Następnego dnia rano przekraczamy granicę ostatniego na świecie absolutystycznego królestwa Swaziland. Główną atrakcją tego maleńkiego, liczącego ok. 700 tys. mieszkańców państwa jest urokliwa dolina Ezulwini Valley, w której położona jest stolica Mbabane.
Oczywiście jest normalna granica z odprawą paszportową i pieczątkami. fajna pamiątka.
Ale jakoś te 600 km do St. Lucia trzeba pokonać. Ten sposób jest najciekawszy.
16 km na południowy wschód od stolicy kraju leży czwarte co do wielkości miasto Suazi - Lobamba.
Jest to siedziba parlamentu i króla. Miasto zbudowane zostało w 1830 roku dla króla Sobhuza I. Jego mauzoleum mozna ogladać tylko z samochodu (zakaz zatrzymywania). Obok jest budynek parlamentu.
A dalsza droga, aż do kolejnego przejścia granicznego do RPA to takie afrykańskie biedne osiedla.
Zwracam jeszcze uwagę na śliczne, kolorowe tablice rejestracyjne w Suazi.
Do St. Lucia dojeżdżamy już po ciemku. Kolacje do końca pobytu będziemy jadać w restauracjach na mieście.
Zwraca uwagę ogłoszenie na wejściu.
I jeszcze rzut oka na pokój hotelowy. Bez wątpienia najsłabszy na całej trasie.
Dzień 6. Wcześnie rano wyruszamy na safari w rezerwacie Hluhluwe. Rezerwat uważany jest za największe skupisko nosorożców na świecie. Połączone rezerwaty Hluhluwe i Umfolozi są w odróżnieniu od Parku Krugera niezwykle zielonym i górzystym terenem położonym pomiędzy rzekami dającymi nazwę rezerwatom.
No i drugie safari tylko animalsy.
Wracając do hotelu podjeżdżamy nad Ocean Indyjski. Trochę odgrodzony piachem, ale już blisko. Bo i Durban czeka.
Po południu mieliśmy mieć rejs statkiem o zachodzie słońca po wodach St. Lucii zamieszkałych przez niemal tysiąc hipopotamów, około 2000 krokodyli i kilkaset gatunków ptaków.
Wszystko się zgadzało, za wyjątkiem zachodu słońca. Po prostu zaczęło lać i cały rejs był w strumieniach deszczu.
Ale były krokodyle, ptaki i hipcie, pełno hipci. Ułożone rodzinnie w słoneczko i w parkach. Niektóre robiły słupka i otwierały pyszczek. Mają kły długości pół metra. Rekord podobno wynosi 1,64 m. A są roślinożerne.
Zoom mam 30x a i blisko byliśmy.
Jorguś
Następnego dnia rano przekraczamy granicę ostatniego na świecie absolutystycznego królestwa Swaziland. Główną atrakcją tego maleńkiego, liczącego ok. 700 tys. mieszkańców państwa jest urokliwa dolina Ezulwini Valley, w której położona jest stolica Mbabane.
Oczywiście jest normalna granica z odprawą paszportową i pieczątkami. fajna pamiątka.
Ale jakoś te 600 km do St. Lucia trzeba pokonać. Ten sposób jest najciekawszy.
Jorguś
W Mbabane jest kilka ośrodków wypoczynkowych z najciekawszym kolonialnym hotelem Royal Swazi, otoczonym rozległymi polami golfowymi.
W hotelu tym jemy lunch.
Tam też zrobiłem zdjęcie (z portretu na ścianie recepcji) obecnego króla Suazi jest Mswati III (od 25 kwietnia 1986 roku).
Na pamiątkę wymieniliśmy trochę pieniedzy.
Jorguś
16 km na południowy wschód od stolicy kraju leży czwarte co do wielkości miasto Suazi - Lobamba.
Jest to siedziba parlamentu i króla. Miasto zbudowane zostało w 1830 roku dla króla Sobhuza I. Jego mauzoleum mozna ogladać tylko z samochodu (zakaz zatrzymywania). Obok jest budynek parlamentu.
A dalsza droga, aż do kolejnego przejścia granicznego do RPA to takie afrykańskie biedne osiedla.
Zwracam jeszcze uwagę na śliczne, kolorowe tablice rejestracyjne w Suazi.
Do St. Lucia dojeżdżamy już po ciemku. Kolacje do końca pobytu będziemy jadać w restauracjach na mieście.
Zwraca uwagę ogłoszenie na wejściu.
I jeszcze rzut oka na pokój hotelowy. Bez wątpienia najsłabszy na całej trasie.
Jorguś
Hipcie !!! i mówisz ,że to dopeiro zajawka??
No trip no life
Dzień 6. Wcześnie rano wyruszamy na safari w rezerwacie Hluhluwe. Rezerwat uważany jest za największe skupisko nosorożców na świecie. Połączone rezerwaty Hluhluwe i Umfolozi są w odróżnieniu od Parku Krugera niezwykle zielonym i górzystym terenem położonym pomiędzy rzekami dającymi nazwę rezerwatom.
No i drugie safari tylko animalsy.
Wracając do hotelu podjeżdżamy nad Ocean Indyjski. Trochę odgrodzony piachem, ale już blisko. Bo i Durban czeka.
Urzekające, jak dla mnie, są znaki drogowe
Jorguś
Po południu mieliśmy mieć rejs statkiem o zachodzie słońca po wodach St. Lucii zamieszkałych przez niemal tysiąc hipopotamów, około 2000 krokodyli i kilkaset gatunków ptaków.
Wszystko się zgadzało, za wyjątkiem zachodu słońca. Po prostu zaczęło lać i cały rejs był w strumieniach deszczu.
Ale były krokodyle, ptaki i hipcie, pełno hipci. Ułożone rodzinnie w słoneczko i w parkach. Niektóre robiły słupka i otwierały pyszczek. Mają kły długości pół metra. Rekord podobno wynosi 1,64 m. A są roślinożerne.
Jorguś
I na koniec dzisiejszej podróży - wiedząc, że pada a będzie gorzej, zmieniłem buty. Szkoda mi było zestawu numer 1.
Podczas rejsu robiono zdjęcia spod pokładu górnego. Ja i z dwie inne osoby przestaliśmy cały czas na górze, pomimo otwartej przestrzeni.
Po 2 godzinach na deszczu, po powrocie do hotelu buty wyrzuciłem (wtedy pomyślałem o Tomku, chyba jak opisywał Birmę).
Jorguś
Jorguś... Afryka jest zawsze MEGA
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Hipcie super !!
ale buty sie nie popisaly he he dobrze ,ze to nie jedyna para jaką miałeś
No trip no life