła wpada do wnętrza jurty, przy czym chroni przed mroźnymi
wiatrami z północy. Wchodząc do jurty obuwie należy pozostawić na zewnątrz, bądź zostawić w środku tuż przy samym wejściu.
Nie wolno nastąpić na próg, ponieważ gest ten jest jak policzek wymierzony gospodarzowi. Mam nadzieję, że gospodarze wzięli na nas poprawkę, że
my nie obyci w tej kwestii.
Niestety jedynym mankamentem są pająki, które gdzieś tam przeciskają się do środka. Więc za nim znalazłam się w swoim "łożku" dokładnie musiałam zrobić
inspekcję całego posłania. Nie mniej jest ono bardzo wygodne, pościelone wieloma kołdrami, poduszkami i kocami. Na środku stoi duży stół, który służy do posiłku.
Należy przy nim siedzieć po turecku, nie wypada kucać, czy też stać, bo sygnalizuje to pośpiech i może być oznaką lekceważenia gospodarza. O godz. 8 rano
dostajemy śniadanie, tradycyjnie jajka sadzone, z chlebem i herbatą. Następnie
A to nasza łazienka, toaleta była po drugiej stronie ulicy, więc gdyby komuś, coś nagle, to mógłby nie dolecieć.
Po śniadaniu idziemy zobaczyć krwawe skały z piaskowca, oraz kanion ukryty za górą. Nazwa Jeti-Ögüz oznacza po kirgisku siedem byków. Z tym miejscem związanych
jest kilka legend, każda inna, ale jedna z nich najbardziej prawdopodobna jest taka, że dwoje mężczyzn walczyło między sobą o kobietę, obaj polegli, a ich przelana
krew nadała kolor tym skałom.
Wspinamy się na pobliskie wzniesienie, z którego widać piękny krwawy wąwóz. Zejście do wąwozu jest dosyć strome, z dużą ilością żwiru, i błota, więc tylko Marek
schodzi do jego wnętrza.
Olbrzymi wąwóz wydrążony przez płynącą pośrodku rzekę, robi ogromne wrażenie. Generalnie Jeti Oguz, było niegdyś świetnym kurortem, ale lata świetności dawno ma
już za sobą. Wszystko się tutaj rozpada się i rdzewieje. Nawet hotel, w którym w 1991r. Jelcynspotkał się z ówczesnym prezydentem Kirgistanu Askarem Akaer.
Podobno kurort odwiedził sam Juri Gagarin po swojej słynnej na cały świat wyprawie w przestworza. Dziś Kurort robi przygnębiające wrażenie, ale malownicza okolica i
tak przyciąga sporą liczbę turystów.
Kolejnym punktem zwiedzania na naszej trasie jest Karakoł, gdzie chcemy zobaczyć piękną Katedrę Św.Trójcy. To piękna stara świątynia, zbudowana bez gwoździ.
Budowa katedry została ukończona w 1895 roku, za czasów władzy komunistów, służyła jako klub nocny, a potem jako magazyn. Dopiero w latach 60-tych
zaczęto renowację świątyni, a w 1991 i 1997 roku została poświęcona. W katedrze możemy obejrzeć przykłady pięknych ikon i innych dzieł sztuki religijnej.
Drogocennym skarbem jest Ikona Dziewicy, pochodząca z klasztoru Svetly Mys, w którym wymordowano w bestialski sposób mnichów. Mówi się, że ikona spływa
łzami i krwią. W okół katedry znajdują się piękne ogrody i sad jabłkowy.
Następnie jedziemy odwiedzić meczet, nazywany chińskim. Jest w całości zbudowany z drewna, przez Ibrahima Haji 1904 i zbudowany przez wykwalifikowanych
chińskich donganów, przy jej budowie nie użyto ani jednego gwoździa. Z zewnątrz przypomina buddyjską świątynię.
Przychodzą do niego zarówno kirgiscy i chińscy muzułmanie.
W centrum Karakoł, tuż za skrzyżowaniem, zatrzymuje nas policja. Powodem było wjechanie na skrzyżowanie w 2 sekundzie przed zmianą światła, a bedąc na środku
skrzyżowania przy skręcie w lewo byliśmy już na czerwonym. Policja obarcza nas mandatem w wysokości 2500 somów, to około 125 zł, próbujemy negocjować
tłumaczyć się, ale nic to nie daje. W końcu po długich negocjacjach, płacimy 500 somów (do ręki)...........
Policja tam działa naprawdę bardzo sprawnie. Prawie w każdej większej wsi stoi na poboczu, a w większym miasteczku na każdym skrzyżowaniu.
Każdy przejazd jest monitorowany i zapisywany na kamerce, więc nie ma możliwości ściemniania.
Dalej w planach mamy objechać Issy-Kul i zdzwonić się z Wojtkiem i Moniką. Mijamy ciekawe kurorty, gdzie przy jednym z nich chcemy się zatrzymać na dłużej.
To jedyna okazja, aby zażyć kąpieli i zrelaksować się. Niestety pogoda plata nam figla, i skracamy swój pobyt nad jeziorem. Czym prędzej chcemy dojechać w miarę
bezpieczne miejsce i uchronic się przed ulewą. Po części się nam to udaje, ale chmury wraz z deszczem ciągle nie odpuszczają, i co jakiś czas dają o sobie znać.
W końcu zajeżdżamy do przydrożnego baru, gdzie zamawiamy jedzenie i czekamy na poprawę pogody. Kiedy w końcu na tyle się przejaśnia, kontynuujemy dalszą
drogę.
Północna część Issyk Kul to już przede wszystkim turystyczne kurorty, przyciągające tysiące spragnionych wypoczynku wczasowiczów. Wielu tubylców, oraz Kazachów,
spędza tutaj każdą wolną chwilę, bo dla nich to jest Kirgiskie morze, a dni słonecznych jest tutaj więcej niż nad Czarnym Morzem.
Szerokie plaże z piaskiem przypominają nadbałtyckie kurorty. Wesołe miasteczka z tłumem wrzeszczących dzieci, oraz pełna infrastruktura i komercja. Zakres rozrywek
jest również bardzo bogaty, od wodnych rowerów, skuterów wodnych, czy lotów na spadachronie za łodzią motorową.
Zdecydowanie bardziej podoba się nam jednak dzikie południe jeziora, jakby było z innej bajki, innego Państwa, a to tylko inny region. Biedny, ale za to jakże piękny.
Dojeżdżamy do Bałykczy, gdzie postanawiamy zostać na noc, bo kolejna najbliższa miejscowość znajduje się około 80 km stąd, więc nie ryzykujemy.
Zatrzymujemy się w czterogwiazdkowym hotelu Aliya. W końcu będzie się można porządnie umyć
megi zakopane
Spanie i śniadanko w takiej jurcie to musiało być fajne przezycie
Jakie piekne , kolorowe, tęczowe góry
Przeszliście kilka stref klimatycznych i takie zmiany wysokości .. pełna podziwu jestem
No trip no life
...nio,te "czerwone pagórki" rewelka !!! : )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Niespotykana ilość skalnych kolorów! Niesamowity potencjał maają pokazywane miejsca.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Dzień 23 - powrót do Biszkeku
Budzi nas słoneczny poranek, to cudowna wiadomość po wczorajszych opadach deszczu. Udajemy się na śniadanie, potem zaglądamy na plaże nad jeziorem
znajdującą się tuż przy hotelu. Aby jednak się na nią dostać należy przejść przez tory kolejowe. Wyobraźcie sobie, że znajduje się tutaj linia kolejowa, łącząca Biszkek
z Bałykczy. Podróż trwa około 6 godzin.
Wstęp na plażę jest płatny, plaża jest szeroka i bardzo ładna, znajduje się tutaj pomost oraz specjalne legowiska.
Ruszamy w naszą ostatnią trasę na motocyklu. Z Bałykczy jedziemy do Tokmok, przez Krasny most, to około 110 km drogi. Po 30 km dojeżdżamy do Boz Salkyn,
gdzie znajduję się wąwóz Konorchek z czerwonego piaskowca. Przed nami wędrówka przez dno kanionu na wyschniętym dnie rzeki, ale wąwóz nie robi na
nas szczególnego wrażenia. Nie mniej jednak jest to unikalne miejsce. Kanion lekko pnie się do góry i ma na swojej drodze kilka miejsc, gdzie przejście sprawia
nam lekką trudność, zwłaszcza jak się idzie w ubraniu motocyklowym.
Nie przechodzimy go w całości, bo upał wyciska z nas ostatnie soki, na szczycie ponoć znajduje się płaskowyż z którego rozpościerają się super widoki.
Następnie jedziemy zobaczyć Wieżę Burana, która oddalona jest około 85 km od Biszkeku. Stoi samotnie taka milcząca pośrodku rozległej doliny, na tle wyrastających
za nią gór Tienszanu.
Pięknie odremontowana wieża, jak prawie każda inna ma swoją historię. 25 metrowa kamienna wieża, zbudowana została w IX wieku i pierwotnie była przymeczetowym
minaretem, będącym częścią wielkiego, starożytnego miasta Balasagun. Na wieżę można wejść po krętych bardzo wąskich kamiennych schodach z której można
podziwiać okolicę.
Legenda związana z wieżą głosi, że jedna z czarownic przestrzegła króla o tym, że jego nowo narodzona córka umrze, jeszcze przed swoimi 18 urodzinami. Król bardzo
przejął się tym ostrzeżeniem, i mając spory majątek, zbudował dla niej 45-metrową wieżę, aby uchronić ją od tego nieszczęścia. Zamknął ją w wieży
do której miał dostęp jedynie kucharz, który przygotowywał dla niej posiłki. Jednak i to nie pomogło, młoda księżniczka zakończyła swój żywot na dzień przed swoimi
osiemnastymi urodzinami. W jedzeniu, które dostarczał jej kucharz przemycony został jadowity pająk.
Dojeżdżamy do Biszkeku, i zatrzymujemy się w tym samym hotelu Lumarc co po przyjeżdzie do Kirgistanu. W hotelu już od przedwczoraj jest Wojtek z Moniką.
Jednym słowem, najdłużej byliśmy w trasie i najwięcej zobaczyliśmy z całej ekipy. jest moc i jestem z tego dumna. Ponownie udajemy sie na wspaniałą
kolację do restauracji Navat. Jedzenie jest mega, polecam jakby ktoś był w tej okolicy. Wieczorem przygotowywujemy się częściowo do jutrzejszej odprawy, motocykla.
I spędzamy ostatnią noc w Kirgistanie.
megi zakopane
Dzień 24
Od rana wielkie przepakowywanie, bo do godz. 10 rano musimy odstawić motocykl, wraz z samochodem. Laweta już czeka, załadowana na maksa, jeszcze tylko
nasz sprzęt i po załatwieniu formalności, może ruszać w drogę do Polski.
My tym czasem zamawiamy taksówkę, i jedziemy na dworzec. Musimy dostać się do Kazachstanu do Ałmat, skąd mamy następnego dnia samolot do Kijowa.
Jeszcze dobrze nie wysiedliśmy z taksówki, jak już zostaliśmy pokierowani do busa jadącego do Ałmat. Przed nami około 5 godzin jazdy. Na szczęście upał
zelżał, więc i jazda zrobiła się przyjemniejsza.
Bardzo sprawnie przekraczmy granice państwa, generalnie oprócz sprawdzania dokumentów nie ma żadnej innej kontroli. Po godz 15 jesteśmy w Ałmatach, dworzec
znajduje się w okolicach zbiornika wodnego Sairan. Następnie łapiemy taksówkę, która zawozi nas na miejsce noclegowe, znalezione na booking. com
Potem udajemy się do restauracji Beefeater na obiado-kolację. Nocleg mamy w hostelu, ale warunki są całkiem przyzwoite. Kładziemy się w miarę wcześnie, gdyż
o 3 godz. nad ranem czeka nas pobudka.
Dzień 25
Wstajemy o trzeciej rano, i po cichutku opuszczamy hostel, pod który zamówiona została taksówka. Miasto jeszcze śpi, ruch na ulicy jest minimalny, do lotniska mamy
około 14 km. Wylot mamy o 5 rano czasu Kazachskiego. Sam lot do Kijowa trwa ponad 6,5 godziny, jest męczący i długi. W Kijowie jesteśmy o 8:45 czasu lokalnego,
z lekkim opoźnieniem. Kolejny lot mamy za niecałą godzinę, więc kolejna odprawa odbywa się bardzo szybko. O godzinie 10 lądujemy w Warszawie. Czujemy lekkie
zmęczenie, ale już sama myśl, że jedną nogą jesteśmy w domu, powoduje przypływ pozytywnej energii. To była ekscytująca pełna wrażeń i wysiłku wyprawa.
Myśl o własnym łożeczku, o kocie który czeka z utęsknieniem na mój powrót i o mamie, która posiwiała jeszcze bardziej przez mój wyjazd, i w końcu będzie mogła
spokojnie spać, powoduje wielką radość.
W całej tej podróży kibicował nam również mój syn, który był przeciwnikiem mojego wyjazdu w tamte rejomy. Na wieść o wyjeżdzie do Tadżykistanu, skomentował krótko,
że chyba oszalałam.
Przed nami jeszcze droga z Warszawy do Krakowa. Uberem z lotniska, dojeżdżamy do dworca PKP, tam kupujemy bilet na pociąg. W Krakowie jestesmy około godz. 16
W Krakowie z dworca odbiera nas kolega Marka, przede mną jeszcze podróż do Zakopanego, ale to już dnia następnego.
Kochani udało mi się opisać naszą mega podróż, jeszcze teraz planuję zmontować kilka filmików, które zapewne z czasem tutaj wrzucę. Dziękuję, że byliście
ze mną podczas całej tej naszej wyprawy.
megi zakopane
...hmmm, a właściwie to o co chodzi z tym ..."piwem przez słomkę" !???
jakiś tamtejszy zwyczaj ?!!!
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Piekne miejsce.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Z tym mandatem to pecha mieliście dobrze,że negocjacje coś dały . Warto znać język lokalny, w takich sytuacjach się bardzo przydaje
Krwawe góry, nazwa ostra , mało zachęcająca a góry okazują się widokowo fantastyczne
No trip no life