Bepi, a u mnie odwrotnie. Jak ja byłam młoda to nie było takich możliwości i człowiek się cieszył jak pojechał do Demoludów ( byłe kraje socjalistyczne - informacja dla młodzieży, która być może nie zna ówczesnego nazewnictwa ). Trudno było dostać paszport na Zachód, a przelicznik dolarowy był taki, że włos się na głowie jeżył. Ale na szczęście nastały lepsze czasy, no i najważniejsze że ma się zdrowie i chęci, no i te środki finansowe....
I książeczki walutowe a paszport trzeba było oddawac na komendę, chyba w ciągu tygodnia po powrocie
Bogu tylko dziękować że urodziłam się w "normalnych czasach" i świat dla wszystkich stoi otworem, Apisku fajnie że przynajmniej teraz "nadrobiłaś " te wszystkie dalekie kraje i zakatki o których pewnie marzyłaś w młodości.. życze Tobie Kochana dużo zdrowia na dalsze wojaże bo wtedy i my nacieszymy tutaj oko
a ja pewnie w Twoim wieku to tylko będę marzyć i na forum ogladać dalekie relacje, bo mnie już w kręgosłupie i żyłach łupie po każdym długim locie że muszę stać w korytarzu, i przebierać nogami..
Ja to od młodości w biegu żyłam na spływy kajakowe jeździłam, po górach biegaliśmy, z małym dzieckiem i psem w namiotach spaliśmy. Cały czas jestem aktywna, to może się tak na stare lata zakonserwowałam. Nie męczy mnie upał i kilkunastogodzinne loty ani długie wędrówki...
Tfuuu, tfuuu, żeby nie zapeszyć.
Bepi, może Ty się za mało na codzień ruszasz?? praca - samochód - internecik?,
Apisku tak masz rację ja wogóle się nie ruszam...tyle co kwiaty w ogrodach poplewie i trawę skoszę nigdy nie byłam na siłowni, gimnastyce, jakichkolwiek ćwiczeniach..wiem że z tym kręgosłupem to mam przez kompletny brak ruchu.. choć moja siostra uprawia wszystkie mozliwe sporty a i tak kręglarz do niej zaglada 2 x na tydzień.. i jak dyski jej wyskakują to lezy plackiem że nawet kawy nie potrafi sobie zalać..
Apisku tak masz rację ja wogóle się nie ruszam...tyle co kwiaty w ogrodach poplewie i trawę skoszę nigdy nie byłam na siłowni, gimnastyce, jakichkolwiek ćwiczeniach..wiem że z tym kręgosłupem to mam przez kompletny brak ruchu.. choć moja siostra uprawia wszystkie mozliwe sporty a i tak kręglarz do niej zaglada 2 x na tydzień.. i jak dyski jej wyskakują to lezy plackiem że nawet kawy nie potrafi sobie zalać..
Bepi bo sport to nie zawsze zdrowie ja też przerwałam 6 weidera i jogę, bo czułam się gorzej niż jak nie ćwiczyłam
Bepi, Ania, Wy nie chodźcie na żadne jogi i inne najnowsze wynalazki - stworzone po to by forsę z kieszeni wyciągnąć, tylko trochę poruszajcie się po świeżym powietrzu z psinką albo z dzieckiem, to Wam na zdrowie wyjdzie. A tak to na starość na wózkach będziecie jeździć. Jeszcze jest czas, żeby zmienić swe przyzwyczajenia!
Siedzimy sobie w zadumie nad Plażą Wraku spoglądając na białe klify opadajace do błękitnego morza i takie mnie myśli nachodzą, jakie to cuda stworzyła natura i czy to nie piękniejsze niż najwspanialsze dzieła człowieka?
W końcu trzeba się ruszyć. trochę nas złości, że morze mamy na wyciągnięcie ręki, a nie możemy się wykąpać. Ale jest na to rada - trzeba po prostu pojechać kilkanascie kilometrów na jedną z nielicznych na zachodnim wybrzeżu plaż. Stąd najbliższa to Porto Vromi.
Są do wyboru dwie drogi. Jedna zaznaczona na mapie jako bardziej główna, a druga - cieniutka. My oczywiscie chcielibyśmy tę cieniutką przetestować, ale co na to nasza panda???
Trochę protestuje po drodze, chwilami rzęzi na jedynce, ale daje radę. W pewnym momencie zza zakrętu ukazuje się mały zacieniony placyk czy parking a na nim stoi furgonetka z owocami. To miejscowy rolnik sprzedaje swoje produkty. Czego tu nie ma? Pomidory, papryka, czosnek i cebula monstrualnej wielkości. Kto mu to kupi, raczej nie turyści, a miejscowi mają swoje.
Ale jest też coś dla nas. Dorodne owoce: nektarynki, brzoskwinie, kilka rodzajów winogron, figi, melony i arbuzy.A wszystko to świeże, pachnące...
Fantastycznie, zrobimy sobie owocowy piknik na łonie przyrody.
Robimy zakupy i fotkę z sympatycznym sprzedawcą, a na koniec radzi nam podejść kawałeczek w las i rzucić okiem na stary klasztor.
Klasztor wygląda na zaniedbany, wręcz opustoszały. Ale coś tu żyje, bo zapaszek niesie się z daleka. Okazuje się, że w chlewiku znajduje się kilkanaście świnek, to i zakonnicy pewnie są.
Wszystko jednak zamknięte na głucho, bramy w wysokim murze nie da rady otworzyć. A może mają sjestę??? Oglądamy zatem ten klasztor tylko z zewnątrz. Podobają mi się te dzwony nad wejściem i rosnące w starych murach zwieszające się krzewy kaparów.
MYślimy już tylko o kąpieli, bo upał daje się we znaki. Jannis nas rano ostrzegał, że zapowiadają na dziś 38 stopni.
Ostry zjazd do małej zatoczki, przypominajacej miniaturowy norweski fiord. Skalne zbocza opadają do wąskiego wdzierającego się w głąb lądu morskiego przesmyku., na końcu którego jest niewielka plaża. Można sobie wyobrazić jaki panuje tu tłok: plaża mała, a chętnych mnóstwo. Z trudem znajdujemy miejsce na położenie swoich ubrań, o ręcznikach nawet nie wspominając. Dla nas i tak najważniejszy jest dostęp do wody. Ciepła, krystaliczna, w pobliżu cumuje sporo żaglówek.
Kąpiel fajna, ale na owocowy lancz wybierzemy inne miejsce. Wjeżdżamy wysoko w góry. W tej okolicy biegnie pasmo górskie Oros Vralionas, którego najwyższy szczyt osiąga 750 metrów i jest największym wzniesieniem wyspy. Zatrzymujemy się przy malowniczej polance, rozkładamy ręczniki w cieniu olbrzymiej pinii. Na foliowej siatce układam nektaryny, winogrona i figi. Mąż małym scyzorykim próbuje dobrać się do melona.
W poszukiwaniu "ustronnego miejsca" napotykam cały łan dzikiego tymianku, no i szarpnęłam kilka gałązek na pamiątkę.
Owoce są pyszne, soczyste. Fajnie zjeść coś takiego w czasie upału zamiast konkretów. Wokół grają głośno cykady. Lubie bardzo koncerty cukad, kojarzą mi się z wakacjami spędzanymi w ciepłych krajach.
I książeczki walutowe a paszport trzeba było oddawac na komendę, chyba w ciągu tygodnia po powrocie
Dięki, zwykła "małpka" Panasonica"
Bogu tylko dziękować że urodziłam się w "normalnych czasach" i świat dla wszystkich stoi otworem, Apisku fajnie że przynajmniej teraz "nadrobiłaś " te wszystkie dalekie kraje i zakatki o których pewnie marzyłaś w młodości.. życze Tobie Kochana dużo zdrowia na dalsze wojaże bo wtedy i my nacieszymy tutaj oko
a ja pewnie w Twoim wieku to tylko będę marzyć i na forum ogladać dalekie relacje, bo mnie już w kręgosłupie i żyłach łupie po każdym długim locie że muszę stać w korytarzu, i przebierać nogami..
Ja to od młodości w biegu żyłam na spływy kajakowe jeździłam, po górach biegaliśmy, z małym dzieckiem i psem w namiotach spaliśmy. Cały czas jestem aktywna, to może się tak na stare lata zakonserwowałam. Nie męczy mnie upał i kilkunastogodzinne loty ani długie wędrówki...
Tfuuu, tfuuu, żeby nie zapeszyć.
Bepi, może Ty się za mało na codzień ruszasz?? praca - samochód - internecik?,
Mariola
Apisku tak masz rację ja wogóle się nie ruszam...tyle co kwiaty w ogrodach poplewie i trawę skoszę nigdy nie byłam na siłowni, gimnastyce, jakichkolwiek ćwiczeniach..wiem że z tym kręgosłupem to mam przez kompletny brak ruchu.. choć moja siostra uprawia wszystkie mozliwe sporty a i tak kręglarz do niej zaglada 2 x na tydzień.. i jak dyski jej wyskakują to lezy plackiem że nawet kawy nie potrafi sobie zalać..
Bepi bo sport to nie zawsze zdrowie ja też przerwałam 6 weidera i jogę, bo czułam się gorzej niż jak nie ćwiczyłam
http://www.followdreams.today/
https://www.facebook.com/followdreams.today/
Bepi, Ania, Wy nie chodźcie na żadne jogi i inne najnowsze wynalazki - stworzone po to by forsę z kieszeni wyciągnąć, tylko trochę poruszajcie się po świeżym powietrzu z psinką albo z dzieckiem, to Wam na zdrowie wyjdzie. A tak to na starość na wózkach będziecie jeździć. Jeszcze jest czas, żeby zmienić swe przyzwyczajenia!
Mariola
Siedzimy sobie w zadumie nad Plażą Wraku spoglądając na białe klify opadajace do błękitnego morza i takie mnie myśli nachodzą, jakie to cuda stworzyła natura i czy to nie piękniejsze niż najwspanialsze dzieła człowieka?
W końcu trzeba się ruszyć. trochę nas złości, że morze mamy na wyciągnięcie ręki, a nie możemy się wykąpać. Ale jest na to rada - trzeba po prostu pojechać kilkanascie kilometrów na jedną z nielicznych na zachodnim wybrzeżu plaż. Stąd najbliższa to Porto Vromi.
Są do wyboru dwie drogi. Jedna zaznaczona na mapie jako bardziej główna, a druga - cieniutka. My oczywiscie chcielibyśmy tę cieniutką przetestować, ale co na to nasza panda???
Trochę protestuje po drodze, chwilami rzęzi na jedynce, ale daje radę. W pewnym momencie zza zakrętu ukazuje się mały zacieniony placyk czy parking a na nim stoi furgonetka z owocami. To miejscowy rolnik sprzedaje swoje produkty. Czego tu nie ma? Pomidory, papryka, czosnek i cebula monstrualnej wielkości. Kto mu to kupi, raczej nie turyści, a miejscowi mają swoje.
Ale jest też coś dla nas. Dorodne owoce: nektarynki, brzoskwinie, kilka rodzajów winogron, figi, melony i arbuzy.A wszystko to świeże, pachnące...
Fantastycznie, zrobimy sobie owocowy piknik na łonie przyrody.
Robimy zakupy i fotkę z sympatycznym sprzedawcą, a na koniec radzi nam podejść kawałeczek w las i rzucić okiem na stary klasztor.
Klasztor wygląda na zaniedbany, wręcz opustoszały. Ale coś tu żyje, bo zapaszek niesie się z daleka. Okazuje się, że w chlewiku znajduje się kilkanaście świnek, to i zakonnicy pewnie są.
Wszystko jednak zamknięte na głucho, bramy w wysokim murze nie da rady otworzyć. A może mają sjestę??? Oglądamy zatem ten klasztor tylko z zewnątrz. Podobają mi się te dzwony nad wejściem i rosnące w starych murach zwieszające się krzewy kaparów.
MYślimy już tylko o kąpieli, bo upał daje się we znaki. Jannis nas rano ostrzegał, że zapowiadają na dziś 38 stopni.
Ostry zjazd do małej zatoczki, przypominajacej miniaturowy norweski fiord. Skalne zbocza opadają do wąskiego wdzierającego się w głąb lądu morskiego przesmyku., na końcu którego jest niewielka plaża. Można sobie wyobrazić jaki panuje tu tłok: plaża mała, a chętnych mnóstwo. Z trudem znajdujemy miejsce na położenie swoich ubrań, o ręcznikach nawet nie wspominając. Dla nas i tak najważniejszy jest dostęp do wody. Ciepła, krystaliczna, w pobliżu cumuje sporo żaglówek.
Kąpiel fajna, ale na owocowy lancz wybierzemy inne miejsce. Wjeżdżamy wysoko w góry. W tej okolicy biegnie pasmo górskie Oros Vralionas, którego najwyższy szczyt osiąga 750 metrów i jest największym wzniesieniem wyspy. Zatrzymujemy się przy malowniczej polance, rozkładamy ręczniki w cieniu olbrzymiej pinii. Na foliowej siatce układam nektaryny, winogrona i figi. Mąż małym scyzorykim próbuje dobrać się do melona.
W poszukiwaniu "ustronnego miejsca" napotykam cały łan dzikiego tymianku, no i szarpnęłam kilka gałązek na pamiątkę.
Owoce są pyszne, soczyste. Fajnie zjeść coś takiego w czasie upału zamiast konkretów. Wokół grają głośno cykady. Lubie bardzo koncerty cukad, kojarzą mi się z wakacjami spędzanymi w ciepłych krajach.
Jak ja lubię takie plenerowe improwizacje....
Mariola
Apisku ,
Relacja wspaniała jak zwykle,a ja ,jak prawie zawsze przeczytam ją dopiero jak całą napiszesz.
Mi wtedy czyta się najlepiej i traktujęTwoją relację jak książkę,za mało czasu na bieżąco.
Pozdrawiam serdecznie.
Żeglarstwo – najdroższy sposób najmniej wygodnego spędzania czasu.
Bosko! Po prostu bosko!!! Moze jednak w takich małych zatoczkach to woda już sie nagrzeje w czerwcu i nie będzie tak źłe?
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/