Asia - szacun wielki - ja bym sie na self drive jednak nie odwazyl. Trudy podrozy to jedno, a potencjalne klopoty z samochodem - to element, ktory jak dla mnie wyklucza taka opcje.
Marinik no właśnie Namibia mi się w ten sposób marzy. To jak napisała Mika jednak inny smak przygody. Przynajmniej dla mnie. Na razie mąż nie jest do końca przekonany do mojego pomysłu Dlatego podpytuję jak to wygląda na miejscu. Dokładnie tak jak mówisz wszystko fajnie póki z samochodem nic się nie dzieje. A wiadomo, że ja niewiele pomogę w tej kwestii. Ania z Bocianem twierdzą, że mają to opanowane i że takie sytuacje miały miejsce chyba dopiero dwa razy
Mika ja Was podziwiam kochani że po wyjściu z samolotu zamiast kilku dni laby i odpoczynku po podróży mieliście od razu 600 km do zrobienia
Bepi,
gdyby przy lotnisku była rajska plażyczka, na pewno byśmy regenerowali się po locie, ale... czas gonił, mieliśmy wielki apetyt na zwiedzanie i nie było opcji, tylko w drogę! Potem było już "z górki" to był najcięższy dzień.
Asiu,
Ania nam powiedziała, że jak się na selfa przyjeżdża, to nie puszczają gości od razu tego samego dnia w drogę. Wtedy koniecznie odpoczynek w stolicy i rano się rusza. To niepotrzebne ryzyko. Kierowca zmęczony, niedospany i trasa 680km.., to mogłoby się źle skończyć. A tu nas Erastus "świeżutki odebrał" więc my mogliśmy sobie podsypiać w Landrynie
ja taki worek ochronny na allegro za kilka zł kupiłam (podobny do tego, który pokazał Bilbao)... a w sumie go i tak nie używałam, bo nie wiało jakoś specjalnie na wydmach, ale czasem jak wieje, to lepiej mieć. Sprzet i tak dziś zawiozłam do serwisu na czyszczenie, bo mu sie należy małe spa
Lordziu... no ja wiem, że nie weekend juz "lecę" dalej
Byliśmy ostatnio wśród drzewek kokerboom....
Erastus daje nam w tym miejscu tylko kilkanaście minut… to dla mnie tak mało… ja bym tu mogła godzinami spacerować po tym terenie… ale mamy umówiony lunch w pobliżu Fish River Canyon, a już jest dość późno i do przejechania mamy trochę kilometrów, więc popędzani (niestety) robimy zdjęcia. Jeszcze dokonujemy odkrycia, że na tych pięknych drzewach, na pniach są wielkie owady – chyba z rodziny koników polnych (bo potem, kiedyś wieczorem, okazało się, że głośno cykają, jak świerszcze). Upewniamy się czy to bezpieczne zaprzyjaźniac się z tymi stworkami i przyglądamy się im bliżej. Strasznie fajne są
Niestety trzeba jechać dalej. Na szczęście to nie koniec atrakcji na dziś… Kolejny przystanek, to już lunch w „Lodży Lordzia”, czyli w Canion Roadhouse (gdzie mieszkali). My tu tylko dziś jemy posiłek i nacieszamy oczy starymi autkami, otoczonymi fajną kaktusową roślinnością. Nocleg mamy jeszcze kawałek dalej. To miejsce, to dla mnie kwintesencja Namibii. Takie obrazki kojarzyły mi się dotąd z tym krajem, własnie te wraki pośród kaktusów i drzew kołczanowych! Oczywiście najpierw penetrujemy teren, oglądamy stare cacuszka i robimy zdjęcia. Nareszcie nikt mnie nie popędza, chodzę sobie do woli, pykam fotki, oglądam, spaceruję.
i jeszcze kilka ujęć z wnętrza lodży:
Erastus poszedł załatwiać nam obiad i dość długo mu schodziło, był podenerwowany, gdzieś dzwonił, trochę minęło, zanim pozwolili nam usiąść, ale to dla nas było super, bo mieliśmy sporo czasu dla siebie, bez niepotrzebnego pośpiechu, taki oddech w tym „szybkim dniu”. Dopiero po kilku dniach Erastus powiedział nam prawdę, że tu były spore problemy i on panikował… ale o tym potem, nie będę zdradzać wcześniej.
Zjedliśmy jakiś mało smaczny obiad. Nasza czwórka skusiła się na kiepską sałatkę z kurczaka i ananasa w sosie curry. My wszyscy lubimy każde curry… ale to azjatyckie, czyli albo indyjskie albo tajskie albo indonezyjskie, byle prawdziwe, świeże - azjatyckie. To tutaj, było mało smaczne, jakby z jakiegoś sztucznego sosu w proszku, niewiele to miało wspólnego z oczekiwanym przez nas smakiem. W dodatku zimne, a pytałam czy będzie na ciepło, to mi kelnerka potakiwała, że tak… no trudno, to nie tragedia…
Przy posiłku ustalamy z Erastusem czy chcemy zobaczyć Kanion Rzeki Rybiej o zachodzie słońca, czy jutro, o wschodzie. Ja ze względu na światło skłaniałam się żeby wstac wczesnie rano i zobaczyć go jutro, ale jednak większością głosów ustaliliśmy że jednak dziś, a jutro pośpimy… ok.
Po obiadku jeszcze chyba z 30-40 min drogi i mamy w końcu długo oczekiwany Kanion, cel naszej dzisiejszej, długiej podróży… Zachód za ponad pół godziny więc mamy chwilę na spacer, zdjęcia i odpoczynek.
Po zachodzie słońca, przeszczęśliwi jedziemy do naszego hotelu Canion Lodge. Nareszcie łazienka, ciepły prysznic, miękie łóżko... Ssssuper!!!! Jak dobrze, że mamy takie warunki na pierwszy nocleg!
Wieczorem pyszna kolacja z Erastusem (bufet) i szybko spać.....
Erastus strasznie się wszystkim przejmuje... tak jakby był białym.. już nasza grupa mocno na luziku go upominała o wyluzowanie.. jesteśmy na wakacjach w Afryce... no stress...
ale mimo wszystko wschód słońca lepszy na kanionie.. tylko my wyjechaliśmy koło 11 przed południem w trasę z Windhoek,(wcześniej zakupy żarcia i napojów małowyskokowych, jakieś piwko z Jurkiem po drodze) Erastus zgubił trasę do Twojej - naszej lodgy (zresztą jechał tam pierwszy raz), zaczął padać deszcz (na Namibię mało oczekiwane), dach zaczął przeciekać w landrynie... żebyś widziała wtedy minę Erastusa... noc ciemno... niewiadomo gdzie jechać... mówimy do Erstusa - śpimy tutaj. tylko rano nastaw budzik na odpowiednią porę, żeby na wschód słońca wstać (tak jak mielismy w programie).. a łóżko jest łózko.. i kolecja super, picie na kosz firmy... my to jednak rozrywkowi jesteśmy, a Erastus mało się czerwony nie zrobił... widziałaś kiedyś czrwonego Murzynka
@ marinik
zerknij na dół strony
http://www.africangamesafari.com/namibia_wycieczka_hotele.html
Takim roboczym sposobem jest ucięta podkolanówka
Marinik no właśnie Namibia mi się w ten sposób marzy. To jak napisała Mika jednak inny smak przygody. Przynajmniej dla mnie. Na razie mąż nie jest do końca przekonany do mojego pomysłu Dlatego podpytuję jak to wygląda na miejscu. Dokładnie tak jak mówisz wszystko fajnie póki z samochodem nic się nie dzieje. A wiadomo, że ja niewiele pomogę w tej kwestii. Ania z Bocianem twierdzą, że mają to opanowane i że takie sytuacje miały miejsce chyba dopiero dwa razy
...nieważne gdzie, ważne z kim...
Mika dziś jest środa.. a nie weekend..
.
Bepi,
gdyby przy lotnisku była rajska plażyczka, na pewno byśmy regenerowali się po locie, ale... czas gonił, mieliśmy wielki apetyt na zwiedzanie i nie było opcji, tylko w drogę! Potem było już "z górki" to był najcięższy dzień.
Asiu,
Ania nam powiedziała, że jak się na selfa przyjeżdża, to nie puszczają gości od razu tego samego dnia w drogę. Wtedy koniecznie odpoczynek w stolicy i rano się rusza. To niepotrzebne ryzyko. Kierowca zmęczony, niedospany i trasa 680km.., to mogłoby się źle skończyć. A tu nas Erastus "świeżutki odebrał" więc my mogliśmy sobie podsypiać w Landrynie
Mariusz,
ja taki worek ochronny na allegro za kilka zł kupiłam (podobny do tego, który pokazał Bilbao)... a w sumie go i tak nie używałam, bo nie wiało jakoś specjalnie na wydmach, ale czasem jak wieje, to lepiej mieć. Sprzet i tak dziś zawiozłam do serwisu na czyszczenie, bo mu sie należy małe spa
Lordziu... no ja wiem, że nie weekend juz "lecę" dalej
Byliśmy ostatnio wśród drzewek kokerboom....
Erastus daje nam w tym miejscu tylko kilkanaście minut… to dla mnie tak mało… ja bym tu mogła godzinami spacerować po tym terenie… ale mamy umówiony lunch w pobliżu Fish River Canyon, a już jest dość późno i do przejechania mamy trochę kilometrów, więc popędzani (niestety) robimy zdjęcia. Jeszcze dokonujemy odkrycia, że na tych pięknych drzewach, na pniach są wielkie owady – chyba z rodziny koników polnych (bo potem, kiedyś wieczorem, okazało się, że głośno cykają, jak świerszcze). Upewniamy się czy to bezpieczne zaprzyjaźniac się z tymi stworkami i przyglądamy się im bliżej. Strasznie fajne są
Niestety trzeba jechać dalej. Na szczęście to nie koniec atrakcji na dziś… Kolejny przystanek, to już lunch w „Lodży Lordzia”, czyli w Canion Roadhouse (gdzie mieszkali). My tu tylko dziś jemy posiłek i nacieszamy oczy starymi autkami, otoczonymi fajną kaktusową roślinnością. Nocleg mamy jeszcze kawałek dalej. To miejsce, to dla mnie kwintesencja Namibii. Takie obrazki kojarzyły mi się dotąd z tym krajem, własnie te wraki pośród kaktusów i drzew kołczanowych! Oczywiście najpierw penetrujemy teren, oglądamy stare cacuszka i robimy zdjęcia. Nareszcie nikt mnie nie popędza, chodzę sobie do woli, pykam fotki, oglądam, spaceruję.
i jeszcze kilka ujęć z wnętrza lodży:
Erastus poszedł załatwiać nam obiad i dość długo mu schodziło, był podenerwowany, gdzieś dzwonił, trochę minęło, zanim pozwolili nam usiąść, ale to dla nas było super, bo mieliśmy sporo czasu dla siebie, bez niepotrzebnego pośpiechu, taki oddech w tym „szybkim dniu”. Dopiero po kilku dniach Erastus powiedział nam prawdę, że tu były spore problemy i on panikował… ale o tym potem, nie będę zdradzać wcześniej.
Zjedliśmy jakiś mało smaczny obiad. Nasza czwórka skusiła się na kiepską sałatkę z kurczaka i ananasa w sosie curry. My wszyscy lubimy każde curry… ale to azjatyckie, czyli albo indyjskie albo tajskie albo indonezyjskie, byle prawdziwe, świeże - azjatyckie. To tutaj, było mało smaczne, jakby z jakiegoś sztucznego sosu w proszku, niewiele to miało wspólnego z oczekiwanym przez nas smakiem. W dodatku zimne, a pytałam czy będzie na ciepło, to mi kelnerka potakiwała, że tak… no trudno, to nie tragedia…
Przy posiłku ustalamy z Erastusem czy chcemy zobaczyć Kanion Rzeki Rybiej o zachodzie słońca, czy jutro, o wschodzie. Ja ze względu na światło skłaniałam się żeby wstac wczesnie rano i zobaczyć go jutro, ale jednak większością głosów ustaliliśmy że jednak dziś, a jutro pośpimy… ok.
Po obiadku jeszcze chyba z 30-40 min drogi i mamy w końcu długo oczekiwany Kanion, cel naszej dzisiejszej, długiej podróży… Zachód za ponad pół godziny więc mamy chwilę na spacer, zdjęcia i odpoczynek.
Po zachodzie słońca, przeszczęśliwi jedziemy do naszego hotelu Canion Lodge. Nareszcie łazienka, ciepły prysznic, miękie łóżko... Ssssuper!!!! Jak dobrze, że mamy takie warunki na pierwszy nocleg!
Wieczorem pyszna kolacja z Erastusem (bufet) i szybko spać.....
cdn
co tu gadać? REWELACJA
dech zapiera, szczęka opada
Przynajmniej słońce jest zawsze za darmo ...
http://pieczatki-w-paszporcie.blogspot.com/
https://www.youtube.com/channel/UCf99mvhfOem4kTfGH5qBOGQ?sub_confirmation=1/
Erastus strasznie się wszystkim przejmuje... tak jakby był białym.. już nasza grupa mocno na luziku go upominała o wyluzowanie.. jesteśmy na wakacjach w Afryce... no stress...
ale mimo wszystko wschód słońca lepszy na kanionie.. tylko my wyjechaliśmy koło 11 przed południem w trasę z Windhoek,(wcześniej zakupy żarcia i napojów małowyskokowych, jakieś piwko z Jurkiem po drodze) Erastus zgubił trasę do Twojej - naszej lodgy (zresztą jechał tam pierwszy raz), zaczął padać deszcz (na Namibię mało oczekiwane), dach zaczął przeciekać w landrynie... żebyś widziała wtedy minę Erastusa... noc ciemno... niewiadomo gdzie jechać... mówimy do Erstusa - śpimy tutaj. tylko rano nastaw budzik na odpowiednią porę, żeby na wschód słońca wstać (tak jak mielismy w programie).. a łóżko jest łózko.. i kolecja super, picie na kosz firmy... my to jednak rozrywkowi jesteśmy, a Erastus mało się czerwony nie zrobił... widziałaś kiedyś czrwonego Murzynka
.
Mika macie kapitalne zdjęcia ludków z ekipy, bardzoooo mi się podobają
http://corazdalej.pl/