Edytko, powróciłam, doczytałam i ... jestem zachwycona , no i mam jeszcze większy apetyt na Gruzję niż miałam.... kontunuuj proszę, bo po urlopie potrzeba mi teraz pozytywnej atmosfery
Następnego dnia rano idziemy na nasza pierwszą marszrutkę..do Tbilisi. Tam musimy przesiąść się na kolejną jadącą do Kazbegi. Wszystko dzieje się na dworcu marszrutek DIDUBI. Organizacja wyjatkowa….każdy cie pokieruje. Prościej być nie może. Wszyscy kierowcy marszrutek pilnują kolejki i naganiają to jednej …ta odjeżdża…do drugiej…są świetnie zorganizowani. Podróż po Gruzji to bajka A nagle zaczepia nas facet…taksiarz..ale my czytaliśmy o takich taksówkach więc chętnie z nim wdajemy się w rozmowę. Taksówki tego typu zabierają 4 ososby za cenę niezbyt wieksza od marszrutek za to masz klime i postoje gdzie chcesz. Marszrutka 10 lari. Taxi 15 a dzięki temu zwiedzamy twierdze w Ananaurii. Bosko Jadą z nami 2 dziewczyny Gruzinki. Ładne cholery. Twierdza …kościół…w Ananurii to cos uroczego…ale to jezioro…szmaragd…jeszcze brak miłości i krokodyla;)pięknie
Docieramy do Kazbegi. Do centrum. Pokazujemy kierowcy wydruk z rezerwacji i nie spodziewając się niczego nagle jesteśmy światkami akcji- szukamy dla polaków transportu lub właściciela. Szaleństwo, Zadzwonił do właściciela . ten zadeklarował ze po nas przyjedzie a w tym czasie zwykły kierowca mówi ze mam wskakiwać i to on nas zawiezie… Pani sprząta jeszcze pokój. Nieco zawstydzona a przecież nie ma czego…w hotelach w Polsce o 12nie ma szans a tu Pani robi herbatę, gości nas…i spieszy się byśmy już mieli pokój. W gruzji z pokojami nie ma problemu. O której nie przyjedziesz…czeka na ciebie czysty gotowy na przyjęcie. Mamy balkon i widok za100 mln dolarów na Trójce Święta i Kazbeg. W nocy robimy urocze zdjęcia podświetlonemu wspaniale jak na Gruzje przystało kościołowi. Ale zanim noc…nocne zdjęcia …chcemy tam być !!!
a takie widoki były typowe...krowy jak w Indiach...szczerze mówiąc więcej ich widziałam na Drodze Wojennej niż w Indiach
Podejście w niektórych momentach łatwe wcale dla nas nie było. Ale na szczycie widoki powetowały wysiłek. Zdecydowanie lepiej wspinać się rano, są lepsze widoki. Zejście nie było lepsze…ślizgałam się na trawie od czasu do czasu tracąc równowagę. W pewnym momencie zatrzymał się młody facet swoim terenowym i zabrał nas na dół. Na górę można podjechać jeśli ktoś nie ma ochoty się wspinać, ale to przecież sama przyjemność. Wyjście zajmuje ok 1h skrótem z pomijaniem trasy którą jeżdżą samochody terenowe.
Brudni, skurzeni zmęczeni ale zadowoleni docieramy do guest housa. Marzymy o prysznicu i jedzeniu. Idziemy w „miasto”…Naszą uwagę przykuwa taki baraszek metalowy…knajpa jak wynika z reklamy. W środku tylko panie kucharki w czarnych strojach siedza i jedza i gadają. Zasada – jadaj tam gdzie dużo miejscowych tutaj odpada- jest tak wcześnie że klientów na razie nie ma ale mimo to postanawiamy zjeść soliankęi kchinkali oczywiście bo nałóg już nas ogarnął. Strzał w 10.Panie same wszystko robią- pysznie i domowo. Gdy zajadaliśmy się pychotami podjeżdżali miejscowi. Barli na wynos i jedli na miejscu. Czyli jednak dobrze wyczuliśmy ze tu posmakujemy prawdziwej kuchni. Czytaliśmy że w Kazbegi jest drożej, żeby zabrać jedzenie…nie prawda. Ceny podobne. Niczego nie brakuje. Chcieliśmy wypłacić kase z bankomatu, zapytaliśmy gościa gdzie jest taka maszynka do pieniędzy a ten nas do auta wpakował i zawiózł Oni sa cudowni Pospacerowaliśmy po miasteczku i spędziliśmy cudowne chwile na balkonie z widokiem na Kazbeg Fantastyczny guesthous ale się wyspałam. A śniadanie??? Rewelacja. Omlet, jakaś potrawa z bakłażana, sałatki, sery, marmolada i sos ze śliwek na ostro…ale dobre Wszystko naturalne z ich ogrodu i szklarni…cudo Gruzini sa samowystarczalni i to mi się bardzo u nich podoba. Zero konsumpcjonizmu. Prosto, zdrowo, tanio
kolejny dzien - sniadanie u gospodyni. Wsztystko hand-made - sery swoje, dzemy sosy, sałatki, potrawka z bakłążanów...omlet..pycha...
i idziemy na merszrutkę
Stoją w centrum. Organizacja doskonała. Najpierw zapełnia się jedna i wszyscy kierowcy pozostałych zbierają do tej jednej pasażerów…potem zapełniają kolejne. Są niesamowicie poukładani i ze sobą dogadani. Ale najpierw kawusia
Jedziemy punktualnie o 10. Kierunek Tbilisi dworzec Didube. Z tego dworca metrem na dworzec południowy stacja metra Samgori. Kupuje się kartę za 3 lari i można przejechać 2 razy. Zasada jest taka. 2 lari karta a każdy przejazd 0,5 lari. Doładowuje się wszędzie. Super wygoda. Używa się jej również by dojechać kolejka na wzgórza w Tbilisi. Wychodząc z metra pytamy faceta który szedł z rodzina o to gdzie są marszrutki jadące do Telavi – region winnic jest naszym celem. Facet zostawia żone, dzieci i za rękę nas prowadzi do właściwego miejsca, dogaduje się z kierowcami, wsadza nas w marszrutkę. Po chwili wraca z butelkami mineralnej dla nas na drogę. Ich bezinteresowność jest kochana. Przy marszrutce kobieta bardzo chciała dogadać się po angielsku…nie dała rady…zaczęłam jej pomagać tłumacząc z anglika na rosyjski, ale jakiś łamany miała ten język. Okazało się ze z austrii…zapytałam czy nie woli po niemiecku;) i dałyśmy radę Cóż…nam w Gruzji łatwiej ze znajomością rosyjskiego:0 Nie wyobrażam sobie bez tego języka. Tam tylko 1 spotkana osoba mówiła po angielsku – właściciel winnicy do której zmierzaliśmy. Marszrutka jedzie się 2,5 h a w Telavi podrzucił nas kierowca do marszrutek do winnicy…droga była…ciekawa. Od 10 rano 3 marszrutki i metro sama droga to przygoda
Edyta... Umarłem.
Jednym tchem od początku do końca czyta się Twoją relację. Ja jestem jeszcze przed wyprawą i... zamierzam ją odbyć Twoim tropem.
Edytko, powróciłam, doczytałam i ... jestem zachwycona , no i mam jeszcze większy apetyt na Gruzję niż miałam.... kontunuuj proszę, bo po urlopie potrzeba mi teraz pozytywnej atmosfery
mizaga.. super, wcale sie nie dziwię, że tacy zachwycenia na zdjęciach jesteście
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Następnego dnia rano idziemy na nasza pierwszą marszrutkę..do Tbilisi. Tam musimy przesiąść się na kolejną jadącą do Kazbegi. Wszystko dzieje się na dworcu marszrutek DIDUBI. Organizacja wyjatkowa….każdy cie pokieruje. Prościej być nie może. Wszyscy kierowcy marszrutek pilnują kolejki i naganiają to jednej …ta odjeżdża…do drugiej…są świetnie zorganizowani. Podróż po Gruzji to bajka
A nagle zaczepia nas facet…taksiarz..ale my czytaliśmy o takich taksówkach więc chętnie z nim wdajemy się w rozmowę. Taksówki tego typu zabierają 4 ososby za cenę niezbyt wieksza od marszrutek za to masz klime i postoje gdzie chcesz. Marszrutka 10 lari. Taxi 15 a dzięki temu zwiedzamy twierdze w Ananaurii. Bosko Jadą z nami 2 dziewczyny Gruzinki. Ładne cholery. Twierdza …kościół…w Ananurii to cos uroczego…ale to jezioro…szmaragd…jeszcze brak miłości i krokodyla;)pięknie
Docieramy do Kazbegi. Do centrum. Pokazujemy kierowcy wydruk z rezerwacji i nie spodziewając się niczego nagle jesteśmy światkami akcji- szukamy dla polaków transportu lub właściciela. Szaleństwo, Zadzwonił do właściciela . ten zadeklarował ze po nas przyjedzie a w tym czasie zwykły kierowca mówi ze mam wskakiwać i to on nas zawiezie…
Pani sprząta jeszcze pokój. Nieco zawstydzona a przecież nie ma czego…w hotelach w Polsce o 12nie ma szans a tu Pani robi herbatę, gości nas…i spieszy się byśmy już mieli pokój. W gruzji z pokojami nie ma problemu. O której nie przyjedziesz…czeka na ciebie czysty gotowy na przyjęcie. Mamy balkon i widok za100 mln dolarów na Trójce Święta i Kazbeg. W nocy robimy urocze zdjęcia podświetlonemu wspaniale jak na Gruzje przystało kościołowi. Ale zanim noc…nocne zdjęcia …chcemy tam być !!!
a takie widoki były typowe...krowy jak w Indiach...szczerze mówiąc więcej ich widziałam na Drodze Wojennej niż w Indiach
i uwaga...tadammmmm Po to tam pojechałam!!!!!
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
jeszcze skromniejszy pokoik...co nie znaczy że tańszy. W kutaisi 4* kosztowały 60 Lari a ten pokoik 80
przypominaja mi się tu dawne dobre czasy...pamiętam takie łąwki
chyba lubie się za to ze potrafię w 5* mieszkać i w takich guest housach...elastyczność to fajna sprawa
a to obejście:)
idziemy w góry....nasza droga...
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
Podejście w niektórych momentach łatwe wcale dla nas nie było. Ale na szczycie widoki powetowały wysiłek. Zdecydowanie lepiej wspinać się rano, są lepsze widoki. Zejście nie było lepsze…ślizgałam się na trawie od czasu do czasu tracąc równowagę. W pewnym momencie zatrzymał się młody facet swoim terenowym i zabrał nas na dół. Na górę można podjechać jeśli ktoś nie ma ochoty się wspinać, ale to przecież sama przyjemność. Wyjście zajmuje ok 1h skrótem z pomijaniem trasy którą jeżdżą samochody terenowe.
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
Brudni, skurzeni zmęczeni ale zadowoleni docieramy do guest housa. Marzymy o prysznicu i jedzeniu.
Idziemy w „miasto”…Naszą uwagę przykuwa taki baraszek metalowy…knajpa jak wynika z reklamy. W środku tylko panie kucharki w czarnych strojach siedza i jedza i gadają. Zasada – jadaj tam gdzie dużo miejscowych tutaj odpada- jest tak wcześnie że klientów na razie nie ma ale mimo to postanawiamy zjeść soliankęi kchinkali oczywiście bo nałóg już nas ogarnął. Strzał w 10.Panie same wszystko robią- pysznie i domowo. Gdy zajadaliśmy się pychotami podjeżdżali miejscowi. Barli na wynos i jedli na miejscu. Czyli jednak dobrze wyczuliśmy ze tu posmakujemy prawdziwej kuchni. Czytaliśmy że w Kazbegi jest drożej, żeby zabrać jedzenie…nie prawda. Ceny podobne. Niczego nie brakuje.
Chcieliśmy wypłacić kase z bankomatu, zapytaliśmy gościa gdzie jest taka maszynka do pieniędzy a ten nas do auta wpakował i zawiózł Oni sa cudowni
Pospacerowaliśmy po miasteczku i spędziliśmy cudowne chwile na balkonie z widokiem na Kazbeg
Fantastyczny guesthous ale się wyspałam. A śniadanie??? Rewelacja. Omlet, jakaś potrawa z bakłażana, sałatki, sery, marmolada i sos ze śliwek na ostro…ale dobre
Wszystko naturalne z ich ogrodu i szklarni…cudo
Gruzini sa samowystarczalni i to mi się bardzo u nich podoba. Zero konsumpcjonizmu.
Prosto, zdrowo, tanio
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
kolejny dzien - sniadanie u gospodyni. Wsztystko hand-made - sery swoje, dzemy sosy, sałatki, potrawka z bakłążanów...omlet..pycha...
i idziemy na merszrutkę
Stoją w centrum. Organizacja doskonała. Najpierw zapełnia się jedna i wszyscy kierowcy pozostałych zbierają do tej jednej pasażerów…potem zapełniają kolejne. Są niesamowicie poukładani i ze sobą dogadani. Ale najpierw kawusia
droga sama w sobie wspaniała....zoabaczcie tylko
pominik "przyjażni gruzinsko radzieckiej"
i cudne słodycze
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
Jedziemy punktualnie o 10. Kierunek Tbilisi dworzec Didube. Z tego dworca metrem na dworzec południowy stacja metra Samgori. Kupuje się kartę za 3 lari i można przejechać 2 razy. Zasada jest taka. 2 lari karta a każdy przejazd 0,5 lari. Doładowuje się wszędzie. Super wygoda. Używa się jej również by dojechać kolejka na wzgórza w Tbilisi.
Wychodząc z metra pytamy faceta który szedł z rodzina o to gdzie są marszrutki jadące do Telavi – region winnic jest naszym celem. Facet zostawia żone, dzieci i za rękę nas prowadzi do właściwego miejsca, dogaduje się z kierowcami, wsadza nas w marszrutkę. Po chwili wraca z butelkami mineralnej dla nas na drogę. Ich bezinteresowność jest kochana.
Przy marszrutce kobieta bardzo chciała dogadać się po angielsku…nie dała rady…zaczęłam jej pomagać tłumacząc z anglika na rosyjski, ale jakiś łamany miała ten język. Okazało się ze z austrii…zapytałam czy nie woli po niemiecku;) i dałyśmy radę Cóż…nam w Gruzji łatwiej ze znajomością rosyjskiego:0 Nie wyobrażam sobie bez tego języka. Tam tylko 1 spotkana osoba mówiła po angielsku – właściciel winnicy do której zmierzaliśmy.
Marszrutka jedzie się 2,5 h a w Telavi podrzucił nas kierowca do marszrutek do winnicy…droga była…ciekawa. Od 10 rano 3 marszrutki i metro
sama droga to przygoda
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................