Panuje tu bardzo fajna atmosfera. Turyści przechadzają się wśród stoisk w wyrobami rzemiosła artystycznego, sprzedawcy w bardzo dyskretny sposób prezentują swoje produkty. Nie ma żadnego nagabywania, czy wciskania na siłę, targowania, jak to ma miejsce w wielu krajach.
Na ławeczce przysiadł starszy człowiek i tak pięknie gra na bango latynoskie rzewne melodie, że i my przysiadamy w cieniu bugenwilli by posłuchać.
Niesamowity nastrój: spokojna muzyczka, bryza od morza, widok na zatokę, słońce odbija się w dalekich szklanych wieżowcach, co chwilę spadają na ziemię intensywnie różowe kwiaty bugenwilli rosnącej tuż nad naszymi głowami.
Wstaję, choć mi się nie bardzo chce, by poszukać jakiegoś typowego tutejszego upominku dla wnuczki. Przy jednym ze stoisk, stoi kilka osób. Okazuje się, że Indianin z plemienia Kuna maluje na ptasich piórach malutkie obrazki.
Kupujemy od niego pióro tukana z niewielkim wizerunkiem ptaka, jako że wnuczka bardzo intersuje się ptakami i chce zostać ornitologiem...
Teraz mam już odwagę cyknąć parę fotek handlującym kobitkom z plemienia Kuna.
Wpadamy jeszcze na moment do tej nie za bardzo rekomendowanej przez Luciano części starówki.
Oj, sporo tu jeszcze niszczejących budynków....
Podobne ruiny zostały z 18 -wiecznego kościoła De la Compania de Jezus, który uległ zniszczeniu w wyniku trzęsienia ziemi.
Na koniec zachodzimy na Plaza Independencia na ostatni napój ze skrobanym lodem.
A na placu dosłownie biało....okazuje się, że to jakaś demonstracja pracowników służby zdrowia. A przecież najbliższa okolica Pałacu Prezydenckiego to najlepsze miejsce na taką manifestację.
Jak widać i tam mają swoje problemy!!!!
Wypijamy nasz ulubiony drink lodowy, łapiemy taxi i do hotelu.
Dopakowujemy bagaże, Luciano, punktualny jak zwykle, już czeka.
A tak wszędzie straszą niefrasobliwością Latynosów....
Ale pewnie wszędzie są wyjątki...
Jedziemy autostradą na lotnisko, która kawałek biegnie przez tą nowoczesną dzielnicę.
Akurat po drodze mijamy błyszczący w słońcu Revolution Tower w kształcie skręconego świderka. Budynek ten ze względu na oryginalne rozwiązania architektoniczne zdobył wiele nagród w prestiżowych konkursach.
Pożegnanie z Luciano, to naprawdę nie tylko dobry kierowca i przewodnik, ale przede wszystkim przemiły człowiek.
Oby nam się tacy ludzie trafili także w Kostaryce!!!!
Jeszcze chwila oczekiwania na bardzo sympatycznym panamskim lotnisku...
I znowu samolot panamskich linii COPA Airlines unosi nas w górę...
Nie jest tak bardzo żle z tym brudem Apisku....
Czy zakupiłaś sobie kapelusik panamski???
Difm, tyle jest jeszcze fajnych miejsc na świecie, gdzie chciałoby się być....
Plumeria, mąż miał ochotę na kapelusik, ja nie noszę niczego na głowie.
Z brudem nie było źle, z wyjątkiem tego miejsca w okolicach portu.
Mariola
Dość już tego zwiedzania!!
Idziemy na naszą ulubioną promenadę ocienioną bugenwillami – Paseo Esteban Huertos.
Panuje tu bardzo fajna atmosfera. Turyści przechadzają się wśród stoisk w wyrobami rzemiosła artystycznego, sprzedawcy w bardzo dyskretny sposób prezentują swoje produkty. Nie ma żadnego nagabywania, czy wciskania na siłę, targowania, jak to ma miejsce w wielu krajach.
Na ławeczce przysiadł starszy człowiek i tak pięknie gra na bango latynoskie rzewne melodie, że i my przysiadamy w cieniu bugenwilli by posłuchać.
Niesamowity nastrój: spokojna muzyczka, bryza od morza, widok na zatokę, słońce odbija się w dalekich szklanych wieżowcach, co chwilę spadają na ziemię intensywnie różowe kwiaty bugenwilli rosnącej tuż nad naszymi głowami.
Wstaję, choć mi się nie bardzo chce, by poszukać jakiegoś typowego tutejszego upominku dla wnuczki. Przy jednym ze stoisk, stoi kilka osób. Okazuje się, że Indianin z plemienia Kuna maluje na ptasich piórach malutkie obrazki.
Kupujemy od niego pióro tukana z niewielkim wizerunkiem ptaka, jako że wnuczka bardzo intersuje się ptakami i chce zostać ornitologiem...
Teraz mam już odwagę cyknąć parę fotek handlującym kobitkom z plemienia Kuna.
Wpadamy jeszcze na moment do tej nie za bardzo rekomendowanej przez Luciano części starówki.
Oj, sporo tu jeszcze niszczejących budynków....
Podobne ruiny zostały z 18 -wiecznego kościoła De la Compania de Jezus, który uległ zniszczeniu w wyniku trzęsienia ziemi.
Na koniec zachodzimy na Plaza Independencia na ostatni napój ze skrobanym lodem.
A na placu dosłownie biało....okazuje się, że to jakaś demonstracja pracowników służby zdrowia. A przecież najbliższa okolica Pałacu Prezydenckiego to najlepsze miejsce na taką manifestację.
Jak widać i tam mają swoje problemy!!!!
Wypijamy nasz ulubiony drink lodowy, łapiemy taxi i do hotelu.
Mariola
Starówka bardzo ładna
Antenko, coraz ładniejsza się robi.
Jak oglądałam stare fotki sprzed lat, to większość domów była zrujnowana. A wówczas też tam mieszkali ludzie....
Mariola
Dopakowujemy bagaże, Luciano, punktualny jak zwykle, już czeka.
A tak wszędzie straszą niefrasobliwością Latynosów....
Ale pewnie wszędzie są wyjątki...
Jedziemy autostradą na lotnisko, która kawałek biegnie przez tą nowoczesną dzielnicę.
Akurat po drodze mijamy błyszczący w słońcu Revolution Tower w kształcie skręconego świderka. Budynek ten ze względu na oryginalne rozwiązania architektoniczne zdobył wiele nagród w prestiżowych konkursach.
Pożegnanie z Luciano, to naprawdę nie tylko dobry kierowca i przewodnik, ale przede wszystkim przemiły człowiek.
Oby nam się tacy ludzie trafili także w Kostaryce!!!!
Jeszcze chwila oczekiwania na bardzo sympatycznym panamskim lotnisku...
I znowu samolot panamskich linii COPA Airlines unosi nas w górę...
Mariola
No ciekawa teraz jestem drugiej czesci wyprawy
No trip no life
Nelcia, a jak myślisz może sensowne byłoby rozdzielenie tych dwóch krajów?
Początkowo zrobiłam razem, ale okazało się, że sporo wyszło samej Panamy....
Jak myślisz???? Można by to przerzucić do działu Panamy, a jutro rozpocznę pod Kostaryką?
Mariola
Apisku, dla mnie ta stara Panama jest super klimatyczna. No i ten kanał... mistrzostwo świata
Andrew, dzięki...
Zapraszam zaraz do Kostaryki!!!!!
Mariola