Hej, jeżeli podobają się Wam „stare widokówki” to jeszcze coś mam w zanadrzu, W relacji z zeszłorocznego „weekendu w Czerniawie” zamieściłam trochę, ale teraz dokopałam się do większej ilości i z ciekawością sama odkrywam te znane mi, ale z teraźniejszości, miejsca. Jak widzicie fajne miejsce, my ciągle tu wracamy i ciągle odkrywamy coś na nowo.
I tak jest z wędrówką na Halę Izerską – Basia tam nigdy nie była, a my byliśmy pierwszy raz w zeszłym roku i nam się spodobało, Musimy jej to pokazać .
Przemierzamy trasę do Hali Izerskiej tym razem w odwrotną stronę, w zeszłym roku tędy schodziliśmy , a „do” szliśmy od Stogu Izerskiego – ale to kawal drogi więc wybraliśmy krótszą trasę. Ta „krótsza” trasa wcale nie jest krótka, a informacje o odległości są tu, w Górach Izerskich, w kilometrach, a nie jak w normalnych górach w godzinach. Jest to wkurzające, bo wiadomo 1 km pod górę można pokonywać sporo czasu, tak też i my to odczuwamy. Idziemy pod górę, z myślą „daleko jeszcze”.
Na razie jeszcze nie jestesmy wysoko. Tu jest końcówka wyciągu narciarskiego.
Śniegu jak na maj i na niezbyt wysokie góry - bo to ok 900 m npm było całkiem sporo. Nie na szlakach, tylko poza, ale całkiem często płaty śniegu były widoczne w drodze na naleśniki
Idziemy dalej zbliżamy się do Hali Izerskiej. Przed wojną istniała tu niemiecka miejscowość Gross Iser , po której dzisiaj pozostały tylko fundamenty budynków. Dzisiaj w tym odludnym miejscu mieści się jedynie schronisko "Chatka Górzystów".
To trochę informacji i zdjęć zebranych w necie.
Pierwszy dom na Hali Izerskiej pojawił się w 1630 roku. Wybudował go niejaki Tomasz, który uciekł z sąsiednich Czech przed religijnymi prześladowaniami.
Gross Iser przez długie lata wiodła życie sennej pasterskiej osady. Zmiany przyszły wraz z przekształceniem sąsiedniego Świeradowa w uzdrowisko. Hala Izerska stała się celem górskich wycieczek, położona zaś na niej wieś rozkwitała niemal z miesiąca na miesiąc. Mieszkańcy Gross Iser zostali zatrudnieni do wydobywania borowiny, W latach 30. ubiegłego wieku wieś liczyła blisko 50 obejść, w jej obrębie znajdowały się dwie szkoły, dwie gospody , trzy schroniska turystyczne, były budynki urzędu celnego, młyn, kawiarnia, a nawet remiza straży pożarnej. Gross Iser miało zadatki na ośrodek narciarski z prawdziwego zdarzenia, bo śnieg niekiedy leżał tutaj aż do późnej wiosny.
Rozkwit miejscowości przerwała wojna. Po jej zakończeniu Gross Iser znalazło się w granicach Polski. W odróżnieniu od wielu innych dolnośląskich miast, miasteczek i wsi, nigdy tak naprawdę nie dostała drugiego życia.
Po wojnie miejscowość dostało nazwę Skalno a rodowici mieszkańcy wsi zostali wysiedleni. Zajęli je żołnierze WOP wraz z rodzinami (teren przygraniczny) niedługo potem przyszedł rozkaz, aby wszyscy przenieśli się do Świeradowa. Jakiś czas potem, w latach pięćdziesiątych w tajemniczych okolicznościach wieś zniknęła z powierzchni ziemi. Prawdopodobnie opustoszałe zabudowania stały się celem dla artylerzystów ćwiczących na Hali Izerskiej. Według innej hipotezy budynki Gross Iser (Skalna), zostały po prostu rozebrane, pozyskany zaś w ten sposób materiał posłużył partyjnym dygnitarzom do budowy domów w pobliskim Świerad
Dzisiejsza „Chatka Górzystów” do której zmierzamy na naleśniki. . Przed wojną mieściła się w nim szkoła.. Nie wiadomo do końca, dlaczego budynek jako jedyny ocalal.. Mówi się, że wrocławskim dygnitarzom partyjnym służył jako schronienie podczas polowań na jelenie. Po wojnie na krótko został zamieniony w stajnię, potem popadał w ruinę. Budynek szkoły został zaadaptowany na schronisko dzięki studentom z Wyższej Szkoły Inżynieryjnej w Zielonej Górze.
Osada Gross Iser w latach 1915–1935,
Gross Iser zimą w latach 20. XX wieku – na archiwalnym zdjęciu widać najprawdopodobniej nieistniejący Gasthaus zur Isermühle
Dochodzimy do Schroniska. Jest to popularne miejsce. W zeszłym roku pod „Domkiem Górzystów” w sierpniu w weekend było bardzo tłocznie . W kolejce po naleśniki czekaliśmy ponad godzinę. Dzisiaj jest tu niewiele osob.
Dawna szkoła tuż po otwarciu, dziś schronisko chatka Górzystów.
Schronisko studenckie "Chatka Górzystów", dzierżawione wówczas przez Studenckie Biuro Podróży "Almatur
Na tych, którzy zdecydują się nocować w budynku czekają prawdziwie spartańskie warunki – brak prądu, kąpiel w lodowatej wodzie ze strumienia oraz samodzielne rozpalanie w piecach. Mimo takich „atrakcji” miejsca noclegowe w schronisku cieszą się dużą popularnością.
To miejsce jest pełne historii co widać w jadalni, w której czekamy na naleśniki
Naleśniki tutejsze są przepyszne. Receptura przekazywana jest od lat przez kolejne pokolenia. Biszkoptowe z nadzieniem serowym z jagodami. Porcja ogromna. Piwo też smakuje wybornie. Pierwotnie mieliśmy jeść na zewnątrz ale nadeszła deszczowa chmura. Ceny jak widać bardzo przystępne.
Nel, „kawociastko” na stale zadomowiło się na tripku, „piwoleśnik” (taki trochę skrót od piwo-naleśnika) to dużo młodsza nazwa z zeszłorocznego weekendu w Czerniawie. Mniej używana, dlatego nie każdy pamięta. Jak kiedyś zagościsz na Hali Izerskiej – wejdzie do Twojego słownika.
No to wracamy do Świeradowa, wydawałoby się, że trzeba iść w dół, niestety aż do Polany Izerskiej idzie się pod górę.
Następny dzień powinien zainteresować Mrówkę i innych rowerzystów. Mąż lubi jeździć na rowerze , ale wiadomo, w górach lekko nie jest. Miał rower w Górach Sowich i dostał trochę w kość. Z rowerzystów jeżdżących na „elektrykach” trochę się podśmiewał. Ale rower elektryczny sam pod górkę nie jedzie, trzeba pedałować, a stopień „wspomagania” mona sobie ustawić. Ponieważ nie wiedzieliśmy jaka będzie pogoda, nie brał swojego roweru (tylko ubranko i buty) a jeśli będzie pogoda i ochota na przejażdżkę postanowił rower wypożyczyć. Wypożyczalni jest kilka koło stacji kolejki gondolowej. Jak szliśmy na kawociastko do Świeradowa rozpoznał sprawę i dowiedział się , że w tygodniu nie ma zbyt wiele chętnych (to jeszcze nie wakacje) i nie trzeba rezerwować roweru.
Mąż zaraz po śniadaniu jedzie autem pod wypożyczalnie rowerów, Ja spędzam czas na tarasie, bo akurat jest ładne słoneczko i relaksuję się z drutami.
W przerwie zabiegów towarzyszy mi Basia czytając książkę. Po zabiegach Basi najpierw robimy sesję zdjęciową moich niedawno wykonanych chust. Potem udajemy (piechotą) się do Świeradowa, głównie aby odwiedzić sklep z Ceramiką Bolesławiecką.
Potem udajemy (piechotą) się do Świeradowa, głównie aby odwiedzić sklep z Ceramiką Bolesławiecką.
Zmierzając mozolnie od górę „starą” trasą już na drodze do Świeradowa (przez Opaleniec) namierza nas mąż. Super zadowolony z jazdy rowerem po specjalnie przygotowanych trasach rowerowych. To trasy dla wymagających, czasem bardzo wąskie (tak zwane single track’i – jednokierunkowe), między drzewami. Miał kamerkę więc może mi przygotuje zdjęcia, aby pokazać jak to wygląda. A jak on wyglądał to zobaczcie na zdjęciu.
Po krótkiej rozmowie pojechał dalej przemierzać szlaki a my skierowaliśmy się do sklepiku fir,mowego Boleslawca, który jest za pierwszym zakrentem za stacją kolei gondolowej.
Hej, jeżeli podobają się Wam „stare widokówki” to jeszcze coś mam w zanadrzu, W relacji z zeszłorocznego „weekendu w Czerniawie” zamieściłam trochę, ale teraz dokopałam się do większej ilości i z ciekawością sama odkrywam te znane mi, ale z teraźniejszości, miejsca. Jak widzicie fajne miejsce, my ciągle tu wracamy i ciągle odkrywamy coś na nowo.
I tak jest z wędrówką na Halę Izerską – Basia tam nigdy nie była, a my byliśmy pierwszy raz w zeszłym roku i nam się spodobało, Musimy jej to pokazać .
Przemierzamy trasę do Hali Izerskiej tym razem w odwrotną stronę, w zeszłym roku tędy schodziliśmy , a „do” szliśmy od Stogu Izerskiego – ale to kawal drogi więc wybraliśmy krótszą trasę. Ta „krótsza” trasa wcale nie jest krótka, a informacje o odległości są tu, w Górach Izerskich, w kilometrach, a nie jak w normalnych górach w godzinach. Jest to wkurzające, bo wiadomo 1 km pod górę można pokonywać sporo czasu, tak też i my to odczuwamy. Idziemy pod górę, z myślą „daleko jeszcze”.
Na razie jeszcze nie jestesmy wysoko. Tu jest końcówka wyciągu narciarskiego.
Pod drodze oglądamy widoczki.
W oddali widać żródlo Adama (pod daszkiem)
Jak widać, można jeszcze spotkać płaty śniegu
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Spotykamy idącą z naprzeciwka grupę, która zapewnia, że naleśniki i piwo są, uff to dobrze.
Dochodzimy do Polany Izerskiej, niby to już blisko, ale nie tak bardzo.
Jak widać na zdjęciu trochę popadalo, ale nie zmokliśmy, trzeba bylo tylko nalożyć kurtki.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Śniegu jak na maj i na niezbyt wysokie góry - bo to ok 900 m npm było całkiem sporo. Nie na szlakach, tylko poza, ale całkiem często płaty śniegu były widoczne w drodze na naleśniki
faktycznie, trochę szok z tym śniegiem
No trip no life
Idziemy dalej zbliżamy się do Hali Izerskiej. Przed wojną istniała tu niemiecka miejscowość Gross Iser , po której dzisiaj pozostały tylko fundamenty budynków. Dzisiaj w tym odludnym miejscu mieści się jedynie schronisko "Chatka Górzystów".
To trochę informacji i zdjęć zebranych w necie.
Pierwszy dom na Hali Izerskiej pojawił się w 1630 roku. Wybudował go niejaki Tomasz, który uciekł z sąsiednich Czech przed religijnymi prześladowaniami.
Gross Iser przez długie lata wiodła życie sennej pasterskiej osady. Zmiany przyszły wraz z przekształceniem sąsiedniego Świeradowa w uzdrowisko. Hala Izerska stała się celem górskich wycieczek, położona zaś na niej wieś rozkwitała niemal z miesiąca na miesiąc. Mieszkańcy Gross Iser zostali zatrudnieni do wydobywania borowiny, W latach 30. ubiegłego wieku wieś liczyła blisko 50 obejść, w jej obrębie znajdowały się dwie szkoły, dwie gospody , trzy schroniska turystyczne, były budynki urzędu celnego, młyn, kawiarnia, a nawet remiza straży pożarnej. Gross Iser miało zadatki na ośrodek narciarski z prawdziwego zdarzenia, bo śnieg niekiedy leżał tutaj aż do późnej wiosny.
Rozkwit miejscowości przerwała wojna. Po jej zakończeniu Gross Iser znalazło się w granicach Polski. W odróżnieniu od wielu innych dolnośląskich miast, miasteczek i wsi, nigdy tak naprawdę nie dostała drugiego życia.
Po wojnie miejscowość dostało nazwę Skalno a rodowici mieszkańcy wsi zostali wysiedleni. Zajęli je żołnierze WOP wraz z rodzinami (teren przygraniczny) niedługo potem przyszedł rozkaz, aby wszyscy przenieśli się do Świeradowa. Jakiś czas potem, w latach pięćdziesiątych w tajemniczych okolicznościach wieś zniknęła z powierzchni ziemi. Prawdopodobnie opustoszałe zabudowania stały się celem dla artylerzystów ćwiczących na Hali Izerskiej. Według innej hipotezy budynki Gross Iser (Skalna), zostały po prostu rozebrane, pozyskany zaś w ten sposób materiał posłużył partyjnym dygnitarzom do budowy domów w pobliskim Świerad
Dzisiejsza „Chatka Górzystów” do której zmierzamy na naleśniki. . Przed wojną mieściła się w nim szkoła.. Nie wiadomo do końca, dlaczego budynek jako jedyny ocalal.. Mówi się, że wrocławskim dygnitarzom partyjnym służył jako schronienie podczas polowań na jelenie. Po wojnie na krótko został zamieniony w stajnię, potem popadał w ruinę. Budynek szkoły został zaadaptowany na schronisko dzięki studentom z Wyższej Szkoły Inżynieryjnej w Zielonej Górze.
Osada Gross Iser w latach 1915–1935,
Gross Iser zimą w latach 20. XX wieku – na archiwalnym zdjęciu widać najprawdopodobniej nieistniejący Gasthaus zur Isermühle
Wnętrze gospody Gross-Iser. Rok 1928.
Schronisko Groß-Iserbaude. 1930 r.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Dochodzimy do Schroniska. Jest to popularne miejsce. W zeszłym roku pod „Domkiem Górzystów” w sierpniu w weekend było bardzo tłocznie . W kolejce po naleśniki czekaliśmy ponad godzinę. Dzisiaj jest tu niewiele osob.
Dawna szkoła tuż po otwarciu, dziś schronisko chatka Górzystów.
Schronisko studenckie "Chatka Górzystów", dzierżawione wówczas przez Studenckie Biuro Podróży "Almatur
Na tych, którzy zdecydują się nocować w budynku czekają prawdziwie spartańskie warunki – brak prądu, kąpiel w lodowatej wodzie ze strumienia oraz samodzielne rozpalanie w piecach. Mimo takich „atrakcji” miejsca noclegowe w schronisku cieszą się dużą popularnością.
To miejsce jest pełne historii co widać w jadalni, w której czekamy na naleśniki
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Naleśniki tutejsze są przepyszne. Receptura przekazywana jest od lat przez kolejne pokolenia. Biszkoptowe z nadzieniem serowym z jagodami. Porcja ogromna. Piwo też smakuje wybornie. Pierwotnie mieliśmy jeść na zewnątrz ale nadeszła deszczowa chmura. Ceny jak widać bardzo przystępne.
PIWOLEŚNIK OBOWIĄZKOWY!
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Piwonaleśnik he he , no to mamy nowy tripkowy przysmak po kawociastku
Smutna historia tej wioski, nawet nie bardzo wiadomo co sie stało..
No trip no life
Nel, „kawociastko” na stale zadomowiło się na tripku, „piwoleśnik” (taki trochę skrót od piwo-naleśnika) to dużo młodsza nazwa z zeszłorocznego weekendu w Czerniawie. Mniej używana, dlatego nie każdy pamięta. Jak kiedyś zagościsz na Hali Izerskiej – wejdzie do Twojego słownika.
No to wracamy do Świeradowa, wydawałoby się, że trzeba iść w dół, niestety aż do Polany Izerskiej idzie się pod górę.
W drodze powrotnej już niewiele zdjęć.
Piea, co to za kwiatli? Może wiesz?
Tego dnia już tylko kolacja i relaks na basenie.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Następny dzień powinien zainteresować Mrówkę i innych rowerzystów. Mąż lubi jeździć na rowerze , ale wiadomo, w górach lekko nie jest. Miał rower w Górach Sowich i dostał trochę w kość. Z rowerzystów jeżdżących na „elektrykach” trochę się podśmiewał. Ale rower elektryczny sam pod górkę nie jedzie, trzeba pedałować, a stopień „wspomagania” mona sobie ustawić. Ponieważ nie wiedzieliśmy jaka będzie pogoda, nie brał swojego roweru (tylko ubranko i buty) a jeśli będzie pogoda i ochota na przejażdżkę postanowił rower wypożyczyć. Wypożyczalni jest kilka koło stacji kolejki gondolowej. Jak szliśmy na kawociastko do Świeradowa rozpoznał sprawę i dowiedział się , że w tygodniu nie ma zbyt wiele chętnych (to jeszcze nie wakacje) i nie trzeba rezerwować roweru.
Mąż zaraz po śniadaniu jedzie autem pod wypożyczalnie rowerów, Ja spędzam czas na tarasie, bo akurat jest ładne słoneczko i relaksuję się z drutami.
W przerwie zabiegów towarzyszy mi Basia czytając książkę. Po zabiegach Basi najpierw robimy sesję zdjęciową moich niedawno wykonanych chust. Potem udajemy (piechotą) się do Świeradowa, głównie aby odwiedzić sklep z Ceramiką Bolesławiecką.
Potem udajemy (piechotą) się do Świeradowa, głównie aby odwiedzić sklep z Ceramiką Bolesławiecką.
Zmierzając mozolnie od górę „starą” trasą już na drodze do Świeradowa (przez Opaleniec) namierza nas mąż. Super zadowolony z jazdy rowerem po specjalnie przygotowanych trasach rowerowych. To trasy dla wymagających, czasem bardzo wąskie (tak zwane single track’i – jednokierunkowe), między drzewami. Miał kamerkę więc może mi przygotuje zdjęcia, aby pokazać jak to wygląda. A jak on wyglądał to zobaczcie na zdjęciu.
Po krótkiej rozmowie pojechał dalej przemierzać szlaki a my skierowaliśmy się do sklepiku fir,mowego Boleslawca, który jest za pierwszym zakrentem za stacją kolei gondolowej.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!