Żelek, Koniczyna wam pewnie ta realcja trochę namiesza w głowach ? kiedy lecicie? wpisze was na odliczanke. No chyba ,że zmienicie zdanie po wspomnieniach Pereiry he he
No witam dziewczyny. Szczególnie Żelusia i Koniczyne. Ech zazdroszcze, że te wszystkie "tragedie" jeszcze przed Wami.
-----
Kilka dni w Warszawie minęło szybciutko, choć za mało było zwiedzania, ale pogoda była średnia. Jednak muszę się podzielić kilkoma zdjęciami. Kto był i widział Politechnike Warszawską? Główny budynek jest po prostu zachwycający.
Z zewnątrz wygląda tak (musiałam porzyczyć foto z netu):
Czas wyjazdu prawie nastał. Leciałyśmy z Katowic o 6 rano. Do Katowic samochodem, parking lotniskowy w promocyjnej cenie.
Plan był by wieczorem przed wyjazdem uciąć sobie zacną drzemkę, ale skończyło się na leżeniu w ciszy i walczeniu z ekscytacją w sercach. Więc jak spać się nie dało, to dopakowałyśmy walizy, wyjadłyśmy z lodówki co nie powinno leżeć, z reszty zrobiłyśmy prowiant na droge (w końcu pół Polski trzeba przejechać) i po północy oznajmiłyśmy wszystkim sąsiadom, że wyjeżdżamy tłukąc się walizami na klatce.
Potem już tylko rutynowy check oleju i paliwa i W DROGĘ na pierwszą stacje benzynową po olej. Ale taki problem to nie problem, więc W DROGĘ!!!
Do Katowic śmiegneło, żadnego korka i tylko dwa roboty drogowe.
Na lotnisko dotarłyśmy chwile po 3, więc sporo czasu. Roztaczałyśmy wizje jak to będziemy pierwsze w kolejce, gdzie powinnyśmy sobie miejsca wybrać i takie tam. Okazało się, że jesteśmy prawie ostatnie, odprawa jeszcze się nawet nie rozpoczęła, a kolejka już miała trzy zakręty. Więc grzecznie usiadłyśmy gdzieś z boku z widokiem na koniec kolejki (żeby kontrolować postępny) i uraczyłyśmy się własnym prowiantem. I nastał spadek formy. Spać się chciało, a kolejka jakoś wcale nie malała. W końcu powstałyśmy i jako przedostatnie podeszłyśmy do odprawy. Jakoś nikt wcześniej nie pomyślał, że to może skutkować zupełnie odseparowanymi od siebie miejscami. Ale cud sprawił, że siedziałyśmy razem i to nawe przy oknie. A potem to już wszystko ekspresowym tempem, bo my na końcu stawki. Security, ja oczywiście zaświeciłam. Potem przez sklep i podróż w czasie: hordy biegające od półki do półki, na które coś rzucili. No my oczywiście też razem ze wszystkimi. Potem kontrola paszportowa. Już zapomniałam, że coś takiego instnieje, za mało podróżuje widocznie. Mój paszport jeszcze nieśmigany nie chciał się odczytać w czytniku. Za trzecim razem przeszedł. Szybko boarding, szybko do samolotu, szybko do startu. Personel pokładowy poinformował o konieczności przyznania się do posiadania wybuchowych telefonów. A kapitan zapowiedzial, że podróż będzie trwała 42 kwadranse i mimo tego, że wszyscy wiedzieli ile będziemy lecieć to i tak przeszdł po kabinie szmer przeliczania.
Samolot zwykły, mały, ale było nawet sporo miejsca na nogi. Czeski przewoźnik Smartwings. Międzylądowanie w Hurghadzie na dotankowanie.
Po drodze troche spania, troche plotkowania, kilka zdjęć przez okno, troche czytania. Standard.
Widoczki z lotu.
Chyba Rumunia (nie było tego sprytnego monitorka z trasą, szkoda)
Troche Grecji
Już Afryka, ale co? Chyba Nil
Nawet nie zgaduje
Z sufitu od czasu do czasu coś kapało
Hurghada bez kolorów w lekkiej burzy piaskowej
Jakaś rzeczka
Już nad Tanzanią. Gdzieś tam podobno było widać Kilimandżaro.
I w końcu na miejscu.
Upał, skwar, ukrop, duchota, żar, spiekota i parówka to za mało powiedziane. Normalnie szok termiczny. Marzyłam jedynie o dotarciu do walizy i przebraniu butów. Od razu powiem, ze zmiana na japonki nie zmieniła kompletnie nic, nadal było za gorąco.
- jeszcze w samolocie dostajemy i wypełniamy karty wjazdowe
- na lotnisku trzeba wypełnić wniosek wizowy, wygląda prawie tak samo
- w okienku wizowym płacimy za wize
- w okienku odprawy paszportowej dostajemy wize
Jak to wygląda w praktyce:
- karty wjazdowe wypełnia sie bez problemu
- wysiadając z samolotu należy mieć w ręce długopis i biec do holu odpraw, nie zatrzymując się ani na chwile złapać wniosek wizowy i ustawić się w kolejce do okienka opłat wizowych (po lewej stronie od wejścia), bo tam co chwile coś ląduje i kolejka zawsze jest
- stojąc w kolejce spokojnie wypełnić wniosek, który w zasadzie jest powtórzeniem karty wjazdowej
- wiza kosztuje $50, obsługa w okienku nalega na płatność kartą kredytową, ale jeśli jest się wystarczająco stanowczym to można i gotówką zapłacić (pół kolejki płaciło gotówką, przy każdym kliencie były nagabywania na karte więc zajmuje to troche czasu)
- odprawa paszportowa w drugim okienku (na wprost wejscia), było kilka stanowisk, każde stanowisko składało sie z dwóch oficjeli. Pierwszy sprawdzał paszport (mój znowu dwa razy, bo nie chciał przejść), robił zdjęcie kamerką, wypełniał jakiś kwit i przekazywał wszystko drugiej osobie. Druga osoba wklepywała wszystko do kompa, robiła drugie zdjęcie kamerką (i tu uwaga, to jest zdjęcie do wizy, więc trzeba ładnie się uśmiechać), drukowała wize i wklejała ją do paszportu.
- odbiór bagażu ustawionego po prostu w holu.
Lotnisko jest malutkie, ciasne, bez klimy. Jest ubikacja i dwa kantory. Najlepiej opuścić je jak najszybciej.
A tak wygląda hala bagażowa/przylotów:
Między wylądowaniem a wydostaniem się z lotniska słońce zaszło i zrobiło się ciemno. A było już przed 20. Przed wyjściem z lotniska ustawiła sie Itaka i informowała, do którego busa należy się udać by dojechać do swojego hotelu. W busie każdy dostał zimną wodę.
Podróż do hotelu to był istny horror. Trwała godzine. Przez tą godzine dowiedziałyśmy się, że oświetlenie uliczne nie istnieje, klaksonów używają wszyscy i cały czas, panuje dziwna moda na mruganie prawym kierunkowskazem cały czas (prawym, czyli tym od środka drogi, bo ruch lewostronny), długie światła są cool, ruch na drodze jest dość spory, ludzie lubią przesiadywać na skraju asfaltu, a krowy spacerować gdzie popadnie. I oglądając całe to przedstawienie z bezpiecznego miejsca pasażera, każda z nas się zastanawiała jak niby mamy same wsiąść w auto i pojechać gdziekolwiek...
W hotelu przywitała nas obsługa znaną podobno pieśnią (potem wiele razy jeszcze śpiewali):
Szybkie zakwaterowanie i pyszna kolacja. Na deser jeszcze spacer po plaży w ciemnościach. A potem do spania padnięte jak muchy.
Perejra też czekam na ciąg dalszy dzisiaj decyzja zapadła i w styczniu też będę się męczyć na Zanzibarze
Chętnie tez bym się pomęczyla na Zanzibarze. Może po przeczytaniu relacji zmienię zdanie ???
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Pereira, zniechęcaj,zniechecaj dalej
Żelek, Koniczyna wam pewnie ta realcja trochę namiesza w głowach ? kiedy lecicie? wpisze was na odliczanke. No chyba ,że zmienicie zdanie po wspomnieniach Pereiry he he
No trip no life
No witam dziewczyny. Szczególnie Żelusia i Koniczyne. Ech zazdroszcze, że te wszystkie "tragedie" jeszcze przed Wami.
-----
Kilka dni w Warszawie minęło szybciutko, choć za mało było zwiedzania, ale pogoda była średnia. Jednak muszę się podzielić kilkoma zdjęciami. Kto był i widział Politechnike Warszawską? Główny budynek jest po prostu zachwycający.
Z zewnątrz wygląda tak (musiałam porzyczyć foto z netu):
A s środku wygląda tak:
Fascynujące.
Czas wyjazdu prawie nastał. Leciałyśmy z Katowic o 6 rano. Do Katowic samochodem, parking lotniskowy w promocyjnej cenie.
Plan był by wieczorem przed wyjazdem uciąć sobie zacną drzemkę, ale skończyło się na leżeniu w ciszy i walczeniu z ekscytacją w sercach. Więc jak spać się nie dało, to dopakowałyśmy walizy, wyjadłyśmy z lodówki co nie powinno leżeć, z reszty zrobiłyśmy prowiant na droge (w końcu pół Polski trzeba przejechać) i po północy oznajmiłyśmy wszystkim sąsiadom, że wyjeżdżamy tłukąc się walizami na klatce.
Potem już tylko rutynowy check oleju i paliwa i W DROGĘ na pierwszą stacje benzynową po olej. Ale taki problem to nie problem, więc W DROGĘ!!!
Do Katowic śmiegneło, żadnego korka i tylko dwa roboty drogowe.
Na lotnisko dotarłyśmy chwile po 3, więc sporo czasu. Roztaczałyśmy wizje jak to będziemy pierwsze w kolejce, gdzie powinnyśmy sobie miejsca wybrać i takie tam. Okazało się, że jesteśmy prawie ostatnie, odprawa jeszcze się nawet nie rozpoczęła, a kolejka już miała trzy zakręty. Więc grzecznie usiadłyśmy gdzieś z boku z widokiem na koniec kolejki (żeby kontrolować postępny) i uraczyłyśmy się własnym prowiantem. I nastał spadek formy. Spać się chciało, a kolejka jakoś wcale nie malała. W końcu powstałyśmy i jako przedostatnie podeszłyśmy do odprawy. Jakoś nikt wcześniej nie pomyślał, że to może skutkować zupełnie odseparowanymi od siebie miejscami. Ale cud sprawił, że siedziałyśmy razem i to nawe przy oknie. A potem to już wszystko ekspresowym tempem, bo my na końcu stawki. Security, ja oczywiście zaświeciłam. Potem przez sklep i podróż w czasie: hordy biegające od półki do półki, na które coś rzucili. No my oczywiście też razem ze wszystkimi. Potem kontrola paszportowa. Już zapomniałam, że coś takiego instnieje, za mało podróżuje widocznie. Mój paszport jeszcze nieśmigany nie chciał się odczytać w czytniku. Za trzecim razem przeszedł. Szybko boarding, szybko do samolotu, szybko do startu. Personel pokładowy poinformował o konieczności przyznania się do posiadania wybuchowych telefonów. A kapitan zapowiedzial, że podróż będzie trwała 42 kwadranse i mimo tego, że wszyscy wiedzieli ile będziemy lecieć to i tak przeszdł po kabinie szmer przeliczania.
Samolot zwykły, mały, ale było nawet sporo miejsca na nogi. Czeski przewoźnik Smartwings. Międzylądowanie w Hurghadzie na dotankowanie.
Po drodze troche spania, troche plotkowania, kilka zdjęć przez okno, troche czytania. Standard.
Widoczki z lotu.
Chyba Rumunia (nie było tego sprytnego monitorka z trasą, szkoda)
Troche Grecji
Już Afryka, ale co? Chyba Nil
Nawet nie zgaduje
Z sufitu od czasu do czasu coś kapało
Hurghada bez kolorów w lekkiej burzy piaskowej
Jakaś rzeczka
Już nad Tanzanią. Gdzieś tam podobno było widać Kilimandżaro.
I w końcu na miejscu.
Upał, skwar, ukrop, duchota, żar, spiekota i parówka to za mało powiedziane. Normalnie szok termiczny. Marzyłam jedynie o dotarciu do walizy i przebraniu butów. Od razu powiem, ze zmiana na japonki nie zmieniła kompletnie nic, nadal było za gorąco.
Politechnika Warszawska piękna- przyznaję- nie byłam.
Przelot fajny, stopniujesz napięcie... to teraz jeddziemy dalej
Napięcie wzrasta na zanzibarskim lotnisku.
Procedura wygląda tak:
- jeszcze w samolocie dostajemy i wypełniamy karty wjazdowe
- na lotnisku trzeba wypełnić wniosek wizowy, wygląda prawie tak samo
- w okienku wizowym płacimy za wize
- w okienku odprawy paszportowej dostajemy wize
Jak to wygląda w praktyce:
- karty wjazdowe wypełnia sie bez problemu
- wysiadając z samolotu należy mieć w ręce długopis i biec do holu odpraw, nie zatrzymując się ani na chwile złapać wniosek wizowy i ustawić się w kolejce do okienka opłat wizowych (po lewej stronie od wejścia), bo tam co chwile coś ląduje i kolejka zawsze jest
- stojąc w kolejce spokojnie wypełnić wniosek, który w zasadzie jest powtórzeniem karty wjazdowej
- wiza kosztuje $50, obsługa w okienku nalega na płatność kartą kredytową, ale jeśli jest się wystarczająco stanowczym to można i gotówką zapłacić (pół kolejki płaciło gotówką, przy każdym kliencie były nagabywania na karte więc zajmuje to troche czasu)
- odprawa paszportowa w drugim okienku (na wprost wejscia), było kilka stanowisk, każde stanowisko składało sie z dwóch oficjeli. Pierwszy sprawdzał paszport (mój znowu dwa razy, bo nie chciał przejść), robił zdjęcie kamerką, wypełniał jakiś kwit i przekazywał wszystko drugiej osobie. Druga osoba wklepywała wszystko do kompa, robiła drugie zdjęcie kamerką (i tu uwaga, to jest zdjęcie do wizy, więc trzeba ładnie się uśmiechać), drukowała wize i wklejała ją do paszportu.
- odbiór bagażu ustawionego po prostu w holu.
Lotnisko jest malutkie, ciasne, bez klimy. Jest ubikacja i dwa kantory. Najlepiej opuścić je jak najszybciej.
A tak wygląda hala bagażowa/przylotów:
Między wylądowaniem a wydostaniem się z lotniska słońce zaszło i zrobiło się ciemno. A było już przed 20. Przed wyjściem z lotniska ustawiła sie Itaka i informowała, do którego busa należy się udać by dojechać do swojego hotelu. W busie każdy dostał zimną wodę.
Podróż do hotelu to był istny horror. Trwała godzine. Przez tą godzine dowiedziałyśmy się, że oświetlenie uliczne nie istnieje, klaksonów używają wszyscy i cały czas, panuje dziwna moda na mruganie prawym kierunkowskazem cały czas (prawym, czyli tym od środka drogi, bo ruch lewostronny), długie światła są cool, ruch na drodze jest dość spory, ludzie lubią przesiadywać na skraju asfaltu, a krowy spacerować gdzie popadnie. I oglądając całe to przedstawienie z bezpiecznego miejsca pasażera, każda z nas się zastanawiała jak niby mamy same wsiąść w auto i pojechać gdziekolwiek...
W hotelu przywitała nas obsługa znaną podobno pieśnią (potem wiele razy jeszcze śpiewali):
Szybkie zakwaterowanie i pyszna kolacja. Na deser jeszcze spacer po plaży w ciemnościach. A potem do spania padnięte jak muchy.
UWAGA KONKURS!!!
Pamiętacie ten hicior?
Wszyscy dowiedzieliśmy się co mówi lis.
A pytanie konkursowe brzmi: CO POWIEDZIAŁ DO NAS MASAJ?
Zapraszam do zgadywania. Rozstrzygnięcie czwartego dnia wycieczki.
Nagroda: uśmiech kierownika.
Fajniutka relacja. czuję klimacik. fajne poczucie humoru
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
oooo super się czyta
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...