Asiu..ten owoc to owoc pandamowca-pełno go w Azji ale tutaj też w wielu miejscach go spotylakiśmy
Bwejuu oczami plażowicza już widzieliście to teraz Bwejuu od strony wioski
Wioski tutaj sa biedne...czytałam gdzieś kiedyś,że mogło być całkiem inaczej bo kraj miał dużą pomoc z zewnątrz ale rozeszła sie fama o eboli,której wcale na Zanzibarze nie było i dobroczynna pomoc się skończyła.
Teraz liczą tam na pomoc turystów chociaż do mało której wioski turysta zagląda a jeśli już ,to idzie na "zorganizowaną" wycieczkę z hotelu jak widz do teatru nie wnosząć żadnego udziału.
Nie chodzi o rozdawanie $ i bezsensowne gadanie potem,że tylko o nie wołają-te praktycznie do niczego im nie są ptrzebne.Zdecydowanie bardziej przydają się mieszkańcom ubrania,środki czystości a dzieciakom przybory szkolne i z takich prezentów mają największą radość.
Nawiezliśmy tego prawie całą walizkę i nadszedł czas ,żeby to porozdawać
W Bweju sa dwie szkoły-tam zanieśliśmy trochę zesztów ,kredek i długopisów.Wiedzieliśmy ,ze Bweju nie bedzie jedyna wioską do której zawitamy więc musieliśmy to jakoś podzielić.
Zabudowania zaczynają się zaraz za Hotelem Saharii....
Tuż obok jest pierwszy budynek szkolny....niesmiało zostawiliśmy tam trochę prezentów...
Żeby nie targać reszty zeszytów do wioski szybko zaniesliśmy jr do szkoły znajdujacej się przy głównym placu przy rozjezdzie dróg-mozna powiedzieć przy wjezdzie na autostradę gdzie postój mają Dala Dala będące najtańszym transportem publicznym.
Bwejuu...podobnie jak Jambiani i Pwani,które odwidzimy innego dnia -moze zabrzmi to dziwnie-ale to bardzo malownicze i spokojne wioski.
Domki w większości zbudowane sa rafy koralowej i kamienia,dachy pokryte są blachą a z kuchni o bambusowych ścianach wydobywaja się wspaniałe zapachy gotowanych potraw.
We wiosce są jakieś miejscowe knajpki-podczas naszego pobytu były pozamykane bo był akurat ramadan-otwierano je po zachodzie słońca kiedy to zaczynało tętnic w wiosce życie.
Dzieci ciągle szukają zabawy. A to strugają coś, a to walczą kijkami trzcinowymi albo ganiają się wokół zagród. Starsi siedzą lub leżą. Nic więcej nie robią. Siedzą i leżą, siedzą i leżą.
No może kobiety po pracy przy algach siedzą teraz przed swoimi domami i współnie innymi żonami swojego jednego męża szykują wieczorne posiłki albo spędzaja czas na rozmowach.
Zycie toczy się bardzo seenie -na sznurkach suszy się pranie,ciasnymi uliczkami spaceruja kozy i krowy w zagrodach gdakają kury a między całym tym zwierzyńcem wesoło bawią się dzieci.
Dzieciakom wiele do szczęścia nie trzeba. Nie potrzebują kolorowych, markowych zabawek, potrafią bawić się tym co mają pod ręką. Samochodzik zrobiony ze starego kanistra, wystrugana z drewna łódka, albo wyścig żaglówek zrobionych z pudełka po żelu pod prysznic lub szamponie. Nawet nie wiecie ile przy tym radości.
We wiosce jest kilka sklepówgdzie mozna kupić wszystko co jest potrzebne do zycia pod warunkiem ,że ma się za co))
Piwa napić się tu można jedynie w lokalnych knajpkach i restauracjach. Mozna je też nabyć w "większych" marketach-nie mylić z prawdziwymi marketami.Tam najczęsciej stoi kilka dyżurnych butelek czekających na spragnionego turystę.
Na Zanzibarze mieszają w większości muzułmanie, w związku z czym alkohol nie jest dostępny w sklepach.Jego cena jest też znacznie wyższa niż w części kontynentalnej. W owoce warto się z kolei zaopatrzyć w Stone Town, ponieważ w małych, turystycznych miejscowościach ich ceny są znacznie wyższe.
I takie włąśnie jest Bwejuu...może trafiliśmy tam na senny dzień?ale w sumie to co tam można robić więcej? W domu nie ma nawet światła.
Jest za to chłodno, co przy temperaturach powyżej 30 stopni bywa zbawienne.
Co nas zaskoczyło-te wioski są badzo czyste..ze ro śmieci,zero zwierzęcych odchodów.Nic nawet nie śmierdzi tylko wokoło czuć cudowny zapach ziół.
Można tak spacerować i spacerować wsród tych lepianek gdzie przez zakamarki widać cudny błękim oceanu,w którym włąśnie zaczął się przypływ a obnizające się słońce rozświetla kolorowe stroje mieszkańców....
Czas w Sahari leci nieubłagalnie przed nami jeszcze dwa dni i musimy zmieniać hotel chociaż tak nam się tutaj podoba,że z wielką ochotą byśmy tylko zostali gdyby była taka mozliwość.
Mnie jednak do końca zżera ciekawość dlaczego nie odpisali mi ze Spice Island Hotel ,że pomost z restauracją,który był głównym powodem rezerwacji tego hotelu jest naprawiony.
Nie daję za wygraną-mamy jeszcze jeden dzień do odwołania rezerwacji więc pojedziemy sami to sprawdzić
Jesteśmy na dzień dzisiejszy umówieni na lunch do Wanilla House na Jambiani a Spice Island Hotel jest w niedalekich okolicach.
Mogliśmy tam jechać dala dala ale to nie na nasze nerwy....mogliśmy jechać taxi bo to spory kawałek ale pewnie znów był by wydatek z 20 $ w jedną stronę więc wybieramy inną opcję
Zaraz po śniadaniu odbieramy nasze rowery-po 5$ za sztukę i na dwa dni mamy je do dyspozycji
Widział ktoś kiedyś rower na Zanzibarze??? ja nasłuchałam się,że to rzęchy,że nie da się na tym długo jezdzić,że praktycznie wcale nie da się na tych gratach nic ujechać ,że to ponad siły my zrobiliśmy w sumie ponad 100 km wiem,że to niewiele tym bardziej,że ten dystans był rozłozony na kilka dni ale jak się okazuje na Zanzibarze to wileki wyczyn
No to teraz jak z tymi rowerami jest w rzeczywistości....ja juz ze śniadania widzę,że ktoś do hotelu przywozi jeden rower zaraz następny ktoś drugi...nawet dobre firmy prezentują damski fioletowy pod kolor moich spodenek
no cóż można chcieć więcej.
W oceanie zaczął się odpływ więc postanawiamy ,że do Wanilla House jedziemy plażą ,przed nami tylko 12 km na upartego powinniśmy byc tam zaraz ale nie byliśmy.
Jazda po piachu w nie do końca każdym miejscu twardym,po rafie,po kamolach a do tego pod wiatr ,który wieje w tych dniach niemiłosiernie a słońce pali skórę wcale nie jest taka łatwa.
Co jakis czas robimy przerwy nawet nie ze zmęczenia tylko ja co chwilę widze coś ciekawego,coś gdzie trzeba zajrzeć,co trzeba obfocić a do tego na Paje jest pełno klimatycznych knajpek gdzie zapodają zbawienne zimne piwko
Rower na Zanzibarze to jak wynalazek-z daleka piękny,z bliska juz nie do końca miły dla oka a jak się go dosiądzie to masakra nie opiszę Wam roweru męża bo bardzo sobie go chwalił...opisze po krótce swój-może nie rower ale po primo...wkurwiające pedały,z których cały czas spadały mi gumy a ja usilnie je przytrzymująć stopami odzianymi w gumowe japonki pozdzierałam sobie całe stopy a po powrocie pożegnałam się z japonkami....po dwa....gumy na rączkach to istny koszmar...co róż zostawałam z taką gumą w ręku a kierownica skręcała w przeciwnym kierunku...po trzy siodełko-nie opisze go bo jak o nim myslę to do dziś czuję siniolce między nogami i po cztery hamulce a właściwie ich brak hamowanie na plazy spoko ale jazda po zanzibarskich górkach i "autostradach" do dziś się dziwię,że żyję.
Plaża w Paje jest przepiękna,szeroka a piach bielutki jak mączka.Jedziemy więc sobie po marmurowym piachu ,słonko pali nam ciała nagle nie wiadomo skąd pojawia sie ulewa......nad nami maleńka czarna chmura zgotowała nam chłodzącą,zbawienną 5 cio minutową kąpiel i to była praktycznie największa ulewa podczas naszego pobytu na tej wyspie.
Kończy się Paje zaczyna się inne wybrzeże...brzeg tutaj jest skalisty a dno oceanu nie jest pzy brzegu juz tak piaszczyste tylko pokryte mocno obumarłą rafą
Jednak nadal jest pieknie-takie miejsca tez mają swój niepowtarzalny kilmat .
Na wysokim wystającym klifie jest pięknie połozona restauracja-zajrzeliśmy nawet do środka i to nie z ciekawości tylko z musu skorzystania z toalety toalety,której tam było brak.
Restauracja należała do jakiegoś hoteliku-nazwy nie pamietam bo nie będę go polecać.Ktoś z obsługi restauracji zaprowadził nas do toalety jedego z domków-chyba większość z Was nie chciała by tam mieszkać.Wygląd nie był może najgorszy ale wilgoć jaka tam panowała a przy okazji smród były nie do zniesienia.
Fajny sposób podróżowania. My też "rowerowi" . Po plaży pewnie jechało się ciężko, w dodatku w upale. Te mankamenty rowerku były chyba mocno wkurzające?
Nie było chyba z tym rowerem az tak zle,skoro zdecydowaliśmy się na jazdę jeszcze przez kilka dni
Zbliżamy się coraz bliżej do hotelu Sice Island Resort-teoretycznie następnej naszej miejscówki na Zanzibarze.Teoretycznie ale nie praktycznie
Plaża tutaj jest paskudna.Na sam widok zaczynam żałować ,że zarezerwowałam ten hotel.Ale co tam plaża..po drugiej stronie pomostu będzie może ładniejsza-najważniejsze ,żeby pomost był zreperowany.
Czy byłam zdziwiona kiedy zobaczyłam ,że nadal twaja prace przy jego wykończeniu??? nie...a nawet się ucieszyłam ,że będę zmuszona odwołać rezerwacje w tym hotelu bo hotel wcale nas nie powalił na kolana a cena jaka była za rezerwacja okazała się nieadekwatna do całości
Chociaż generalnie wystój hoteli nie był najgorszy.Lobby przestronne ale przez to ,że były tam ciemne meble wyglądało na bardzo ciasne i duszne i nawet jaskrawe,kolorowe dodatki nie mogły tego ożywić.
Bar połączony z resturacją wyglądał całkiem przyzwoicie jednak podawali tam najdroższe piwa jakie kupiliśmy na Zanzibarze-7000 rupi za putelkę -na całe szczęści dużą
Na terenie hotelu jest sporo zieleni i fajniutki basen ,który rekompensuje brak ładnej plaży.
Troszkę się tu pokąpaliśmy,wypiliśmy po dwa piwka i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przed nami do Wanilla House juz niecałe dwa kilometry więc dosyc szybko udaje nam się tam dotrzeć.
Zaczyna się Jambiani i plaża w tym momencie jest juz znowu dużo ładniejsza.Co jakis czas zatrzymujemy się jeszcze ,żeby porobić zdjęcia spodobała nam się jedna łódka przy której staneliśmy na małą sesyjkę.Sesyjka udana ale łódz na tym ucierpiała nie to żebyśmy ja całkiem połamali ale nie wime czy do dnia dzisiejszego rybacy ja naprawili
Pomału zaczyna się przypływ a przed naszymi oczyma ukazuje się słynna willa z książki Doroty Katende "Dom na Zanzibarze" Wanilla House.
Wiemy juz ,że będziemy musieli wracać przez wioski i drogi ale póki co zaraz będziemy jeść lunch przygotowany przez kucharza Doroty .
Umawiając się na lunch u Doroty wiedzieliśmy,że będzie akurat w Polsce ale nin ban to nie przeszkadzało-mam nadzieję,że spotkamy się przy następnym naszym wyjezdzie na Zanzibar i liczę na to,że to będzie już niedługo.
Popołudnie przy pysznym lunchu spędziliśmy z byłym mężem Doroty-Justinem ,jego kolegą i cudownym kucharzem.
Kiedy będziecie na Zanzibarze koniecznie tutaj zajrzyjcie chociaż dla samej kuchni bo ośmiorniczka jaką przyrządził nam szef kuchni to poezja smaku-nigdzie potem tak pysznego dania juz na Zanzibarze nie jedliśmy.
Spędzilismy tam cudowne popołudnie jedząc ,pijąc zimne piwka ,spogladając na bezkres błękitnego oceanu i przyjemnie rozmawiając z Justinem.
Wiele się od niego dowiedzieliśmy na temat wyspy,na temat ludzi i na temat ich życia na Zanzibarze.Nie jest to wszystko takie kolorowe ale nie mnie o tym pisać i to oceniać.
Justin jest bardzo wesoły i bardzo rozywkowy na temat tego co mu się podoba po kilku wizytach w Polsce odpowiedział....luz,muzyka,zabawa i dużo wódki widać,że chłopak rozrywkowy miał nawet dla nas na deser maryskę-chociaż śmiem twierdzić,że był juz w tym dniu po kilku porcjach
Sama Wanilla House-jeśli ktoś lubi luzackie klimaty jest to miejsce dla niego.
Fajne pomieszczenia,cudowny taras z widokiem na ocean a wszystko przyrządzone ze smakiem w stylu afrykańskim.
Dla mnie to miejsce idealne nawet pytaliśmy Justina czy jeśli się okaże ,ze w Sahari nie będzie miejsca to czy będziemy mogli przyjechac tu na dwa dni powiedział,że tak bo spora grupa z Polski przyjeżdza dopiero za kilka dni
Defakto zrezygnowalismy bo się okazało.że na dwa dni możemy jeszcze przedłużyć pobyt w Sahari
Asiu..ten owoc to owoc pandamowca-pełno go w Azji ale tutaj też w wielu miejscach go spotylakiśmy
Bwejuu oczami plażowicza już widzieliście to teraz Bwejuu od strony wioski
Wioski tutaj sa biedne...czytałam gdzieś kiedyś,że mogło być całkiem inaczej bo kraj miał dużą pomoc z zewnątrz ale rozeszła sie fama o eboli,której wcale na Zanzibarze nie było i dobroczynna pomoc się skończyła.
Teraz liczą tam na pomoc turystów chociaż do mało której wioski turysta zagląda a jeśli już ,to idzie na "zorganizowaną" wycieczkę z hotelu jak widz do teatru nie wnosząć żadnego udziału.
Nie chodzi o rozdawanie $ i bezsensowne gadanie potem,że tylko o nie wołają-te praktycznie do niczego im nie są ptrzebne.Zdecydowanie bardziej przydają się mieszkańcom ubrania,środki czystości a dzieciakom przybory szkolne i z takich prezentów mają największą radość.
Nawiezliśmy tego prawie całą walizkę i nadszedł czas ,żeby to porozdawać
W Bweju sa dwie szkoły-tam zanieśliśmy trochę zesztów ,kredek i długopisów.Wiedzieliśmy ,ze Bweju nie bedzie jedyna wioską do której zawitamy więc musieliśmy to jakoś podzielić.
Zabudowania zaczynają się zaraz za Hotelem Saharii....
Tuż obok jest pierwszy budynek szkolny....niesmiało zostawiliśmy tam trochę prezentów...
Żeby nie targać reszty zeszytów do wioski szybko zaniesliśmy jr do szkoły znajdujacej się przy głównym placu przy rozjezdzie dróg-mozna powiedzieć przy wjezdzie na autostradę gdzie postój mają Dala Dala będące najtańszym transportem publicznym.
Bwejuu...podobnie jak Jambiani i Pwani,które odwidzimy innego dnia -moze zabrzmi to dziwnie-ale to bardzo malownicze i spokojne wioski.
Domki w większości zbudowane sa rafy koralowej i kamienia,dachy pokryte są blachą a z kuchni o bambusowych ścianach wydobywaja się wspaniałe zapachy gotowanych potraw.
We wiosce są jakieś miejscowe knajpki-podczas naszego pobytu były pozamykane bo był akurat ramadan-otwierano je po zachodzie słońca kiedy to zaczynało tętnic w wiosce życie.
Dzieci ciągle szukają zabawy. A to strugają coś, a to walczą kijkami trzcinowymi albo ganiają się wokół zagród. Starsi siedzą lub leżą. Nic więcej nie robią. Siedzą i leżą, siedzą i leżą.
No może kobiety po pracy przy algach siedzą teraz przed swoimi domami i współnie innymi żonami swojego jednego męża szykują wieczorne posiłki albo spędzaja czas na rozmowach.
Zycie toczy się bardzo seenie -na sznurkach suszy się pranie,ciasnymi uliczkami spaceruja kozy i krowy w zagrodach gdakają kury a między całym tym zwierzyńcem wesoło bawią się dzieci.
Dzieciakom wiele do szczęścia nie trzeba. Nie potrzebują kolorowych, markowych zabawek, potrafią bawić się tym co mają pod ręką. Samochodzik zrobiony ze starego kanistra, wystrugana z drewna łódka, albo wyścig żaglówek zrobionych z pudełka po żelu pod prysznic lub szamponie. Nawet nie wiecie ile przy tym radości.
We wiosce jest kilka sklepówgdzie mozna kupić wszystko co jest potrzebne do zycia pod warunkiem ,że ma się za co))
Piwa napić się tu można jedynie w lokalnych knajpkach i restauracjach. Mozna je też nabyć w "większych" marketach-nie mylić z prawdziwymi marketami.Tam najczęsciej stoi kilka dyżurnych butelek czekających na spragnionego turystę.
Na Zanzibarze mieszają w większości muzułmanie, w związku z czym alkohol nie jest dostępny w sklepach.Jego cena jest też znacznie wyższa niż w części kontynentalnej. W owoce warto się z kolei zaopatrzyć w Stone Town, ponieważ w małych, turystycznych miejscowościach ich ceny są znacznie wyższe.
I takie włąśnie jest Bwejuu...może trafiliśmy tam na senny dzień?ale w sumie to co tam można robić więcej? W domu nie ma nawet światła.
Jest za to chłodno, co przy temperaturach powyżej 30 stopni bywa zbawienne.
Co nas zaskoczyło-te wioski są badzo czyste..ze ro śmieci,zero zwierzęcych odchodów.Nic nawet nie śmierdzi tylko wokoło czuć cudowny zapach ziół.
Można tak spacerować i spacerować wsród tych lepianek gdzie przez zakamarki widać cudny błękim oceanu,w którym włąśnie zaczął się przypływ a obnizające się słońce rozświetla kolorowe stroje mieszkańców....
Fajny,konkretny gest z waszej strony pod kątem dzieciaczków
No trip no life
Kasia, widzę ,że często jechaliście na 2 aparaty,ale Ty i jednym zawsze masę wspaniałych zdjęć robiłaś.No i ludki zawsze Ci się pchają w obiektyw
Żeglarstwo – najdroższy sposób najmniej wygodnego spędzania czasu.
Czas w Sahari leci nieubłagalnie
przed nami jeszcze dwa dni i musimy zmieniać hotel chociaż tak nam się tutaj podoba,że z wielką ochotą byśmy tylko zostali gdyby była taka mozliwość.
Mnie jednak do końca zżera ciekawość dlaczego nie odpisali mi ze Spice Island Hotel ,że pomost z restauracją,który był głównym powodem rezerwacji tego hotelu jest naprawiony.
Nie daję za wygraną-mamy jeszcze jeden dzień do odwołania rezerwacji więc pojedziemy sami to sprawdzić
Jesteśmy na dzień dzisiejszy umówieni na lunch do Wanilla House na Jambiani a Spice Island Hotel jest w niedalekich okolicach.
Mogliśmy tam jechać dala dala ale to nie na nasze nerwy....mogliśmy jechać taxi bo to spory kawałek ale pewnie znów był by wydatek z 20 $ w jedną stronę więc wybieramy inną opcję
Zaraz po śniadaniu odbieramy nasze rowery-po 5$ za sztukę i na dwa dni mamy je do dyspozycji
Widział ktoś kiedyś rower na Zanzibarze??? ja nasłuchałam się,że to rzęchy,że nie da się na tym długo jezdzić,że praktycznie wcale nie da się na tych gratach nic ujechać ,że to ponad siły
my zrobiliśmy w sumie ponad 100 km
wiem,że to niewiele tym bardziej,że ten dystans był rozłozony na kilka dni ale jak się okazuje na Zanzibarze to wileki wyczyn 
No to teraz jak z tymi rowerami jest w rzeczywistości....ja juz ze śniadania widzę,że ktoś do hotelu przywozi jeden rower zaraz następny ktoś drugi...nawet dobre firmy prezentują
damski fioletowy pod kolor moich spodenek 
no cóż można chcieć więcej.
W oceanie zaczął się odpływ więc postanawiamy ,że do Wanilla House jedziemy plażą ,przed nami tylko 12 km
na upartego powinniśmy byc tam zaraz ale nie byliśmy.
Jazda po piachu w nie do końca każdym miejscu twardym,po rafie,po kamolach a do tego pod wiatr ,który wieje w tych dniach niemiłosiernie a słońce pali skórę wcale nie jest taka łatwa.
Co jakis czas robimy przerwy nawet nie ze zmęczenia tylko ja co chwilę widze coś ciekawego,coś gdzie trzeba zajrzeć,co trzeba obfocić a do tego na Paje jest pełno klimatycznych knajpek gdzie zapodają zbawienne zimne piwko
Rower na Zanzibarze to jak wynalazek-z daleka piękny,z bliska juz nie do końca miły dla oka a jak się go dosiądzie to masakra
nie opiszę Wam roweru męża bo bardzo sobie go chwalił...opisze po krótce swój-może nie rower ale po primo...wkurwiające pedały,z których cały czas spadały mi gumy a ja usilnie je przytrzymująć stopami odzianymi w gumowe japonki pozdzierałam sobie całe stopy a po powrocie pożegnałam się z japonkami....po dwa....gumy na rączkach to istny koszmar...co róż zostawałam z taką gumą w ręku a kierownica skręcała w przeciwnym kierunku...po trzy siodełko-nie opisze go bo jak o nim myslę to do dziś czuję siniolce między nogami i po cztery hamulce a właściwie ich brak
hamowanie na plazy spoko ale jazda po zanzibarskich górkach i "autostradach"
do dziś się dziwię,że żyję.
Plaża w Paje jest przepiękna,szeroka a piach bielutki jak mączka.Jedziemy więc sobie po marmurowym piachu ,słonko pali nam ciała nagle nie wiadomo skąd pojawia sie ulewa......nad nami maleńka czarna chmura zgotowała nam chłodzącą,zbawienną 5 cio minutową kąpiel i to była praktycznie największa ulewa podczas naszego pobytu na tej wyspie.
Kończy się Paje zaczyna się inne wybrzeże...brzeg tutaj jest skalisty a dno oceanu nie jest pzy brzegu juz tak piaszczyste tylko pokryte mocno obumarłą rafą
Jednak nadal jest pieknie-takie miejsca tez mają swój niepowtarzalny kilmat .
Na wysokim wystającym klifie jest pięknie połozona restauracja-zajrzeliśmy nawet do środka i to nie z ciekawości tylko z musu skorzystania z toalety
toalety,której tam było brak.
Restauracja należała do jakiegoś hoteliku-nazwy nie pamietam bo nie będę go polecać.Ktoś z obsługi restauracji zaprowadził nas do toalety jedego z domków-chyba większość z Was nie chciała by tam mieszkać.Wygląd nie był może najgorszy ale wilgoć jaka tam panowała a przy okazji smród były nie do zniesienia.
Piękne widoki
No rower to Ci się nie udał
Ale kolor super
Ale dałaś radę

Fajny sposób podróżowania. My też "rowerowi" . Po plaży pewnie jechało się ciężko, w dodatku w upale. Te mankamenty rowerku były chyba mocno wkurzające?
Plaża i rower to rzeczywiście nie najlepsza para
Zdjęcia jednak i widoki super świetne
Nie było chyba z tym rowerem az tak zle,skoro zdecydowaliśmy się na jazdę jeszcze przez kilka dni
Zbliżamy się coraz bliżej do hotelu Sice Island Resort-teoretycznie następnej naszej miejscówki na Zanzibarze.Teoretycznie ale nie praktycznie
Plaża tutaj jest paskudna.Na sam widok zaczynam żałować ,że zarezerwowałam ten hotel.Ale co tam plaża..po drugiej stronie pomostu będzie może ładniejsza-najważniejsze ,żeby pomost był zreperowany.
Czy byłam zdziwiona kiedy zobaczyłam ,że nadal twaja prace przy jego wykończeniu??? nie...a nawet się ucieszyłam ,że będę zmuszona odwołać rezerwacje w tym hotelu bo hotel wcale nas nie powalił na kolana a cena jaka była za rezerwacja okazała się nieadekwatna do całości
Chociaż generalnie wystój hoteli nie był najgorszy.Lobby przestronne ale przez to ,że były tam ciemne meble wyglądało na bardzo ciasne i duszne i nawet jaskrawe,kolorowe dodatki nie mogły tego ożywić.
Bar połączony z resturacją wyglądał całkiem przyzwoicie jednak podawali tam najdroższe piwa jakie kupiliśmy na Zanzibarze-7000 rupi za putelkę -na całe szczęści dużą
Na terenie hotelu jest sporo zieleni i fajniutki basen ,który rekompensuje brak ładnej plaży.
Troszkę się tu pokąpaliśmy,wypiliśmy po dwa piwka i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przed nami do Wanilla House juz niecałe dwa kilometry więc dosyc szybko udaje nam się tam dotrzeć.
Zaczyna się Jambiani i plaża w tym momencie jest juz znowu dużo ładniejsza.Co jakis czas zatrzymujemy się jeszcze ,żeby porobić zdjęcia
spodobała nam się jedna łódka przy której staneliśmy na małą sesyjkę.Sesyjka udana ale łódz na tym ucierpiała
nie to żebyśmy ja całkiem połamali ale nie wime czy do dnia dzisiejszego rybacy ja naprawili 
Pomału zaczyna się przypływ a przed naszymi oczyma ukazuje się słynna willa z książki Doroty Katende "Dom na Zanzibarze" Wanilla House.
Wiemy juz ,że będziemy musieli wracać przez wioski i drogi ale póki co zaraz będziemy jeść lunch przygotowany przez kucharza Doroty .
Umawiając się na lunch u Doroty wiedzieliśmy,że będzie akurat w Polsce ale nin ban to nie przeszkadzało-mam nadzieję,że spotkamy się przy następnym naszym wyjezdzie na Zanzibar i liczę na to,że to będzie już niedługo.
Popołudnie przy pysznym lunchu spędziliśmy z byłym mężem Doroty-Justinem ,jego kolegą i cudownym kucharzem.
Kiedy będziecie na Zanzibarze koniecznie tutaj zajrzyjcie chociaż dla samej kuchni bo ośmiorniczka jaką przyrządził nam szef kuchni to poezja smaku-nigdzie potem tak pysznego dania juz na Zanzibarze nie jedliśmy.
Spędzilismy tam cudowne popołudnie
jedząc ,pijąc zimne piwka ,spogladając na bezkres błękitnego oceanu i przyjemnie rozmawiając z Justinem.
Wiele się od niego dowiedzieliśmy na temat wyspy,na temat ludzi i na temat ich życia na Zanzibarze.Nie jest to wszystko takie kolorowe ale nie mnie o tym pisać i to oceniać.
Justin jest bardzo wesoły i bardzo rozywkowy
na temat tego co mu się podoba po kilku wizytach w Polsce odpowiedział....luz,muzyka,zabawa i dużo wódki
widać,że chłopak rozrywkowy
miał nawet dla nas na deser maryskę-chociaż śmiem twierdzić,że był juz w tym dniu po kilku porcjach 
Sama Wanilla House-jeśli ktoś lubi luzackie klimaty jest to miejsce dla niego.
Fajne pomieszczenia,cudowny taras z widokiem na ocean a wszystko przyrządzone ze smakiem w stylu afrykańskim.
Dla mnie to miejsce idealne
nawet pytaliśmy Justina czy jeśli się okaże ,ze w Sahari nie będzie miejsca to czy będziemy mogli przyjechac tu na dwa dni powiedział,że tak bo spora grupa z Polski przyjeżdza dopiero za kilka dni 
Defakto zrezygnowalismy bo się okazało.że na dwa dni możemy jeszcze przedłużyć pobyt w Sahari
Poki co Wanilla House,która czeka na gości)))