--------------------

____________________

 

 

 



Południowa Kalifornia - dlaczego warto tam jechać?

140 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
KIWI
Obrazek użytkownika KIWI
Offline
Ostatnio: 8 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 05 wrz 2013

Apisku,powróciłam raz jeszcze do rezerwatu przyrodą oczy nacieszyć ....bajeczka.Dodam ,że do twarzy Ci z tym Mustangiem I-m so happy baaaardzo Smile

- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Madziara, ja też nigdy nie wytrzymuję, ale czasem jestem zła, jak ktoś smaku narobi, a potem się ociąga z pisaniem...

Kiwi, na przyszłość rozważę chociaż wypożyczenie takiego autka....

Mąż wie gdzie mnie zastać, wracając ze swych zajęć zawsze zahacza o basen. Jak mi zwiedzanie szybciej idzie, to właśnie tu na niego czekam....

Szybki prysznic, zmiana ciuszków i już jedziemy z Hsu, przyjacielem z Hongkongu, na kolację do Starego Miasta. Chcemy mu pokazać to fajne miejsce jeszcze za dnia, a najlepiej tuż przed zachodem słońca. On jakiś taki do zwiedzania oporny, był tu już kilkakrotnie i prawie nic nie widział.

Podjeżdżamy – jak zwykle – troleyem i spacerujemy po zatłoczonych uliczkach starówki. O tej porze jest tu mnóstwo ludzi! Zabytkowe domki wyglądają świetnie w późnopopołudniowym słońcu, no i knajpek bez liku, a więc kolacyjka w takiej scenerii i atmosferze to też gratka.

Mąż prosił w hotelu, by zarezerwowali nam stolik, bo wieczorem w bardzo tu popularnej restauracji Fiesta de Reyes nie ma szans zdobycia stolika bez wcześniejszej rezerwacji.

Ponieważ rezerwację mamy na godzinę ósmą jest jeszcze trochę czasu na odwiedzenie tutejszych sklepików. Sklepiki otaczają patio stanowiące zieloną enklawę. Pośród bujnej roślinności można zdegustować kalifornijskie winko, wysłuchać muzyki meksykańskiej i obejrzeć widowisko folklorystyczne, sfotografować się z pięknie odzianymi w kolorowe stroje Meksykankami, a także zobaczyć jak się wyrabia i wypieka tortille.

Siadamy przy stoliku i zaczynamy wieczór od popularnego tu drinka o nazwie mai tai po tahitańsku słowa te oznaczają bardzo dobry. Składniki tego drina to rum, Curacao, odrobina likieru z migdałów, dużo soku u z limonki i kruszonego lodu. Ja tam za drinkami nie przepadam, zdecydowanie wolę wino, ale przypomniał mi się klimacik karaibski, więc i driny pasują.... do tego wielka micha tacosów.

Żeby koledze z Hongkongu dogodzić prosimy o skomponowanie półmiska z różnych meksykańskich przysmaków. Będzie po chińsku – dużo różności do próbowania, jak coś nie zasmakuje można się przerzucić na inne.

Trzeba dość długo czekać, nic dziwnego – kuchnia musi nakarmić kilkaset zgromadzonych tu głodomorów.. Ale czas się nie dłuży, rozmawiamy, drinkujemy i dla zabicia głodu pojadamy tacosy....Mariachi, w tym dwie Mariaczki płci nadobnej, krążą od stolika do stolika.

Wokół patio palą się ogromne ogniska w kamiennych pojemnikach. Ale podpatrzyłam, że to nie prawdziwe ogniska, tylko taki pic na wodę. Kelner by to coś rozpalić wziął zapalniczkę, odkręcił kurek i buchnął gazowy płomień oplatając ułożone na ruszcie sztuczne polana. Hahaha!!!!

Ale efekt wizualny jest podobny, tylko tego fajnego zapachu ogniska nie czuć. Jeszcze kelner powinien to wszystko popsikać dezodorantem o zapachu palonego drewna!Chyba sprzedam im mój pomysł!!!!

Wreszcie przynoszą dwa kolorowe półmiski z żarciem. Czego tu nie ma???

Są quesadille z różnym nadzieniem, burritos, niewielkie tacosy z jakąś pastą, oczywiście czarna fasola, parę rodzajów salsy, w tym jedna taka ostra, że gębę wykręca, jest też moje ukochane guakamole, no i ryż, a także dekoracja z różnych pomidorków, papryczek, awokado. Oddzielnie przynoszą zawinięte w pergamin gorące, swieżo upieczone tortille. Wszystko - no może oprócz tej jednej salsy - bardzo smaczne.

Biedny Hsu tylko pociągnął łyk drinku i się zaksztusił – dla niego to zbyt mocny alkohol. Nawet piwa nie chciał, ale za to wypił i swoją i moją wodę z lodem, które tu każdemu przynoszą jako dobro wolne, czy chce czy nie chce.

Nie wiem czy tylko my mamy szczęście to takich znajomych Chińczyków abstynentów – bo Hsu nie jest jedyny - czy wy też macie takie doświadczenie?????

Mariola

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, piszesz, że wszędzie dużo ludzi, ale na zdjęciach tego nie widać (z wyjątkiem restauracji) ,wręcz mam wrażenie, że sama wszędzie jesteś...

Już się bałam, że nie zahaczysz o żaden sklep...a jednakClapping

Tak jak nie przepadam za kaktusami, tak bardzo mi się spodobały , jest ich tam b.dużo.

Czekam na c.d.

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Plumeria, na ogół staram się, by obcy ludzie nie załapywali się na fotkach, ale nie zawsze to wychodzi, oczywiście.

Jeśli chodzi o sklepy, to miałam od córki pewne zamówienia, coś tam wyszukała w internecie i ja musiałam w tych konkretnych sklepach tego szukać. Muszę powiedzieć, że zamówienia zrealizowałam zaledwie połowicznie.

Faktem, że mnie też wciągnęło...

Ja też nie lubię kaktusów, nigdy w domu nie miałam. Ale tam często występowały z innymi, ładniejszymi roślinami, a poza tym były różnorodne.

Dziś piątek – ostatni dzień konferencji. Od jutra oboje będziemy mieć prawdziwe wakacje. Choć wcale nie narzekam na te moje samotne wędrówki. Mogę sobie poogladać do woli kwiatki, żuczki czy inne robactwo, powłóczyć się bez planu po uliczkach z ładnymi domami, zagadać do napotkanych ludzi, poklepać milutkie pieski, zjeść na stojaka jakąś przekąskę bez konieczności zasiadania do posiłku w restauracji, czy napić się z butelki sprita kupionego w 7/11.

Pełna swoboda, bo z mężem, to wszystko według planu i kulturalnie....

Postanawiam pójść szlakiem na wzgórze Presidio. Ciągnie mnie też do Parku Balboa, ale w ostateczności wygrywają dzikie ostępy a nie uładzone ogrody. Początkowo idę wzdłuż rzeczki, która w normalnych warunkach pogodowych, to znaczy przy przeciętnych opadach w zimie – jest o wiele szersza. Teraz, po ogromnej zimowej suszy płynie znacznie węższym korytem. Widać jej malownicze rozlewiska porośnięte wodną roślinnością, ale teraz to jest taka bardziej bryja błotna. Tym niemniej i to ma swój urok.

Szkoda tylko, że nad rzeką rośnie sporo drzew, które zrzuciły na zimę liście i teraz dopiero mają pąki. O wiele ładniej byłoby, gdyby były w full zieleni. Na szczęście takich drzew w San Diego jest niewiele, większość jest zielona cały rok na okrągło.

W pewnym momencie szlak odbija od rzeki i skręca w las palmowo - eukaliptusowy.

Nad rzeką widać było jeszcze kilka osób uprawiających jogging, czy spacerujących z psem, w lesie nie ma już żywego ducha....

Niektórzy znajomi męża nawet się dziwią, że ja się nie boję tak samotnie poruszać po mieście, gdzie jedną trzecią mieszkańców stanowią niebezpieczni (to ich słowa nie moje) Meksykanie.

Jakoś właśnie w tym momencie, gdy wchodzę w ten pusty, nieznajomy las przypominają mi się te ostrzeżania. Oby nie w złą godzinę....

Poza tym nie mam komórki, bo zapomniałam zabrać swojej ładowarki, a męża nie pasuje....Poza tym nie mam zegarka, bo takowego nie noszę w ogóle, a myślałam, że będę mogła sprawdzać która godzina na komórce....Poza tym nie mam paszportu, bo mąż trzyma oba w sejfie w pokoju, ani żadnego ID, więc gdyby mnie zakatrupili, albo gdybym zeszła naturalnie, nawet nie mogliby mnie zidentyfikować.

Nawet nie mam ze sobą ubezpieczenia, to by mnie chyba do szpitala nie wzięli, gdyby mnie grzechotnik zębem zahaczył.

Chyba ja nienormalna jestem – tak sobie nawet logicznie myślę, gdy się wspinam ścieżką przez ten pachnący las.

Ale za chwilę wszystkie myśli pesymistyczne mi przechodzą. Co ja się będę stresować, przecież tu jest taaaak pięknie!!!!

Im wyżej wchodzę tym mniej palm i eukaliptusów, a szkoda, bo rozgrzane tak ładnie pachną...

Za to pojawia się wiecej kaktusów, sukulentów, jakiś ostrych krzaczorów.

A między nimi pojawiają się kolorowe plamy jakiś dziwnych pełzająco – kwitnących roślin. Od czasu po czasu przemknie jaszczurka lub taka szara amerykańska wiewiórka. Grzechotników – ani na lekarstwo!!! Laura mi mówiła, że jak one wyczują kroki człowieka to tak fajnie grzechoczą ostrzegawczo. To bardzo fair z ich strony, że dają o sobie znać.

Jak już te wysokie drzewa się skończyły, to i widoczki się poprawiły. Po prawej stronie w dole wije się rzeka, za nią zieloniutkie pola golfowe, a z przeciwnej strony widać w lekko zamglonej dali wysokościowce centrum.

A wokół mnie cicho, spokojnie, ptaszki śpiewają, ale oprócz nich żaden hałas tu nie dociera. Czyżby tu nie żyły cykady, jakby to było fajnie żeby jeszcze i one tu grały.

Mariola

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 5 godzin 24 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

apisek :

ale super drzewo, jakie korzenie Yahoo 

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, specjalnie dla ciebie drzewko...

Mariola

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, ale z Ciebie aparatka i to odważna Biggrin

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 5 godzin 24 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

apisek :

Nelcia, specjalnie dla ciebie drzewko...

dziekuje Smile

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Plumeria, Nelcia

Słońce piecze niemiłosiernie, zbliża sie południe, a cienia ani na lekarstwo. Z mapki widać, że mogę zejść tą samą drogą, albo przejść przez górę w kolejny kanion, gdzie jest wprawdzie droga, ale nie jeżdżą nią autobusy.

Decyduję się na tę nową trasę i bardzo dobrze, bo po kilkuset metrach docieram do najwyżej położonych domów. Tu już nie jest tak dziko i pusto, jak z tej pierwszej strony.

Szybko mija mi czas na oglądaniu pięknych ogrodów i domków, już nie tak luksusowych, ale takich bardziej swojskich, przytulnych, i w dodatku z takim widokiem na ocean, że dech zapiera...

 

Błądzę wąskimi uliczkami, które na mojej mapce nie są nawet zaznaczone. W każdym razie wiem, ze powinnam iść w dół ku słońcu, bo tam jest centrum. A ile mi ta marszruta zajmie – nie mam pojęcia....

Idzie młoda dziewczyna z psem, to ją pytam. Informuje, że już niedługo będzie taka szersza ulica, po której jeździ autobus. I rzeczywiście jest ulica, znajduję przystanek, patrzę na rozkład jazdy, bo przed południem rzadko jeżdżą. Ale na cholerę mi rozkład jazdy, skoro i tak nie wiem która jest godzina... No dobra, chwilę poczekam.

Ale ta chwila jest dłuuuga. Nagle patrzę staje przy mnie samochód. Już mam nadzieję, że to jakiś nadobny Mexicano, ale nieeeee....to ta dziewczyna z pieskiem.

Proponuje podwiezienie do jakiegoś środka komunikacji – bardzo fajnie! Tylko gdzie to ja właściwie chcę jechać?????

Jedziemy otwartym autem terenowym, na tylnym siedzeniu siedzi deska surfingowa. Pytam się domyślnie czy jedzie na plażę? Tak, ale daleko, bo aż w pobliże La Jolli na Windandsea Beach i od razu mnie uświadamia, że to takie specjalne miejsce surfingowców, gdzie dobrze dmucha...

I w tym momencie olśnienie...to ja też tam chcę . Nigdy za dużo oceanicznych widoczków!!!!

Mówi, że mnie chętnie podrzuci. A tak w ogóle to jest studentką, ale na dziś jest prognoza, że będą dobre fale, więc idzie zamiast na wykłady popływać.

I to właśnie jest przykład "californian laid back life style". Jak dobrze wieje – to się pływa...a nie myśli o jakiś przyziemnych sprawach jak nauka.

Ale już za kilka dni się przekonam, że takie podejście do życia nie jest aż tak naturalne i nie wszystkich dotyczy....

Jannie – bo tak ma na imię dziewczyna wyrzuca mnie na surferskiej plaży z trzy kilometry przed La Jollą. Żaden problem!!! Z przyjemnością przejdę się bulwarem wiodącym wzdłuż oceanu.

Raz spoglądam na prawo na piękne wille i rezydencje, raz na lewo na spienione wody Pacyfiku. A słoneczko grzeje jak diabli....

Jest wyraźna tendencja, że domy położone z bezpośrednim widokiem na ocean są najokazalsze. Są bardzo rozległe, w dużych ogrodach, widać, że ich właściciele są ludźmi bardzo majętnymi. Jednak najokazalsze nie zawsze oznacza, że najpiękniejsze. Spotkałam kilka takich maszkaronów, że hej – zbyt wyszukane, z nadmierną ilością detali, przeozdobione, jakby właściciele chcieli mieć u siebie wszystkie wspaniałości z wszystkich możliwych stylów archtektonicznych. Pewno im się to podoba i są niezwykle dumni ze swych rezydencji – a jest, jak jest – kicz i przeładowanie....

Na szczęście bardzo rzadko zdarza się tu jakaś wyższa zabudowa, jakieś drapacze chmur czy inne wieżowce lub blokowiska...

 To mój ulubiony dom nadoceaniczny, dlatego go tak obfociłam

 

 Tutaj lecą sobie pelikany

Ale trzeba przyznać, że to dotyczy znikomego odsetka domów. Znakomita większość to naprawdę eleganckie, stylowe domy, no i te ich ogrody i zadbane rośliny..... Gdy tak sobie idę, to widzę meksykańskich ogrodników uwijających się w wielu mijanych ogrodach. Podlewają, grabią, przycinają, sadzą nowe rośliny, koszą trawniki, piłują schnące liście palmowe. Nic dziwnego, ze te wszystkie ogrody są takie zadbane. Wspaniały łagodny klimat sprzyja roślinkom - fakt, że podlewać trzeba prawie przez cały rok – a tania meksykańska siła robocza pozwala na utrzymanie ogrodów w idealnym porządku.

Stosunkowo niewiele jest willi super nowoczesnych o prostej architekturze. Zdecydowanie przeważa styl śródziemnomorski i meksykański. I te domy mi się chyba najbardziej podobają, jakoś najlepiej pasują do tutejszego ukształtowania terenu i roślinności.

Istnieje jeszcze styl pałacowy z kolumnami, fontannami, posągami z greckiej mitologii, podjazdami i tralkami. Coś takiego w stylu "Dynastii".

Aż trudno sobie wyobrazić, że takie wspaniałe rezydencje są produktem finalnym drewnianych konstrukcji połączonych płytą pilśniową. Od czasu do czasu widzę nowopowstajace budynki i nie mogę się nadziwić, jak tandetne w sumie jest to budownictwo....

Ponieważ mieszkam w starym, ponad 100 – letnim domu, który wymaga od czasu do czasu remontu, a mąż nie ma głowy do takich przyziemnych spraw – ja się tym zajmuję. I stwierdzić muszę, że nasze budynki są super solidne w porównaniu z tymi amerykańskimi bez piwnic, głębokich ław i wylewek, z instalacjami prowadzonymi z cienkich ściankach. Nic dziwnego, że potem to wszystko fruwa w powietrzu podczas huraganu....

Tyle o mijanych willach. Z drugiej strony jest nie mniej ciekawy ocean. W La Jolli całe wybrzeże stanowią wyższe, bądź niższe klify. To między innymi dlatego tak się zakochałam w tej miejscowości. Nie lubię płskich plaż ani miast.

Miejscami klify opadają stromo do morza, w dole fale uderzają z hukiem o skały. Część skałek oderwała się od lądu tworząc malownicze wysepki. Co kawałek są mini plaże w zatoczkach, na które schodzi się po schodkach, albo krętymi scieżkami, jeśli zbocze opadające do oceanu nie jest zbyt strome. Te łagodniejsze stoki pokrtyte są teraz na wiosnę poduchami kolorowego kwiecia.

Na plażach siedzą ludzie, spacerują z psami - na niektóre mają zakaz wstępu, ale generalnie istnieje tu bardzo pro-psia polityka. Można z psem wchodzić do sklepu, restauracji, w naszym hotelu są wydzielone bungalowy, gdzie można się zatrzymać z psinką. Jest nawet ogrodzony wybieg, na którym moga się wybiegać i załatwić swe potrzeby – oczywiscie wszyscy właściciele chodzą z torebkami i sprzątają po swych pupilach. Pomimo ogromniej ilości psów trzymanych w domach – nigdy nie widziałam bezdomnego – nie ma też obawy, ze na ulicy wdepnie sie na jakąś minę...

Mariola

KIWI
Obrazek użytkownika KIWI
Offline
Ostatnio: 8 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 05 wrz 2013

Ja już ,,mój " Biggrin domek wypatrzyłam i upatrzyłam Yahoo .Co Man in love ,pomarzyć zawsze można  Smile

- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...

Strony

Wyszukaj w trip4cheap