--------------------

____________________

 

 

 



Vancouver - dlaczego warto tam jechać?

130 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, większość tych amerykańskich uniwersytetów - a teraz również okazuje się, że i kanadyjskie, ale tylko ten jeden widziałam - tworzą oddzielne miasteczka.

Są na ogół położone na peryferiach wielkich miast, bądź w zupełnie małych miastach, gdzie studenci stanowią większość mieszkańców.

 Widziałam kilka - w San Diego, Berkeley i Stanford w San Francisco i Princetown koło Nowego Jorku - i trudno byłoby mi wybrać najładniejszy.

A jeśli chodzi o Van to nie na darmo w rankingach miast, w których najlepiej się żyje jest na trzecim miejscu...

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Jako zapalona miłośniczka kwiatków i krzaczków nie mogę pominąć w moich wędrówkach bardzo ładnego parku Queen Elisabeth Park.

Niemal w środku wielkiej aglomeracji miejskiej zwanej Van wznosi się spore wzniesienie.

Niegdyś były w tym miejscu kamieniołomy skąd czerpano kamień do budowy dróg i pierwszych budynków miejskich. Na początku lat 30 dwudziestego wieku tutejsze wadze postanowiły stworzyć na tym naturalnym wzgórzu park.

Prace trwały sukcesywnie przez wiele lat i obecnie jest to rzeczywiście przepiękne miejsce.

Jest tu wiele różnych atrakcji.

Przede wszystkim widok rozciągający się ze szczytu wzgórza jest niesamowity. Widać w dole wysokościowce śródmieścia, następnie wody zatoki Burrard, a w tle góry North Vancouver.

Znajduje się tu wielka oranżeria Bloedel Floral Conservatory, gdzie oprócz egzotycznej roślinności fruwają tropikalne ptaki.

W pobliżu oranżerii jest fontanna, z której tryska jednocześnie 60 strumieni wodnych, z tym,że w trakcie mojej wizyty jej możliwości były znacznie ograniczone ze względu na panującą w tym czasie ogromną suszę i wynikajace stąd ograniczenia w zużyciu wody.

Nawet żaden agua park nie był czynny, tylko zwykłe baseny...

Jest tu także sporo terenów sportowych, między innymi placyki do ćwiczeń tai chi.

Są też liczne rzeźby i pomniki, szczególnie sponsorów – wspierających finansowo rozbudowę parku.

Jest i stary zegar...

Najnowszym nabytkiem jest trasa zjazdowa na linie.

 Ale przede wszystkim feeria barw w postaci różnorodnych kwiatów.....

 

Mariola

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 3 godziny 14 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, a które miasti jest na pierwszym i drugim miejscu ?

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Dla mnie najciekawsze są jednak ogrody.

Spaceruję ścieżkami wijącymi się na różnych poziomach pomiędzy skałami, oczkami wodnymi, strumieniami.

A wszędzie jest mnóstwo kwiatów.

 

 Te liny widoczne na zdjęciach to właśnie trasa zip line, można sobie z góry park pooglądać...

Na północnym stoku stworzono arboretum, gdzie początkowo gromadzono wszystkie drzewa i krzewy rosnące w Kanadzie, a następnie rozszerzono asortyment na drzewa pochodzące z różnych stron świata. Byleby zniosły tutejszy klimat...

Jest tu także elegancka restauracja o nazwie Seasons in the Park ze wspaniałym widokiem na całe miasto. Zapraszani są tu uczestnicy oficjalnych wizyt rządowych na doskonałą wyżerkę.

Między innymi gościł tu Jelcyn w czasie swej wizyty w Kanadzie, o czym mówi pamiątkowa tabliczka.

Z placu przy którym znajduje się nowoczesna kopuła oranzerii oraz fontanna jest fajny widok na śródmieście.

Te mosiężne pomniki też sobie robią tu fotkę...

I rzeczywiście jest to jeden z najpiękniejszych parków – takich kwiatowo-uładzonych – jakie widziałam.

Choć z reguły wolę takie bardziej dzikie, typu Stanley Park.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, na pierwszym miejscu jest Melbourne, a na drugim Wiedeń.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Ale żeby nie było tak kolorowo i pięknie...

Van ma też swoje mroczne oblicze. Trafiliśmy i tam – na szczęście razem z mężem, bo sama bym chyba nie miała odwagi wejść, choć zbyt bojaźliwa nie jestem.

Gdzieś na obrzeżach Gastown i Chinatown znajduje się ulica Hastings, zwana też Aleją Narkomanów.

Szliśmy sobie z tłumem zwiedzających po tych typowo turystycznych miejscach i nagle zachciało mi się skręcić w boczną uliczkę, żeby już wydostać się z tego tłoku.

I to był błąd. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znaleźliśmy się w innym świecie...

Gdzieś za nami zostało eleganckie, czyste, zadbane i ukwiecone miasto....

A my weszliśmy w szare, brudne ulice, obdrapane i częściowo opuszczone budynki, zakratowane nędzne sklepiki. Ludzie, których tu spotkaliśmy to głównie bezdomni narkomani i pijacy, niektórzy siedzieli na zaniedbanych trawnikach i bełkotliwie dyskutowali, inni pili, palili, kiwali się w swej beznadziei, spali z plastikową reklamówką pod głową, lub coś tam grzebali w podprowadzonym z supermarketu metalowym wózku, który zawierał cały ich dobytek...

Trzeba jednak przyznać, że nie są oni nachalni, agresywni, nie żebrzą, nie zaczepiają. Są w jakimś letargu...

Owszem, czułam się tam nieswojo, ale zupełnie bezpiecznie.

I to też jest obrazek z Vancouver...każde duże miasto ma swoje blaski i cienie!!!!

Fotek nie robiłam, bo nie byłam pewna, jak ci ludzie zareagują...

A tak naprawdę, to wolę zachować w pamięci inne Van!!!!

Mariola

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, a wchodziłaś do oranzerii ? Piękny ten park, jak ogród zadbany.

No tak, można się nadziać na brzydką dzielnicę, aż dziw ,że nie byli zaczepni !

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Plumeria, nie wchodziłam do środka - jakoś wolę oglądać rośliny w naturalnym środowisku...i zwierzęta zresztą też.

Odnośnie tej "podejrzanej" dzielnicy - no niestety chyba każde duże miasto ma i takie oblicze...

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Ostatniego dnia pobytu w Van przed wylotem na Alaskę jedziemy do Horseshoe Bay, skąd płyniemy na jedną z okolicznych wysepek, których wiele rozrzuconych jest wokół miasta.

Poradzono nam - że stosunkowo niedaleko, a zarazem ciekawie - będzie na wyspie Bowen.

Kupujemy bilety po 9, 75 CAD od łebka i płyniemy dużym promem zabierającym nie tylko ludzi, ale też całkiem sporo samochodów - jako, że jest to dość popularne miejsce weekendowe.

Już od momentu odbicia od nabrzeża promowego otaczają nas wokół piękne widoki. Wysokie skaliste góry opadające do morza robią szczególne wrażenie.

Pozostawiamy za sobą niewielkie Horseshoe Bay i wypływamy na szersze wody.

Wokół przesuwają się małe wysepki, niektóre w ogóle nie zamieszkałe, inne z jednym lub kilkoma domkami. Wszędzie na nabrzeżu kołyszą się łódeczki, bo przecież nie ma innej możliwości dotarcia do nich.

Niektóre z malowniczymi klifami...

W końcu oczom naszym ukazuje się większa wyspa, już z daleka widać górujący w centralnej części ponad 700 metrowy szczyt góry Mount Gardner.

Dobijamy do mola w jedynej tutejszej osadzie – Snug Cove - i wędrujemy wśród starych drewnianych domków. Nie ma tu żadnych hoteli, ani pensjonatów, a jedynie malutkie B&B, gdzie można wynająć pokoik. Jest też kilka klimatycznych knajpek, tak że z głodu się nie umrze...

Zachodzimy do małego domku, w którym znajduje się informacja turystyczna.

Okazuje się, że wokół wyspy jeździ mały autobusik parę razy dziennie.

Musimy poczekać...

W międzyczasie odwiedzamy tutejszą marinę, która jest malowniczo położona w zatoce.

W pobliżu niej skupia się całe życie osady, są knajpki, sklepiki, drewniane  domki z pokojami do wynajęcia.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 7 miesięcy 3 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Zbliża się czas odjazdu autobusu. Kierowcą jest starszy pan, pewnie to taka praca dla emeryta na ćwierć etatu...

Na honorowym miejscu, w pierwszym rzędzie siedzeń tuż za kierowcą siedzi sympatyczny piesek.

Jak go zagaduję, żywo reaguje... Okazuje się, że niedawno zmarła żona kierowcy i nie ma mowy, żeby piesek sam zostawał w domu. A więc jeździ ze swoim panem....

Jesteśmy jedynymi pasażerami, nic dziwnego, że tak rzadko kursują tutaj autobusy...

Kierowca radzi nam, żeby przejść się szlakiem leśnym prowadzącym do jednej z tutejszych plaż. Mieliśmy wprawdzie zamiar wybrać się na tą najwyższą górę, ale odradza, bo widoków żadnych nie ma, jako że górę porasta wysoki las.

Wysiadamy po paru minutach i wchodzimy w piękny – jak wszędzie tutaj – las.

Pogoda fantastyczna, jest wręcz gorąco, więc dobrze idzie się w cieniu drzew.

Dochodzimy do wybrzeża, jest i plaża. Z pewnością nie żadna rajska, ale taka naturalna....

Jest na niej i piasek i kamienie, a przede wszystkim wiele wyrzuconych na brzeg kłód drzewa.

Już o tym wspominałam, że na wszystkich tutejszych plażach, w mieście również, znajduje się mnóstwo tych drewnianych bali.

A biorą się one stąd, iż rzeką Fraser wpadającą w Van do oceanu spławia się z głębi Kanady ogromne ilości drewna, które zostają przerobione na tarcicę, jako że obróbka drewna to jeden z najważniejszych tutejszych przemysłów. Z pewnościa sporo tego spławianego drewna wymyka się spod kontroli i płynie sobie w siną dal w głąb oceanu. A część z nich fale wyrzucają w różnych miejscach na brzeg.

Na początku te walające się wszędzie kłody mi się nie podobały, jakoś tak bałaganiarsko to wygląda.

Ale w sumie jest na plaży czysto, a te bale to przecież sama natura.

Jako, że na wyspie wielu mieszczuchów ma swe letnie domy, a wakacje w pełni, no i dodatkowo weekend - plaża jest dość zaludniona.

Całe rodzinki celebrują tu wspólny lanczyk. Wszędzie porozkładane są grille, rozchodzi się smakowity zapach posmażanych mięs i kiełbasek.

A najfajniejsze są te skromne domeczki, takie właściwie drewniane budki stojące na samym brzegu niewysokich skarp nadmorskich. Pewnie jak wyjadą jednodniowi turyści zrobi się tu idealna cisza i spokój. Ale na szczęście widoki pozostaną.

Jesteśmy umówieni z naszym kierowcą, który po dwóch godzinach - czyli przy następnym okrążeniu wyspy - zabiera nas z powrotem.

Po drodze pokazuje nam rozrzucone z rzadka w lesie domki, w których mieszkają potomkowie indian z plemienia Squamish, zamieszkujących niegdyś te tereny.

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap