Piękne fotki z Lizbony... To miasto nie może się nie podobać. My byliśmy dwukrotnie i chętnie pojechalibyśmy po raz trzeci, a Twoje zdjęcia sprawiły, że zatęskniłem za Lizboną... Pozdrawiam.
Papuas, no w depresję jakoś nie popadłam ; a tramwaj, no cóż… nie udało się, to trudno, ale jakoś nie rozpaczałam z tego powodu w myśl zasady: a co to ja tramwajem nie jeździłam? hi hi… i to nawet takim nieco podobnym, (bo w Warszawie można czymś takim pojeździć przy różnych okazjach) np., w czasie tzw. Nocy Muzeów, czy jakichś akcj typu Dni Pamięci o Ofiarach Holocaustu, gdzie po stolicy jeżdżą wówczas takie zabytkowe tramwaje z gwiazdą Dawida, więc ten żal w Lizbonie był u mnie dość krótkotrwały, bo trwał ze dwie całe minuty i mi przeszło
( o ! takie nasze warszawskie zabytki)
Cienkibolku,
ja też miałam byc 3 dni po wycieczce na algarve na wypoczynku, ale mi biuro odwołało! (zmienili mi termin z wczęsniej zakupionego na tydzień wcześniejszy, i w tym terminie nie było juz miejsc w samolocie na powrót po 3 dniach przedłuzenia, więc musiałabym zostac na cały tydzień wypoczynku a dla mnie to zdecydowanie za długo! )
O "wycieczkowych podobieństwach" nie ma co pisać, bo wiadomo jak jest – każda wycieczka (niby ta sama wg programu) ale jest jednak inna i różni się wieloma elementami: (dziś sprawdziłam na stronie R.pl, że obecnie ta impreza „Od deski do deski” jest już inaczej rozplanowana niż moja 3 tygodnie temu ) ; niby to samo, a jednak nie to samo… namieszali i pozamieniali kolejność...
dużo zależy też od przewodnika i kilku innych czynników; to czy pojedziemy w dane miejsce - czasami zależy od „cynku”, który pilot dostaje wcześniej i wie gdzie i ile grup zwiedza danego dnia na raz ?) ; często też czasami po prostu coś wypada i w ogóle nie ma danego punktu w programie, za to jest albo coś innego, albo więcej czasu w innych miejscach….; (moja grupa w ogóle nie miała np. Batalhy w programie, a inne grupy w innych terminach mają! na tej samej wycieczce! ); tutaj dużą rolę gra też inwencja pilota (nasza pilotka była świetna pod względem wiedzy i profesjonalizmu, o czym już wcześniej pisałam, ale nie dodała do programu nic dodatkowego od siebie , ; zresztą – nawet gdyby…. no to gdzieś indziej pewnie byśmy nie dotarli, albo bylibyśmy krócej, w końcu dzień nie jest elastyczny i trwa tyle samo godzin , więc nie da się wpakować w 1 dzień wielu atrakcji naraz
Archernar, to zatęsknijmy razem za piękną Lizboną....
czas na dłuższą przerwę; tym razem taką z 1,5 godziny!
Idę więc z zaprzyjaźnioną parą z wycieczki na słynne grillowane sardynki - Sardinhas Assadas, których w Lizbonie spróbowac trzeba obowiazkowo!
dla mnie zresztą nie ma problemu z jedzeniem lokalnych specjalnosci z dwóch powodów: po pierwsze bez śniadania, o tej porze to mi juz "kiszki marsza grają" , a po drugie w ogóle "element kulinarny" jest dla mnie na wyjazdach dośc istotną sprawą, a nawet powiem, że bardzo ważną! i nie wyobrażam sobie ograniczania się wyłacznie do dań hotelowych , bo wiadomym jest, że z reguły (poza maleńkimi wyjątkami "hotelowe żarcie" ma niewiele wspólnego z lokalną kuchnią
uwielbiam poznawać nowe miejsca również w aspekcie kulinarnym, a takie próbowanie lokalnych smaków pozwala jednocześnie na poznanie zwyczajów i gustów smakowych mieszkańców;
dla mnie to ważniejsze niż przejażdżka lizbońskim tramwajem!
nie przewidzieliśmy tylko, że kelnerzy w Portugalii nie należą do "mistrzów szybkości" i czekanie na zamówione danie zajęło nam pół przerwy!
dość istotną wiedzą jest fakt , że w Portugalii sardynki przyrządza się "w całości" co bliżej oznacza tyle, że nasze rybki na talerzu są ugrillowane "z całymi bebechami" ;
początkowo byłam tym "zszokowana" , ale okazało się że zupełnie niepotrzebnie.... ; zaden Portugalczyk w tym kraju nie przyrządzi sardynki inaczej i nie ma to (te części niejadalne) absolutnie wpływu na smak tego, co jadalne ; po prostu odsuwamy widelcem na bok talerzyka to co jest "be" i wcinamy całą resztę ze smakiem!
uwierzcie mi na słowo (Ci którzy tego nie jedli ), że jest to przepychota!!!
moge tylko dodać, że idąc za radą pilotki , poszukaliśmy miejsca nieco oddalonego od głównych lizbońskich placów (bo tam za to samo zapłacicie podwójnie!) , gdzie Sardinhas Assadas kosztują mniej więcej 20 Ojro / za porcję! ; uliczka. czy dwie w bok zapewnią Wam dokładnie tę sama jakość i smak za mniejszy ból w portfelu (porcja jak na zdjęciu + małe piwko - zapłaciłam 9 Eur!)
*****************
po jedzonku mamy jeszcze chwile, więc idziemy przed siebie "spalić kalorie" ; natykam się na uliczkę, gdzie lokalni artyści wystawiają swoje "rękodzieło" ; mnie zainteresowały grafiki, które uwielbiam
jednak od jakiegoś czasu - z rozsądku - zawsze mówię sobie: koniec z grafikami!, bo robi mi się już mały problem z miejscem na ich wieszanie ; ale po raz kolejny nie mogłam im się oprzeć...
problem tylko co wybrać? a lubię i te "w ołówku" i te wszelkiej maści akwarelki....; chwila namysłu i decyzja pada na "prostotę"
wybrałam taką: mój łup: czarno/biała wersja z żółtym tramwajem , co sądzicie?
ostatnim zaplanowanym miejscem na zwiedzanie tego dnia jest Zamek Św. Jerzego
o tam.. hen wysoko na górze...
i Rainbow dotarło (co widać po "naszej" chorągiewce)
Castelo de São Jorge - położony jest w jednej z najstarszych części miasta i ładnie góruje nad dachami Alfamy; został zbudowany przez Maurów w XII wieku na fundamentach poprzedniej fortyfikacji i służył początkowo jako twierdza; po przeniesieniu stolicy z Coimbry do Lizbony stał się również na jakiś czas siedzibą dworu krolewskiego
do takich rozmiarów jakie ma obecnie ten mauretański zamek, rozbudowali go znacznie później chrzescijańscy królowie Portugalii
z zamku roztaczają się piękne widoki....
przechadzka po murach.... , ale gorąc szybko mnie stąd przepędza do cienia
ale mury jak to mury.... od wieków stoją w milczeniu pamietając dzieje i mroki historii ; a ja zmierzam na tarasy widokowe, z których można popodziwiać piekną Lizbonę na wszystkie strony!
rozległy widok na Plac Praça de Dom Pedro IV zwyczajowo zwany tu Placem Rossio , który jeszcze do w XVIII w. był głównym placem miasta, na którym odbywały się wszystkie najważniejsze wydarzenia – od korridy po egzekucje
poprawka: po uwadze cienkiegobolka (poniżej, na dole posta)- jest to plac Commercio, a nie Rossio! , mea culpa!
można sobie nawet "postrzelać z armaty" , he he
z widokiem na Tag i most 25 Kwietnia
ładnie widać stąd Klasztor Karmelitów - (Convento do Carmo), a w zasadzie to ruiny gotyckiego kościoła zniszczonego przez trzęsienie ziemi w 1755 r., z pozbawioną dachu nawą, dlatego często jest określany jako Kościół Bez Dachu, którego niestety nie miałam okazji (czasu!) zobaczyć "z bliska"
schodząc z zamku mamy jeszcze chwilkę na samodzielną szwędaczke po wzgórzu zamkowych
bardzo urokliwa miejscówka.... zasiadłam sobie i zadzwoniłam do Małza.... dzieląc się wrażeniami pogadaliśmy , posłuchał i aż pożałował, że go tu nie ma
i schodzimy...
ładna fasada kamienicy z cukiernią " U Świętego Antoniego" - czyli Pastelaria Santo Antonio
...rozumiem ,że pomiedzy miejscami które pokazujesz przemieszczałaś się "z buta" !??? Znaczy ,miasto nie jest jakimś "molochem" a to dobrze wrózy przy "jednodniówce"...
Sardynki jedliśmy będąc w Olhos D,Aqua. Raz...i wystarczy ; )
—
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Jeśli chodzi o widoki z zamku, to wydaje mi się, że pomyliłaś Plac Rossio z Placem Comercio (sądżę, że na twoich zdjęciach jest ten ostatni).
Co zaś do kulinariów w czasie wolnym w Lizbonie, to weszliśmy do jakiegoś niewielkiego lokalu przy deptaku Rua Augusta i udało się nam zjeść też w miarę niedrogo. Za zupę zapłaciłem 3,5 EUR, a za dorsza w cieście 3,95 EUR.
Cienkibolku, masz absolutną słuszność! oczywiście, że pomyliłam nazwy te trzy wielkie Place : Rossio, Commercio i Restauradores ( skądinąd podobne) ciągle mi się mieszają i nie mogę zapamiętać na którym jest: Obelisk, i królowie: Piotr IV czy Józef I ? ; z zamku widac wszystkie (tylko pozasłaniane dachami) ale ten widoczny to oczywiście dawny Plac Pałacowy , czyli dzisiejszy Commercio;
Ps. a jaką zupkę jadłeś w Lizbonie? Portugalczycy uwielbiają wszelkie "sopa cremosa" , bo nie za bardzo lubią, odmiennie jak my, żeby im coś pływało w zupie , ale ja też jestem ich miłosniczką (no może nie jakąś specjalną wielbicielką), ale również nie stronię od zblendowanych zup
Radek, tak jak pisałam juz gdzieś wcześniej - od rana jak zwiedzalismy dzielnicę Belem, podjechalismy później naszym autokarem gdzieś w pobliże Katedry, do której doszlismy spacerkiem, i dalej juz tego dnia było zwiedzanie na piechotę ; no nie powiem.... może Lizbona nie jest molochem jak Paryz czy Londyn, ale owszem, poczułam ten dzień "w kolankach" te stromizny Alfamy, miliony schodków, schodeczków, i łażenie tyle godzin w górę i w dół dało mi troche "popalić", zwłaszcza, że ja starsza Pani juz jestem ; no i jeszcze te słynne i przecudne aczkolwiek śliskie jak cholera "carcada portuguesa" - czyli piękne chodniki wykładane starą, wzorzystą kostka brukową - to też jest "niezła jazda", bo kostka ta jest tak samo sliczna jak niewygodna i niebezpieczna! wprawdzie udało mi sie na tym nie wywalić, ale byłam swiadkiem kilku (bolesnych) potknięć innych ; no trza uważać!
no nie ma cudów w jakiś sposób "bebechy" muszą mieć wpływ na smak - zależy czego się sardynka przed grillowaniem naje; ale fakt smaku ryby nie psują; chociaż na wycieczce żywię się hotelowo i nie przesypiam pory śniadania jednk również lubię coś lokalnego popróbować - sardyny jedliśmy gdzieś nad morzem i też tylko raz, ale jedynie z braku czasu, bo wszelakie ryby bardzo lubię
no, masz super gust - akwarelka niby namaziana byle jak, ale jest urocza i trza być niezłym malarzem, aby w ten sposób stworzyć coś interesującego i pięknego; niektóre elementy ledwo zaznaczone i nie dokończone, ale całość robi efekt
my na Alfamie byliśmy dość krótko, ale potrafi dać w d...
małe wyjaśnienie, a propos wpisu Papuasa odnośnie "górzystości Alfamy" :otóz po tej dłuższej przerwie na lunch, pilotka umówiła się z grupą o podanej godzinie pod bramą główną Zamku św. Jerzego (wyjaśniając dokładnie jak się tam dostać), oczywiście to opcja tylko dla chętnych na "wspinaczkę" ; a z tymi którzy chcą podjechać wygodnie znacznie bliżej, umówiła się pod fontanną na placu odpowiednio wcześniej;
no i nie wiem co za czort mnie podkusił, że pomyśłałam sobie: "no Ja nie dam rady?" ; jesssssuuuuu! ledwie tam dolazłam; masakra jakaś , dlatego napisałam w poście powyżej, że Alfama nieźle dała popalić moim kolankom! i dała mi w kość tak, że jak dotarłam do hotelu, tp padłam... dosłownie...
choć z dołu nie wyglądało to tragicznie wysoko, to jednak było wysoko!!!
zatem dalej kontynuacja:
z zamku Św. Jerzego schodzimy na piechotkę w dól (ale inną drogą, niz lazłam pod górę *sarcastic_blum*, ale stromiznę widać tak samo)
schodząc spotykamy ciekawe i dość "słynne" murale które znajdują się przy Escadinhas de São Cristóvão ;
murale te upamietniają Marie Severę Onofrianę- prawdziwą prekursorkę muzyki fado, którą jakko dziewczynka rozpoczęła swoją 'karierę" w tawernie u swojej matki, a ta "kariera" to był smutny los biednego dziecka, bo Maria jako 12-latka była już prostytutką; ale cieszyła się znakomitym głosem i prawdziwym talentem ; to ona pierwsza zarzuciła czarny szal z frędzlami podczas śpiewu fado, co z czasem przerodziło się w zwyczaj, a w zasadzie nieomalże w kult noszenia przez śpiewaczki fado czarnego szala w trakcie występów; głośny romans tej "szemranej" dziewczyny "z nizin" z pewnym hrabią był pikantnym skandalem obyczajowym w tamtych czasach, co niejako przyczyniło się do spopularyzowania przez nią pieśni fado. Maria Severa zmarła młodziutko, bo mając zaledwie zaledwie 26 lat; ponoc zakrztusiła się w czasie posiłku
Cienkibolku, masz absolutną słuszność! oczywiście, że pomyliłam nazwy te trzy wielkie Place : Rossio, Commercio i Restauradores ( skądinąd podobne) ciągle mi się mieszają i nie mogę zapamiętać na którym jest: Obelisk, i królowie: Piotr IV czy Józef I ? ; z zamku widac wszystkie (tylko pozasłaniane dachami) ale ten widoczny to oczywiście dawny Plac Pałacowy , czyli dzisiejszy Commercio;
Ps. a jaką zupkę jadłeś w Lizbonie? Portugalczycy uwielbiają wszelkie "sopa cremosa" , bo nie za bardzo lubią, odmiennie jak my, żeby im coś pływało w zupie , ale ja też jestem ich miłosniczką (no może nie jakąś specjalną wielbicielką), ale również nie stronię od zblendowanych zup
Radek, tak jak pisałam juz gdzieś wcześniej - od rana jak zwiedzalismy dzielnicę Belem, podjechalismy później naszym autokarem gdzieś w pobliże Katedry, do której doszlismy spacerkiem, i dalej juz tego dnia było zwiedzanie na piechotę ; no nie powiem.... może Lizbona nie jest molochem jak Paryz czy Londyn, ale owszem, poczułam ten dzień "w kolankach" te stromizny Alfamy, miliony schodków, schodeczków, i łażenie tyle godzin w górę i w dół dało mi troche "popalić", zwłaszcza, że ja starsza Pani juz jestem ; no i jeszcze te słynne i przecudne aczkolwiek śliskie jak cholera "carcada portuguesa" - czyli piękne chodniki wykładane starą, wzorzystą kostka brukową - to też jest "niezła jazda", bo kostka ta jest tak samo sliczna jak niewygodna i niebezpieczna! wprawdzie udało mi sie na tym nie wywalić, ale byłam swiadkiem kilku (bolesnych) potknięć innych ; no trza uważać!
W Lizbonie jadłem (jeśli mnie pamięć nie myli) zupę pomidorową z ryżem.
Piękne fotki z Lizbony... To miasto nie może się nie podobać. My byliśmy dwukrotnie i chętnie pojechalibyśmy po raz trzeci, a Twoje zdjęcia sprawiły, że zatęskniłem za Lizboną... Pozdrawiam.
Papuas, no w depresję jakoś nie popadłam ; a tramwaj, no cóż… nie udało się, to trudno, ale jakoś nie rozpaczałam z tego powodu w myśl zasady: a co to ja tramwajem nie jeździłam? hi hi… i to nawet takim nieco podobnym, (bo w Warszawie można czymś takim pojeździć przy różnych okazjach) np., w czasie tzw. Nocy Muzeów, czy jakichś akcj typu Dni Pamięci o Ofiarach Holocaustu, gdzie po stolicy jeżdżą wówczas takie zabytkowe tramwaje z gwiazdą Dawida, więc ten żal w Lizbonie był u mnie dość krótkotrwały, bo trwał ze dwie całe minuty i mi przeszło
( o ! takie nasze warszawskie zabytki)
Cienkibolku,
ja też miałam byc 3 dni po wycieczce na algarve na wypoczynku, ale mi biuro odwołało! (zmienili mi termin z wczęsniej zakupionego na tydzień wcześniejszy, i w tym terminie nie było juz miejsc w samolocie na powrót po 3 dniach przedłuzenia, więc musiałabym zostac na cały tydzień wypoczynku a dla mnie to zdecydowanie za długo! )
O "wycieczkowych podobieństwach" nie ma co pisać, bo wiadomo jak jest – każda wycieczka (niby ta sama wg programu) ale jest jednak inna i różni się wieloma elementami: (dziś sprawdziłam na stronie R.pl, że obecnie ta impreza „Od deski do deski” jest już inaczej rozplanowana niż moja 3 tygodnie temu ) ; niby to samo, a jednak nie to samo… namieszali i pozamieniali kolejność...
dużo zależy też od przewodnika i kilku innych czynników; to czy pojedziemy w dane miejsce - czasami zależy od „cynku”, który pilot dostaje wcześniej i wie gdzie i ile grup zwiedza danego dnia na raz ?) ; często też czasami po prostu coś wypada i w ogóle nie ma danego punktu w programie, za to jest albo coś innego, albo więcej czasu w innych miejscach….; (moja grupa w ogóle nie miała np. Batalhy w programie, a inne grupy w innych terminach mają! na tej samej wycieczce! ); tutaj dużą rolę gra też inwencja pilota (nasza pilotka była świetna pod względem wiedzy i profesjonalizmu, o czym już wcześniej pisałam, ale nie dodała do programu nic dodatkowego od siebie , ; zresztą – nawet gdyby…. no to gdzieś indziej pewnie byśmy nie dotarli, albo bylibyśmy krócej, w końcu dzień nie jest elastyczny i trwa tyle samo godzin , więc nie da się wpakować w 1 dzień wielu atrakcji naraz
Archernar, to zatęsknijmy razem za piękną Lizboną....
Piea
to kontynuujmy Libonę
czas na dłuższą przerwę; tym razem taką z 1,5 godziny!
Idę więc z zaprzyjaźnioną parą z wycieczki na słynne grillowane sardynki - Sardinhas Assadas, których w Lizbonie spróbowac trzeba obowiazkowo!
dla mnie zresztą nie ma problemu z jedzeniem lokalnych specjalnosci z dwóch powodów: po pierwsze bez śniadania, o tej porze to mi juz "kiszki marsza grają" , a po drugie w ogóle "element kulinarny" jest dla mnie na wyjazdach dośc istotną sprawą, a nawet powiem, że bardzo ważną! i nie wyobrażam sobie ograniczania się wyłacznie do dań hotelowych , bo wiadomym jest, że z reguły (poza maleńkimi wyjątkami "hotelowe żarcie" ma niewiele wspólnego z lokalną kuchnią
uwielbiam poznawać nowe miejsca również w aspekcie kulinarnym, a takie próbowanie lokalnych smaków pozwala jednocześnie na poznanie zwyczajów i gustów smakowych mieszkańców;
dla mnie to ważniejsze niż przejażdżka lizbońskim tramwajem!
nie przewidzieliśmy tylko, że kelnerzy w Portugalii nie należą do "mistrzów szybkości" i czekanie na zamówione danie zajęło nam pół przerwy!
dość istotną wiedzą jest fakt , że w Portugalii sardynki przyrządza się "w całości" co bliżej oznacza tyle, że nasze rybki na talerzu są ugrillowane "z całymi bebechami" ;
początkowo byłam tym "zszokowana" , ale okazało się że zupełnie niepotrzebnie.... ; zaden Portugalczyk w tym kraju nie przyrządzi sardynki inaczej i nie ma to (te części niejadalne) absolutnie wpływu na smak tego, co jadalne ; po prostu odsuwamy widelcem na bok talerzyka to co jest "be" i wcinamy całą resztę ze smakiem!
uwierzcie mi na słowo (Ci którzy tego nie jedli ), że jest to przepychota!!!
moge tylko dodać, że idąc za radą pilotki , poszukaliśmy miejsca nieco oddalonego od głównych lizbońskich placów (bo tam za to samo zapłacicie podwójnie!) , gdzie Sardinhas Assadas kosztują mniej więcej 20 Ojro / za porcję! ; uliczka. czy dwie w bok zapewnią Wam dokładnie tę sama jakość i smak za mniejszy ból w portfelu (porcja jak na zdjęciu + małe piwko - zapłaciłam 9 Eur!)
*****************
po jedzonku mamy jeszcze chwile, więc idziemy przed siebie "spalić kalorie" ; natykam się na uliczkę, gdzie lokalni artyści wystawiają swoje "rękodzieło" ; mnie zainteresowały grafiki, które uwielbiam
jednak od jakiegoś czasu - z rozsądku - zawsze mówię sobie: koniec z grafikami!, bo robi mi się już mały problem z miejscem na ich wieszanie ; ale po raz kolejny nie mogłam im się oprzeć...
problem tylko co wybrać? a lubię i te "w ołówku" i te wszelkiej maści akwarelki....; chwila namysłu i decyzja pada na "prostotę"
wybrałam taką: mój łup: czarno/biała wersja z żółtym tramwajem , co sądzicie?
ostatnim zaplanowanym miejscem na zwiedzanie tego dnia jest Zamek Św. Jerzego
o tam.. hen wysoko na górze...
i Rainbow dotarło (co widać po "naszej" chorągiewce)
Castelo de São Jorge - położony jest w jednej z najstarszych części miasta i ładnie góruje nad dachami Alfamy; został zbudowany przez Maurów w XII wieku na fundamentach poprzedniej fortyfikacji i służył początkowo jako twierdza; po przeniesieniu stolicy z Coimbry do Lizbony stał się również na jakiś czas siedzibą dworu krolewskiego
do takich rozmiarów jakie ma obecnie ten mauretański zamek, rozbudowali go znacznie później chrzescijańscy królowie Portugalii
z zamku roztaczają się piękne widoki....
przechadzka po murach.... , ale gorąc szybko mnie stąd przepędza do cienia
ale mury jak to mury.... od wieków stoją w milczeniu pamietając dzieje i mroki historii ; a ja zmierzam na tarasy widokowe, z których można popodziwiać piekną Lizbonę na wszystkie strony!
rozległy widok na Plac Praça de Dom Pedro IV zwyczajowo zwany tu Placem Rossio , który jeszcze do w XVIII w. był głównym placem miasta, na którym odbywały się wszystkie najważniejsze wydarzenia – od korridy po egzekucje
poprawka: po uwadze cienkiegobolka (poniżej, na dole posta)- jest to plac Commercio, a nie Rossio! , mea culpa!
można sobie nawet "postrzelać z armaty" , he he
z widokiem na Tag i most 25 Kwietnia
ładnie widać stąd Klasztor Karmelitów - (Convento do Carmo), a w zasadzie to ruiny gotyckiego kościoła zniszczonego przez trzęsienie ziemi w 1755 r., z pozbawioną dachu nawą, dlatego często jest określany jako Kościół Bez Dachu, którego niestety nie miałam okazji (czasu!) zobaczyć "z bliska"
schodząc z zamku mamy jeszcze chwilkę na samodzielną szwędaczke po wzgórzu zamkowych
bardzo urokliwa miejscówka.... zasiadłam sobie i zadzwoniłam do Małza.... dzieląc się wrażeniami pogadaliśmy , posłuchał i aż pożałował, że go tu nie ma
i schodzimy...
ładna fasada kamienicy z cukiernią " U Świętego Antoniego" - czyli Pastelaria Santo Antonio
Piea
...rozumiem ,że pomiedzy miejscami które pokazujesz przemieszczałaś się "z buta" !??? Znaczy ,miasto nie jest jakimś "molochem" a to dobrze wrózy przy "jednodniówce"...
Sardynki jedliśmy będąc w Olhos D,Aqua. Raz...i wystarczy ; )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Jeśli chodzi o widoki z zamku, to wydaje mi się, że pomyliłaś Plac Rossio z Placem Comercio (sądżę, że na twoich zdjęciach jest ten ostatni).
Co zaś do kulinariów w czasie wolnym w Lizbonie, to weszliśmy do jakiegoś niewielkiego lokalu przy deptaku Rua Augusta i udało się nam zjeść też w miarę niedrogo. Za zupę zapłaciłem 3,5 EUR, a za dorsza w cieście 3,95 EUR.
Cienkibolku, masz absolutną słuszność! oczywiście, że pomyliłam nazwy te trzy wielkie Place : Rossio, Commercio i Restauradores ( skądinąd podobne) ciągle mi się mieszają i nie mogę zapamiętać na którym jest: Obelisk, i królowie: Piotr IV czy Józef I ? ; z zamku widac wszystkie (tylko pozasłaniane dachami) ale ten widoczny to oczywiście dawny Plac Pałacowy , czyli dzisiejszy Commercio;
Ps. a jaką zupkę jadłeś w Lizbonie? Portugalczycy uwielbiają wszelkie "sopa cremosa" , bo nie za bardzo lubią, odmiennie jak my, żeby im coś pływało w zupie , ale ja też jestem ich miłosniczką (no może nie jakąś specjalną wielbicielką), ale również nie stronię od zblendowanych zup
Radek, tak jak pisałam juz gdzieś wcześniej - od rana jak zwiedzalismy dzielnicę Belem, podjechalismy później naszym autokarem gdzieś w pobliże Katedry, do której doszlismy spacerkiem, i dalej juz tego dnia było zwiedzanie na piechotę ; no nie powiem.... może Lizbona nie jest molochem jak Paryz czy Londyn, ale owszem, poczułam ten dzień "w kolankach" te stromizny Alfamy, miliony schodków, schodeczków, i łażenie tyle godzin w górę i w dół dało mi troche "popalić", zwłaszcza, że ja starsza Pani juz jestem ; no i jeszcze te słynne i przecudne aczkolwiek śliskie jak cholera "carcada portuguesa" - czyli piękne chodniki wykładane starą, wzorzystą kostka brukową - to też jest "niezła jazda", bo kostka ta jest tak samo sliczna jak niewygodna i niebezpieczna! wprawdzie udało mi sie na tym nie wywalić, ale byłam swiadkiem kilku (bolesnych) potknięć innych ; no trza uważać!
Piea
no nie ma cudów w jakiś sposób "bebechy" muszą mieć wpływ na smak - zależy czego się sardynka przed grillowaniem naje; ale fakt smaku ryby nie psują; chociaż na wycieczce żywię się hotelowo i nie przesypiam pory śniadania jednk również lubię coś lokalnego popróbować - sardyny jedliśmy gdzieś nad morzem i też tylko raz, ale jedynie z braku czasu, bo wszelakie ryby bardzo lubię
no, masz super gust - akwarelka niby namaziana byle jak, ale jest urocza i trza być niezłym malarzem, aby w ten sposób stworzyć coś interesującego i pięknego; niektóre elementy ledwo zaznaczone i nie dokończone, ale całość robi efekt
my na Alfamie byliśmy dość krótko, ale potrafi dać w d...
papuas
małe wyjaśnienie, a propos wpisu Papuasa odnośnie "górzystości Alfamy" :otóz po tej dłuższej przerwie na lunch, pilotka umówiła się z grupą o podanej godzinie pod bramą główną Zamku św. Jerzego (wyjaśniając dokładnie jak się tam dostać), oczywiście to opcja tylko dla chętnych na "wspinaczkę" ; a z tymi którzy chcą podjechać wygodnie znacznie bliżej, umówiła się pod fontanną na placu odpowiednio wcześniej;
no i nie wiem co za czort mnie podkusił, że pomyśłałam sobie: "no Ja nie dam rady?" ; jesssssuuuuu! ledwie tam dolazłam; masakra jakaś , dlatego napisałam w poście powyżej, że Alfama nieźle dała popalić moim kolankom! i dała mi w kość tak, że jak dotarłam do hotelu, tp padłam... dosłownie...
choć z dołu nie wyglądało to tragicznie wysoko, to jednak było wysoko!!!
zatem dalej kontynuacja:
z zamku Św. Jerzego schodzimy na piechotkę w dól (ale inną drogą, niz lazłam pod górę *sarcastic_blum*, ale stromiznę widać tak samo)
schodząc spotykamy ciekawe i dość "słynne" murale które znajdują się przy Escadinhas de São Cristóvão ;
murale te upamietniają Marie Severę Onofrianę- prawdziwą prekursorkę muzyki fado, którą jakko dziewczynka rozpoczęła swoją 'karierę" w tawernie u swojej matki, a ta "kariera" to był smutny los biednego dziecka, bo Maria jako 12-latka była już prostytutką; ale cieszyła się znakomitym głosem i prawdziwym talentem ; to ona pierwsza zarzuciła czarny szal z frędzlami podczas śpiewu fado, co z czasem przerodziło się w zwyczaj, a w zasadzie nieomalże w kult noszenia przez śpiewaczki fado czarnego szala w trakcie występów; głośny romans tej "szemranej" dziewczyny "z nizin" z pewnym hrabią był pikantnym skandalem obyczajowym w tamtych czasach, co niejako przyczyniło się do spopularyzowania przez nią pieśni fado. Maria Severa zmarła młodziutko, bo mając zaledwie zaledwie 26 lat; ponoc zakrztusiła się w czasie posiłku
są tu też inne murale
piękne kamieniczki obok...
Piea
W Lizbonie jadłem (jeśli mnie pamięć nie myli) zupę pomidorową z ryżem.
Rybki wyglądają bardzo apetycznie
Z zamku też schodziłam na piechtę, delektując się pieknym tych uliczek
Twój łup bardzo udany ! jest sliczny i taki..delkatny. Juz wisi na ścianie ?
No trip no life