--------------------

____________________

 

 

 



Przebudzenie Staruszki : ględzi o Fiordach Costą Fortuną 2014 i M. Śr.MSC Splendida 2014

148 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
Mamadacha
Obrazek użytkownika Mamadacha
Offline
Ostatnio: 8 lat 6 miesięcy temu
Rejestracja: 07 paź 2014

Do Neapolu przybijamy po południu.

Cieszymy się na jego spotkanie, bardzo to miasto lubimy. Zastanawiamy się, czy łazić po własnych śladach z poprzednich tu wizyt, czy szukać nowych wrażeń. Bardzo chciałam zobaczyć kaplicę Sansevero, o której naczytałam się krew mrożących opowieści, ale zostałam przegłosowana i wyruszyliśmy zwiedzić dzielnicę oddaloną od centrum, bez turystycznych fajerwerków, przez co nie tak zatłoczoną.

A, co tam. Wkleję tekst o tym, co się w Kaplicy Sansevero znajduje, mną nieźle wstrząsnął :

„O księciu Raimondo di Sangro dziś pamięta się przede wszystkim dzięki przedsięwzięciu, którego efekty mogą oglądać odwiedzający Neapol (…)Aby zobaczyć to, co w Sansevero jest naprawdę zdumiewające i tajemnicze, należy zejść do podziemi. Znajdują się tam szkielety kobiety i mężczyzny. Nie byłoby w tym nic dziwnego,(…) Te w neapolitańskiej kaplicy są jednak wyjątkowe. Oprócz szkieletu zachowano także układ krwionośny. Żyły i tętnice spowijają kości, tworząc efekt nie z tej Ziemi. Do tej pory zagadką jest, jak powstały. Wiadomo, że spreparował je na życzenie księcia doktor Giuseppe Salerno. Jedna z teorii mówi, że medyk użył zastrzyku z rtęci. Według legendy szkielety należały do książęcych służących. Gdy doktor rozpoczynał proces konserwacji, oboje mieli jeszcze żyć.”

Neapol jak był rozkopany, tak dalej jest  rozkopany. Oni chyba tego metra nie skończą, gdzie wbiją łopatę – tam zabytek. Ale w tu ogóle jakieś wielkie remonty, grant jakiś dostali, czy co? Za rusztowaniami schowały się fasady wielu domów, a Piazza Plebiscito to już w ogóle wygląda jak monstrualna klatka na lwy. A propos, trzeba się przywitać z naszym przyjacielem :

No jak go nie lubić ???

Nie ukrywam, że gdybyśmy byli tu po raz pierwszy, byłabym baaardzo zawiedziona. Na szczęście dobrze pamiętamy wygląd ukrytych za rusztowaniami i ochronnymi matami zabytków, więc po prostu szybciej schodzimy ze szlaku turystycznego.

Mamy mapę, ale i tak musimy zawrócić na szczycie wzniesienia, bo uliczka kończy sie - więzieniem. Niby człowiek ma czyste sumienie, a jednak szybciutko pokonujemy drogę powrotną.

Chcemy znaleźć naziemną kolejkę, która zawiezie nas do dzielnicy słynącej (wg przewodnika) z szalenie eleganckich willi i pięknych widoków na zatokę. Miałam zapisywaną nazwę, ale w międzyczasie padł mi dysk, a archiwizacji – oczywiście – nie zrobiłam. Danymi więc nie służę!

No więc szukamy tę funicolare. Pytamy pewną panią o drogę, każe nam iść prosto i w prawo. Ślicznie dziękujemy, ale po kilkunastu metrach ponownie pytamy o drogę. Nie nie, musicie  skręcić w lewo – macha rękami pewien pan. Z mapki nic nam nie wynika, pytamy o drogę pewnego młodzieńca i bez zdziwienia dowiadujemy się, że powinniśmy zawrócić. Ale pewien młodzieniec trochę się waha, woła innego młodzieńca, który zaczepia pewną dziewczynę … kocham Włochy!!!! Nic mi więcej nie trzeba. Jestem w pięknym mieście, otoczona machającymi rękami i dyskutującymi w cudownie śpiewnym języku ludźmi, z których każdy ma inną wizję drogi, którą powinniśmy wybrać. Całą sobą chłonę tę atmosferę i czuję się tak, jak w żadnym innym kraju nigdy się nie czułam, a w Italii zawsze. W poprzednim życiu chyba byłam Włoszką…albo Włochem.

W końcu nadchodzi pani, która przywodzi mi na myśl Beatę Tyszkiewicz. Pyta w czym może pomóc, myśli chwilkę i spokojnie pokazuje właściwy kierunek. Ona nawet namyślała się dystyngowanie, z taką klasą trzeba się urodzić! Instynktownie wyczuwamy, że hrabina wie co mówi i posłusznie idziemy wskazaną drogą. Dochodzimy do funicolare, czekamy chyba 10 minut i jesteśmy u celu. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że nie lubię przewodników. Świetność ta dzielnica dawno ma za sobą, wreszcie widzę te słynne śmieci na ulicy, domy zaniedbane, zapuszczone ogrody. Jedynie widok na zatokę się broni.

Po krótkim czasie decydujemy się na  powrót, nie ma tu czego szukać. Są tu jakieś przystanki, może warto by było zjechać autobusem? I znowu zaczepiamy przechodnia, pytamy, czy odjeżdża stąd autobus w stronę portu. Staruszeczek świszczący, nogą lekko powłóczący, uparł się, że nas bezpiecznie doprowadzi do przystanku. Zadziwiająco szybko drobi objaśniając nam drogę, raz po raz odwraca się do mnie i powtarza dobitnie, do jakiego numeru autobusu mamy nie wsiadać. Nerwowo powtarzam w myśli włoskie liczebniki : kurczę, nie znam takiego! Tego właściwego numeru zresztą też nie rozumiem. Poczciwy staruszeczek, zagłuszany astmą, szumi też sztuczną szczęką i mój włoski sklęsł zupełnie. Podejrzewam, że  i lokalny dialekt ma tu znaczenie. W końcu docieramy do celu - do przystanku funicolare! Mamy sobie zjechać na dół i tam nie wsiadać do autobusu numer  (x), ale wsiąść do numeru (y).  

Nie chcemy mu robić przykrości, posłusznie wsiadamy do wagonu, on macha przyjaźnie na pożegnanie i zawraca, łapiąc z trudem powietrze.   Na dole decydujemy się, żeby faktycznie podjechać kawałek autobusem, bo robi się ciemno. W końcu to listopad!  Mój Mąż znowu „łapie języka” żeby się upewnić, że stąd dojedziemy do portu. Język, w postaci wręcz książkowej la Mammy, gestami, ciałem, donośnym głosem ostrzega nas, żebyśmy nie wsiadali do numeru …no tego samego, przed którym ostrzegał nas staruszeczek. No, no numero  (x) – powtarza i macha dłońmi, jakby myła szybę.  

– Cóż oni się tak uparli, żeby mi mówić gdzie mam nie wsiadać? – irytuje się Mój Mąż - Przecież ja pytam, w co MAM wsiąść! La Mamma odjeżdża autobusem, do którego broni nam wstępu.

-Porto? – krzyczymy do kierowcy następnego, ten potakuje. Ulga. Dwa przystanki później musimy wysiąść, bo wjazdu na nadmorską ulicę strzegą policyjne auta i autobus zaczyna oddalać się od morza. A tośmy się najeździli!

Jako że policjanci wpuszczają tylko pieszych, spacerujemy zatłoczoną zwykle i głośną ulicą jak po deptaku. Na nabrzeżnych skałach wędkarze, cisza i spokój, nie do wiary, że to Neapol! Mijamy Castel dell’Ovo, czyli Zamek Jajeczny, Zamek Jajowy, stojący na wysepce będącej miejscem wygnania ostatniego cesarza, Romulusa Augustusa. Jejku, na spacery to on chyba jak Felicjan Dulski dookoła stołu chodził, bo wysepka malutka taka. W końcu, w miejsce wcześniejszych budowli, Normanowie zbudowali tu w XII  wieku zamek obronny. A skąd jajo w nazwie? A bo na magicznym jaju jest zbudowany. Dopóki ukryte w nim jajko
pozostanie nie zniszczone, tak długo Neapol będzie istniał. A skąd magiczne jajo? A Wirgiliusz w spadku zostawił! Ciągnąć tematu magicznego jaja poety nie będę Blush

Mijamy hotel, przy którym jest szczególnie dużo policjantów. Musi w nim przebywać ktoś znaczny, ale nie wiemy kto. Blokada w końcu się kończy, atmosfera kina niemego też. Wraca hałas. Robi się zupełnie ciemno, widać Splendidę. Taka oświetlona robi jeszcze większe wrażenie niż za dnia. Docieramy do mojego ulubieńca : Castel Nuovo. Zachwyca mnie w nim wszystko – kształt, wrażenie potęgi, kontrast ciemnych kamieni, z których zbudowano zamek, z jasnym marmurem renesansowej fasady, sama fasada w końcu. Po raz pierwszy widzę go po zachodzie słońca : piękny.

Przeciskamy się między próbującymi sprzedać podróbki torebek czarnoskórymi emigrantami. Zmęczeni całodziennym staniem patrzą pytająco. Uciekam ze wzrokiem, robi mi się przykro i niezręcznie, kiedy kieruję się ku luksusowemu statkowi. Świata nie zbawię. Szkoda.

Problem wielkich statków : kolejki przy wychodzeniu, kolejki przy powrocie. Odnoszę wrażenie, że im większy jest wycieczkowiec, tym mniej masz czasu na lądzie, bo więcej  i więcej czasu trzeba przeznaczać na stanie w tych kolejkach.  Właśnie podczas czekania na wejście przeżyliśmy z Młodszym chwilę grozy, bo – pozując do zdjęcia - oparł się o barierkę. A ta była luźna i gibnęło go w stronę wody. Pięć czy sześć pięter nad jej powierzchnią … uffff!

mamadacha

Antenka
Obrazek użytkownika Antenka
Offline
Ostatnio: 5 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 23 paź 2013

Super Biggrin Tak obrazowo piszesz,że właściwie zdjęcia to tylko dodatek Biggrin

Mamadacha
Obrazek użytkownika Mamadacha
Offline
Ostatnio: 8 lat 6 miesięcy temu
Rejestracja: 07 paź 2014

Messyna.

Trochę żałowaliśmy, że nie Palermo, bo w maju do  nie „dozwiedzaliśmy” wszystkiego, a nie zachwyciło nas na tyle, żeby specjalnie do tego konkretnego miasta wracać. Synuś natomiast tęsknił do lodów w bułce, kupionych koniecznie w pobliżu katedry. Kiedy więc w ofercie pojawiła się Messyna, żadne z nas nie kwiczało z radości.

Miasto zostało bardzo zniszczone wskutek trzęsieniu ziemi 1908 r. „Bardzo” to mało powiedziane : 12 -15 metrowa fala tsunami zalała miasto o świcie, kiedy wyrwani ze snu ludzie ratowali się przed śmiercią pod gruzami własnych domów, walących się na wskutek silnego trzęsienia ziemi. Wielu z tych, którym udało się przeżyć ten koszmarny świt, umarło później na wskutek głodu, pragnienia, chorób … w sumie szacuje się, że zginęło 80 tysięcy ludzi ! A 1943r. Messyna została zbombardowana...

Czytałam różne opinie o Messynie, główną atrakcją miała tu być wieża zegarowa z największym mechanizmem zegara astronomicznego  i ruchome figurki na tejże. OK, tak zorganizujemy wycieczkę, by nie przegapić spektaklu.  Kiedy wpływamy do portu okazuje się, że nie jesteśmy tu jedynym statkiem : przy redzie stoi już bliźniacza MSC Fantasia. No, ładny tłum tu będzie! A właśnie nie. Na ogromnym parkingu wzdłuż portu stoją autobusy. Nie liczyłam, ale kilka dziesiątek. Zbierają pasażerów i odjeżdżają jeden po drugim. W Messynie zostaje garstka. I bardzo dobrze. Szybko znaleźliśmy informację turystyczną, dostaliśmy mapkę i zaczęliśmy się snuć. Nie wiem na czym to polega, ale tam jest stale pod górkę. Jakieś ‘z górki” oczywiście było, ale zdecydowane krótsze niż „pod”. Wdrapujesz się na wzniesienie i widzisz, że kolejna rzecz do zobaczenia jest na sąsiednim wzniesieniu. Więc schodzisz króciutko w dół, by dłuuugo wdrapywać się do kolejnej atrakcji. Bardzo ładne widoki, dużo zieleni, w kolejnych świątyniach piękne, drewniane, malowane sklepienia. Fajnie wygląda figura ojca Pio ze Splendidą w tle. Jak się człowiek przyjrzy, to jest on zadziwiająco podobny do Seana Connery!

Na jednej z ulic mija nas starszy pan na rolkach. Kolana wyginają mu sie prawo, kostki w lewo, ale dzielne pokonuje kolejne metry.

 Przerywamy zwiedzanie i pędem biegniemy do Duomo i Torre dell’Orologio, bo zbliża się południe. Złotych figur i figurek w wieży sporo, efektowne, pięknie się prezentują. Zaciekawieni - wraz z tłumem turystów - czekamy na show. Dwunasta. Cisza. Poruszenie : lew machnął chorągwią! Kurczę, przeoczyłam lwa. Skupiam się bardziej, ale ciągle cisza. Nagle kogut otworzył dziób. Zastygł. My też. Zapiał. My nie. Zamknął dziób. Cisza. Dalej cisza.

- Koniec?  Nie, popatrz, kogut znowu otwiera dziób!

Faktycznie kogut otworzył dziób. Zastygł. My też. Zapiał. My nie. Zamknął dziób. Cisza. Dalej cisza.

- Teraz koniec ? Nie, patrz, dziób mu się otwiera! – procedura piania powtarza się po raz trzeci. Cisza.  Nagle rozbrzmiewa z głośników „Ave Maryja”.  Figury drgnęły, przesuwają się i kolejno kłaniają. Niezły początek, ciekawe, co będzie dalej?

Ano - nic.

Ruszamy znowu na zwiedzanko, oczywiście pod górkę. Pogoda zdecydowanie zaczyna się psuć, przez co widoki robią się jeszcze bardziej malownicze. Dobra chmura potrafi pięknie zapozować! Ze wzniesienia widać katedrę i stojącą za nią Splendidę. Katedra wygląda przy tym kolosie jak zabaweczka.

Oczywiście droga wzdłuż morza, prowadząca do portu, jest zawalona podróbami, sprzedawanymi przez czarnoskórych emigrantów...

Wypływamy z portu z ponad dwugodzinnym opóźnieniem, bo jeden w autobusów utknął gdzieś na autostradzie i musieliśmy czekać. Podejrzewam, że podróżujący nim turyści dziękowali wszystkim swoim aniołom stróżom, że wykupili wycieczkę na statku, a nie zwiedzali na własną rękę lokalnym autobusem. W takim przypadku do La Goulette musieliby się dostać wpław.

                            

                         

                          

   

                   

                       

   

         

                                    

                                                               

mamadacha

Antenka
Obrazek użytkownika Antenka
Offline
Ostatnio: 5 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 23 paź 2013

Super Biggrin Dziadek na rolkach,ale chmura nad miastem Good

Mamadacha
Obrazek użytkownika Mamadacha
Offline
Ostatnio: 8 lat 6 miesięcy temu
Rejestracja: 07 paź 2014

Antenka. przyznaję Ci 

                                   Puchar Wdzięczności,  za  aktywne czestniczenie w moich rejsach A.D. 2014

mamadacha

Antenka
Obrazek użytkownika Antenka
Offline
Ostatnio: 5 lat 1 miesiąc temu
Rejestracja: 23 paź 2013

Dzięki Biggrin Nie wiem, czy zasłużenie Biggrin Ale myślę,że jest tu nas więcej czytaczy,choć nie piszą Biggrin

trina
Obrazek użytkownika trina
Offline
Ostatnio: 1 dzień 22 minuty temu
Rejestracja: 30 sty 2014

Mama, oczywiście, że czytamy i czekamy niecierpliwie na każdy ciąg dalszy Dance 4

Te statki to faktycznie kolosy, nawet pokaźne budowle przy nich nikną...

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 9 godzin 2 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Mama mia Wacko

Mama ale golizny  nam tu pokazujesz he he ...

No trip no life

KIWI
Obrazek użytkownika KIWI
Offline
Ostatnio: 8 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 05 wrz 2013

Mama ....niesamowicie prezentują się ramię w ramię Splendida z Fantasią Shok .Miałam okazję przeżyć przygodę z jedną i drugą ale tego widoku obu kolosów razem zazdroszczę Clapping .

- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...

KIWI
Obrazek użytkownika KIWI
Offline
Ostatnio: 8 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 05 wrz 2013

Mamadacha :

                                                              

Chmura miała ochotę gruchnąć na to miasto Shok - obłędna jest ta fotka .

- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...

Strony

Wyszukaj w trip4cheap