--------------------

____________________

 

 

 



Aloha Hawaii

9 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
achernar51swiat
Obrazek użytkownika achernar51swiat
Offline
Ostatnio: 6 godzin 18 minut temu
Rejestracja: 01 cze 2020
Aloha Hawaii

Od podróży tej minęło już 10 lat. Była to nasza druga podróż do USA. Tym razem odwiedziliśmy cztery hawajskie wyspy - Oahu, Big Island, Kauai i Maui.

Choć wiele szczegółów zatarło się już w pamięci, spróbuję sobie przypomnieć dni spędzone na tych tropikalnych wyspach. A więc zaczynamy...


Oahu

 

 

Wylatujemy do Honolulu. Z uwagi na 12-godzinną różnicę czasu między Polską i wyspami, oraz fakt, że lecimy na zachód, ten dzień będzie bardzo długi. Już o 4.00 jesteśmy na lotnisku. Odprawiamy się i o 6.00 odlatujemy do Amsterdamu. Po dwóch godzinach oczekiwania na lotnisku Schiphol ruszamy dalej do Portland. Lot trwa prawie 11 godzin. W Portland kolejne oczekiwanie na dalsze połączenie - tym razem ok. 5 godzin. Za mało czasu, by pojechać do miasta. Snujemy się więc po lotnisku, a w końcu próbujemy się trochę zdrzemnąć przed dalszym lotem. Ok. 18.00 lokalnego czasu wylatujemy w końcu do Honolulu, dokąd docieramy po ponad 5-godzinnym locie. Pada lekki deszcz, a zamiast obezwładniającego tropikalnego, parnego upału wita nas przyjemne ciepło. Jest ok. 08.00 p.m. czasu lokalnego. Nie trzeba przestawiać zegarka, bo w Polsce jest też 08.00, tyle że a.m. Jedziemy do zarezerwowanego hotelu i płacimy pierwsze "gapowe". Zamiast skorzystać z "shuttle-busa", rozwożącego chętnych po wszystkich hotelach w rejonie Waikiki (7,50 USD od osoby) bierzemy taksówkę, za którą płacimy 40 USD. Jemy kolację i zmęczeni długą podróżą walimy się do łóżek.

 

 

Ranek następnego dnia wita nas drobnym deszczem, który wkrótce przechodzi. Ruszamy więc na zwiedzanie Honolulu. Autobusem dojeżdżamy do Pearl Harbor, oddajemy plecak do przechowalni (na teren tzw. parku historycznego nie można wchodzić z torebkami, plecakami itp.), bierzemy bezpłatny bilet na zwiedzanie USS "Arizona" Memorial. Ponieważ mamy jeszcze 2 godziny do wyznaczonej pory wizyty - decydujemy się na zwiedzenie w tym czasie pancernika USS "Missouri" (tzw. "Big Mo"). Bilety nie są może najtańsze (16 USD od osoby), ale warto. Okręt ten swoim ogromem robi rzeczywiście spore wrażenie. Na jego pokładzie 2 września 1945 roku w Zatoce Tokijskiej generał Douglas McArthur (1880-1964) przyjął bezwarunkową kapitulację Japonii. "Big Mo" był ostatnim pancernikiem w służbie US Navy, a ostatnią operacją, w której uczestniczył była "Pustynna Burza" ("Desert Storm") w 1991 roku. Na jego zwiedzanie poświęcamy ponad godzinę. Z pokładu roztacza się wspaniały widok na port w Pearl Harbor. Wracamy do Visitor Center, skąd po krótkim filmie dokumentalnym, przedstawiającym japoński nalot z 7 grudnia 1941 roku, płyniemy do pomnika, zbudowanego nad wrakiem zatopionego pancernika USS "Arizona", który jest jednocześnie grobem większości marynarzy z tego okrętu (zginęło 1.177 członków załogi). Pomimo upływu 68 lat od zatopienia "Arizony", z jej zbiorników nadal wydobywa się paliwo, czego dowodem są opalizujące plamy na powierzchni wody nad wrakiem. Po zwiedzeniu Pearl Harbor wracamy do Honolulu, oglądamy z zewnątrz pałac Iolani oraz pomnik króla Kamehamehy I Wielkiego (~1758-1819), a ponieważ zaczęło znów padać, idziemy na obiad do centrum handlowego Ala Moana. Deszcz okazuje się na szczęście, przelotny i za chwilę rozkoszujemy się promieniami słońca. Przez Ala Moana Beach Park docieramy do ładnej, piaszczystej plaży i zażywamy naszej pierwszej kąpieli w ciepłym i czystym Pacyfiku. Po krótkim odpoczynku kontynuujemy spacer brzegiem morza, mijamy sporą marinę i docieramy do słynnej Waikiki Beach. Jak na nasz gust plaża jest zbyt zatłoczona i hałaśliwa. Jest położona w sąsiedztwie wielu hoteli, restauracji, barów, dyskotek itp. Woda w morzu jest jednak wspaniała a widok na łańcuch hoteli, palmy, półksiężyc złotego piasku i wzgórze Diamond Head jest ikoną Honolulu. Robimy więc sobie zdjęcia i my. Wracając do hotelu zwiedzamy legendarny "Moana Surfrider Hotel", należący obecnie do sieci Sheratona, oraz pełen sklepików i kramów z pamiątkami International Market Place.

 

 

Kolejnego dnia ruszamy na zwiedzanie Oahu. Odbieramy samochód z wypożyczalni (Toyota Yaris w wersji sedan) i kierujemy się w stronę zatoki Hanauma. Miejsce jest prześliczne. Półkolista zatoka z lazurowo-turkusową wodą, piaszczysta plaża z palmami, skaliste urwiska, o które rozbijają się fale. Zatoka jest ponoć idealnym miejscem do uprawiania snorkelingu, gdyż jej wody są płytkie, a obfitująca w barwne ryby i inne stworzenia morskie rafa - łatwo dostępna. Niestety, mamy pecha. Kąpiel w zatoce jest dziś niemożliwa z uwagi na obecność jadowitych, parzących meduz (tzw. "Portuguese Man-of-war"), przed którymi ostrzegają stosowne napisy i zamieszczone ku przestrodze, zdjęcia poparzonych osób. Odwiedzamy więc Visitor center, rozkoszujemy się niezapomnianymi widokami i ruszamy dalej. Bardzo malownicza droga kieruje się wzdłuż wybrzeża na północ. Mijamy piękne zakątki z małymi plażami wciśniętymi w kleszcze wulkanicznych skał, zatrzymujemy się na spektakularnej niewielkiej Halona Beach i dojeżdżamy do punktu, z którego roztacza się wspaniały widok na postrzępione wybrzeże oceanu i rozległą, złocistą Sandy Beach. Po kilku minutach jesteśmy już na plaży. Woda jest wspaniała, ale bardzo wysokie fale i silne prądy wyciągające w morze sprawiają, że kąpiel nie jest tu zbyt bezpieczna. Mimo wszystko nie sposób się oprzeć pokusie. Po kilkunastu minutach jesteśmy nieźle zmaltretowani przez oceaniczne fale. Ruszamy dalej. Mijamy Kailua i Kaneohe, gdzie zamierzaliśmy się zatrzymać, aby zwiedzić buddyjską świątynię Byodo-In. Niestety, przyroda znowu przypomina nam, że jesteśmy na stronie nawietrznej Oahu. Zaczyna padać deszcz, który po chwili zmienia się w intensywną ulewę. Jedziemy więc dalej na północ. Po półgodzinie wypogadza się, zza chmur wygląda słońce, a my robimy sobie relaksujący postój na pięknej plaży w pobliżu La'ie. Miasteczko to jest celem naszej dzisiejszej podróży. To właśnie w Lai’e mieści się Centrum Kultury Polinezyjskiej (Polynesian Cultural Center), prowadzone przez mormonów i prezentujące historię, kulturę materialną oraz zwyczaje różnych ludów Polinezji. Chcemy tu też obejrzeć wieczorne przedstawienie. Ponieważ mamy własny dach nad głową, szukamy pola namiotowego. Niestety, wskazane nam miejsce znajduje się ca 3 mile za Lai’e, jest niezagospodarowane, pozbawione sanitariatów i innych udogodnień - a co gorsza nie ma tu żywego ducha. Decydujemy się więc na hotel w Lai’e, położony tuż obok Polynesian Cultural Center. Wieczorem idziemy na spektakl, w którym ponad 100 wykonawców (głównie tancerzy) prezentuje tańce i pieśni z Fidżi, Tonga, Markizów, Tahiti, Hawajów i innych wysp Polinezji. Widowisko jest barwne i efektowne, i choć folklor jest nieco "cepeliowski" - spektakl może się podobać. My w każdym razie nie żałowaliśmy wydanych pieniędzy (najtańszy bilet kosztuje 50 USD).

 

 

Ranek wita nas piękną słoneczną pogodą. Przez Kahuku i Turtle Bay docieramy na północne wybrzeże Oahu. Robimy krótki postój na Ehukai Beach, znanej z ekstremalnych zmagań surferów z zimowymi, wysokimi falami, i dłuższy - na Pupukea Beach gdzie kąpiemy się i w płytkiej lagunie oglądamy kraby i kolorowe rybki. Wczesnym popołudniem docieramy do Haleiwa. Miasteczko robi bardzo miłe wrażenie. Zwiedzamy Lili’ukalani Church, protestancką świątynię ufundowaną przez królową o tym imieniu, próbujemy reklamowanych jako hawajski przysmak "shave ice" (są to kulki drobnego lodu oblane kolorowymi syropami o różnych smakach - trochę przypomina to włoską "granitę", z tym że lód ma tu bardziej stałą konsystencję) oraz spacerujemy po głównej ulicy i pięknym nadmorskim parku. Jeśli chodzi o "shave ice", to ponoć najlepsze są te, sprzedawane w sklepie p. Matsumoto, do którego stała długa kolejka. Nam nie chciało się czekać, więc zadowoliliśmy się lodami konkurencji (p. Aoki) - też niezłe. W powrotnej drodze do Honolulu zatrzymujemy się na plantacji ananasów Dole. Można tu sporo dowiedzieć się o tych owocach, dokonać bezpłatnej degustacji, kupić różnego rodzaju pamiątki a także zwiedzić ładny ogród botaniczny (4 USD). Dodatkową atrakcją jest także żywopłot-labirynt, ponoć największy na świecie, którego przejście zajmuje nawet i pół godziny. Niestety, na tę przyjemność zabrakło nam już czasu. Uprawy ananasów zajmują sporą powierzchnię wzdłuż drogi z Haleiwa do Honolulu. Choć wiedziałem, że owoce te nie rosną na drzewach, było dla mnie zaskoczeniem, że nie wyrastają one bezpośrednio z ziemi lecz rosną na czymś w rodzaju grubej łodygi. Nie wiedziałem też, że okres dojrzewania ananasa to aż 18 miesięcy. Po zwiedzeniu Dole Plantation ruszyliśmy w stronę Honolulu, potem odbiliśmy w kierunku Kaneohe. Niestety i druga próba obejrzenia świątyni Byodo-In nie powiodła się. Choć pogoda tym razem była dobra, to droga w głąb Valley of the Temples była już zamknięta (zmotoryzowani i piesi są wpuszczani do godziny 17.00). Pokręciliśmy się więc trochę po okolicy i późnym wieczorem wróciliśmy do Honolulu. Ponieważ wczesnym rankiem następnego dnia mieliśmy lecieć do Hilo, nie było sensu jechać do centrum miasta i wynajmować hotelu - rozłożyliśmy więc siedzenia i przespaliśmy się w samochodzie niedaleko lotniska.

 


A teraz, fotograficzna relacja z Oahu...

-----

 


Na początek Pearl Harbor. Idziemy zwiedzać pancernik USS "Missouri" ("Big Mo"). Mijamy, widoczny na pierwszym zdjęciu okręt podwodny USS "Bowfin" - z czasów II wojny światowej. Okręt ten został zbudowany w 1942 roku w stoczni Portsmouth Navy Yard w stanie Maine. W czasie służby na Pacyfiku w latach 1943-1954 okręt wykonał 10 patroli bojowych, w trakcie których zatopił 4 okręty japońskie, 39 statków japońskich i 1 statek francuski o łącznym tonażu 179.946 BRT, uszkodził 5 statków o łącznym tonażu 33.934 BRT. Załoga okrętu liczyła 80 osób, a uzbrojony był on w 10 wyrzutni torped kalibru 533 mm i 1 działo kalibru 102 mm. Po zakończeniu II wojny światowej okręt został przebazowany na Atlantyk. W lutym 1947 roku został przeniesiony do rezerwy, lecz w związku z wybuchem wojny koreańskiej został w lipcu 1951 roku ponownie wcielony do służby i przebazowany na zachodnie wybrzeże USA. W działaniach bojowych jednak nie uczestniczył. W latch 1954-1960 był ponownie w rezerwie, zaś w styczniu 1960 roku został ponownie wcielony do służby. Przyholowany do Seattle służył tam do szkolenia rezerwistów. W grudniu 1971 roku został ostatecznie wycofany ze służby i przeznaczony na złom. Staraniem weteranów II wojny światowej ostatecznie okręt odholowano do Pearl Harbor i od sierpnia 1979 roku jest on okrętem-muzeum, a zarazem pomnikiem poświęconym pamięci poległych 5.305 marynarzy z 52 okrętów podwodnych US Navy. Na kolejnych zdjęciach widzimy pancernik "Missouri". Został on zbudowany w latach 1941-1944 przez nowojorską stocznię Brooklyn Navy Yard i był ostatnim pancernikiem zbudowanym przez Stany Zjednoczone. Jego załoga w czasie II wojny światowej liczyła 2.788 marynarzy i oficerów (w latach 80. XX wieku - 1.658 marynarzy i oficerów). Okręt wziął udział w takich akcjach bojowych w czasie II wojny światowej, jak bitwa o Iwo Jimę i bitwa o Okinawę, a także ostrzeliwał ogniem artylerii pokładowej japońskie wyspy Honsiu i Hokkaido. Na jego pokładzie 2 września 1945 roku podpisano akt kapitulacji Cesarstwa Japonii, kończący II wojnę światową. W późniejszych latach USS "Missouri" brał udział w wojnie koreańskiej. W 1955 roku okręt został wycofany do rezerwy, zaś po modernizacji w 1984 roku został przywrócony do służby. Uczestniczył w operacji "Pustynna Burza" w 1991 roku, W roku 1992 okręt został wycofany ze służby, a od 1999 roku pełni funkcję okrętu-muzeum.

Po wizycie w Pearl Harbor, jedziemy do parku Ala Moana i na tamtejszą plażę...

.... zaś po obiedzie i zrelaksowaniu się w parku i na plaży idziemy na najsłynniejszą plażę w Honolulu - Waikiki Beach.

Stąd już dwa kroki do naszego hotelu, który jest zlokalizowany właśnie w dzielnicy Waikiki. W dzielnicy Waikiki zwiedzamy też ogród zoologiczny, w którym m. in. pieczołowicie odtworzono fragment afrykańskiej sawanny. Trafiamy tam też na występy zespołów, głównie dziecięcych, prezentujących hawajskie pieśni i tańce.

Jedziemy wzdłuż wschodniego, nawietrznego wybrzeża Oahu. Pierwszy przystanek robimy nad piękną zatoką Hanauma, która jest dobrym miejscem na uprawianie snorkelingu. Gdy przybywamy nad zatokę, zdziwieni jesteśmy, że w tak pięknym miejscu jest tak mało ludzi. Okazuje się, że ze względu na obecność niebezpiecznych meduz wprowadzono tymczasowy zakaz kąpieli. Cieszymy oczy pięknem zatoki i jedziemy dalej.

Wzgórze Koko Head w pobliżu Zatoki Hanauma.

W drodze do La'ie, gdzie zamierzamy zatrzymać się na nocleg, mijamy skaliste wulkaniczne wybrzeże w okolicach Halona Beach i zatrzymujemy się na kąpiel na pięknej plaży Sandy Beach. Potem, mijając kilka równie pięknych plaż, dojeżdżamy do Kaneohe, gdzie niebo obdarza nas ulewnym deszczem. Padać przestaje dopiero tuż przed La'ie. Spacerujemy po plaży, lokujemy się w hotelu, a wieczorem idziemy na spektakl do Centrum Kultury Polinezyjskiej.

Przemierzamy północną część wybrzeża Oahu. Mijamy Kahuku, Banzai Pipeline Beach i zatrzymujemy się na dłużej w miasteczku Haleiwa, a wracając do Honolulu, zwiedzamy plantację ananasów Dole oraz mieszczący się obok niej niewielki ogród botaniczny.

 

Big Island (Hawaii)

 

 

Rano przylatujemy na Hawaii zwaną też Big Island. Na lotnisku w Hilo odbieramy wynajęty samochód (Chrysler Cruiser) i jedziemy do pobliskiego Arnott’s Lodge, gdzie rozbijamy namiot. Hilo, określane jako najbardziej deszczowe miasto USA, powitało nas piękną słoneczną pogodą (tak miało zresztą być przez kolejne dni). Choć jest ono największym miastem Big Island, nie jest miastem dużym - ma ok. 45.000 mieszkańców. Jego historyczne centrum ma swój oryginalny klimat. Jest tu sporo odrestaurowanych budynków z początku ubiegłego wieku, nieco dawniejszych - wiktoriańskich, a główna ulica - Kamehameha Avenue, ciągnąca się wzdłuż zatoki, mieści targ z owocami i pamiątkami (czynny w środy i w soboty), liczne knajpki, sklepy oraz Pacific Tsunami Museum. Jest tam też popularny i tani sklep prowadzony przez Armię Zbawienia (Salvation Army), oferujący "mydło i powidło" i przyciągający bardzo wielu turystów (a raczej turystek). Nieco wyżej, godzien uwagi jest park noszący imię ostatniego hawajskiego króla Davida Kalakaua (1836-1891), w którym rośnie efektowny figowiec, a na skraju którego zbudowany jest pomnik ku czci żołnierzy z Hawajów, poległych w czasie wojny koreańskiej w latach 1950-1953. Jadąc w kierunku lotniska, po prawej stronie mija się pomnik króla Kamehamehy I Wielkiego (~1758-1819), po lewej zaś piękną Banyan Drive - ulicę obsadzoną okazałymi figowcami wschodnioindyjskimi, oraz park w stylu japońskim. Z drugiej strony starą część Hilo ogranicza rzeka Wailoa. Po pobieżnym zapoznaniu się z tą dzielnicą miasta jedziemy do oddalonego o kilkanaście mil wodospadu Akaka. Droga od parkingu do wodospadu wiedzie przez tropikalny las z palmami, bambusami, olbrzymimi paprociami i mnóstwem innych roślin. Po mniej więcej 15 minutach marszu oczom ukazuje się Akaka Falls, spadający do położonego 127 m niżej jeziorka w głęboko wciętej dolinie. Widok robi wrażenie. W drodze powrotnej mija się plantacje trzciny cukrowej i senne miasteczko Honoma, w którym rośnie wspaniałe, olbrzymie drzewo. Jadąc w kierunku Hilo, warto po kilku kilometrach skręcić w lewo na krętą, wąską 4-milową "scenic road". Na początku drogi w Pepeekeo jest sklep i kawiarnia, w której serwują wspaniałe i tanie (2,50 USD) lody z orzeszkami makadamia, podane na połówce świeżutkiej papai. Potem droga przebija się przez zielony las tropikalny a przed samym Hilo łączy się ponownie z Hawaii Belt Road (Hwy 19). Po drodze (jeszcze na "scenic road") chętni mogą zwiedzić tropikalne ogrody botaniczne. My mieliśmy dość wrażeń i odpuściliśmy sobie tę atrakcję. Po powrocie do Hilo spacerujemy po mieście, a wieczorem jako goście Arnott’s Lodge bierzemy udział w kolacji wydanej przez właściciela z okazji 19 rocznicy założenia firmy.

 

 

Rano następnego dnia wyjeżdżamy do jednej z największych atrakcji turystycznych Hawajów - Parku Narodowego Wulkanów Hawajskich (Hawaii Volcanoes National Park). Przy wjeździe do parku spotyka nas miła niespodzianka - w czasie obecnego weekendu nie są pobierane opłaty za wstęp. W Visitor center oglądamy ciekawy film i ekspozycję traktującą o przyrodzie Hawajów, a następnie ruszamy na Crater Rim Drive - szosę okrążającą krater tarczowego wulkanu Kilauea. Zatrzymujemy się na każdym z punktów, z których otwierają się coraz to nowe widoki na kalderę i właściwy krater. Z krateru bez przerwy wydobywa się dym, ale z tego miejsca nie widać rozpalonej lawy. Co kilka lat Kilauea wybucha, wyrzucając w niebo ogniste race. Ponieważ erupcje są z reguły łagodne, widowisko to ściąga tysiące turystów. My nie mamy, niestety, okazji by zobaczyć taki spektakl - dziś wulkan jest spokojny. O tym, że pod cienką skorupą ziemi wrze rozpalona magma świadczą jedynie liczne fumarole i dymiący krater. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do małego muzeum (wstęp jest bezpłatny), noszącego imię Thomasa Augustusa Jaggara (1871-1953), wulkanologa z Massachussetts Institute of Technology (MIT), badającego wulkan Kilauea przed niespełna 100 laty i oglądamy ciekawą wystawę. Z tarasu przed muzeum jest też bardzo dobry widok na krater. Po wizycie w Jaggar Museum ruszamy na Chain of Craters Road, drogę wiodącą na brzeg oceanu i biegnącą - jak nazwa wskazuje - wzdłuż łańcucha kraterów. W czasie blisko 30 km drogi mija się szereg kraterów i miejsc dawnego wypływu lawy, takich jak Kilauea Iki, Keanakakoi, Lua Manu, Puhimau, Ko’oko’olau, Hi’iaka, Pauahi, Pu’u Huluhulu, Mauna Ulu, Kealakomo, Muliwai a Pele, Devil’s Throat. Nie sposób oczywiście zobaczyć wszystkie z nich (nie ma to zresztą sensu, bo w gruncie rzeczy są one do siebie dość podobne) ale na pewno warto zaliczyć Kilauea Iki Trail, Devastation Trail, czy punkt widokowy Mauna Ulu. Olbrzymie pola zastygłej lawy z niedawnej przeszłości (lata 70., 80. i 90. XX wieku) budzą respekt przed potęgą natury. Warte obejrzenia są ponoć też petroglify Pu’u Loa, ale na nie zabrakło już nam czasu. Droga kończy się na stromym, lawowym wybrzeżu koło Holei Sea Arch - skalnego łuku, o który rozbijają się wody oceanu, skąd ok. 10 minut marszu doprowadza nas do miejsca, gdzie szosa zalana jest grubą warstwą zastygłej lawy. Po wejściu na pole lawy można dostrzec w oddali słupy pary, powstające w miejscach, gdzie rozżarzona magma spływa ognistym strumieniem do oceanu. Sceneria jest iście kosmiczna, szkoda tylko, że w słonecznym świetle nie widać z tej odległości strumieni lawy. Wracamy tą samą drogą, na zakończenie zaliczając Thurston Lava Tube - tunel utworzony przez zastygłą lawę. Wieczorem zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do Hilo.

 

 

Ponieważ zapisaliśmy się na organizowaną dziś przez Arnott’s Lodge o godzinie 15.00 wycieczkę na szczyt Mauna Kea (koszt: 75 USD dla gości, 110 USD - dla pozostałych osób) - najwyższej góry Hawajów, nie planujemy intensywnego zwiedzania w pierwszej części dnia. Rano jedziemy do sąsiedniej zatoczki aby obserwować zielone żółwie morskie. Po chwili widzimy dwa duże okazy, które udaje mi się sfilmować. Później jedziemy do Hilo, spacerujemy po ulicach, chodzimy po sklepach a po obiedzie wracamy do Arnott’s Lodge. O 15.00 podjeżdża minibus, zabierający uczestników naszej wycieczki (8 osób). Na początku oglądamy Hilo, jedziemy pod pobliskie Tęczowe Wodospady (Rainbow Falls), a następnie ruszamy na słynną Saddle Road. Droga jest pagórkowata i kręta, ale nawierzchnia zupełnie przyzwoita. Jedziemy na zachód, mając po prawej stronie cel naszej podróży, po lewej zaś nieco niższą Mauna Loa (po hawajsku: Długa Góra). Mniej więcej na wysokości 2.000 m n.p.m. skręcamy w stronę Mauna Kea (po hawajsku: Biała Góra), cały czas wspinając się pod górę. Niedaleko Onizuka Visitor Center mamy przystanek na aklimatyzację. Wchodzimy na pobliskie wzgórze i podziwiamy przepiękne widoki na Mauna Loa, doliny i leżące już pod nami chmury. W samym Visitor center, noszącym imię hawajskiego astronauty Ellisona Onizuki (1946-1986), który zginął w katastrofie promu kosmicznego "Challenger", można posilić się, kupić napoje, gadżety i pamiątki, a także przebrać się w cieplejszą odzież. Centrum jest położone na wysokości ok. 3.000 m n.p.m. Po 45-minutowym postoju ruszamy w kierunku szczytu. Skończył się asfalt. Podjeżdżamy szutrową drogą. Mniej więcej po 15 minutach mamy znowu nawierzchnię asfaltową - to z uwagi na zlokalizowane na szczycie Mauna Kea obserwatorium astronomiczne (chodzi o to, by samochody nie wzbijały pyłu, zakłócającego widoczność). Robi się zdecydowanie chłodno, pojawiają się nawet małe płaty śniegu. Zbliżamy się do olbrzymich kopuł, kryjących teleskopy i inne urządzenia do obserwacji Kosmosu. Tutejsze obserwatorium dysponuje 13 teleskopami i radioteleskopem, przeznaczonymi do obserwacji optycznych, radiowych i w podczerwieni. W skład wyposażenia placówki wchodzą między innymi potężne teleskopy Keck I i Keck II. Lokalizacja obserwatorium jest uznawana przez astronomów za wręcz idealną z racji niskiej szerokości geograficznej, co daje możliwość obserwacji dużej ilości obiektów - zarówno nieba północnego jak i dużej części południowego, wysokości, która zapewnia przejrzyste, czyste niebo oraz oddalenia od osiedli, dzięki czemu brak jest zakłóceń, zapylenia itp. Podjeżdżamy wreszcie na szczyt. Jesteśmy na wysokości 4.205 m n.p.m. Wieje wiatr - i w porównaniu do pogody na dole jest piekielnie zimno (około 0°C lub nieco poniżej - bo ręce grabieją). Dobrze, że organizatorzy wycieczki przygotowali dla każdego z uczestników ciepłą kurtkę. W promieniach zachodzącego słońca widoczna jest sąsiednia Mauna Loa (4.105 m n.p.m.) oraz, leżąca już na sąsiedniej wyspie Maui, Haleakala (3.055 m n.p.m.). Zachód słońca przynosi niezapomniany spektakl: przepiękną feerię barw od żółci, przez różne odmiany czerwieni do głębokiej ciemnej purpury. Robi się ciemno i pora zjeżdżać na dół (samochody nie mogą po upływie 30 minut od zmroku używać reflektorów w pobliżu szczytu, aby nie zakłócać pracy astronomom). Mniej więcej w połowie drogi do Onizuka Visitor Center zatrzymujemy się, by podziwiać rozgwieżdżone niebo. Potem zjeżdżamy na dół do Centrum. Krótki postój i obserwacja Jowisza przez ustawiony na zewnątrz teleskop. Przebieramy się w lżejsze ubrania i po godzinnej podróży powrotnej sączymy zimne piwko w Hilo.

 

 

Na kolejny dzień pobytu przewidzieliśmy dość ambitny program - zamierzamy objechać wokół całą Big Island. Kierujemy się Hwy 19 na północ w stronę Honokaa, po drodze robimy krótki postój w punkcie widokowym Laupahoehoe, z którego roztacza się wspaniały widok na ocean. Mijamy Honokaa i skręcamy w kierunku Waimea. W pobliżu tej miejscowości krajobraz robi się nieco "europejski" - jest dużo zielonych łąk, na których pasą się krowy, również roślinność przypomina tę z naszego kontynentu. Kilka, a może kilkanaście kilometrów za Waimea rozpoczyna się zjazd na wybrzeże Kona. W odróżnieniu od nawietrznego wschodniego wybrzeża, porośniętego bujnymi lasami i pełnego zieleni i kwiatów, wybrzeże Kona jest suche. Za Kawaiahe krajobraz zaczyna przypominać bardziej Sycylię czy Hiszpanię niż Hawaje, znane z folderów biur podróży. Robimy krótki postój na cudownej piaszczystej Hapuna Beach z czyściutką turkusową wodą, a potem ruszamy w kierunku Kailua-Kona, największego miasta na wybrzeżu Kona. Po lewej stronie drogi widoczne są najpierw zbocza Mauna Kea a potem Mauna Loa. Pojawiają się też duże połacie zakrzepłej lawy, na których często układane są rysunki i napisy z małych jasnych kamyków (coś jak graffiti, tyle że "eco-friendly"). Tuż przed wjazdem do Kailua zjeżdżamy do Kaloko-Honokohau Historic Park. Oglądamy niewielką wystawę poświęconą życiu rdzennych mieszkańców Hawajów oraz pozostałości ich dawnych budowli. Może są ciekawe dla historyków lub archeologów, nas jednak nie zachwycają. Wyglądają jak murki ułożone z porowatego żużlu. Wjeżdżamy do Kailua-Kona. Duża ilość hoteli, sklepów, knajpek, kafejek i spory ruch samochodowy jest dowodem, że miasto to jest popularne wśród turystów. Mijamy, wybudowany w latach 20. XIX wieku, Mokuaikaua Church oraz pobliski Hulihe’e Palace - wakacyjny pałac władców hawajskich, pełniący tę funkcję w latach 1844-1914. Mijamy - a szkoda - gdyż wnętrze kościoła kryje ponoć ciekawe ornamenty wykonane z drzewa ohia i koa, a pałac jest jedną z nielicznych odrestaurowanych rezydencji królewskich. Niestety, brak czasu nie pozwala na szczegółowe zwiedzanie. Na chwilkę przystajemy jedynie przy miniaturowym biało-niebieskim kościółku p.w. św. Piotra (St. Peter’s by-the-sea Catholic Church), zbudowanym na skraju plaży. Robimy fotki i wyjeżdżamy z Kailua, kierując się ku zatoce Kealakekua. Po drodze mijamy plantacje kawy. Region Kona słynie z uprawy tej używki, a głównym ośrodkiem kawowego biznesu, obejmującego około 600 farm, jest miasteczko Holualoa. My kierujemy się jednak do innej atrakcji regionu. Chcemy obejrzeć tzw. Malowany Kościół (Painted Church) w miejscowości Honaunau w pobliżu Captain Cook. Docieramy do niego po niespełna półgodzinnej jeździe wąską, krętą drogą, poprowadzoną wśród bujnej (znowu) roślinności. Patronem kościoła (a właściwie kościółka, gdyż jest on dość mały) jest św. Benedykt. Świątynia jest zbudowana na wzgórzu, z którego roztacza się rozległy widok na zatokę Kealakekua, na brzegach której zginął w potyczce z Hawajczykami kapitan James Cook (1728-1779). Kościółek został zbudowany w końcu XIX wieku, a przybyły z Belgii ojciec Johan Berchmans Velghe (1857-1939), obdarzony zdolnościami plastycznymi, przyozdobił jego ściany, sufit i kolumny namalowanymi scenami biblijnymi, motywami roślinnymi oraz inskrypcjami w języku hawajskim. Za ołtarzem domalował on absydę, przez co świątynia wydaje się większa, niż jest w rzeczywistości. Podobno, inspiracją dla ojca Velghe była gotycka katedra w Burgos w Hiszpanii. Jak by nie było, autorowi nie było dane dokończyć pracy, gdyż w roku 1904 wrócił do Belgii z uwagi na pogarszający się stan zdrowia. W każdym razie, to czego dokonał, nadaje kościółkowi bardzo oryginalny ciepły klimat. U wejścia do światyni stoi pomnik (popiersie), upamiętniający jeszcze innego Belga zasłużonego w historii Hawajów - katolickiego misjonarza o. Damiana z Molokai - Józefa de Veustera (1840-1889), który opiekował się trędowatymi w leprozorium na wyspie Molokai, gdzie zmarł w następstwie zarażenia się tą, wówczas nieuleczalną, chorobą. W październiku 2009 roku został on kanonizowany przez papieża Benedykta XVI. Po obejrzeniu Painted Church zjeżdżamy na brzeg oceanu do parku historycznego Pu’ Uhonua o Honaunau. W dawnych czasach, w miejscu tym zlokalizowane było tzw. "miasto azylu", w którym skazani na śmierć za złamanie kapu (tabu) lub inne przestępstwa uzyskiwali darowanie kary, o ile zdołali tu dotrzeć. Zrekonstruowano tu dawne domostwa hawajskie, miejsca kultu, łodzie, sprzęty gospodarstwa domowego, posągi bóstw itp. Samo miejsce położone jest nad oceanem oraz niewielką zatoczką, w której pływa sporo żółwi morskich. Cały teren jest porośnięty wysokimi palmami kokosowymi oraz krzewami, ozdobionymi kolorowymi kwiatami. Sceneria wręcz zaprasza do robienia zdjęć. Po zjedzeniu późnego obiadu kontynuujemy podróż. Chcemy zobaczyć unikalną plażę z zielonym piaskiem, położoną w pobliżu South Point - południowego krańca Wielkiej Wyspy. Po zjechaniu z Hwy 11 na południe, Big Island ukazuje nowe oblicze. Królują tu rozległe, trawiaste pastwiska, sporo jest elektrowni wiatrowych. Krajobraz przypomina nieco Szkocję lub kontynentalne Stany. Po kilkunastu milach jazdy dość kiepskiej jakości drogą osiągamy w końcu najbardziej wysunięty na południe punkt Hawajów. Jest to zarazem najbardziej na południe wysunięty punkt Stanów Zjednoczonych. Wybrzeże jest wysokie i skaliste. Okupuje je spora liczba wędkarzy. Widoki są wspaniałe. Dowiadujemy się, że dojazd na "zieloną plażę", odległą o jakieś 5-6 km możliwy jest jedynie pojazdem z napędem na cztery koła. Cóż, bye, bye Green Sand Beach… Nie ryzykujemy, a na pieszą wycieczkę nie mamy czasu. Oglądamy więc malowniczy zachód słońca, wsiadamy do samochodu i po 1,5 godzinie jazdy jesteśmy z powrotem w Hilo.

 

 

Rankiem ostatniego dnia pobytu na Big Island jedziemy na północ wyspy do doliny Waipio, pierwszej z nawietrznych dolin regionu North Kohala. Asfaltowa szosa kończy się na progu wysokiego urwiska, z którego rozpościera się wspaniały widok na wylot leżącej głęboko w dole Waipio Valley. Dolinę z obu boków okalają wysokie, urwiste klify, z których w kilku miejscach spływają potoki, tworzące efektowne wodospady, zaś od strony morza - szeroka plaża z czarnym, wulkanicznym piaskiem. Cała dolina jest nieprawdopodobnie zielona, za sprawą pól, na których miejscowi rolnicy uprawiają taro i inne rośliny. Stromy zjazd terenową, nieutwardzoną drogą jest możliwy tylko dla pojazdów 4 WD. Ponieważ nie mamy wystarczająco wiele czasu by zejść do doliny na własnych nogach, kontemplujemy jej piękno z punktu widokowego i ruszamy z powrotem do Hilo. Po obiedzie czeka nas bowiem jeszcze jedna atrakcja - jedziemy zobaczyć potoki rozżarzonej lawy płynącej z wulkanu Kilauea do oceanu. Kierujemy się na południe Hwy 11, a po kilku milach skręcamy w lewo na Hwy 130. Mijamy miasteczko Pahoa i po przejechaniu dalszych kilkunastu mil osiągamy cel. Samochody są wpuszczane na parking w godzinach 17.00-20.00, na dalszą wędrówkę trzeba zabrać latarki (wraca się po polach zastygłej lawy już po zmroku), warto zabrać coś do picia oraz lornetkę. Mniej więcej 15-minutowy marsz doprowadza do punktu, z którego można obserwować płynącą do morza lawę. Jest sporo ludzi, widać ogromne słupy pary w miejscu gdzie ognista lawa styka się z falami oceanu. Miejsce to jest jednak dość oddalone od punktu widokowego, dlatego przydaje się lornetka. Ponieważ jest jeszcze widno, nie widać jeszcze wyraźnie potoków płynnego ognia. Nad miejscem wypływu lawy latają helikoptery (dość wysoko i tylko za dnia), a w jego pobliżu krążą łodzie z turystami (to chyba lepsza opcja niż helikopter, jeśli chce się zobaczyć lawę z bliska). Jeszcze efektowny, kolorowy zachód słońca - i zapada zmrok. W miarę jak robi się ciemno, uwydatnia się spektakl obu żywiołów - ognia i wody. Widać wyraźnie strumienie rozżarzonej lawy spływającej do morza, a słup pary jest podświetlony czerwoną poświatą. Uwieczniamy to na filmie i zdjęciach i ruszamy w drogę powrotną. W nocy pada pierwszy deszcz w czasie naszego pobytu w Hilo.

 

 

A teraz trochę fotek z Big Island...

-----

 

 

Idziemy do wodospadu Akaka. Szlak prowadzi przez gęsty tropikalny las, w którym możemy podziwiać wielkie paprocie i egzotyczne kwiaty.

 

 

 

 

Przystanek na kawę i przepyszne lody w Pepeekeo. Na ścianie lokalu wisiała tablica z pytaniem "No hea mai 'oe?", czyli "skąd jesteś?" po hawajsku. Oczywiście, zaznaczyliśmy swoją obecność, choć nie byliśmy tam pierwszymi Polakami.

 

 

 

 

W Parku Narodowym Wulkanów Hawajskich (Hawaii Volcanoes National Park). Na zdjęciach widoczny jest dymiący krater i kaldera tarczowego wulkanu Kilauea, wulkaniczne krajobrazy z Chain of Craters Road, z polami zastygłej lawy, Holei Sea Arch - łuk skalny z zakrzepłej lawy oraz klifowe, wulkaniczne wybrzeże.

Owoce noni, występujące dość powszechnie na wyspie. Sok z tego smakuje paskudnie, ale ponoć jest bardzo zdrowy.

Wycieczka na "dach Hawajów" - szczyt Mauna Kea, wznoszący się na wysokość 4.205 m n.p.m. Oglądaliśmy tam przepiękny zachód słońca, niestety baterie w aparacie "padły" mi wcześniej, podczas godzinnego przystanku przewidzianego na aklimatyzację na wysokości ok. 3.000 m n.p.m. (skąd pochodzą prezentowane zdjęcia). Na samym szczycie sfilmowałem początek tego zjawiska kamerą wideo, ale i ona wkrótce przestała działać. Od tej pory nie ruszam się nigdzie bez zapasowych baterii.

Restauracja "Huli Sue's" w Waimea - tu zatrzymaliśmy sie na wczesny obiad podczas objazdu Wielkiej Wyspy. Zamówiliśmy smaczną rybę ahi z surówką i frytkami ze słodkich ziemniaków.

Na zawietrznym wybrzeżu Kona pierwszy postój zrobiliśmy na pięknej plaży Hapuna. Jest to jedna z najładniejszych plaż północnego wybrzeża Big Island. Drobny piasek, cudowna, ciepła i czyściutka woda... raj na ziemi.

Przy drodze do Kailua-Kona napotykamy wiele napisów z białych kamyków, układanych na ciemnym podłożu wulkanicznego żużlu. Coś jak graffiti, tyle, że przyjazne dla środowiska. Wkrótce docieramy do wybrzeża, przejeżdżamy przez miasto i na jego obrzeżach zatrzymujemy się przy małym katolickim kościółku p.w. św. Piotra (St. Peter's by-the-sea), zbudowanym prawie na samej plaży. Udaje mi się tu "ustrzelić" pięknego zielonego gekona.

W miejscowości Honaunau, wznoszącej się nad zatoką Kealakekua, oglądamy tzw. Painted Church (Malowany Kościół) p.w. św. Benedykta, ozdobiony malowidłami wykonanymi przez uzdolnionego plastycznie belgijskiego zakonnika o. Velghe w końcu XIX wieku. Przed kościołem ustawiono pomnik innego belgijskiego duchownego - ojca Damiana z Molokai (Józefa de Veustera), żyjącego w latach 1840-1889 misjonarza, pracującego wśród społeczności trędowatych na wyspie Molokai. W październiku 2009 roku został on kanonizowany przez papieża Benedykta XVI.

Zjeżdżamy na brzeg zatoki Kealakekua i zwiedzamy Narodowy Park Historyczny Pu' Uhonua o Honaunau. Oglądamy zrekonstruowane chaty dawnych Hawajczyków, posągi bóstw, przedmioty codziennego użytku itp., a także spacerujemy po pięknym otoczeniu parku.

Zbliża się wieczór i jesteśmy w pobliżu tzw. South Point, czyli w najdalej na południe wysuniętego punktu Hawajów i zarazem całych Stanów Zjednoczonych. Pora coś zjeść i rzucić okiem na to miejsce.

Jesteśmy na punkcie widokowym na dolinę Waipio na północy dystryktu Honokaa.

Na południowo-wschodnim wybrzeżu w pobliżu Kalapana. Kłęby pary znaczą miejsce, gdzie rozżarzona magma styka się z wodami oceanu. Gdy zaczyna się ściemniać, widać wyraźnie strumienie spływającej rozpalonej lawy.

Pora żegnać się z Hilo i Wielką Wyspą. Lecimy na Kauai z przesiadką w Honolulu.

Kauai

 

 

Ranek w Hilo jest znowu pogodny. Po śniadaniu zwijamy namiot i jedziemy na lotnisko. Czeka nas lot do Lihue, miasta położonego na najstarszej wyspie Hawajów - Kauai. Embrayerem linii Mokulele lecimy najpierw do Honolulu, skąd, po mniej więcej godzinnym oczekiwaniu, inny samolot tego samego przewoźnika zabiera nas do celu podróży (są oczywiście też loty bez przesiadki, ale kosztują znacznie drożej - nasz kosztował jedynie 79 USD). Odbieramy z wypożyczalni samochód (znowu jest to Chrysler Cruiser) i jedziemy na poszukiwanie noclegu. Dojeżdżamy do Kapaa, gdzie naszym oczom ukazuje się szyld "International Hostel". Miejsce jest zdecydowanie nieciekawe, dom wygląda na dość zaniedbany, a właściciel za skromny 2-osobowy pokoik chce 60 USD. Nie decydujemy się. W przewodniku „Lonely Planet” czytamy o drugim, ponoć lepszym, hostelu w tej samej miejscowości (na temat pierwszego, przewodnik przytacza wypowiedź jednego z turystów : "I would better have slept in my car"). Gdy w jego pobliżu parkujemy samochód, z sąsiedniego budynku wychodzi mężczyzna, który wręcza nam ulotkę pensjonatu, który - jego zdaniem - oferuje dużo lepsze warunki za niższą cenę (jak później się okazało, był to syn właścicieli). Jedziemy zobaczyć jak to wygląda i okazuje się, że miał rację. Pensjonat "Rosewood" jest piękną wiktoriańską posiadłością, zlokalizowaną w głębi wyspy, ok. 7 km od Kapaa (przy Hwy 581). Jest otoczony kwitnącymi krzewami i ogrodem. Pokoje są czyściutkie i wyposażone we wszelkie wygody (lodówka, mikrofalówka, ekspres do kawy, zestaw naczyń i sztućców itp.), oprócz TV. Okolica wymarzona - cisza, spokój i piękne otoczenie. Decydujemy się spędzić tu najbliższe 5 dni, zwłaszcza że cena jest umiarkowana (50 USD + tax). Zostawiamy rzeczy i jedziemy do Kapaa. Po drodze, zatrzymujemy się na punkcie widokowym, aby popatrzeć na dwuczęściowy wodospad Opeakea oraz zieloną dolinę rzeki Wailua. W Kapaa idziemy posiedzieć na plaży (nie kąpiemy się, bo robi się już ciemno, a fala jest spora). Robimy zakupy i wracamy do "Rosewood". Już od pierwszych chwil pobytu zwróciliśmy uwagę na to, że Kauai jest bardzo zielona. Jest ona zresztą nazywana "Garden Island" - Wyspą Ogrodem. Inną cechą specyficzną tej wyspy są wszechobecne, spotykane na każdym kroku dzikie rajskie kury. Ot, taka ciekawostka. Później dowiedzieliśmy się, że kurczaki te nazywają się "moa" i są pod ochroną. Nie sfotografowałem ich, ale podobne kurczaki widziałem później w Key West i ich zdjęcie zamieściłem w relacji z tej podróży.

 

 

Drugiego dnia jedziemy do Kanionu Waimea, który Mark Twain (1835-1910) nazwał swego czasu Wielkim Kanionem Pacyfiku. Mijamy Lihue i wjeżdżamy na Kaumualii Hwy (Hwy 50), która to droga doprowadza nas do ładnego miasteczka Waimea, skąd skręcamy na szosę prowadzącą już do kanionu. Pogoda dopisuje, jest ciepło, słonecznie, ale nie upalnie. Na odcinku do Waimea Canyon Lookout droga wznosi się na wysokość około 1.100 m n.p.m. Widok na kanion zapiera dech zarówno formami ukształtowania terenu, jak i paletą barw, na którą składa się szarość i czerń skał, czerwonawe, żółtawe i brązowe odcienie ziemi, różne odmiany zieleni porastającej kanion roślinności, srebrzyste refleksy światła słonecznego, odbijającego się od strumieni i wodospadów, biel obłoków, a także błękit nieba i - widocznego w dole na horyzoncie - oceanu. Nad kanionem majestatycznie szybują duże białe ptaki z długimi ogonami tzw. tropicbirds (nie wiem jak nazywają się one po polsku). Jedziemy dalej, i po kilku kilometrach zatrzymujemy się, by popatrzeć na kanion z innego miejsca. Też jest pięknie. Choć Waimea Canyon nie dorównuje rozmiarami Wielkiemu Kanionowi Colorado w Arizonie, to nazwanie go przez Twaina Wielkim Kanionem Pacyfiku jest - moim zdaniem - dość trafne. Następnym przystankiem na naszym szlaku jest Puu Hinahina Viewpoint, oferujący kolejny wariant widoku na kanion oraz dający możliwość obserwacji należącej do Hawajów wyspy Niihau, położonej 27 km na zachód od Kauai, po drugiej stronie cieśniny Kaulakahi. Niihau, stanowiąca prywatną własność i zamieszkała przez zaledwie 300 mieszkańców jest praktycznie zamknięta dla ruchu turystycznego (niektóre biura organizują jedynie przeloty helikopterem nad wyspą lub snorkeling u jej wybrzeży). Z Puu Hinahina udajemy się do Kokee State Park. Oglądamy małe muzeum przy Visitor center, a w pobliskiej restauracji "zaliczamy" obiad. Po obiedzie jedziemy do Kalalau Valley Lookout, aby podziwiać panoramę największej doliny na wybrzeżu Na Pali i postrzępionych grani otaczających ją klifów. Widok jest imponujący. Biorąc pod uwagę piękno krajobrazu i różnorodne pastelowe odcienie barw, byłby on z pewnością wdzięcznym obiektem dla malarza-impresjonisty. Stoimy długo w niemym zachwycie. Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno wybralibyśmy się na wędrówkę jednym z odchodzących stąd szlaków (np. do Pihea Vista lub Alakai Swamp). Aż żal stąd odjeżdżać, ale cóż… Zjeżdżamy na wybrzeże do Waimea i kierujemy się w stronę Barking Sands Beach. Niestety, utwardzona droga doprowadza nas jedynie w okolicę bazy wojskowej Pacific Missile Range Facility - dalej można podróżować jedynie pojazdem z napędem na wszystkie koła. Zawracamy i odpoczywamy na pięknej plaży Kekaha. Ludzi jak na lekarstwo, ale w pewnym momencie podchodzi do nas para, pytając czy można się tu bezpiecznie kąpać. W trakcie rozmowy okazuje się, że jest to małżeństwo z Brna, spędzające na Hawajach swój miodowy miesiąc. Przechodzimy więc z angielskiego na własne języki i wymieniamy wrażenia z pobytu na wyspach. Ponieważ zbliża się wieczór ruszamy w drogę powrotną. Zatrzymujemy się na chwilkę przy XIX-wiecznym forcie Elżbiety, zbudowanym przez Rosjan (Russkij Fort "Jelizawieta"), a na dłużej - w miasteczku Hanapepe. Oglądamy stare hawajskie stawy solne, spacerujemy po malowniczych uliczkach, idziemy na "Swinging Bridge" - niewielki kołyszący się most, zawieszony na linach nad rzeką, noszącą również nazwę Hanapepe. W miasteczku jest sporo kramików z pamiątkami, ale również i galerii oferujących sztukę z nieco wyższej półki. Jedziemy na kolację i zakupy żywnościowe do Kapaa, a grubo po zmroku wracamy do "Rosewood".

 

 

Rankiem następnego dnia, jedziemy na lotnisko do Lihue. Zapisałem się na lot awionetką nad wyspą. Lecę sam, bo choć moja ślubna jest "aniołem", to nie jest fanką awiacji. Po przyjeździe okazuje się, że lot odbędzie się półtorej godziny później, niż planowano. Jedziemy więc na pobliski brzeg morza i przez godzinę relaksujemy się, patrząc na wzburzone fale. Wracamy na lotnisko. Samolocik zabiera 5 pasażerów - ja zostaję usadzony na miejscu obok pilota. Po chwili jesteśmy w powietrzu. Zataczamy łuk nad lotniskiem, przelatujemy nad plażą Poipu, plantacjami kawy w okolicach Lihue, a następnie kierujemy się nad kanion Waimea i wybrzeże Na Pali. Mam więc okazję popatrzeć z góry na te miejsca, które zwiedzaliśmy wczoraj. Gdy przelatujemy nad górami, zaczyna padać lekki deszczyk. Nic dziwnego, bo wznoszący się na wysokość 1.569 m n.p.m. szczyt Wai’ale’ale, z opadami do 1.270 cm deszczu rocznie, jest ponoć jednym z najbardziej wilgotnych miejsc na Ziemi. Pilot obniża nieco lot, chmury i deszcz ustępują, a oczom ukazują się pokryte bujną roślinnością góry, poprzecinane głębokimi wąwozami i opadające ku morzu strome żebra skalne. Uwagę zwracają dziesiątki wodospadów. Nadlatujemy nad najbardziej niedostępną część wyspy - wybrzeże Na Pali, którego nazwa oznacza w języku hawajskim "wiele klifów". Wylatujemy nad błękitny, upstrzony białymi grzywaczami ocean i lecimy wzdłuż wybrzeża, podziwiając niedostępne urwiska, kolorowe nadbrzeżne skały i zagubione wśród nich małe bezludne plaże. Coś wspaniałego! Pilot zawraca i jeszcze raz przelatujemy wzdłuż brzegu. Potem kierujemy się nad północne wybrzeże. Przelatujemy nad przylegającą do wybrzeża Na Pali od północy Kee Beach, nad złotą plażą zatoki Hanalei, wreszcie - nad największym miastem na północy wyspy - Princeville, nazwanym tak na cześć hawajskiego księcia Jonaha Kūhiō Kalanianaʻole (1871-1922). W powrotnej drodze do Lihue pilot robi rundkę nad spektakularnymi wodospadami Wailua Falls. Lądujemy. Lot trwał godzinę i kosztował 130 USD, ale dostarczył niezapomnianych widoków i wrażeń. Na zakończenie - wszyscy pasażerowie, którzy złożyli zamówienie "on-line" (wśród nich i ja) otrzymują płytę DVD, nagraną w czasie lotu nad Kauai (ale niestety, nie tego lotu). W każdym razie było fajnie i taką wycieczkę gorąco polecam. Niestety, z tego lotu nie mam zdjęć, lecz jedynie filmy wideo - ten od firmy i własny. Organizatorem lotu była firma Air Ventures Hawaii. Po podniebnych wrażeniach, ruszamy samochodem na północ wyspy. Zatrzymujemy się na obiad w centrum handlowym "Coconut Marketplace", gdzie mamy okazję obejrzeć bezpłatny występ tancerek hula i muzyków, grających na ukulele. Mijamy ładny punkt widokowy na wzgórzu przy Kealia Beach za Kapaa i dojeżdżamy do Princeville. Kupujemy owoce i napoje i jedziemy na Anini Beach Park, gdzie odpoczywamy na plaży. Miejsce jest ładne, ale jak na nasz gust, jest tu zbyt wiele ludzi. Przenosimy się więc na plażę nad pobliską zatoką Hanalei, gdzie jest znacznie spokojniej. Po orzeźwiającej kąpieli jedziemy dalej w kierunku Haena i Kee Beach, ostatniej plaży przed wybrzeżem Na Pali, do której można dojechać z tej strony samochodem. Po drodze przejeżdżamy przez kilka ładnych mostów i dolinę, w której uprawia się kolokazję (taro). Zatrzymujemy się na chwilę na ładnej Tunnels Beach u podnóża wysokiego, skalistego, porośniętego krzakami urwiska. Spacerujemy i oglądamy dwie duże jaskinie. W końcu docieramy do Kee Beach, zamkniętą skalnym żebrem klifu. I tu spotyka nas miła niespodzianka. Na plaży wyleguje się sympatyczna mniszka hawajska (Hawaiian monk seal) - chroniony gatunek foki. Robimy zdjęcia i filmujemy, po czym zostawiamy ją w spokoju (Uwaga: zwierzętom takim jak foki, żółwie morskie, delfiny nie można przeszkadzać - za dotykanie można zapłacić bardzo duży mandat). W drodze powrotnej do "Rosewood" przystajemy na chwilę i oglądamy zachód słońca przy latarni morskiej na Kilauea Point koło Princeville. Latarnia jest zbudowana na skraju kilkudziesięciometrowego klifu na małym przylądku wcinającym się w ocean. Pobliska zatoczka jest istnym sanktuarium wielu gatunków ptaków wodnych.

 

 

Program, który ustaliliśmy sobie na kolejny dzień, nie jest tak intensywny. Śpimy więc nieco dłużej, a po śniadaniu jedziemy w głąb wyspy przez gęsty tropikalny las do Keahua Arboretum. Zostawiamy samochód na parkingu, przekraczamy wpław dość bystry i szeroki, ale płytki potok i przez godzinę spacerujemy po lesie a następnie jedziemy zobaczyć inną atrakcję Kauai - wodospady Wailua. Płynąca przez gęsty las rzeka, spada tu z hukiem z wysokości 27 m do okrągłego jeziorka u podnóża skalnego progu, a podświetlony promieniami słońca wodny pył tworzy piękne tęcze. Następnym naszym przystankiem jest plantacja kawy Kauai Coffee Co., usytuowana w pobliżu miejscowości o wdzięcznej nazwie Eleele. Dzięki poglądowym filmom, zwiedzający mogą zapoznać się z całym procesem uzyskiwania tej używki, począwszy od sadzenia i pielęgnacji drzewek, a skończywszy na konfekcjonowaniu gotowego produktu. Można tu kupić kawę oraz pamiątki, obejrzeć małe muzeum, w którym zgromadzono dawne maszyny i narzędzia używane do obróbki ziarna, przespacerować się wśród drzewek kawowca, a także dokonać bezpłatnej degustacji uprawianych na plantacji gatunków (nam np. bardzo smakowała kawa zaprawiona aromatem orzechów kokosowych i orzeszków makadamia). Z kawowej plantacji udajemy się na nieodległą Poipu Beach, jedną z najładniejszych i najbardziej nasłonecznionych plaż na Kauai. Plaża jest wspaniała, ale z uwagi na weekend jest strasznie zatłoczona. Postanawiamy wrócić tu następnego dnia i jedziemy do uroczego, pobliskiego miasteczka Koloa. Na zakończenie dnia chcemy jeszcze odwiedzić plantację trzciny cukrowej i wytwórnię rumu pod Lihue, ale po przybyciu na miejsce okazuje się, że odbywa się tam jakaś prywatna impreza i obiekt jest nieczynny dla zwiedzających. Ponieważ jest niedziela, zamierzamy pojechać na mszę do katolickiego kościoła p.w. św. Katarzyny w Kapaa, ale i tu nie mamy szczęścia - przyjeżdżamy już po zakończeniu nabożeństwa. Zostajemy jednak - jako goście parafii - obdarowani pamiątkowymi lei (naszyjnikami), wykonanymi z muszelek. Odbywamy wieczorny spacer po miasteczku, jemy kolację i wracamy do "Rosewood".

 

 

W ostatnim dniu pobytu na Kauai planujemy jedynie „dolce far niente”. Zgodnie z wczorajszym postanowieniem, jedziemy na plażę do Poipu. Po drodze zatrzymujemy się pod Koloa, aby zobaczyć najstarszy kościół katolicki na Kauai. Świątynia nosi imię św. Rafała i została wybudowana w 1841 roku. Otaczają ją barwnie ukwiecone krzewy i drzewka. Kwitną hibiskusy, plumerie, bougainville, orchidee, strelicje i inne gatunki, których nazw nawet nie znam. Okolica emanuje spokojem. W zasięgu wzroku nie ma żywego ducha. Oglądamy wnętrze kościółka i jedziemy do Poipu. Przed plażowaniem zamierzamy jeszcze zobaczyć tzw. Spouting Horn Blowhole. Jest to tunel w nadbrzeżnej, lawowej formacji, zakończony otworem, przez który wtłaczana przez oceaniczne fale woda wytryskuje niczym gejzer w górę, nawet na kilkanaście metrów. Zjawisko jest najbardziej efektowne w czasie przypływu i wysokiej fali, po południu zaś odpowiednie oświetlenie powoduje, że niemal każdej erupcji towarzyszy kolorowa tęcza. Dodatkową atrakcją tego miejsca jest także to, że w wodach morskich pływa zazwyczaj wiele żółwi (też mieliśmy okazje zobaczyć kilka). Przy pobliskim parkingu usytuowany jest mały bazarek z pamiątkami, na którym kupujemy parę gadżetów. W drodze na plażę zatrzymujemy się przy vanie, z którego sprzedawane są świeżutkie krewetki, smażone w oliwie z dodatkiem czosnku. Kupujemy porcję, którą zjadamy na plaży. Są przepyszne. Tak świeżych i tak dobrze przyrządzonych nie znajdzie się nawet w najlepszych restauracjach. Kilkakrotnie kąpiemy się w czystej, ciepłej i w miarę spokojnej (rafa chroni przed wysoką falą) wodzie, oglądamy ryby i inne stworzenia (w tym sporą fokę wylegującą się na skraju rafy), spacerujemy po pięknej, piaszczystej plaży i oddajemy się słodkiemu lenistwu. Na plaży spotykamy kanadyjskie małżeństwo, które poznaliśmy w Arnott’s Lodge w Hilo. Świat jest jednak mały. Późnym popołudniem wracamy do „Rosewood”.

 

 

I - jak zwykle - na zakończenie słownej relacji, zapraszam do obejrzenia zdjęć z Kauai...

-----

 

Pensionat "Rosewood" w pobliżu Kapaa, oddalony o ok. 7 km od wybrzeża - nasze locum w czasie pobytu na wyspie. Spokojna lokalizacja, mili właściciele, ładny ogród, otaczający willę...

Widoki z wycieczki do Kanionu Waimea, nazwanego przez Marka Twaina "Wielkim Kanionem Pacyfiku". Rzeczywiście, jest pewne podobieństwo i jest on równie piękny, choć znacznie mniejszy od tego w Arizonie.

Na Kalalau Valley Lookout - punkcie widokowym, z którego można obserwować dolinę Kalalau, położoną po północno-zachodniej stronie wyspy Kauai. Dolina, stanowiąca część stanowego parku Na Pali, otoczona jest przez urwiste klify, wznoszące się na wysokość ponad 610 m. Z punktu tego wychodzi wiele atrakcyjnych szlaków pieszych.

W miasteczku Waimea na południowym-zachodzie wyspy, leżącym przy plaży z czarnego wulkanicznego piasku.

W Hanapepe i jego okolicach, na południu wyspy.

Na wybrzeżu w pobliżu lotniska w Lihue.

Awionetka, którą leciałem nad wyspą i pamiątkowa fotka z jej pilotem.

Leżące na wschodnim wybrzeżu wyspy miasteczko Kapaa jest największą osadą na Kauai. Liczy niemal 11 tys. mieszkańców. W jego pobliżu znajduje się piękna Kealia Beach, widoczna na poniższych zdjęciach. Jest popularnym miejscem uprawiania surfingu, a zimą można z niej obserwować wieloryby. Z uwagi na wysokie fale i silne prądy jest jednak dość niebezpieczna dla pływaków. Wzdłuż plaży poprowadzona jest ładna ścieżka, zwana Ke Ala Hele Makalae.

Nad zatoką Hanalei koło Haena na północy wyspy.

Ładna, piaszczysta i niezatłoczona Tunnel's Beach koło Haena. W pobliżu tej plaży znajdują się też dwie, całkiem spore jaskinie.

Kee Beach koło Haena na północy wyspy jest ostatnią plażą przed urwistym, klifowym wybrzeżem Na Pali, do której można dojechać samochodem. Właśnie na tej plaży spotkaliśmy endemiczny gatunek foki - mniszkę hawajską.

 

Malownicze wodospady Wailua w pobliżu Lihue na wschodzie wyspy. Mają wysokość 80 stóp (ok. 27 m). Do ich podnóża prowadzi błotnista i śliska ścieżka. Co roku wielbiciele sportów ekstremalnych montują wzdłuż trasy liny, jednak służby państwowe likwidują je co jakiś czas, ponieważ jest to bardzo niebezpieczny teren. Co ciekawe, w przeszłości zwyczajem było udowadnianie męskości Hawajczyków poprzez rzucanie się w dół wodospadu. Choć grozi to śmiercią i jest nielegalne, do dziś znajdują się śmiałkowie, którzy powtarzają ten wyczyn.

Kawa, rosnąca na plantacji Kauai Coffee Company koło miasteczka Eleele na południu wyspy.

Kościół p.w. św. Rafała w Koloa, wzniesiony w latach 1841-1843, jest najstarszą katolicką świątynią na Kauai. Jego budowniczym był irlandzki ksiądz Arsenius Walsh (1804-1869) - jeden z pierwszych katolickich misjonarzy, nazywany Apostołem Hawajów. W pobliżu kościoła i plebanii rośnie wiele pięknych roślin i kwiatów.

W pobliżu Koloa znajduje się Poipu Beach, jedna z najładniejszych hawajskich plaż.

Świeżutkie krewetki smażone z czosnkiem. Rewelacja!!!

Spouting Horn Blowhole, w pobliżu Koloa, niczym gejzer wyrzuca wtłaczaną przez fale wodę morską na wysokość nawet kilkunastu metrów.

Rzeka Wailua koło Kapaa. Jest to trzecia pod względem długości i jedyna żeglowna rzeka na Hawajach. Ma długość 32 km i jest największą rzeką na Kauai.

Wodospady Opeakea koło Kapaa. Mają wysokość 151 stóp (ok. 46 m). Nazwa wodospadów oznacza w języku hawajskim "toczącą się krewetkę" i pochodzi z czasów, gdy w strumieniu tworzącym wodospady żyło wiele słodkowodnych krewetek z gatunku atyoida bisulcata, które wartki nurt strumienia niósł ze sobą i które spadały do ponóża wodospadów. Do wodospadów zablokowano dostęp dla pieszych, po tragicznym wypadku z 2006 roku, gdy dwie turystki poniosły śmierć, spadając ze ścieżki stanowiącej nieformalny szlak, nigdy nie usankcjonowany przez władze parku stanowego, na terenie którego znajdują się wodospady. Za naruszenie zakazu grozi kara do 1.000 USD i do 30 dni więzienia.

-----

Maui

 

 

Rano wylatujemy samolotem Mokulele Airlines z Lihue na Maui. Odprawiamy się i czekamy na boarding. Oczekiwanie umila pasażerom dwóch muzyków, grających na gitarze oraz gitarze hawajskiej i śpiewających hawajskie pieśni, a także towarzysząca im tancerka. W sali odlotów spotykamy Czechów, poznanych kilka dni temu na Kekaha Beach. Lecą tym samym samolotem co my, tyle że ich celem jest Big Island zaś my w Honolulu mamy przesiadkę na Maui. Jeszcze raz okazuje się, że świat jest jednak mały. W drodze z Honolulu do Kahului przelatujemy w pobliżu Molokai i Lanai. Obie wyspy są bardzo dobrze widoczne z pokładu samolotu. Lądujemy w Kahului, odbieramy samochód (znowu Chrysler Cruiser) i jedziemy na camping Olowalu, usytuowany na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy przy Honoapilani Hwy (Hwy 30), kilkanaście mil na południe od Lahainy. Po drodze przystajemy na parkingu, z którego roztacza się wspaniały widok na ocean i sąsiednie wyspy - Lanai, Kahoolawe i maleńką Molokini. Jak informują ustawione tablice, z punktu tego można często obserwować humbaki. Niestety, przypływają one na Hawaje na okres godowy w zimie, lato zaś spędzają na wodach w pobliżu Alaski, tak więc teraz ich nie ma. Jedziemy dalej i w końcu docieramy na Olowalu Camp. Miejsce jest ładne (kilkadziesiąt metrów od oceanu), ale infrastruktura campingu ogranicza się do stolików, przy których można spożyć posiłek, prymitywnej umywalni i pryszniców oraz WC typu "toi-toi". Nie ma nawet oświetlenia (o czym przekonamy się jednak dopiero później). Turystów jest jednak sporo, mimo że ten "luksus" kosztuje 10 USD od osoby. Decydujemy się i my. Rozbijamy namiot i jedziemy zwiedzić Iao Valley w pobliżu Wailuku. Dojeżdżamy do Wailuku, mijamy historyczny Ka’ahumanu Church z 1876 roku, nazwany tak na cześć królowej Ka’ahumanu I (1768-1832), zasłużonej dla chrystianizacji Hawajów. Wjeżdżamy do doliny Iao, której nazwa oznacza "najwyższą chmurę". Bardzo malownicza droga doprowadza nas do górskiego amfiteatru, nad którym dominuje Iao Needle, wulkaniczna iglica mierząca 365 m wysokości. Dolinę zamyka szczyt Pu’u Kukui (1.764 m n.p.m.) - jedno z najwilgotniejszych miejsc na archipelagu. Jest pochmurnie, a o postrzępione granie gór okalających Iao Valley ocierają się mgły. Podziwiamy otoczenie i bogatą florę doliny, spacerując po niewielkim parku nad strumieniem. Zjeżdżamy niżej i idziemy do Kepaniwai Heritage Gardens - parku poświęconego różnym grupom etnicznym, które osiedliły się na wyspie (Chińczykom, Japończykom, Koreańczykom, Portugalczykom, Portorykańczykom i innym). Są tu zbudowane orientalne pagody i pawilony, ogród w stylu japońskim, portugalskie domostwo i kapliczka, można nawet obejrzeć pomnik twórcy Republiki Chińskiej - doktora Sun Yat-Sena (1866-1925). Po spacerze w parku jedziemy do Kahului po aprowizację. Robimy zakupy w dużym centrum handlowym i po zmroku wracamy do Olowalu. W ciemnościach mijamy jednak camping (o jego lokalizacji informuje jedynie niewielka tabliczka, zupełnie niewidoczna nocą z ruchliwej szosy). Na szczęście dobrym punktem orientacyjnym jest położony kilkaset metrów dalej sklep i francuska restauracja "Chez Paul", zawracamy więc i po chwili trafiamy na camping. Okazuje się, że tonie on w egipskich ciemnościach, a nasze latarki zostały w namiocie. Trochę błądzimy po omacku, ale w końcu udaje nam się odnaleźć nasze locum. Zasypiamy, słuchając szumu fal rozbijających się o plażę.

Następnego dnia chcemy przejechać słynną Hana Road, 80-kilometrową trasę prowadzącą północnym wybrzeżem z Kahului do Hana. Droga przedziera się przez wilgotne lasy deszczowe i ma ponad 600 zakrętów oraz kilkadziesiąt mostów. Początkowo nic jednak nie zapowiada takich atrakcji. Do miejscowości Haiku jest to niczym nie wyróżniająca się szosa. W pobliżu miasteczka Paia tuż za Kahului przystajemy, by podziwiać wyczyny surferów ujeżdżających wysokie fale. Pada wprawdzie drobny deszcz, ale nie stanowi to dla nich żadnej przeszkody. Jedziemy dalej. Rozpogadza się, a przed Haiku zza chmur wychodzi słońce. Bardzo dobrze, bo właśnie tu zaczyna się właściwa Hana Road. Droga zagłębia się w zieloną, gęstniejącą dżunglę i staje się wąska. Mostki, na których mieści się tylko jeden pojazd i niezliczone następujące po sobie "ślepe" zakręty stają się chlebem powszednim. Czasami, w miejscach skąd roztacza się widok na okolicę pobocze jest nieco szersze i można się tam na chwilę zatrzymać. Po kilkunastu milach kusi nas "Rajski Ogród" ("Garden of Eden"). Nazwę tę nosi bardzo ładny ogród botaniczny. Za wstęp trzeba wprawdzie zapłacić po 10 USD od osoby, ale jest to dobra okazja, by zrobić sobie dłuższą przerwę w podróży i odpocząć w iście rajskiej scenerii. W ogrodzie jest pełno różnobarwnych kwiatów i egzotycznych roślin, a z wielu punktów ogrodu roztaczają się widoki na okoliczne dolinki, ocean oraz pobliskie wodospady Puohokamoa Falls. Przy wodospadach tych zatrzymujemy się po zwiedzeniu "Garden of Eden". Nie są one wysokie, a głębokie jeziorko u ich stóp umożliwia zażywanie kąpieli, z czego niektórzy chętnie korzystają. My robimy sobie jedynie fotki i jedziemy dalej. Przystajemy na dużym parkingu Kaumahina. Krótka ścieżka w górę wyprowadza nas do miejsca, skąd można obserwować półwysep Ke’anae. Ruszamy dalej. Mijamy zatokę Honomanu. Po paru kilometrach spotyka nas przykra niespodzianka. Z uwagi na prowadzone prace, droga jest zamknięta. Przerwa w ruchu trwa około godziny. Czekamy w długim korku, wreszcie ruszamy dalej. Niestety, identyczna sytuacja ma miejsce parę mil dalej. W końcu mijamy przepiękną zatokę Wailua, a po dalszej godzinie docieramy do Hana. Ponieważ nieco zgłodnieliśmy (na Hana Road nie było żadnych punktów gastronomicznych) jemy małe co nieco, a potem jedziemy na lody na czarną plażę nad Hana Bay (nad zatoką jest również plaża z piaskiem o różowym odcieniu - niestety, o tym dowiedzieliśmy się już post factum). Pora podjąć decyzję, co dalej. Mówiąc szczerze, nie chce nam się wracać tą samą drogą. Decydujemy się więc okrążyć wyspę jadąc Hwy 31 a potem Hwy 37. Wyjeżdżając z Hana zatrzymujemy się i zwiedzamy katolicki kościół p.w. NMP. Dalsza droga jest prawie tak samo kręta jak Hana Road, tyle tylko, że jest znacznie mniej roślinności, dzięki czemu są lepsze widoki na wybrzeże. Dojeżdżamy do Oheo Gulch, wąwozu stanowiącego część Parku Narodowego Haleakala (bilet kosztuje 10 USD od samochodu i jest ważny również na wjazd na szczyt wulkanu, z drugiej strony parku, dokąd zamierzamy się wybrać kolejnego dnia). Idziemy na dno wąwozu, który na górze zamknięty jest wodospadami Wailua Falls, na dole zaś - skalistym brzegiem, o który z furią rozbija się wzburzone morze. Ta część wąwozu nosi nazwę "Seven Sacred Pools" i jest sekwencją kilku mniejszych wodospadów i utworzonych między nimi jeziorek (w rzeczywistości jest ich znacznie więcej niż 7, bo ponad 20). W ogóle, całe miejsce jest bardzo fotogeniczne. W ruch idzie więc zarówno kamera jak i aparat. Ruszamy dalej. Kilka kilometrów za Ohe’o Gulch okolica staje się bardziej dzika. Droga jest wąska i wiedzie skrajem przepaścistego wybrzeża, a w dodatku kończy się asfalt. Dopiero kilka kilometrów za miejscowością Kaupo, w której ma się wrażenie że właśnie tu "diabeł mówi dobranoc", droga jest znów utwardzona. Prawdę mówiąc, żadna z wypożyczalni nie zezwala na jazdę tym gruntowym odcinkiem, ale zakaz ten nie jest zbyt rygorystycznie przestrzegany przez kierowców, o czym świadczy niemała liczba wynajętych samochodów, spotykanych na tej trasie. Gdy pojawia się znowu asfalt, droga zaczyna trawersować stoki wulkanu Haleakala, a upstrzone skałami trawiaste zbocza i pastwiska sprawiają, że pejzaż zaczyna przypominać Irlandię lub Szkocję. Za miejscowością Ulupalakua teren staje się bardziej zaludniony i zagospodarowany. W tej okolicy mieści się Tedeschi Winery - jedyna komercyjna winnica na Hawajach, której niestety, nie udało się nam zwiedzić (wizyty są możliwe tylko do godziny 17.00). Oprócz wina gronowego, produkowane są tu też wina z różnych egzotycznych owoców (później w Honolulu kupiliśmy wino ananasowe z Tedeschi Winery - jest rzeczywiście fajne, ma wyraźny smak ananasów, ale jest wytrawne). Mijamy Pukalani i o zmroku docieramy do Kahului. Krótki postój na zakupy i wracamy do Olowalo. Historia się powtarza, znowu mijamy wjazd na camping i zawracamy przy sklepie i restauracji, będących dla nas niczym latarnia morska. Kolacja, zimne piwko i spać. Jutro czeka nas wjazd na szczyt Haleakali.

 

 

Po śniadaniu wyjeżdżamy do Parku Narodowego Haleakala. Przez Kahului dojeżdżamy do Haleakala Hwy. Droga wznosi się łagodnie a za miejscowością Kula skręca w lewo i zaczyna piąć się zakosami zboczem Haleakali. Mijamy zielone łąki, na których pasą się krowy, od czasu do czasu wyprzedzamy ambitnych rowerzystów podążających w kierunku szczytu. W miarę wzrostu wysokości odsłania się widok na obniżenie pomiędzy Haleakalą i Górami Zachodniej Maui (West Maui Mountains) i zatoki: Maalaea Bay - na południu i Kahului Bay - na północy. Osiągamy poziom chmur, zaznaczających swą obecność strzępami mgły otulającej zbocze i po chwili docieramy do tablicy z napisem "Haleakala National Park" i rysunkiem półboga Maui łowiącego słońce (według starej hawajskiej legendy Maui spowolnił wędrówkę słońca po nieboskłonie i dał tym samym ludziom dłuższą dobę: sama nazwa "Haleakala" oznacza w języku hawajskim "Dom Słońca"). Robimy obowiązkowe zdjęcie, a po chwili wjeżdżamy na teren Parku Narodowego. Krótka wizyta w położonym na wysokości 2.134 m n.p.m. Visitor center i kontynuujemy wspinaczkę serpentynami w kierunku szczytu. Widoki są niesamowite. Na błękitnym niebie świeci oślepiające słońce, w dole pod nami kłębi się warstwa śnieżnobiałych obłoków, spod której gdzieniegdzie wyłaniają się leżące niżej zielone łąki lub na horyzoncie - błękitny ocean. Po kilku minutach jazdy docieramy do parkingu przy Leleiwi Overlook. Kilkusetmetrowa ścieżka prowadzi stąd do położonego na wysokości 2.694 m n.p.m. punktu, z którego otwiera się pierwszy widok na krater Haleakali. Krater jest olbrzymi. Ma około 8 km długości, kilka km szerokości i kilkaset m głębokości i - jak podaje przewodnik - zmieściłby się w nim ponoć cały Manhattan. We wnętrzu można dostrzec kilka małych stożków wulkanicznych. Dominują odcienie brązu, czerwieni i szarości - całość sprawia wrażenie pejzażu jakby z innej planety. Wnętrze kaldery przecina kilka pieszych szlaków turystycznych. Co ciekawe, Haleakala nie jest wulkanem uznawanym za wygasły. Ostatnia erupcja miała bowiem miejsce w 1790 roku i - według uczonych - wulkan wciąż jest aktywny. Wracamy na parking i ruszamy na szczyt. Na wysokości 2.969 m n.p.m. usytuowane jest drugie Visitor center i duży parking. Jedziemy kilkaset metrów dalej i zatrzymujemy się pod samym szczytem. Ziemia jest brunatno-czerwona, wieje zimny, przenikliwy wiatr. Ale za to, co za widoki! Pod nami białe połacie chmur, zalegające nad dużą częścią widnokręgu, gdzieniegdzie widoczna jest zieleń lasów i łąk oraz błękitna tafla oceanu. Na horyzoncie wznosi się szczyt Mauna Kea na sąsiedniej Big Island. Podobnie jak na Mauna Kea, również na wierzchołku Haleakali zainstalowane są teleskopy oraz inne urządzenia, wykorzystywane przez naukowców i wojsko. Przy samochodowym parkingu nieco poniżej szczytu rosną piękne okazy chronionej, endemicznej rośliny ahinahina, zwanej także srebrnym sztyletem (silver sword). Przedstawicieli tego gatunku spotykaliśmy także w innych miejscach na Haleakali, z tym że okazy nie były tak dorodne. W drodze powrotnej ze szczytu zatrzymujemy się jeszcze na parkingu przy Visitor center i odbywamy krótką pieszą wycieczkę na krawędź krateru. Zjeżdżając w dół po zboczu wulkanu, już poniżej poziomu chmur, mamy okazję zobaczyć, występującą jedynie na Hawajach gęś nene. Niestety, zanim udało mi się wydobyć aparat ptak zniknął za jakimś wyłomem skalnym. Zjeżdżamy w końcu z Haleakali, jemy późny obiad w Kahului i kierujemy się do Lahainy. Za czasów króla Kamehamehy III (1814-1854) pełniła ona funkcję stolicy Hawajów. Miasto było też największą na wyspach bazą wielorybników. Dziś jest ono w całości uznane za zabytek (National Historic Landmark). Zwarta zabudowa centrum i pieczołowicie odrestaurowane XIX-wieczne budynki nadają mu oryginalny, niezapomniany klimat. W drewnianych domach na głównej ulicy Lahainy - biegnącej wzdłuż morza Front Street - mieszczą się sklepy, galerie sztuki, kawiarnie i restauracje. Jest nawet akcent polski. W jednej z galerii natrafiamy na wystawę prac Romana Czerwińskiego polskiego artysty-malarza, który w połowie lat 80. XX wieku osiedlił się na Maui. Nieco dalej oglądamy tzw. Baldwin House - dom protestanckiego misjonarza Dwighta Baldwina (1798-1886), pochodzący z lat 30. XIX wieku, a po przeciwnej stronie ulicy - wspaniały, rozłożysty figowiec wschodnioindyjski, zasadzony w 1873 roku i będący ponoć największym drzewem tego gatunku, rosnącym na archipelagu. Z nadmorskiego bulwaru podziwiamy wspaniały zachód słońca, a ponieważ szybko robi się ciemno, rezygnujemy z dalszego zwiedzania, ograniczając się do spaceru po Front Street i okolicznych sklepach. Potem wracamy na nasz camping.

 

 

Ostatni dzień pobytu na Maui chcemy w dużej mierze poświęcić na relaks. Po śniadaniu jedziemy do Kanaapali na plażę przy Black Rock, gdzie ponoć często goszczą delfiny. Niestety, jest sporo ludzi, których obecność chyba wypłoszyła te sympatyczne ssaki. W każdym razie nam nie udaje się dostrzec ani jednego. Spacerujemy trochę po ładnej, piaszczystej plaży, przy której ulokowały się luksusowe hotele a potem decydujemy się na wypad na południe Maui. Po drodze do Kihei zatrzymujemy się i podziwiamy wyczyny surferów na Ukumehame Beach. W Kihei oglądamy rynek z wyrobami miejscowych rzemieślników, chodzimy po sklepach i jemy obiad. Potem przez Wailea i Makena jedziemy nad położoną na końcu Hwy 31 zatokę La Perouse’a (hawajska nazwa: Keaneoio). Stoi tu obelisk, upamiętniający lądowanie w tym miejscu w 1786 roku francuskiego żeglarza Dzisiejszy, ostatni dzień pobytu na Maui chcemy w dużej mierze poświęcić na relaks. Po śniadaniu jedziemy do Kanaapali na plażę przy Black Rock, gdzie ponoć często goszczą delfiny. Niestety, jest sporo ludzi, których obecność chyba wypłoszyła te sympatyczne ssaki. W każdym razie nam nie udaje się dostrzec ani jednego. Spacerujemy trochę po ładnej, piaszczystej plaży, przy której ulokowały się luksusowe hotele a potem decydujemy się na wypad na południe Maui. Po drodze do Kihei zatrzymujemy się i podziwiamy wyczyny surferów na Ukumehame Beach. W Kihei oglądamy rynek z wyrobami miejscowych rzemieślników, chodzimy po sklepach i jemy obiad. Potem przez Wailea i Makena jedziemy nad położoną na końcu Hwy 31 zatokę La Perouse’a (hawajska nazwa: Keaneoio). Stoi tu obelisk, upamiętniający lądowanie w tym miejscu w 1786 roku francuskiego żeglarza Jeana-Françoisa de Galaup, księcia La Perouse (1741-1799), a w samej zatoce też często goszczą delfiny (niestety, nie widzieliśmy ich - ponoć bywają tam wczesnym rankiem). W powrotnej drodze zatrzymujemy się na piaszczystej Big Beach nad zatoką Makena i na plaży w Kamaole Beach Park w Kihei, gdzie kąpiemy się w cieplutkim morzu i oddajemy się słodkiemu nieróbstwu. Wieczorem robimy żywnościowe zakupy w Kahului i wracamy na nasz ostatni nocleg do Olowalo Camp.

 

 

Z Maui mam znacznie mniej zdjęć, niż z pozostałych wysp. Może dlatego, że na Maui częściej posługiwałem się wideokamerą. Trochę zdjęć przedstawiam jednak poniżej...

-----

Na punkcie widokowym w pobliżu Olowalo Camp na drodze z Kahului do Lahainy - z tyłu widoczna jest wyspa Kahoolawe. Zimą można stad ponoć obserwować humbaki.

W dolinie Iao (Iao Valley) koło Kahului. Dolina była niegdyś miejscem pochówków królów wyspy i hawajskich wodzów. Ostatni udokumentowany pochówek miał tu miejsce w roku 1736. W roku 1790 w dolinie Iao doszło do zaciętej bitwy między klanami. W bitwie poległo tak wielu wojowników, że ich ciała zatkały koryto potoku Iao, stąd jego  druga nazwa Kepaniwai, czyli "Zagrodzona Woda". Dziś oprócz podziwiania przepięknych widoków, można tu odwiedzić także ogród, w którym zgrupowano budowle i zasadzono rośliny charakterystyczne dla krajów narodów zamieszkujących obecnie archipelag. Mark Twain nazwał dolinę Iao "Yosemite Pacyfiku". Z pewnością ujęła go fascynująca sceneria rozległej doliny, otoczonej wysokimi stromymi górami. W dolinie Iao często pada deszcz, jednak piękno parku jest widoczne nawet przy pochmurnej pogodzie. Warto zatrzymać się u stóp słynnej Iao Needle - iglicy skalnej, którą tworzy rdzeń bazaltowy o wysokości 365 metrów. Pozostał on po wymyciu przez wodę słabszych warstw wokół niego. W rzeczywistości, góry w zachodniej części Maui to pozostałości erozji, która miała tu miejsce na przestrzeni milionów lat. Po obu stronach wyspy znajdują się dwa wulkany tarczowe o płaskich szczytach i łagodnych zboczach. Ten znajdujący się w zachodniej części wyspy, Mauna Kahalawai, jest bardzo silnie zerodowany, co ukazuje jego wiek, jest o milion lat starszy, niż położony na wschodzie wyspy wulkan Haleakala.

W dolinie Iao usytuowany jest także park, w którym zgromadzono eksponaty oraz wzniesiono budowle charakterystyczne dla wszystkich nacji osiadłych na Hawajach. W parku, noszącym nazwę Kepaniwai Heritage Gardens można znaleźć sektor chiński, japoński, filipiński, angielski, portugalski, portorykański, koreański, a także hawajski. Na zdjęciu widoczny jest pawilon chiński i stojący przed nim pomnik doktora Sun Yat-Sena.

"Garden of Eden" to ogród botaniczny na drodze do Hana (Hana Road). Faktycznie, można poczuć się jak w raju.

Jeden z dziesiątków mostów na drodze do Hana (Hana Road). Droga wiedzie przez bardzo gęsty las i jedynie w nielicznych miejscach można zobaczyć z niej wybrzeże wyspy.

Wąwóz Oheo Gulch w Parku Narodowym Haleakala. Kaskada wodospadów tworzących małe jeziorka, tzw. "Seven Sacred Pools". W rzeczywistości jest ich znacznie więcej niż 7, bo ponad 20.

Wjazd do Parku Narodowego Haleakala w drodze na szczyt wulkanu.

Endemiczna roślina ahinahina, zwana także "srebrnym sztyletem" (silver sword) w Parku Narodowym Haleakala.

Widok krateru wulkanu Haleakala.

Na szczycie wulkanu Haleakala (3.055 m n.p.m.). Wieje zimny, porywisty wiatr, jesteśmy powyżej chmur, a w oddali widoczny jest szczyt Mauna Kea (4.205 m n.p.m.), położony już na sąsiedniej wyspie Hawaii (Big Island).

Plaża Kamaole w Kihei.

Wieczór nad morzem w Lahainie.

Maui była ostatnią wyspą Hawajów, którą odwiedziliśmy. Następnego dnia polecielismy do Honolulu, gdzie spędziliśmy noc i niemal cały następny dzień, a wieczorem rozpoczęliśmy długą podróż powrotną do Polski przez Portland, Minneapolis i Amsterdam.

-----

Dziękuję za uwagę.

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 9 godzin 10 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Wok, ale super trip !! Good Good Hawaje , toż to marzenie prawie każdego Polaka

Fajnie,że je nam pokażesz i to 4 wyspy 

Zabieram się za czytanie 

No trip no life

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 9 godzin 10 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Doczytałam i dooglądałm.

Powiem cie ,że bardzo, bardzo  mi sie podoba Yahoo  Jak obejrzałam Big Island to sobie pomyślałam ,że to chyba najpiękniejsza wyspa .. Potem jednak pokazałeś kolejną z pięknymi krajobrazami i ciężki wybór he he . Wspaniałe widoczki !! wodospady, wąwozy, wulkany- wszystko to co lubie..

Faktycznie szkoda,że nie masz fotek z lotu, pewnie pejzaże były wspaniałe..

No trip no life

mabro
Obrazek użytkownika mabro
Offline
Ostatnio: 2 godziny 45 minut temu
Rejestracja: 26 wrz 2013

Wspaniałe miejsca pokazujesz Good Zachwycająca jest ta różnorodność - plaże, wulkany, klify, piękna przyroda... Też by mi się tam podobało Yes 3

achernar51swiat
Obrazek użytkownika achernar51swiat
Offline
Ostatnio: 6 godzin 18 minut temu
Rejestracja: 01 cze 2020

Nel, Big Island jest chyba najbardziej różnorodna - w końcu jest do dość spora wyspa, mniej więcej 200 x 200 km. Ale każda wyspa jest urokliwa. Ja bardzo miło wspominam Kauai...

Pozdrawiam. Biggrin

Mabro, jestem pewien, że by Ci się podobało. Nie ma innej opcji. I pobyt nie jest aż tak drogi. Naprawdę, najdroższym elementem podróży jest przelot. Benzyna jest dużo tańsza niż w Polsce. Ceny hoteli/pensionatów - podobne. Przystępne też są ceny przelotów pomiędzy wyspami (od 40 do 80 USD) i wynajmu samochodów (mniej więcej o 15% taniej niż w Europie). Tak było przynajmniej 10 lat temu, teraz może ceny wzrosły, ale wzrosły też i ceny europejskie. Najdroższa jest podróż i pobyt na Hawajach w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku, ale to zrozumiałe. Pozdrawiam.:)

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 9 godzin 10 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Dokończyłam czytanie twoich wspomnień ...

Ostatnia wyspa czyli Maui tez mi sie podoba,przepiekne krajobrazy Good Wszystkie pokazane przez ciebie wyspy sa mega interesujące. 

Srebrny sztylet" zupełnie mi nieznana roślinka a bardzo ciekawa wyglądem.

Powiedz, czy teraz z perspektywy czasu, inaczej bys zaplanował ten wyjazd ? 

Podróz powrotna z 3 przesiadkami chyba męcząca była ? ile czasu trwała ?

No trip no life

achernar51swiat
Obrazek użytkownika achernar51swiat
Offline
Ostatnio: 6 godzin 18 minut temu
Rejestracja: 01 cze 2020

Nel, gdybym jeszcze raz planował podróż, postarałbym się znaleźć dodatkowe 2-3 dni na Big Island. A podróż jest zawsze męcząca - głównie z racji odległości, przesiadki same w sobie nie były aż tak uciążliwe, oczekiwanie nie trwało zbyt długo (z wyjątkiem przesiadki w Portland w drodze na Hawaje), można było trochę rozprostować kości po kilku lub kilkunastu godzinach w samolocie. Ale jakby nie liczyć, podróż trwała ok. 18 godzin (sam lot) + 4-7 godzin (przesiadki), a więc łącznie prawie dobę, lub ponad dobę. Ale da się przeżyć. Pozdrawiam. Biggrin

Asia-A
Obrazek użytkownika Asia-A
Offline
Ostatnio: 14 godzin 15 minut temu
Rejestracja: 01 wrz 2015

 achernar51swiat  Twoje relację są bardzo ciekawe i pokazują mało znane miejsca. Świetnie wszystko opisujesz (podziwiam pamięć!) i ilustrujesz zdjęciami. Mógłbyś przewodniki pisać.

Ja pewnie nigdy tam nie dotrę, dlatego też z wielką uwagą śledziłam Twoją relację.

Bye Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach! Yes 3

achernar51swiat
Obrazek użytkownika achernar51swiat
Offline
Ostatnio: 6 godzin 18 minut temu
Rejestracja: 01 cze 2020

Asiu, nie mów nigdy "nigdy", bo życie przynosi wiele niespodzianek. Myślę, że Hawaje są jak najbardziej w zasięgu polskiego turysty. Jest taniej niż w Europie - jedynym większym wydatkiem są koszty podróży na wyspy. A co do pamięci - to niezupełnie tak. Oczywiście, pamiętam chronologię i nazwy odwiedzanych miejsc, ale jeśli chodzi o bardziej szczegółowe informacje, to korzystam z przewodników, z otrzymanych folderów, a także z innych źródeł (książek, internetu itd.). Pozdrawiam. Biggrin

Wyszukaj w trip4cheap