Zaraz się posikam z wrażenia Marabut - ale mi niespodziankę zobiłeś tą mini relacją, a polowanie lwów ale Wam się trafiło! Zazdroszcże...kurcze, jak strasznie Wam zazdroszczę!
Marabut, ja też mam wielką przyjemność z Twoich obrazków z safari z Tanzanii... super, że piszesz Tutaj, wśród nas jest tyle Afryko-maniaków... więc pisz, pisz i wstawiaj fotki
Czekam niecierpliwie na cd. a o Selous nie słyszałam... nie widziałam, tym bardziej nie mogę sie doczekać... Dla mnie Ngoro Ngoro + Serengeti to mega marzenie, a może jeszcze dojdzie do tego kolejne miejsce??
Witam wszystkich.Na początku klika wyjaśnień.To safari, które znalazło się w/w relacji trwało 6-dni, dlatego do jego organizacj wynajeliśmy biuro z Polski ( nauczeni
doświadczeniami z przed dwóch lat - więcej o tym w tej relacji z 2012r.)Chcieliśmy wszystko sprawdzić już w Polsce, żeby nie było przykrych niespodzianek, głownie
chodziło o campy i ich usytuowanie, tak czy tak w dwóch przypadkach zmieniłem na inne niż proponowane i nie żałuję.My zajeliśmy się tylko siatką połączeń lotniczych i
zakupem tychże biletów.Co do firmy, która prowadziła samo safari to zdaliśmy się na doświadczenie tego samego biura, gdyż goście korzystający z ich usług 95% byli
zadowoleni - My także.
Jeśli chodzi o Park Narodowy Selous - to jest to największy park w Tanzani (54 600 km2), leży na południowym-wschodzie Tanzani.My lecieliśmy na trzydniowe safari
niewielkim samolotem (max- 8-10 osób) z Zanzibaru z międzylądowaniem w Dar es Salaam.W sumie po 4,5 godzinie byliśmy na miejscu.Nie muszę chyba opowiadać
jakie to przeżycie lądować takim samolocikiem w środku sawanny na trawiastym "lotnisku" - za dużo powiedziane! Obsługa sprawnie wyjeła bagaże ( max to chyba
15 kg na osobę), na trzy dni i tak za dużo. Cesna po zatankowaniu paliwa i przyjęciu na pokład gości odlatujących po chwili wzbiła się w powietrze.
Zostaliśmy "sami" w samym sercu Afryki. Pochwili bagaże załadowali na jeppa i wraz z dwójką starszych holendrów wyruszyliśmy na nasze pierwsze safari.Po pólgodzinnej
podróży docieramy do bram parku:
A tam taki widok...
Jak widać na zdjęciach samochody, nie należały do bardzo bezpiecznych (brak drzwi), ale za to były
bardzo wygodne i widokowo - super. Po paru chwilach nieśmiało pokazały sie pierwsze zwierzęta:
"Sympatyczny ptaszek"
Gazela
I zupełnie inny krajobraz jak w parkach położonych na zachodzie (bardzo dużo jezior, terenów
zalewowych i bagien) no i trochę inna roślinnoś.Jakieś takie palmowate na sawannie?
I jeszcze...
Następnie podjeżdżamy pod spore drzewo a tam taki oto widok i panika w oczach małżonki
(o holendrach nie wspomnę) , ale dwójka naszych kierowców uspokoiło całe towarzystwo tłu-
macząc, że to bezpieczne bo są po kolacji...
Może i trochę były senne, ale niecałe 2 m od takiego kotka w jeppie bez drzwi - można się spocić!
I jeszcze te spojrzenia - jak na schabowego w piątek...
Następnie nieco sympatyczniejsza pani...
Znalazł się jeden "żółtodziub"
Z kolei na tego osobnika nasza dwójka, już nieco rozluźnionych kierowców, wiechała by niemal
centralnie, gdyż zaczeli się rozglądać za ptaszkami, a tu prawie pod kołami on.Było hard.
Nawet impale zdziwione co te "głąby" robią?
Po kilku godzinnym safari, udajemy się w stonę campu a tu na naszej drodze rzeka Rufiji i przeprawa
na drugi brzeg.Na brzegu na łódkę oczekuje także ludność tubylcza, nie skora do fotografi...
Nagle na środku rzeki pojawia się łódka z dwójką turystów i ulga bo już myśleliśmy, że przeprawa
będzie odbywać się na czółnach, którymi przypłyneli tubylcy.
Na dziś tyle.Jutro relacja z safari na rzece i kilka fajnych fotek.
.To safari, które znalazło się w/w relacji trwało 6-dni, dlatego do jego organizacj wynajeliśmy biuro z Polski ( nauczeni
doświadczeniami z przed dwóch lat - więcej o tym w tej relacji z 2012r.)Chcieliśmy wszystko sprawdzić już w Polsce, żeby nie było przykrych niespodzianek, głownie
chodziło o campy i ich usytuowanie, tak czy tak w dwóch przypadkach zmieniłem na inne niż proponowane i nie żałuję.My zajeliśmy się tylko siatką połączeń lotniczych i
zakupem tychże biletów.Co do firmy, która prowadziła samo safari to zdaliśmy się na doświadczenie tego samego biura, gdyż goście korzystający z ich usług 95% byli
zadowoleni - My także.
Marabut czy mógłbyś podać namiary na biuro, z którego korzystałeś? I jak to wyszło cenowo, oczywiście o ile to nie jest tajemnicą. I z niecierpliwością czekam na cdn
Ok.Ciąg dalszy safari w Tanzani - chociaż jestem trochę załamany po poranej lekturze relacji Fotografa z Malediwów - bo po zakończeniu tej opowieści miałem chęć umieścić
foto-relację z Malediwów - ale teraz zastanawiam się czy to ma jakiś sens.Gość po prostu wymiata.
Po przeprawie przez rzekę Rufiji ( która jak się dowiedziałem później jest największą rzeką Tanzani ) docieramy do obozu Selous Wilderness Camp.Louge tą wybraliśmy na
Zanzibarze po sprawdzeniu opini na Tripadrisor ,miała dobre opinie i polecał nam ją operator w biurze turystycznym w naszym hotelu.Wybraliśmy opcje soft + , czyli napoje
bezalkocholowe w cenie (niewielka dopłata, a pić się chce).Sam camp, coć niewątpliwie malowniczo położony nie prezentował się jakoś szczególnie.
Po powitaniu i koktajlu owocowym, zaprowadzono nas do namiotów, które prezentowały się tak..
a na zewnątrz tak...
Do tego prysznic na świeżym powietrzu, w sumie niby nie tak żle. Horror zaczał się po zmroku, a
ponieważ nasz namiot był najdalej odalony od recepcji, już samo tam dotarcie przez gęswinę drzew
i krzaków było wyzwaniem.Na szczęście zostawili nam latarki.Po kolacji ( jedzenie akurat - super),
wracamy do namiociku, małżonka próbuje opóścić moskitierę przy oknie, bo na zewnątrz pełno peł-
zającego i latającego robactwa w rozmiarze XXL.Nagle za zrulowanej moskitiery wypada pająk
wilkości pomarańczy - oczywiście panika, teksty w stylu :"kochanie ja tu nie zostanę".Trudno trzeba
było zadzwonić do recepcji.Po chwili zjawił się ktoś z obsługi, popsikał wszystko do okoła jakimś
sprayam i tyle.Nie muszę mówić, ze małżonka taj nocy nie zmrużyła oka.Najlepsze jest to, że po
22 wyłączają prąd w całym obozie i zosaje tylko latarka, nawet wentylator nie chodzi co z kolei
bardzo mnie wkurzyło bo nie lubię spać w parnocie.
W nocy jakiś odgłosy tuż przy naszym namiocie, słowem noc jak z filmów grozy.Rano poranna
toaleta, a przy naszym prysznicu wydeptana w błocie - ścieżka z nietypowymi śladami, więc zagaduję
do gościa sprzątającego wokół namiotów - co to? A on ze stoickim spokojem odpowiada, że to
w nocy hipopotamy wyszły z rzeki na żer.Rewelacja, biorąc pod uwagę to, że to nie lwy czy krokodyle,
tylko właśnie hipopotany, rok - rocznie, zabijają najwięcej ludzi w Afryce.
Ok - ochłoneliśmy i po śniadaniu pierwsze safari na rzece, a po drodze takie widoki...
Nagle na drugim brzegu rzeki widzimy tubylca zażywającego kąpieli...
Salto i do wody...
Chyba chciał powiększyć statysykę o której wspominałem wcześniej, gdyż na horyzoncie pojawiły
się one...
Następinie udaliśmy się na brzeg, gdzie czekał na nas nasz środek transportu...
I do parku na safari...
Rodzinna fotka...
Kolejne kotki...
Typowy afrykański pejzaż...
I nieco minej typowy...
I znowu znajomi znad rzeki...
Trochę scen drastycznych...
Następnie dość rzadkie Kudu Wielkie...
Jedzimy dalej, aż tu nagle - pana w kole - na szczęście nasz kierowca był na to przygotowany,
szybka akcja, lewarek i koło wymienione, lecz gdy się tak krzątał wypatrzył w zaroślach coś takiego...
Okazało się, że to szkielet słonia i takie imponujące kości...
Ok. Wracamy do obozu bo pod wieczór jeszcze jedna atrakcja czyli safari na łódce wzdłuż rzeki.
A tam takie widoki...
I poleciał...
Pojawiły się też małpy...
Kolejna fotka rodzinna...
Niektórzy udali się na spacerek...
Powoli słońce zaczynało swój wieczorny spektakl...
Nagle nasz - niby doświadczony - "kapitan" podpłynoł bliżej tego osobnika, a ten nie zadowolony
z tego faktu (hipopotany to zwierzęta stadne, które bronią swego terytorium i mini haramów),
zaczął szarże na naszą łódkę - na dodatek zgasnał nam silnik - sekundy grozy i w ostatniej
chwili odpalamy i w długą!!!
Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby ten kolos przewrócił naszą łupinę...
A słoneczko swoje...
I swoje...
Takiego zachodu jak wtedy dawno nie pamiętam...
Niektórym najwyrażniej zachciało się spać...
Ostatnie ujęcia i wracamy do obozu...
I po spektaklu...
Nazajutrz po śniadaniu, z głową pełną wrażeń, wracamy na lotnisko by wrócić na Zanzibar, a za
oknami takie pożegnalne widoczki...
Mimo wszystko fajnie było by tu wrócić - na "naszą rzekę pełną przygód"
Zaraz się posikam z wrażenia Marabut - ale mi niespodziankę zobiłeś tą mini relacją, a polowanie lwów ale Wam się trafiło! Zazdroszcże...kurcze, jak strasznie Wam zazdroszczę!
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
co za widoki
Marabut, ja też mam wielką przyjemność z Twoich obrazków z safari z Tanzanii... super, że piszesz Tutaj, wśród nas jest tyle Afryko-maniaków... więc pisz, pisz i wstawiaj fotki
Czekam niecierpliwie na cd. a o Selous nie słyszałam... nie widziałam, tym bardziej nie mogę sie doczekać... Dla mnie Ngoro Ngoro + Serengeti to mega marzenie, a może jeszcze dojdzie do tego kolejne miejsce??
Sorry, ale Afryka trochę musi poczekać aż dokończę relację z rejsu po Karaibach.
Troszkę cierpliwości.
Pozdrawiam.
Marabut21
Marabut, super zajawka. Musisz tu koniecznie na ten wątek wrócić i opisac ciąg dalszy.
Czy safari w Tanzani organizowałeś sobie sam?
Widze , że firma to Kibo. Godni polecenia?
Bea
Witam wszystkich.Na początku klika wyjaśnień.To safari, które znalazło się w/w relacji trwało 6-dni, dlatego do jego organizacj wynajeliśmy biuro z Polski ( nauczeni
doświadczeniami z przed dwóch lat - więcej o tym w tej relacji z 2012r.)Chcieliśmy wszystko sprawdzić już w Polsce, żeby nie było przykrych niespodzianek, głownie
chodziło o campy i ich usytuowanie, tak czy tak w dwóch przypadkach zmieniłem na inne niż proponowane i nie żałuję.My zajeliśmy się tylko siatką połączeń lotniczych i
zakupem tychże biletów.Co do firmy, która prowadziła samo safari to zdaliśmy się na doświadczenie tego samego biura, gdyż goście korzystający z ich usług 95% byli
zadowoleni - My także.
Jeśli chodzi o Park Narodowy Selous - to jest to największy park w Tanzani (54 600 km2), leży na południowym-wschodzie Tanzani.My lecieliśmy na trzydniowe safari
niewielkim samolotem (max- 8-10 osób) z Zanzibaru z międzylądowaniem w Dar es Salaam.W sumie po 4,5 godzinie byliśmy na miejscu.Nie muszę chyba opowiadać
jakie to przeżycie lądować takim samolocikiem w środku sawanny na trawiastym "lotnisku" - za dużo powiedziane! Obsługa sprawnie wyjeła bagaże ( max to chyba
15 kg na osobę), na trzy dni i tak za dużo. Cesna po zatankowaniu paliwa i przyjęciu na pokład gości odlatujących po chwili wzbiła się w powietrze.
Zostaliśmy "sami" w samym sercu Afryki. Pochwili bagaże załadowali na jeppa i wraz z dwójką starszych holendrów wyruszyliśmy na nasze pierwsze safari.Po pólgodzinnej
podróży docieramy do bram parku:
A tam taki widok...
Jak widać na zdjęciach samochody, nie należały do bardzo bezpiecznych (brak drzwi), ale za to były
bardzo wygodne i widokowo - super. Po paru chwilach nieśmiało pokazały sie pierwsze zwierzęta:
"Sympatyczny ptaszek"
Gazela
I zupełnie inny krajobraz jak w parkach położonych na zachodzie (bardzo dużo jezior, terenów
zalewowych i bagien) no i trochę inna roślinnoś.Jakieś takie palmowate na sawannie?
I jeszcze...
Następnie podjeżdżamy pod spore drzewo a tam taki oto widok i panika w oczach małżonki
(o holendrach nie wspomnę) , ale dwójka naszych kierowców uspokoiło całe towarzystwo tłu-
macząc, że to bezpieczne bo są po kolacji...
Może i trochę były senne, ale niecałe 2 m od takiego kotka w jeppie bez drzwi - można się spocić!
I jeszcze te spojrzenia - jak na schabowego w piątek...
Następnie nieco sympatyczniejsza pani...
Znalazł się jeden "żółtodziub"
Z kolei na tego osobnika nasza dwójka, już nieco rozluźnionych kierowców, wiechała by niemal
centralnie, gdyż zaczeli się rozglądać za ptaszkami, a tu prawie pod kołami on.Było hard.
Nawet impale zdziwione co te "głąby" robią?
Po kilku godzinnym safari, udajemy się w stonę campu a tu na naszej drodze rzeka Rufiji i przeprawa
na drugi brzeg.Na brzegu na łódkę oczekuje także ludność tubylcza, nie skora do fotografi...
Nagle na środku rzeki pojawia się łódka z dwójką turystów i ulga bo już myśleliśmy, że przeprawa
będzie odbywać się na czółnach, którymi przypłyneli tubylcy.
Na dziś tyle.Jutro relacja z safari na rzece i kilka fajnych fotek.
Cdn...
Marabut21
Widziałam jak latały takie małe samolociki nad sawanną - ale im wtedy zazdrościłam
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Marabut czy mógłbyś podać namiary na biuro, z którego korzystałeś? I jak to wyszło cenowo, oczywiście o ile to nie jest tajemnicą. I z niecierpliwością czekam na cdn
...nieważne gdzie, ważne z kim...
Super
Ok.Ciąg dalszy safari w Tanzani - chociaż jestem trochę załamany po poranej lekturze relacji Fotografa z Malediwów - bo po zakończeniu tej opowieści miałem chęć umieścić
foto-relację z Malediwów - ale teraz zastanawiam się czy to ma jakiś sens.Gość po prostu wymiata.
Po przeprawie przez rzekę Rufiji ( która jak się dowiedziałem później jest największą rzeką Tanzani ) docieramy do obozu Selous Wilderness Camp.Louge tą wybraliśmy na
Zanzibarze po sprawdzeniu opini na Tripadrisor ,miała dobre opinie i polecał nam ją operator w biurze turystycznym w naszym hotelu.Wybraliśmy opcje soft + , czyli napoje
bezalkocholowe w cenie (niewielka dopłata, a pić się chce).Sam camp, coć niewątpliwie malowniczo położony nie prezentował się jakoś szczególnie.
Po powitaniu i koktajlu owocowym, zaprowadzono nas do namiotów, które prezentowały się tak..
a na zewnątrz tak...
Do tego prysznic na świeżym powietrzu, w sumie niby nie tak żle. Horror zaczał się po zmroku, a
ponieważ nasz namiot był najdalej odalony od recepcji, już samo tam dotarcie przez gęswinę drzew
i krzaków było wyzwaniem.Na szczęście zostawili nam latarki.Po kolacji ( jedzenie akurat - super),
wracamy do namiociku, małżonka próbuje opóścić moskitierę przy oknie, bo na zewnątrz pełno peł-
zającego i latającego robactwa w rozmiarze XXL.Nagle za zrulowanej moskitiery wypada pająk
wilkości pomarańczy - oczywiście panika, teksty w stylu :"kochanie ja tu nie zostanę".Trudno trzeba
było zadzwonić do recepcji.Po chwili zjawił się ktoś z obsługi, popsikał wszystko do okoła jakimś
sprayam i tyle.Nie muszę mówić, ze małżonka taj nocy nie zmrużyła oka.Najlepsze jest to, że po
22 wyłączają prąd w całym obozie i zosaje tylko latarka, nawet wentylator nie chodzi co z kolei
bardzo mnie wkurzyło bo nie lubię spać w parnocie.
W nocy jakiś odgłosy tuż przy naszym namiocie, słowem noc jak z filmów grozy.Rano poranna
toaleta, a przy naszym prysznicu wydeptana w błocie - ścieżka z nietypowymi śladami, więc zagaduję
do gościa sprzątającego wokół namiotów - co to? A on ze stoickim spokojem odpowiada, że to
w nocy hipopotamy wyszły z rzeki na żer.Rewelacja, biorąc pod uwagę to, że to nie lwy czy krokodyle,
tylko właśnie hipopotany, rok - rocznie, zabijają najwięcej ludzi w Afryce.
Ok - ochłoneliśmy i po śniadaniu pierwsze safari na rzece, a po drodze takie widoki...
Nagle na drugim brzegu rzeki widzimy tubylca zażywającego kąpieli...
Salto i do wody...
Chyba chciał powiększyć statysykę o której wspominałem wcześniej, gdyż na horyzoncie pojawiły
się one...
Następinie udaliśmy się na brzeg, gdzie czekał na nas nasz środek transportu...
I do parku na safari...
Rodzinna fotka...
Kolejne kotki...
Typowy afrykański pejzaż...
I nieco minej typowy...
I znowu znajomi znad rzeki...
Trochę scen drastycznych...
Następnie dość rzadkie Kudu Wielkie...
Jedzimy dalej, aż tu nagle - pana w kole - na szczęście nasz kierowca był na to przygotowany,
szybka akcja, lewarek i koło wymienione, lecz gdy się tak krzątał wypatrzył w zaroślach coś takiego...
Okazało się, że to szkielet słonia i takie imponujące kości...
Ok. Wracamy do obozu bo pod wieczór jeszcze jedna atrakcja czyli safari na łódce wzdłuż rzeki.
A tam takie widoki...
I poleciał...
Pojawiły się też małpy...
Kolejna fotka rodzinna...
Niektórzy udali się na spacerek...
Powoli słońce zaczynało swój wieczorny spektakl...
Nagle nasz - niby doświadczony - "kapitan" podpłynoł bliżej tego osobnika, a ten nie zadowolony
z tego faktu (hipopotany to zwierzęta stadne, które bronią swego terytorium i mini haramów),
zaczął szarże na naszą łódkę - na dodatek zgasnał nam silnik - sekundy grozy i w ostatniej
chwili odpalamy i w długą!!!
Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby ten kolos przewrócił naszą łupinę...
A słoneczko swoje...
I swoje...
Takiego zachodu jak wtedy dawno nie pamiętam...
Niektórym najwyrażniej zachciało się spać...
Ostatnie ujęcia i wracamy do obozu...
I po spektaklu...
Nazajutrz po śniadaniu, z głową pełną wrażeń, wracamy na lotnisko by wrócić na Zanzibar, a za
oknami takie pożegnalne widoczki...
Mimo wszystko fajnie było by tu wrócić - na "naszą rzekę pełną przygód"
Koniec....
Marabut21