--------------------

____________________

 

 

 



rejs 01'2017 Costa Deliziosa (Karaiby)

68 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 9 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

No to z Negril do Ocho Rios będziesz miał kawałek ale z drugiej strony przy pobycie stacjonarnym masz szansę zobaczyć dużo więcej. Z logistyką na miejscu nie powinieneś miec problemu, z tego co widziałem lokalna busikowa komunikacja funkcjonuje wzdłuż wybrzeża dość często.

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 9 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Zaczęła się druga połowa naszego rejsu.

Kolejnego dnia miałem okazję postawić stopę na kajmańskiej ziemi:-)

Kajmany to brytyjskie terytorium zamorskie - i jako takie są jeszcze bardziej brytyjskie niż dawne brytyjskie kolonie: odwiedzone wcześniej Bahamy i Jamajka. 
Pogoda była tak jak poprzedniego dnia na Jamajce bardzo przyjemna i jak powiedział mi jeden z zagadanych Kajmańczyków - typowa:-) Różnice w temperaturach i pogodzie w ciągu roku są tutaj niewielkie.

Statek rzucił kotwicę w zatoce w okolicy stolicy Kajmanów - Georgetown - jeszcze przed świtem. Georgetown leży na Wielkim Kajmanie - największej z trzech wysp składających się na to terytorium.

Tak jak pisałem wcześniej, na Kajmanach statek nie wpływa do portu (bo takiego, który przyjąłby tak duże jednostki tutaj nie ma) lecz na ląd byliśmy transportowani przy pomocy mniejszych stateczków - tzw. tenderów. Nie były to jednak tak jak zwykle własne jednostki spuszczane ze statku tylko łodzie kajmańskie, które się w tym specjalizują. W tym dniu w zatoce zakotwiczony był tylko nasz statek ale to sytuacja nietypowa na Wielkim Kajmanie - zwykle jest ich kilka. Sam transport na ląd odbył się bardzo sprawnie. Łódki (chociaż to chyba nie do końca odpowiednie określenie bo zabierały po 250 osób na jeden kurs) cały dzień kursowały tam i z powrotem w razie gdyby ktoś czegoś zapomniał i chciał wrócić na statek. Rano, aby uniknąć zamieszania i kolejek obowiązywały bilety, które można było pobrać wcześniej w recepcji; jeśli jednak ktoś chciał popłynąć na ląd później to mógł - już bez biletu - od razu zejść na najniższy pokład, gdzie z reguły do burty statku był już zacumowany jeden lub dwa tendery oczekujące na pasażerów.

Jeśli chodzi o centrum Georgetown to wydaje mi się, że nie ma w nim niczego co byłoby warte poświęcenia więcej niż w sumie godziny czasu.
Miasto ma uporządkowany charakter chociaż - co zaskakujące - z czystością jest na bakier. Tak jak w Nassau do dziś czci się królową Wiktorię, tak tutaj króla Jerzego V, któremu poświęcono tablicę oraz obelisk/zegar na głównym placu miasta.

Mówiąc szczerze udałem się na ten plac głównie w poszukiwaniu jakiejś formy transportu. Jak się okazało na Wielkim Kajmanie funkcjonuje całkiem nieźle "komunikacja miejska" - w sposób zbliżony do Zakopanego u nas: są wytyczone standardowe linie i trasy, które obsługują małe firmy przy pomocy busów.

Bilet na pojedynczy kurs kosztował 2 dolary kajmańskie, których jednak nie trzeba koniecznie posiadać. Powszechnie akceptowaną walutą jest dolar amerykański (po przeliczeniu kurs kosztuje 2,5 USD).

Pierwszym punktem w moim planie była hodowla żółwi morskich. Położona jest w sporej (jak na kajmańskie warunki) odległości ok. 15 km od Georgetown. Bus dotarł tam w niecałe 25 minut.

Cayman Turtle Farm to spory kompleks, w którym mieści się hodowla żółwi morskich. Ma ona już długą (ponad 30-letnią) tradycję. Zwiedzanie możliwe jest grupowo lub indywidualnie w różnych wersjach (z możliwością plażowania/nurkowania – również w dużych akwenach z żółwiami, odwiedzenia różnych sekcji kompleksu itp.) a bilet w zależności od wersji kosztuje od 18 do 48 USD.

Żółwie zgromadzone są zarówno w małych basenach jak również dużych zbiornikach. Ich rozmiary są również bardzo różne - od niespełna rocznych po takie, które zostały odłowione w naturze prawie 40 lat temu i których dokładny wiek nie jest znany. Ich wspólną cechą jest to, że są to przede wszystkim żółwie morskie czyli docelowo spore okazy. Ich jedynymi wrogami są rekiny oraz ludzie. 

Największe okazy hodowli ważą ok. 300 kg.

Oprócz żółwi można na terenie obiektu spotkać przechadzające się inne zwierzęta - przede wszystkim wszelkiej maści drób (w tym powszechne dla nas ciągle piejące koguty) oraz przepiękne iguany, na które jednak trzeba uważać bo zgodnie z ostrzeżeniami w przypadku poczucia zagrożenia potrafią zaatakować i poważnie pokąsać nawet dużo większego przeciwnika.

Po zakończeniu zwiedzania hodowli żółwi, spacerkiem przeszedłem kawałek do miejsca, gdzie porusza się bus (Turtle Farm jest położona nieco na uboczu i kierowca busa, który mnie przywiózł nieco zboczył z trasy, żebym nie błądził; z powrotem musiałem jednak wrócić na właściwe miejsce, aby złapać busa). Przy okazji oczekiwania na środek transportu wdałem się z dyskusję z tubylcem, który nie chciał mi uwierzyć, że w Polsce aktualnie jest mróz i szczerze powiedział, że jeszcze nie widział śniegu na oczy (poza lodówką Smile ).

Mój plan był taki, żeby nie wracać do samego Georgetown tylko wysiąść mniej więcej w połowie drogi i pozostałą jej część pokonać jedną z najładniejszych plaż świata za jaką jest uważana Seven Miles Beach właśnie na Wielkim Kajmanie. W rzeczywistości plaża ciągnie się na długości 5-u mil, jednak wydaje mi się, że nie ma to wielkiego znaczenia - stara nazwa pozostała do dziś. Sama plaża faktycznie robi wrażenie. Wzdłuż niej ciągną się hotele, resorty, prywatne rezydencje itd. pomiędzy którymi co jakiś czas jest przejście do plaży łączące je z ulicą. 

Plaża pokryta jest czystym białym piaskiem a woda ma nieprawdopodobnie niebieski odcień. Wynika to ponoć z tego, że na Wielkim Kajmanie nie ma żadnych źródeł ani cieków słodkiej wody - podobnie jak jezior czy innych jej zbiorników - w związku z tym nie miesza się ona z wodą morską co zwykle powoduje mniejsze lub większe zmętnienia. Dodatkowy wpływ na to ma rafa koralowa oraz podmorska roślinność - efekt końcowy jest niewiarygodny. A cała dostępna na Wielkim Kajmanie słodka woda pochodzi albo z importu, albo z odsalania (przede wszystkim) albo z opadów.

Plaża w ogóle nie jest zatłoczona i nie będę ukrywał, że jest na niej bardziej niż przyjemnie:-) 
Niestety, gdy nadeszła odpowiednia pora trzeba było wracać na statek.

Po powrocie, cały wieczór spędziłem w statkowej strefie wellness korzystając z zaproszenia Costa Clubu (dostęp do niej posiadają pasażerowie, którzy zarezerwowali kabiny w wersji "spa" oraz osoby, które wykupiły karnety). Miałem okazję korzystać już wcześniej na statkach różnych przewoźników z podobnej części i ponownie muszę stwierdzić, że chociaż Costa na pewno nie jest najlepszą linią jeśli chodzi o statki wycieczkowe (i daleko jej na pewno do takiej chociaż relację ceny do jakości jak dla mnie ma bardzo dobrą), to jednak strefa wellness zasługuje u nich na mocne 5 gwiazdek. Do dyspozycji pasażerów jest dwupoziomowy duży kompleks położony na górnych pokładach w dziobowej części statku, wśród których jest duży basen wewnętrzny z jakuzzi, 4 sauny, tepidarium, solarium, kilka pokojów do wypoczynku oraz spory taras słoneczny). Nie ma tam tłoku, jest cicho i spokojnie (nie mają tutaj dostępu dzieci) - nawet nie zauważyłem kiedy minęło prawie 5 godzin. 

Po kolacji głównym punktem dzisiejszego programu było "White Party", któremu towarzyszył pokaz rzeźbienia w lodzie w wykonaniu jednego z pokładowych kucharzy. 

Rzeźba na poniższym zdjęciu powstała z dużego bloku lodu w ciągu 15 minut. Tak w ogóle to kucharze na statku chyba lubią takie zabawy bo codziennie towarzyszą nam tutaj różnego rodzaju mniejsze lub większe "rzeźby" wykonane zwykle z owoców - głównie z ulubionego przez nich arbuza.

Kolejny punkt na trasie to Roatan w Hondurasie - popularna subtropikalna wyspa. Napiszę na jej temat kilka słów w kolejnym poście.

_Huragan_
Obrazek użytkownika _Huragan_
Offline
Ostatnio: 21 godzin 4 minuty temu
Rejestracja: 13 cze 2015

Podziwiam tych artystow z Filipin z reguly,ktorzy tworza te piekne rzeczy z lodu czy owocow.

Tez zrobilem fotki ich dziel na moim rejsie

https://marzycielskapoczta.pl/

Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 9 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Kolejny (już ósmy) dzień rejsu minął szybko i przyjemnie na wyspie Roatan w Hondurasie.

W międzyczasie (tzn. po wypłynięciu z Wielkiego Kajmanu) mieliśmy jeszcze jeden dzień na morzu, który upłynął na błogim lenistwie, relaksie, jedzeniu, piciu, konwersowaniu z osobami poznanymi podczas rejsu i czymś tam jeszcze:-)

Roatan jest regionem turystycznym o subtropikalnym klimacie oraz krystalicznie czystym i pięknym morzu.

    Do portu przypłynęliśmy rano, około godziny 9 cumując w zatoce wśród zardzewiałych wraków - mam nadzieję, że nie były to statki wycieczkowe:-). To jeden z nich:    

Na wyspie są dwa terminale obsługujące statki wycieczkowe - sporo oddalone od siebie.
Ten, w którym zatrzymaliśmy się należy do Carnival Corporation - właściciela kilku linii zarządzających statkami wycieczkowymi, w tym m.in. Costy (ale również linii AIDA, Holland America, Carnival Cruises, Princess, Seaborn, Cunard, P&O...). Mówiąc krótko: biorąc pod uwagę wszystkie pływające brandy to największy operator statków wycieczkowych na świecie.

Z kolei statki innych linii (tzn. nie należące do Carnivala) zwykle zatrzymują się w innym porcie na Roatanie – oba dzieli ok. 20 km.

Na miejscu okazało się, że miejsce w którym zatrzymaliśmy się to prawdziwy resort turystyczny: port, kompleks sklepów dla turystów oraz położona na wyspie plaża z bogatym zapleczem gastronomiczno-rozrywkowym. Całość zorganizowana perfekcyjnie i pomyślana tak, żeby pasażerom wycieczkowców nie chciało się opuszczać portu i całego komplesu:-) No i oczywiście, żeby zostawili tam jak najwięcej wymienialnej zielonej waluty:-)

Z góry całość wyglądała tak:

Pierwszym na co można było trafić zaraz po zejściu ze statku było centrum handlowo-gastronomiczne zlokalizowane w domkach widocznych na poniższej fotce:

Dla leniwych pasażerów, którzy opadli z sił i przemieszenie się z części sklepowej do części plażowej resortu stanowiło problem oraz dla dzieci przygotowano kolejkę linową (bilet na cały dzień bez limitu przejazdów kosztował chyba 10 USD). Dystans nie był duży – jakieś 500-800m:

Na niektórych (w tym na mnie) na pewno to podziałało - po krótkim spacerze poza bramę portu (można było wziąć taksówkę i pojechać gdzieś w głąb wyspy) stwierdziłem, że tego dnia zasłużyłem na lenistwo i porzuciłem moje pierwotne plany na rzecz korzystania ze słońca i resortowych udogodnień.

Cały kompleks w Mahongany Bay (bo tak nazywało się to miejsce) jest bardzo starannie utrzymany. Oprócz plażowania można tutaj wypożyczyć sprzęt do zabaw i sportów wodnych, wybrać się na przejażdżkę katamaranem, odwiedzić jeden z wielu barów czy restauracji albo sklepów wolnocłowych. 

Oczywiście rolę centrum świata pełni plaża:

W porcie jest miejsce na dwa statki (nie licząc ewentualnych tenderów) ale w tym dniu byliśmy tam tylko my.

Biorąc jednak pod uwagę ilość leżaków oraz przestrzeni, miejsce było spokojnie przygotowane na obsługę dużo większej liczby pasażerów:

Otoczenie dopełnia tropikalny las, w którym dominują drzewa bananowe (swoją drogą z bardzo małymi bananami - nieporównanie mniejszymi od tych znanych ze sklepów; widać taka odmiana). Dla zainteresowanych została również przygotowana ścieżka turystyczna:

Jak na turystyczny resort przystało nikt nie może pozostać głodny ani spragniony:-) Pomimo tego, że do statku jest dosłownie parę kroków, do jednego z miejscowych barów czy restauracji było znacznie bliżej…

Dodatkowo na miejscu można było wypożyczyć sprzęt do nurkowania, kajaki, pływające leżaki i różne inne sprzęty lub skorzystać z plażowych gier – np. popularnych szachów.

Efekt był taki, że na statek wróciłem dopiero tuż przed godziną "zero". 

Kolejnego dnia pozostał nam w planie ostatni port - wyspa Cozumel w Meksyku. Tym razem dla odmiany zadecydowałem że wybiorę się na wycieczkę organizowaną ze statku. Chciałem zobaczyć Tulum - jedno z miast Majów a w zasadzie jego ruiny lecz organizowanie logistyki we własnym zakresie mnie trochę przeraziło (miasto położone nie jest na wyspie tylko na kontynencie - półwyspie Jukatan, gdzie trzeba się przeprawić promem a dodatkowo jeszcze dalej przejechać ok. 50 km autobusem). W normalnych warunkach nie byłoby to może straszne ale biorąc pod uwagę reżim czasowy związany z pobytem statku w porcie wolałem nie ryzykować i uznałem, że w tym porcie to jest właśnie moje "must see". Na miejscu okaże się czy warto…

Korzystając z chwili czasu po wypłynięciu statku odwiedziłem konsultantkę, która zajmuje się sprzedażą kolejnych rejsów i założyłem sobie opcje na przyszłe rejsy. Opcja to taki wynalazek, który umożliwia złożenie niewiążącej rezerwacji na wybrany rejs w przyszłości - jest ona ważna ściśle określony okres czasu, nie trzeba nic płacić i można bez żadnych negatywnych skutków z niej zrezygnować. W porównaniu do rezerwacji "na lądzie" jej zaletą są zauważalnie lepsze ceny. Jeśli chcemy, dalej opcja (albo po potwierdzeniu rezerwacja) jest obsługiwana przez wybrane przez nas biuro podróży (np. w Polsce) lub bezpośrednio przez Costę. Tradycyjnie wybrałem dwa różne rejsy w ciągu najbliższego roku – i jak się okazało już po powrocie do Polski nie potrafiąc się zdecydować potwierdziłem oba…

Ponieważ rejs powoli zbliża się do końca, wieczorem po wypłynięciu w morze mieliśmy drugie (pożegnalne już) spotkanie z kapitanem. 

Zresztą pojawiły się inne oznaki zbliżającego się końca rejsu - do kabin dostarczone zostały deklaracje celne niezbędne do wjazdu do USA oraz informacje o upływającym terminie na zlecanie niektórych usług (np. prania). 

C.D.N.

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 21 godzin 42 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

To ja będąc w czerwcu na Roatanie przypłynelam raczej do innego portu..bo kolejki linowej nie widzialam. Na Jamajce i Kajmanach też spedziłam czas zupelnie inaczej, ale to jest fajne, że ten jeden jedyny dzień na wyspie można spędzić w tak różny sposób Smile

No trip no life

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 9 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

@Nelcia - jeśli płynęłaś statkiem Pullmantura to prawdopodobnie zatrzymywaliście się w terminalu obok Coxel Hole. 

Oba terminale widać na poniższej mapce, odległość między nimi jest spora.

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 21 godzin 42 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Płynęlam linią MSC a port wyglądał tak

No trip no life

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 9 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

No tak, to zupełnie gdzie indziej:-)

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 21 godzin 42 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

greg2014 :

No tak, to zupełnie gdzie indziej:-)

Nawet nie wiedzialam ze sa 2 terminale Biggrin Roatan mnie oczarował. To miejsce gdzie mogłabym wrócić ma dłużej Yahoo

Moja małpka w avatarze jest właśnie stamtąd

No trip no life

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 9 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Przedostatni dzień rejsu spędziliśmy w Meksyku.

Cozumel jest wyspą położoną w niewielkiej odległości od półwyspu Jukatan, znaną głównie z atrakcji turystycznych oraz rybołówstwa.

Dzień rozpoczął się wcześniej niż zwykle. Jeszcze przed wpłynięciem do portu w Grand Barze została wyznaczona "zbiórka" uczestników tych wycieczek organizowanych przez statek, których miejscem docelowym była jedna z lokalizacji na kontynencie i w przypadku których wymagany był transfer z wyspy Cozumel na półwysep Jukatan.

Bardzo sprawnie podzielono nas na grupy i przydzielono identyfikatory, które później pozwoliły nam na ustalenie numeru autobusu, który został przypisany do danej wycieczki. Warto wspomnieć, że logistycznie nie jest to banalne zagadnienie. W najbardziej popularnych lokalizacjach zdarza się, że w wycieczkach uczestniczy nawet połowa pasażerów statku - trzeba zatem zapewnić sprawną obsługę ponad 1000 osób biorących udział w zwykle kilkunastu różnych rodzajach wycieczek, z których każda dodatkowo podzielona jest jeszcze na grupy językowe. 

Po przybiciu do portu okazało się, że szybki prom, który przewiezie nas do Playa del Carmen na półwyspie Jukatan stoi już zacumowany przy pobliskim nabrzeżu w porcie - konieczne było jedynie przejście przez meksykańską kontrolę celną. 

Sama kontrola odbywała się w ten sposób, że należało powoli przechodzić przez wytyczony korytarz ze swoim bagażem w ręku a w tym czasie wyszkolone psy wybierały "podejrzane" osoby, które musiały oddać swój bagaż do rewizji. W 99% wyłapywały one próby przeniesienia na ląd żywności zabranej ze statku - od jakiegoś prowiantu na owocach skończywszy. Jak się okazało jest to surowo zabronione i każdy taki przypadek kończył się konfiskatą.

Po zakończeniu tej procedury sprawnie zajęliśmy miejsca w promie, który z bardzo dużą szybkością przetransportował nas w około 45 minut do Playa del Carmen. Jest to naprawdę konkretna miejscowość turystyczna - jak później poinformował nas przewodnik w jej regionie w samych hotelach 5-gwiazdkowych jest prawie 50 000 miejsc.

Po wyjściu z portowego terminala pierwszym zadaniem było odszukanie "swojego" przewodnika - nie stanowiło to jednak żadnego problemu dzięki wcześniej dokonanemu (jeszcze na statku) podziałowi na grupy.

Okazało się, że "moja" wycieczka ma charakter łączony - angielsko-niemiecki. Obsługiwało nas dwóch przewodników - każdy w innym języku. Przednią część autobusu zajmowały osoby z grupy angielskojęzycznej a tylną - z grupy niemieckojęzycznej. Całość funkcjonowała bardzo sprawnie i grupy ani przewodnicy nie przeszkadzali sobie nawzajem. W zasadzie razem funkcjonowaliśmy wyłącznie w autobusie ponieważ na miejscu już każda grupa poruszała się samodzielnie ze "swoim" przewodnikiem.

Celem naszej podróży była miejscowość Tulum - starożytna osada Majów, której początki notowane są na 5 wiek n.e. a której kres położyli hiszpańscy konkwistadorzy. Swojego czasu był to jeden z najważniejszych ośrodków Państwa Majów, w którym mieszkało ok. 10 000 mieszkańców. W porównaniu do ówczesnych miast europejskich była to metropolia; z drugiej strony w porównaniu do największych osad Majów (kilkaset tysięcy mieszkańców) - niewielka osada. Na półwyspie Jukatan znajdują się pozostałości wielu z osad dawnych Majów; co ciekawe nadal - w trudno dostępnych dla postronnych enklawach żyją potomkowie Majów (czyli jakby nie patrzeć dalej Majowie), których liczba szacowana jest obecnie na 3 mln. Państwo Majów wykraczało jednak znacznie poza Jukatan i obejmowało swoim zasięgiem również inne prowincje obecnego Meksyku a także dzisiejsze sąsiednie państwa - m.in. Gwatemalę, Belize, Honduras czy Salwador.

Podróż do Tulum zajęła nam niespełna godzinę. Po drodze przewodnik opowiadał nam o historii, zwyczajach oraz realiach tego regionu – w efekcie podróż minęła błyskawicznie i szybko dotarliśmy na miejsce.

Tulum jest jedną z największych atrakcji turystycznych Meksyku i jako taka odwiedzana jest codziennie przez kilka tysięcy gości - na szczęście jej spory rozmiar powoduje, że zwiedzanie może się odbywać w całkiem przyzwoitym komforcie.

Teren starożytnego miasta otoczony jest murem o grubości do 8-u metrów a dodatkowo z jednej strony dostępu do niego strzeże brzeg morski (miasto położone jest na klifie) a z drugiej bagienny obszar zamieszkiwany przez odstraszające intruzów krokodyle. Położenie strategicznie idealne:-)
Wejście na teren miasta odbywa się przez wąską bramę nie do końca dostosowaną do "gabarytów" dzisiejszych ludzi - jak powiedział nam przewodnik Majowie byli niscy i raczej drobni więc nie stanowiło to dla nich problemu.

Po przejściu przez bramę ukazały nam się utrzymane w bardzo dobrym stanie pozostałości dawnego Tulum:

Główne obiekty miasta stanowiły świątynie dedykowane różnym bóstwom oraz strażnica pełniąca jednocześnie funkcję latarni morskiej. 

Latarnia ta był umieszczona na wysokim klifie. U jego podnóża w przeszłości znajdował się port, do którego wpływały statki z towarami; dziś jest tam plaża dla turystów (akurat ze względu na wysoką falę w dniu naszej wizyty była zamknięta).

Na terenie miasta można spotkać liczne zwierzęta. W pierwszej kolejności rzuca się w oczy niezwykle liczna reprezentacja różnych gatunków iguany, które w dużych ilościach praktycznie okupują ruiny każdego z obiektów. Ich rozmiary oraz zróżnicowane ubarwienie robiły wrażenie.

Oprócz tego rzucała się w oczy niezwykle aktywna (głównie w poszukiwaniu żywności i upominaniu się o nią u zwiedzających) grupa zwierzątek skunkso-podobnych. Z wiadomych powodów jeśli to faktycznie były skunksy (wg innej wersji to ostronosy…) to jest to raczej zwierzątko, na które trzeba uważać...

Swoistym ewenementem były obozy termitów, które jednakże nie były ulokowane typowo dla tych owadów czyli w ziemi ale na drzewach. Wynika to z faktu, że są tam bezpieczniejsze w okresie intensywnych opadów, których ziemne kopce nie byłyby w stanie wytrzymać.

Zwiedzanie Tulum zajęło prawie 3 godziny. Po jego zakończeniu udaliśmy się z powrotem do Playa del Carmen, gdzie można było oddać się zwiedzaniem okolicznych sklepów lub pobytowi na plaży.

Późnym popołudniem wsiedliśmy na prom, który dostarczył nas z powrotem do portu, w którym czekała Costa Deliziosa. Cała wycieczka trwała około 10 godzin.

Po powrocie zmęczenie dało się we znaki ale zdążyliśmy jeszcze w gronie znajomych ze statku "zaliczyć" kolację i show w teatrze. Kolejny (ostatni) dzień rejsu to relaks na morzu więc będzie można spokojnie się spakować i nabrać sił przed powrotem do domu:-)

C.D.N.

Strony

Wyszukaj w trip4cheap