Do miasteczka Geiranger zjeżdżaliśmy piękną widokowo trasą – słynną Drogą Orłów (Ørnevegen) wybudowaną w latach 50-tych XX wieku, która wije się tu licznymi serpentynami wzdłuż malowniczego fiordu o tej samej nazwie, a którą najlepiej widać z perspektywy wody podczas rejsu po fiordzie. Samo miasteczko Geiranger jest typowo turystyczną osadą, bardzo ładnie wkomponowaną w góry z niesłychanie pięknym widokiem na tutejszy fiord, uznanym wręcz za Króla norweskich Fiordów.
Rejs po Geirangerfiordzie przypadł nam dopiero na godzinę 17.00, co było o tyle nietrafione, że podczas tak słonecznego dnia, o tej porze słońce zasnuło się już lekko chmurkami, ale na szczęście nie deszczowymi:). Tutaj kolejny zonk dla organizatora, bo najpierw błąkaliśmy się po miasteczku przy pięknej pogodzie chyba z 1,5 godziny a potem był rejs, a wystarczyło zrobić odwrotnie….
Widok psują tu (lub może dla niektórych i dodają uroku) - wielkie statki wycieczkowe, z których wysiada po 3000 ludzi! (wiecie ile to autokarów po nich podjeżdża? , obserwowaliśmy ten logistyczny rozgardiasz z niemałą trwogą), no trudno, Ci „statkowi” też chcą zwiedzać … na szczęście tego dnia był tylko 1 wielki cruiser, bo czasami widywałam na zdjęciach innych po 3-4 takie kolosy – ciekawostka: tu w tym fiordzie jest to możliwe bo Geiranger ma potężną głębokość: aż 700-800 m w dół!)
Fiord Geiranger jest dziś jedną z największych atrakcji turystycznych w Norwegii. W 2005 roku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Droga Orłów
mo miejsce widziane z perspektywy wody
no to odpływamy w fjord
przed nami słynny wodospad Siedem Sióstr
Zalotnik
Rejs po tym jednym z najbardziej stromych i głębokich fiordów to istna rozkosz widokowa sama w sobie i prawie „przyrodniczy orgazm” dla miłośników naturalnych widoków. Byliśmy mega zachwyceni, bo taką scenerią trudno się nie zachwycać i nie wzruszyć….; Cały rejs trwał 1,5 godziny ; po drodze mija się przepiękne wodospady, m.in. najbardziej znany i spektakularny wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene)- spadający ze skał fiordu 250 metrów; drugi nieco mniejszy, ale równie piękny – to wodospad Zalotnik, oraz kolejny jeszcze mniejszy - Welon (o ile dobrze pamiętam) i kilka takich, których nazw już nie znam; mijamy też piękne widoczki na górską farmę Knivsflå a uroku całej scenerii dodaje krzyk licznie fruwających tu mew, które towarzyszą nam podczas całego rejsu; co i raz mijają nas regularne promy pływające do Hellesylt oraz różne lokalne mniejsze jednostki pływające.
dla mnie ten rejs po fjordzie Geiranger to było ogromne przeżycie widokowe
wyjeżdżamy z Geiranger i łapie nas ulewa; na szćżęście trwała krótko i poszła sobie gdzieś...
Jeden z noclegów spędziliśmy właśnie w tym niezwykle urokliwym miejscu , w satym, górskim pensjonacie „Videseater” z widokiem na Dolinę Hjelledalen– to niewielki, skromny obiekt, ale za to przepięknie położony; bo widoki wokół są tu prawie jak w Himalajach:).... no przesadziłam, ale było tam pięknie
„Videseter” to dość historyczne miejsce; z rozmów z właścicielem wynikało, że to dość stary pensjonat (jeszcze z końcówki XIX wieku), tyle, że po tamtym historycznym budynku niewiele pozostało po pożarach, a obecny obiekt ma już zupełnie inny wygląd w niestety mniej pięknej górskiej architekturze jak poprzednik, ale zachowało się tu sporo dawnych sprzętów, mebli, starych fotografii i innych pamiątek, którymi właściciele udekorowali to urocze miejsce. Lato polarne na tej szerokości geograficznej mimo minusów (problemy ze snem w zbyt jasne noce) ma jednak ten plus, że bez żadnych ograniczeń czasowych możemy się szwędać po okolicy do woli „kawał w noc” . Po kolacji, i krótkim odpoczynku, mimo dość późnej godziny idziemy więc na spacerek.
Widoki Doliny Hjelledalen zachwycają oglądających urzekającą górską scenerią. Wokół naszego pensjonatu nie ma żywej duszy, żadnego innego budynku, sklepiku, jakiejś budki, kiosku, czegokolwiek… nic - tylko nasz pensjonat i góry z oszałamiającymi widokami wokół. Obok hoteliku znajduje się wspaniały wodospad Videfossen (znany częściej pod nazwą Buldrefossen) z platformą widokową, z której można podziwiać jak ów wodospad z hukiem spada w dół do doliny Hjelledalen, ale kłębi się tu tyle wody i tryskającej bryzy wokół, że aż strach podejść bliżej żeby się nie potknąć po mokrych kamieniach i nie zmoczyć obiektywu. Uwieczniamy piękny i huczący Buldrefossen licznymi fotkami i tak kończy się nam kolejny dzień w pięknej Norwegii.
shiba inu ma 5 lat , wabi się Juki i jest bardzo czujny - pierwszy asystent w recepcji pensjonatu:), ale przekupiony został polskimi kabanosami, i w dwie minuty "był mój"
dojeżdżamy najdalej na północ dokąd dotarlismy podczas tej wyprawy - przed nami Kristiansund (nie mylić z Kristiansand na południu Norwegii)
jak to w Norwegii - miasteczka kolorowe, domeczki jak z klocków lego
jakiś wulkan zaczyna dymić....
Kristiansund, dochodzi 23.00 ....
mewy tez spać nie mogą... za widno
jest juz godzina około północy
zaczyna kropic deszcz i jakąś bladą tęczę widać
wracamy do hotelu bo jest już grubo po północy, czas się wyspac, bo jutro przed nami Atlanterhavsvegen - Droga Atlantycka
a rano siąpi, wszędzie mgły....
jedziemy na słynny most Storseisundetbrua (STORSEISUNDET), ale dziś mgła... tylko mgła....
tylko naparstnice ubarwiają dzisiejsze mgły....
jak nie ma mgły to ten most wygląda tak:
(fota sieciowa)
a cała Droga Atlantycka tak:
nasze widoki są jednak takie:
opuszczamy Drogę Atlantycką i jedziemy dalej...
za jakieś 30-40 minut - mgły i opary idą sobie ku górze i robi sie piekna pogoda.... wrr....*fool*, ale na Drogę Atlantycką, już nie wracamy- bo inne punkty po drodze.... ech te wycieczki!
czekamy na prom, bedziemy się przeprawiać, ale po jakim fjordzie? .... juz nie pamiętam
małe hytta do wynajęcia
Wszyscy zapewne znacie ten stary dowcip, jak to :
Spotykają się dwaj kumple, i jeden się chwali: – Stary, wróciłem właśnie w Norwegii, mowie Ci: - zajebiście było ! – no a fiordy???, widziałeś te fiordy ? – Fiordy ? no baa..., Fiordy to mi z ręki jadły :):):)
Dowcip jest stary i wciąż jary:), ale w Norwegii fiordy z ręki nie jedzą... i trzeba pamiętać o tym, że przed Naturą - należy mieć bardzo dużo pokory...
o wypadkach (również niestety tych śmiertelnych) dla pięknej foci czy zachwytów na fb - słyszało z was wielu... niestety i w Norwegii znane są przykłady bezwzględnej siły natury, która nie toleruje ludzkiej głupoty i mści się czasami za skoki na Kjeragu, czy za sweet focie ze zwisającymi nóżkami z krawędzi Preikenstolen....
Czytałam nawet gdzieś ostatnio artykuł dziennikarki z Trondheim-Sylwi Skorstad na tamat wyjątkowo idiotycznego zachowania polskiej turystki, która nieomalże spadła ze skały podczas potwornego wiatru kręcąc filmik, który wrzuciła potem na you tuba:)
Pozostawię to bez komentarza..., ale należy pamiętać, że w Norwegii fiordy z ręki nie jedzą, a duże rezerwy pokory na pewno przydadzą się odwiedzajacym ten kraj turystom!
kolejny ranek wita nas mgłami; wszędzie wokół otacza nas gęstwina oparów chmur i mgieł , co nie wróży dobrze, zważywszy, że pierwszą atrakcją na ten dzień jest w planie wjazd na Dalsnibbę. Mgły jak to mgły – często lubią spowijać górskie otoczenie i jeśli są od rana – to raczej już z góry widomo, że ustąpią dopiero przed południem. I tak też dzieje się tym razem…..; pięknych widoków z Dalsnibby więc nie zobaczymy, buuuu… ale Nasz Franek jednak nie daje za wygraną i próbuje połączyć się telefonicznie z pracownikiem Dalsnibby na górze, który potwierdza niestety, że widoczność jest w tej chwili na jakieś 20 metrów:( buuu.... nici z Dalsnibby ! więc zawiedzeni kręcimy się trochę nad urokliwym jeziorem Djupvatnet, uwieczniając mgliste acz piękne panoramy wokół.
i djupa blada z Dalsniby
uwieczniamy co nas ominęło....
i lecim dalej z tym norweskim koksem...
Jako rekompensatę za Dalsnibbę mamy dwie opcje do wyboru: albo po prostu zwrot kaski za bilety wstępu lub 3 pomniejsze niespodzianki „zamiast” – krótkie głosowanie w autokarze i wygrywają niespodzianki:), a my tymczasem zmierzamy do jęzora największego lodowca kontynentalnej Europy – Jostedalssbreen. Na końcu maleńkiej miejscowości Oldedalen, gdzie zaczyna się droga do jednego z ponad 20 jęzorów Jostedalssbreen - mniejszego lodowca Briksdal, czekają na nas małe samochodziki tzw. trollcarsy, którymi podjeżdżamy prawie pod sam jęzor – stamtąd mamy już tylko króciutkie podejście lasem łatwym, szerokim szlakiem jakieś +/- 500-700 metrów. Sam dojazd pod jęzor przy pięknej, słonecznej pogodzie musi być mega wspaniałym przyrodniczym przeżyciem, tym bardziej, że po drodze mija się zjawiskowy wodospad obryzgujący zbliżających się turystów - wodą:), ale mgły nie pozwoliły nam nacieszyć się w pełni tutejszymi widokami, to znaczy bardzo je ograniczyły .
elfy, trolle, huldry i inne gnomy.....
a my tymaczem pakujemy sie do trollcarsów
kierunek Brinsdal - mały ( z roku na rok coraz mniejszy) jęzorek potęznego Jostedalsbreen
mgły wprawdzie nadają aurę tajemnicy i nieco nawet grozy... ale jednak nie ma to jak foty w słońcu!
Cała dolina jęzora zamknięta jest malowniczo wokół wysokimi górami, z których szczelinami spływają piękne wodospady „wstążkowe”, których w tym kraju jest tysiące….. Z oddali wyłania się z mgieł i oparów czapa lodowa Jostedalsbreen i spływające z niej owe wodospady. Briksdal wciśnięty jest między dwie skalne ściany a u jego podnóża lśni niewielkie jeziorko polodowcowe, które przy braku słońca nie mieni się niestety typowymi dla takich wód kolorami. Widoki nie są dziś zbyt klarowne, ale my w ogóle możemy mówić o naprawdę dużym szczęściu, bo doszliśmy do jęzora nieco szybciej niż pozostali i to akurat w momencie, kiedy gęstwiny mgły odpłynęły dosłownie na kilkanaście sekund pozwalając zrobić nam chociaż kilka fotek:). Wszyscy, którzy dotarli tu 1-2-3 minuty i więcej po nas niestety nie ujrzeli w ogóle czapy jęzora ani przez moment, bo mimo półgodzinnego stania tu i czekania że aura stanie się łaskawsza- jęzor już się nie odsłonił.
za kilka sekund było juz tak
spektakl mgieł i oparów trwa.....
i koniec widowiska wracamy....
duży, naturalny otwór erozyjny często wystepująacy w górach lub pod ziemią, wyżłobiony przez wodę i erozję
odajemy trollcarsy i idziemy na kawkę
ujechalismy kawałek i tadaaaam! robi sie pogoda!
mgły i chmury ida do góry i w góry
jęczymy, że chcemy przerwę, wiec zamiast za godzinę nasz mega-elastyczny Franek zatrzymuje się w fajnym miejscu na bardzo urokliwym campingu Gryta
Super
basia35
Nelciu, Basiu, Huragan - witajcie w mojej Norwegii
Huragan, wiem wiem, że Ty norwegomaniak jesteś - no zupełnie Ci sie nie dziwię.... (czytałam Twoją relację, obie - tą z zorzą też)
Piea
Do miasteczka Geiranger zjeżdżaliśmy piękną widokowo trasą – słynną Drogą Orłów (Ørnevegen) wybudowaną w latach 50-tych XX wieku, która wije się tu licznymi serpentynami wzdłuż malowniczego fiordu o tej samej nazwie, a którą najlepiej widać z perspektywy wody podczas rejsu po fiordzie.
Samo miasteczko Geiranger jest typowo turystyczną osadą, bardzo ładnie wkomponowaną w góry z niesłychanie pięknym widokiem na tutejszy fiord, uznanym wręcz za Króla norweskich Fiordów.
Rejs po Geirangerfiordzie przypadł nam dopiero na godzinę 17.00, co było o tyle nietrafione, że podczas tak słonecznego dnia, o tej porze słońce zasnuło się już lekko chmurkami, ale na szczęście nie deszczowymi:). Tutaj kolejny zonk dla organizatora, bo najpierw błąkaliśmy się po miasteczku przy pięknej pogodzie chyba z 1,5 godziny a potem był rejs, a wystarczyło zrobić odwrotnie….
Widok psują tu (lub może dla niektórych i dodają uroku) - wielkie statki wycieczkowe, z których wysiada po 3000 ludzi! (wiecie ile to autokarów po nich podjeżdża? , obserwowaliśmy ten logistyczny rozgardiasz z niemałą trwogą), no trudno, Ci „statkowi” też chcą zwiedzać … na szczęście tego dnia był tylko 1 wielki cruiser, bo czasami widywałam na zdjęciach innych po 3-4 takie kolosy – ciekawostka: tu w tym fiordzie jest to możliwe bo Geiranger ma potężną głębokość: aż 700-800 m w dół!)
Fiord Geiranger jest dziś jedną z największych atrakcji turystycznych w Norwegii. W 2005 roku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Droga Orłów
mo miejsce widziane z perspektywy wody
no to odpływamy w fjord
przed nami słynny wodospad Siedem Sióstr
Zalotnik
Rejs po tym jednym z najbardziej stromych i głębokich fiordów to istna rozkosz widokowa sama w sobie i prawie „przyrodniczy orgazm” dla miłośników naturalnych widoków. Byliśmy mega zachwyceni, bo taką scenerią trudno się nie zachwycać i nie wzruszyć….; Cały rejs trwał 1,5 godziny ; po drodze mija się przepiękne wodospady, m.in. najbardziej znany i spektakularny wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene)- spadający ze skał fiordu 250 metrów; drugi nieco mniejszy, ale równie piękny – to wodospad Zalotnik, oraz kolejny jeszcze mniejszy - Welon (o ile dobrze pamiętam) i kilka takich, których nazw już nie znam; mijamy też piękne widoczki na górską farmę Knivsflå a uroku całej scenerii dodaje krzyk licznie fruwających tu mew, które towarzyszą nam podczas całego rejsu; co i raz mijają nas regularne promy pływające do Hellesylt oraz różne lokalne mniejsze jednostki pływające.
dla mnie ten rejs po fjordzie Geiranger to było ogromne przeżycie widokowe
wyjeżdżamy z Geiranger i łapie nas ulewa; na szćżęście trwała krótko i poszła sobie gdzieś...
Piea
Nadal sie musze usmiechnac jak widze na sklepiku z pamiatkami w Geiranger napis FjordBUDA
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
"trawiaste" dachy strasznie mnie tam zachwycały, piszczałam na widok każdego
Podobnie było ze mną, zachwycałam się nimi za każdym razem, w dwóch takich mieszkaliśmy
Przyszłość to marzenia, przeszłośc to wspomnienia
Ala, trudno się tymi dachami nie zachwycać; wszyscy focili namiętnie
Piea
A ja miałem pecha. Z Geiranger jechaliśmy dalej autokarem, a tutaj rejsik.
Z drugiej strony widok z góry... Droga Troli wysiada...
Jorguś
Piękny widok na dolinę Hjelledalen
Jeden z noclegów spędziliśmy właśnie w tym niezwykle urokliwym miejscu , w satym, górskim pensjonacie „Videseater” z widokiem na Dolinę Hjelledalen– to niewielki, skromny obiekt, ale za to przepięknie położony; bo widoki wokół są tu prawie jak w Himalajach:).... no przesadziłam, ale było tam pięknie
„Videseter” to dość historyczne miejsce; z rozmów z właścicielem wynikało, że to dość stary pensjonat (jeszcze z końcówki XIX wieku), tyle, że po tamtym historycznym budynku niewiele pozostało po pożarach, a obecny obiekt ma już zupełnie inny wygląd w niestety mniej pięknej górskiej architekturze jak poprzednik, ale zachowało się tu sporo dawnych sprzętów, mebli, starych fotografii i innych pamiątek, którymi właściciele udekorowali to urocze miejsce.
. Po kolacji, i krótkim odpoczynku, mimo dość późnej godziny idziemy więc na spacerek.
Lato polarne na tej szerokości geograficznej mimo minusów (problemy ze snem w zbyt jasne noce) ma jednak ten plus, że bez żadnych ograniczeń czasowych możemy się szwędać po okolicy do woli „kawał w noc”
Widoki Doliny Hjelledalen zachwycają oglądających urzekającą górską scenerią.
Wokół naszego pensjonatu nie ma żywej duszy, żadnego innego budynku, sklepiku, jakiejś budki, kiosku, czegokolwiek… nic - tylko nasz pensjonat i góry z oszałamiającymi widokami wokół. Obok hoteliku znajduje się wspaniały wodospad Videfossen (znany częściej pod nazwą Buldrefossen) z platformą widokową, z której można podziwiać jak ów wodospad z hukiem spada w dół do doliny Hjelledalen, ale kłębi się tu tyle wody i tryskającej bryzy wokół, że aż strach podejść bliżej żeby się nie potknąć po mokrych kamieniach i nie zmoczyć obiektywu. Uwieczniamy piękny i huczący Buldrefossen licznymi fotkami i tak kończy się nam kolejny dzień w pięknej Norwegii.
Nowy pensjonat na starych funfamentach
Buldrefossen
pamiątki w pensjonacie
uroczy japoński shiba inu - pies właściciela pensjonatu
shiba inu ma 5 lat , wabi się Juki i jest bardzo czujny - pierwszy asystent w recepcji pensjonatu:), ale przekupiony został polskimi kabanosami, i w dwie minuty "był mój"
Piea
Słynny przystojniak hee
dojeżdżamy najdalej na północ dokąd dotarlismy podczas tej wyprawy - przed nami Kristiansund (nie mylić z Kristiansand na południu Norwegii)
jak to w Norwegii - miasteczka kolorowe, domeczki jak z klocków lego
jakiś wulkan zaczyna dymić....
Kristiansund, dochodzi 23.00 ....
mewy tez spać nie mogą... za widno
jest juz godzina około północy
zaczyna kropic deszcz i jakąś bladą tęczę widać
wracamy do hotelu bo jest już grubo po północy, czas się wyspac, bo jutro przed nami Atlanterhavsvegen - Droga Atlantycka
a rano siąpi, wszędzie mgły....
jedziemy na słynny most Storseisundetbrua (STORSEISUNDET), ale dziś mgła... tylko mgła....
tylko naparstnice ubarwiają dzisiejsze mgły....
jak nie ma mgły to ten most wygląda tak:
(fota sieciowa)
a cała Droga Atlantycka tak:
nasze widoki są jednak takie:
opuszczamy Drogę Atlantycką i jedziemy dalej...
za jakieś 30-40 minut - mgły i opary idą sobie ku górze i robi sie piekna pogoda.... wrr....*fool*, ale na Drogę Atlantycką, już nie wracamy- bo inne punkty po drodze.... ech te wycieczki!
czekamy na prom, bedziemy się przeprawiać, ale po jakim fjordzie? .... juz nie pamiętam
małe hytta do wynajęcia
Wszyscy zapewne znacie ten stary dowcip, jak to :
Spotykają się dwaj kumple, i jeden się chwali:
– Stary, wróciłem właśnie w Norwegii, mowie Ci: - zajebiście było !
– no a fiordy???, widziałeś te fiordy ?
– Fiordy ? no baa..., Fiordy to mi z ręki jadły :):):)
Dowcip jest stary i wciąż jary:), ale w Norwegii fiordy z ręki nie jedzą... i trzeba pamiętać o tym, że przed Naturą - należy mieć bardzo dużo pokory...
o wypadkach (również niestety tych śmiertelnych) dla pięknej foci czy zachwytów na fb - słyszało z was wielu... niestety i w Norwegii znane są przykłady bezwzględnej siły natury, która nie toleruje ludzkiej głupoty i mści się czasami za skoki na Kjeragu, czy za sweet focie ze zwisającymi nóżkami z krawędzi Preikenstolen....
Czytałam nawet gdzieś ostatnio artykuł dziennikarki z Trondheim-Sylwi Skorstad
na tamat wyjątkowo idiotycznego zachowania polskiej turystki, która nieomalże spadła ze skały podczas potwornego wiatru kręcąc filmik, który wrzuciła potem na you tuba:)
Pozostawię to bez komentarza..., ale należy pamiętać, że w Norwegii fiordy z ręki nie jedzą, a duże rezerwy pokory na pewno przydadzą się odwiedzajacym ten kraj turystom!
kolejny ranek wita nas mgłami; wszędzie wokół otacza nas gęstwina oparów chmur i mgieł , co nie wróży dobrze, zważywszy, że pierwszą atrakcją na ten dzień jest w planie wjazd na Dalsnibbę. Mgły jak to mgły – często lubią spowijać górskie otoczenie i jeśli są od rana – to raczej już z góry widomo, że ustąpią dopiero przed południem. I tak też dzieje się tym razem…..; pięknych widoków z Dalsnibby więc nie zobaczymy, buuuu…
ale Nasz Franek jednak nie daje za wygraną
i próbuje połączyć się telefonicznie z pracownikiem Dalsnibby na górze, który potwierdza niestety, że widoczność jest w tej chwili na jakieś 20 metrów:( buuu.... nici z Dalsnibby ! więc zawiedzeni kręcimy się trochę nad urokliwym jeziorem Djupvatnet, uwieczniając mgliste acz piękne panoramy wokół.
i djupa blada z Dalsniby
uwieczniamy co nas ominęło....
i lecim dalej z tym norweskim koksem...
Jako rekompensatę za Dalsnibbę mamy dwie opcje do wyboru: albo po prostu zwrot kaski za bilety wstępu lub 3 pomniejsze niespodzianki „zamiast” – krótkie głosowanie w autokarze i wygrywają niespodzianki:), a my tymczasem zmierzamy do jęzora największego lodowca kontynentalnej Europy – Jostedalssbreen.
Na końcu maleńkiej miejscowości Oldedalen, gdzie zaczyna się droga do jednego z ponad 20 jęzorów Jostedalssbreen - mniejszego lodowca Briksdal, czekają na nas małe samochodziki tzw. trollcarsy, którymi podjeżdżamy prawie pod sam jęzor – stamtąd mamy już tylko króciutkie podejście lasem łatwym, szerokim szlakiem jakieś +/- 500-700 metrów. Sam dojazd pod jęzor przy pięknej, słonecznej pogodzie musi być mega wspaniałym przyrodniczym przeżyciem, tym bardziej, że po drodze mija się zjawiskowy wodospad obryzgujący zbliżających się turystów - wodą:), ale mgły nie pozwoliły nam nacieszyć się w pełni tutejszymi widokami, to znaczy bardzo je ograniczyły .
elfy, trolle, huldry i inne gnomy.....
a my tymaczem pakujemy sie do trollcarsów
kierunek Brinsdal - mały ( z roku na rok coraz mniejszy) jęzorek potęznego Jostedalsbreen
mgły wprawdzie nadają aurę tajemnicy i nieco nawet grozy... ale jednak nie ma to jak foty w słońcu!
Cała dolina jęzora zamknięta jest malowniczo wokół wysokimi górami, z których szczelinami spływają piękne wodospady „wstążkowe”, których w tym kraju jest tysiące…..
Z oddali wyłania się z mgieł i oparów czapa lodowa Jostedalsbreen i spływające z niej owe wodospady. Briksdal wciśnięty jest między dwie skalne ściany a u jego podnóża lśni niewielkie jeziorko polodowcowe, które przy braku słońca nie mieni się niestety typowymi dla takich wód kolorami. Widoki nie są dziś zbyt klarowne, ale my w ogóle możemy mówić o naprawdę dużym szczęściu, bo doszliśmy do jęzora nieco szybciej niż pozostali i to akurat w momencie, kiedy gęstwiny mgły odpłynęły dosłownie na kilkanaście sekund pozwalając zrobić nam chociaż kilka fotek:). Wszyscy, którzy dotarli tu 1-2-3 minuty i więcej po nas niestety nie ujrzeli w ogóle czapy jęzora ani przez moment, bo mimo półgodzinnego stania tu i czekania że aura stanie się łaskawsza- jęzor już się nie odsłonił.
za kilka sekund było juz tak
spektakl mgieł i oparów trwa.....
i koniec widowiska wracamy....
duży, naturalny otwór erozyjny często wystepująacy w górach lub pod ziemią, wyżłobiony przez wodę i erozję
odajemy trollcarsy i idziemy na kawkę
ujechalismy kawałek i tadaaaam! robi sie pogoda!
mgły i chmury ida do góry i w góry
jęczymy, że chcemy przerwę, wiec zamiast za godzinę nasz mega-elastyczny Franek zatrzymuje się w fajnym miejscu na bardzo urokliwym campingu Gryta
Piea