ano zgadzam się... powinny sobie latać gdzieś po niebie gdzie chcą albo siedzieć w lesie, ale taki świat.... trzeba by zamknąc wszystkie ogrody zoologiczne, ptaszarnie, delfinaria, i tysiące takich przybytków... itd....
dziś zaproszę Was do Mijas - typowego białego miasteczka ( bueblos blancos) na Andaluzyjskim szlaku
w drodze do Mijas
Mijas to zaskakująco śliczne, wręcz pocztówkowe miasteczko, malutkie, białe miasteńko, do którego można się dostać lokalnym autobusem z Benalmadeny w godzinkę. Pojechałyśmy tam z założenia tak tylko na trochę, a spędziłyśmy w końcu calutki dzień:), bowiem ilość atrakcji na miejscu, pięknych zakamarków, klimatycznych kawiarenek, sklepików, parków, itd nie pozwoliła zobaczyć i poczuć tego wszystkiego w kilka godzin.
miasteczko jest "przylepione" do gór Sierra de Mijas rozciągających się tu wzdłuż wybrzeża.; położone niedaleko Malagi (ok 35 km) na wysokości 428 m n.p.m. - to jedna z wielkich atrakcji Andaluzji. Miasteczko słynie z osiołkowych taksówek i pełne jest labiryntów schodów i uliczek skąpanych w tysiącach doniczek z pelargoniami ; to bez wątpienia prawdziwa perełka Andaluzji.
Pierwsze, co rzuca się tu w oczy, to kolorowo przystrojone osiołki - swoisty symbol Mijas.; są to tzw. burrotaxis czyli ośle taksówki wożące na swym grzbiecie, albo w dorożkach turystów. Każda z oślich - taksówek stojących na specjalnych oślich parkingach jest kolorowo przystrojona i ma własną ”tablicę rejestracyjną” z numerem; szkoda pracujących osiołków.... no ale taki świat... los podobny do greckich osiołków wożących turystów na lądzie i wyspach, koników z Zakopanego i wieli gorskich kurortów, pracujących słoni w dalekiej Azji i tysiąca innych miejsc, gdzie los zwierzaków jest daleki od wolności i radości....
ale dbaja o osiołki; są tu specjalne lecznice dla osiołków i koników, bo te też tu pracują w turystycznym biznesie
Rankiem jak przyjechałysmy, była piękna pogoda, ale za niedługo zaczęło się coś dziwnie chmurzyć... zrobiło sie prawie ciemno i nagle.... jebut! - jak walnęło.... , w końcu rozpętała się prawdziwa burza! ; grzmoty piorunów i błyskawice przesiedziałyśmy więc w urokliwej knajpeczce zaczynając dzień od kawki, ale i od pifffka :)). Po pół godzinie nie było śladu po burzy a po kolejnych kilkunastu minutach zrobił się upał.
Część deszczu spędziłyśmy w uroczym Muzeum Folkloru na które natknęłyśmy się przechadzając się po mieście; to takie malutkie muzeum etnograficzne i skansen w jednym; bardzo urokliwe i ciekawe miejsce.
przestało lać.... to wychodzimy .... poszukałyśmy pięknej Areny Korridy, którą zbudowano tu w 1900 roku; Arena ta nie jest, tak jak większość tego typu placów, okrągła, lecz owalna. Oprócz walk z bykami, jakie wciąż się tutaj odbywają (mimo zakazów), miejsce to wykorzystuje się do organizacji przeróżnych fiest, jakich w Hiszpanii nie brakuje.
spacer po Mijas, to albo strome uliczki, albo po prostu schody. Całość to prawdziwa perełka Andaluzji
Spacery niezliczonymi ukwieconymi uliczkami doprowadziły nas do znanego tu miejsca związanego z pewną legendą, która dotyczy uroczej Kaplicy Virgen de la Pena wykutej w litej skale w XVII w. i stojącej w miejscu, gdzie kiedyś stał potężny zamek, który jednak nie zachował się do naszych czasów . Legenda mówi o odnalezieniu w 1586 roku cudownego obrazu Matki Boskiej, który przed wiekami został ukryty przez chrześcijan przed oczami Maurów, którzy zajęli Andaluzję
W tej skale pod ruinami zamku wykuta jest kaplica Matki Bożej w miejscu, gdzie ponad 400 lat temu odnaleziono jej obraz ukryty przed Maurami, kiedy Ci zajęli Andaluzję
W Mijas zaglądamy też do przeróżnych sklepików, często zachodzimy do różnych klimatycznych kawiarenek, a na głównym placu miasteczka Plaza de la Constitucion można odpocząć i wybrać jedną z miejscowych restauracji na posiłek. Mamy czas i ogromną ochotę zostać tu jak najdłużej, więc zostajemy calutki dzień i nie żałujemy ani jednej minuty:)
jakaś ponad 100 letnia Piekarnia
w końcu czas na piffeczko!
Kolejnym niezwykłym miejscem na które natrafiłyśmy zupełnie przez przypadek było bardzo ciekawe muzeum - maleńkie Muzeum Miniatury zwane tu Carromato de Max; miniaturowe muzeum w stylu gypsy Caravan mieści niecodzienne eksponaty i prawdziwe osobliwości.
Kolekcja została założona w 1972 roku przez słynnego hipnotyzera Juana Elegido Millána, który znany jest bardziej pod pseudonimem prof. Max. To muzeum mieści eksponaciki z ponad 50 różnych krajów.
Carromato de Max uważane jest za pierwsze na świecie tego typu muzeum, chociaż nie jedyne. Wszystkie eksponaty ogląda się tu przez lupy, szkła powiększające i nawet mikroskopy:); pierwszy raz w życiu widziałam prawdziwe dzieła sztuki wykonane przez różnych mistrzów w tak mikroskopijnych rozmiarach ale i z taką szczegółowością
to portret Księżnej Diany
musicie mi uwierzyć na słowo, że Diana na tym portrecie była jak żywa
Można tu podziwiać np. dzieła i kopie znanych mistrzów jak :
- Ostatnia Wieczerza namalowana w oleju na ziarnku ryżu:),
- obraz bitwy morskiej na główce od szpilki :),
- niesamowite Siedem Cudów Świata wyrzeźbione i wymalowane na wykałaczce,
- czy misterna baletnica wyrzeźbiona na końcówce zapałki;
- obraz olejny na krawędzi karty telefonicznej,
- misternie rzeźbiona twarz chińskiego filozofa na ziarnku soczewicy czy fasoli ,
- malowidło Titanica mający rozmiar 3x3 milimetry !!! ,
- czy wspomniany powyzej portret olejny księżnej Diany wykonany na łebku drewnianego ćwieka,
- ale największą osobliwością jest tu pisana ręcznie sentencja na ludzkim włosie widziana przez mikroskop - Coś niesamowitego! wciąż zachodzę w głowę jak i czym to namalowano? pędzelkiem z 1 włosem?
a Księżna Diana jest naprawdę do siebie bardzo podobna, chociaż widoczne jest to dopiero po spojrzeniu przez dwie lupy.
obiektyw w lunetę - i mamy Titanica !
figureczki chińskie i prekolumbijskie; oid 0,5 - do 2-cm wysokości, wyrzeźbione z niezwykłą szczegółowością
buszujemy jeszcze po sklepikach ...
mini- mieseczka do kolekcji 15 innych prawie takich samych, które juz mam z przeróżnych innych miejsc...
Wracając z Mijas nasz autobus zatrzymywał się chyba we wszystkich dziurach po kolei, bo w tamtą stronę chyba złapałysmy jakiś pośpieszny, bo jechał znacznie sprawniej ; wysiadłyśmy w końcu jeszcze w Marbelli , ale pobłąkałyśmy się tam w okolicach Mariny i stwierdziłysmy że na dziś mamy dość tej szwędaczki, obie byłyśmy zbyt "umordowane" tym dniem ( oj tak...ciężki los turysty na urlopie ) i wróciłyśmy z Marbelli do hotelu w zasadzie juz na kolację...
Kolejny dzień... moja Bratowa gadała mi od kilku dni, że koniecznie musi jechac na Gibraltar! ; nie wiem, na co jej ten Gibraltar - jak tu same cuda w tej Andaluzji, no ale uczepiła się tego Gibraltaru jak rzep psiego ogona; no dobra... niech jej będzie ! i po śniadanku zapylamy na przystanek i jedziemy.... do Anglii!
dopiero teraz dotarło do mnie, że coś pokręciłam , bo pomieszały mi się dni - w Marbelli ( o której napisałam powyżej,) to wysiadłyśmy wracając z Gibraltaru a nie z Mijas
Tadaaam! a tam pogoda pod zdechłym Azorkiem.... czyli Anglia wita nas po angielsku
Ranek tego dnia był piękny i słoneczny - jak co dzień; i nic nie zapowiadało jeszcze, że ma się to wkrótce zmienić. Już jednak mniej więcej w połowie drogi z Benalmadeny do Gibraltaru zaczęły napływać złowieszcze i coraz bardziej szare chmurzyska, aż w końcu gdy dojechałyśmy do La Linea de la Concepcion zaczęło już lać jak z cebra i nie była to krótka letnia burza jak ta, co złapała nas w Mijas, po której wychodzi zawsze piękne słonko; tutaj zaniosło się na dobre; świat w ciągu chwili poszarzał i zapłakał, a nasze pierwsze spojrzenie na Skałę Gibraltarską powitałyśmy w strugach deszczu... czyli trafiłyśmy na pogodę pod psem:), albo pod mokrym magotem
(a tymczasem cała Costa del Sol i Andaluzja tego dnia skąpana była w słońcu:) to się nazywa miec farta!; to chyba jakaś kara za to, że jednak nie wybrałyśmy Kordoby:).
Mówi się więc trudno, otwiera się parasolki i po Gibraltarze spacerujemy w deszczu...
Wysiadamy na wielkim parkingu u stóp słynnej Skały i co tu począć? przecież nie będziemy zwiedzały w takim deszczu; na dworcu w punkcie informacji turystycznej zaopatrujemy się w lokalne, dość dokładne mapy i uciekamy do pobliskiego pubu, bo tak leje, że jesteśmy całe mokre - jak na Wielką Brytfannę przystało Anglia wita nas więc po angielsku w strugach deszczu...
Wchodzimy do pubu, i... nie da się tu zapomnieć ,że jesteśmy nie w Hiszpanii , więc na śniadanko podają nam kawę i gorące tosty z marmoladą. Siedzimy tam tak z 1,5 godziny wciąż z nadzieją wyczekiwania wpatrzone w zalane deszczem okna ale, że cierpliwość popłaca, w końcu deszcz się uspokoił i mogłyśmy wreszcie udać się na Main Street.
popadało z 1,5 godziny i na szczęście przestało .....
Większości z Was nie muszę opisywać jak wygląda wjazd na terytorium Gibraltaru, ale wspomnę tylko tym, którzy jednak o tym nie słyszeli, że tutaj wjeżdża się „do Anglii” przez lotnisko; dosłownie autobusy i samochody wjeżdżają na płytę lotniska i gdy zapali się zielone światło (jak na zwykłym skrzyżowaniu) całe to towarzystwo wjeżdża na pas startowy:)) , podczas gdy samolot stoi właśnie na czerwonym; światła sie zmieniają i jest odwrotnie- samochody i piesi czekają, a przed nosem kołuje nam samolot - podobno tego typu atrakcja jest też dostępna w gruzińskim Tbilisi, ale póki co jeszcze tam nie byłam tylko gdzieś o tym czytałam, więc nie wiem na pewno czy jest to prawda ? (trzeba by zapytać bywalców Gruzji).
Main Street, jak sama nazwa wskazuje, to główna ulica z setkami sklepów z wszelkiej maści kosmetykami, alkoholami i papierosami, które są tu znacznie tańsze ponieważ Gibraltar jest strefą wolnocłową, ale my nie przyjechałyśmy tu przecież na zakupy
Sporo jest tu też sklepów z ciuchami i różnego rodzaju lokali gastronomicznych, w tym oczywiście brytyjskich pubów ale ogólnie ceny są tu wyższe niż w Hiszpanii, poza alkoholem i papierosami.
Spacerując po Main Street można natknąć się na cmentarz Trafalgar, który jest jednym z wielu obiektów obok licznych pomników i innych militarnych akcentów Gibraltaru. Warto zajrzeć również do katedry i kościołów, w których również nie brak wojskowych akcentów, np. sztandarów. Ciekawostką militarną są Upper Galleries, czyli tunele wykute w kamieniu podczas francusko-hiszpańskiego oblężenia (1779-1783). Po drodze mija się tu mnóstwo fortów, bastionów i fortyfikacji z armatami, których w Gibraltarze nie brakuje; to wszystko to pozostałości po wojnach z Hiszpanami.
ano zgadzam się... powinny sobie latać gdzieś po niebie gdzie chcą albo siedzieć w lesie, ale taki świat.... trzeba by zamknąc wszystkie ogrody zoologiczne, ptaszarnie, delfinaria, i tysiące takich przybytków... itd....
Piea
dziś zaproszę Was do Mijas - typowego białego miasteczka ( bueblos blancos) na Andaluzyjskim szlaku
w drodze do Mijas
Mijas to zaskakująco śliczne, wręcz pocztówkowe miasteczko, malutkie, białe miasteńko, do którego można się dostać lokalnym autobusem z Benalmadeny w godzinkę. Pojechałyśmy tam z założenia tak tylko na trochę, a spędziłyśmy w końcu calutki dzień:), bowiem ilość atrakcji na miejscu, pięknych zakamarków, klimatycznych kawiarenek, sklepików, parków, itd nie pozwoliła zobaczyć i poczuć tego wszystkiego w kilka godzin.
miasteczko jest "przylepione" do gór Sierra de Mijas rozciągających się tu wzdłuż wybrzeża.; położone niedaleko Malagi (ok 35 km) na wysokości 428 m n.p.m. - to jedna z wielkich atrakcji Andaluzji. Miasteczko słynie z osiołkowych taksówek i pełne jest labiryntów schodów i uliczek skąpanych w tysiącach doniczek z pelargoniami ; to bez wątpienia prawdziwa perełka Andaluzji.
Pierwsze, co rzuca się tu w oczy, to kolorowo przystrojone osiołki - swoisty symbol Mijas.; są to tzw. burrotaxis czyli ośle taksówki wożące na swym grzbiecie, albo w dorożkach turystów. Każda z oślich - taksówek stojących na specjalnych oślich parkingach jest kolorowo przystrojona i ma własną ”tablicę rejestracyjną” z numerem; szkoda pracujących osiołków.... no ale taki świat... los podobny do greckich osiołków wożących turystów na lądzie i wyspach, koników z Zakopanego i wieli gorskich kurortów, pracujących słoni w dalekiej Azji i tysiąca innych miejsc, gdzie los zwierzaków jest daleki od wolności i radości....
ale dbaja o osiołki; są tu specjalne lecznice dla osiołków i koników, bo te też tu pracują w turystycznym biznesie
a napis głosi: tutaj mieszka weterynarz
Piea
prześliczne pueblo blanco
te wąskie uliczki, białe domki, niebieskie doniczki pełne kwiatów .. co za klimaty
No trip no life
Piea
Rankiem jak przyjechałysmy, była piękna pogoda, ale za niedługo zaczęło się coś dziwnie chmurzyć... zrobiło sie prawie ciemno i nagle.... jebut! - jak walnęło.... , w końcu rozpętała się prawdziwa burza! ; grzmoty piorunów i błyskawice przesiedziałyśmy więc w urokliwej knajpeczce zaczynając dzień od kawki, ale i od pifffka :)). Po pół godzinie nie było śladu po burzy a po kolejnych kilkunastu minutach zrobił się upał.
Część deszczu spędziłyśmy w uroczym Muzeum Folkloru na które natknęłyśmy się przechadzając się po mieście; to takie malutkie muzeum etnograficzne i skansen w jednym; bardzo urokliwe i ciekawe miejsce.
przestało lać.... to wychodzimy .... poszukałyśmy pięknej Areny Korridy, którą zbudowano tu w 1900 roku; Arena ta nie jest, tak jak większość tego typu placów, okrągła, lecz owalna. Oprócz walk z bykami, jakie wciąż się tutaj odbywają (mimo zakazów), miejsce to wykorzystuje się do organizacji przeróżnych fiest, jakich w Hiszpanii nie brakuje.
spacer po Mijas, to albo strome uliczki, albo po prostu schody. Całość to prawdziwa perełka Andaluzji
Spacery niezliczonymi ukwieconymi uliczkami doprowadziły nas do znanego tu miejsca związanego z pewną legendą, która dotyczy uroczej Kaplicy Virgen de la Pena wykutej w litej skale w XVII w. i stojącej w miejscu, gdzie kiedyś stał potężny zamek, który jednak nie zachował się do naszych czasów . Legenda mówi o odnalezieniu w 1586 roku cudownego obrazu Matki Boskiej, który przed wiekami został ukryty przez chrześcijan przed oczami Maurów, którzy zajęli Andaluzję
W tej skale pod ruinami zamku wykuta jest kaplica Matki Bożej w miejscu, gdzie ponad 400 lat temu odnaleziono jej obraz ukryty przed Maurami, kiedy Ci zajęli Andaluzję
W Mijas zaglądamy też do przeróżnych sklepików, często zachodzimy do różnych klimatycznych kawiarenek, a na głównym placu miasteczka Plaza de la Constitucion można odpocząć i wybrać jedną z miejscowych restauracji na posiłek. Mamy czas i ogromną ochotę zostać tu jak najdłużej, więc zostajemy calutki dzień i nie żałujemy ani jednej minuty:)
jakaś ponad 100 letnia Piekarnia
w końcu czas na piffeczko!
Kolejnym niezwykłym miejscem na które natrafiłyśmy zupełnie przez przypadek było bardzo ciekawe muzeum - maleńkie Muzeum Miniatury zwane tu Carromato de Max; miniaturowe muzeum w stylu gypsy Caravan mieści niecodzienne eksponaty i prawdziwe osobliwości.
Kolekcja została założona w 1972 roku przez słynnego hipnotyzera Juana Elegido Millána, który znany jest bardziej pod pseudonimem prof. Max. To muzeum mieści eksponaciki z ponad 50 różnych krajów.
Carromato de Max uważane jest za pierwsze na świecie tego typu muzeum, chociaż nie jedyne. Wszystkie eksponaty ogląda się tu przez lupy, szkła powiększające i nawet mikroskopy:); pierwszy raz w życiu widziałam prawdziwe dzieła sztuki wykonane przez różnych mistrzów w tak mikroskopijnych rozmiarach ale i z taką szczegółowością
to portret Księżnej Diany
musicie mi uwierzyć na słowo, że Diana na tym portrecie była jak żywa
Można tu podziwiać np. dzieła i kopie znanych mistrzów jak :
- Ostatnia Wieczerza namalowana w oleju na ziarnku ryżu:),
- obraz bitwy morskiej na główce od szpilki :),
- niesamowite Siedem Cudów Świata wyrzeźbione i wymalowane na wykałaczce,
- czy misterna baletnica wyrzeźbiona na końcówce zapałki;
- obraz olejny na krawędzi karty telefonicznej,
- misternie rzeźbiona twarz chińskiego filozofa na ziarnku soczewicy czy fasoli ,
- malowidło Titanica mający rozmiar 3x3 milimetry !!! ,
- czy wspomniany powyzej portret olejny księżnej Diany wykonany na łebku drewnianego ćwieka,
- ale największą osobliwością jest tu pisana ręcznie sentencja na ludzkim włosie widziana przez mikroskop - Coś niesamowitego! wciąż zachodzę w głowę jak i czym to namalowano? pędzelkiem z 1 włosem?
a Księżna Diana jest naprawdę do siebie bardzo podobna, chociaż widoczne jest to dopiero po spojrzeniu przez dwie lupy.
obiektyw w lunetę - i mamy Titanica !
figureczki chińskie i prekolumbijskie; oid 0,5 - do 2-cm wysokości, wyrzeźbione z niezwykłą szczegółowością
buszujemy jeszcze po sklepikach ...
mini- mieseczka do kolekcji 15 innych prawie takich samych, które juz mam z przeróżnych innych miejsc...
i czas pożegnać cudne Mijas
Piea
...heee, a mówiło się,że "miniaturyzacja" to domena...japończyków ; )))
klimat miasteczka fajnie wakacyjny : )))
..."ciemiężenie kopytnych" jak dla mnie..."nieakceptowalne"...
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Wracając z Mijas nasz autobus zatrzymywał się chyba we wszystkich dziurach po kolei, bo w tamtą stronę chyba złapałysmy jakiś pośpieszny, bo jechał znacznie sprawniej ; wysiadłyśmy w końcu jeszcze w Marbelli , ale pobłąkałyśmy się tam w okolicach Mariny i stwierdziłysmy że na dziś mamy dość tej szwędaczki, obie byłyśmy zbyt "umordowane" tym dniem ( oj tak...ciężki los turysty na urlopie ) i wróciłyśmy z Marbelli do hotelu w zasadzie juz na kolację...
Piea
Kolejny dzień... moja Bratowa gadała mi od kilku dni, że koniecznie musi jechac na Gibraltar! ; nie wiem, na co jej ten Gibraltar - jak tu same cuda w tej Andaluzji, no ale uczepiła się tego Gibraltaru jak rzep psiego ogona; no dobra... niech jej będzie ! i po śniadanku zapylamy na przystanek i jedziemy.... do Anglii!
dopiero teraz dotarło do mnie, że coś pokręciłam , bo pomieszały mi się dni - w Marbelli ( o której napisałam powyżej,) to wysiadłyśmy wracając z Gibraltaru a nie z Mijas
Tadaaam! a tam pogoda pod zdechłym Azorkiem.... czyli Anglia wita nas po angielsku
Ranek tego dnia był piękny i słoneczny - jak co dzień; i nic nie zapowiadało jeszcze, że ma się to wkrótce zmienić. Już jednak mniej więcej w połowie drogi z Benalmadeny do Gibraltaru zaczęły napływać złowieszcze i coraz bardziej szare chmurzyska, aż w końcu gdy dojechałyśmy do La Linea de la Concepcion zaczęło już lać jak z cebra i nie była to krótka letnia burza jak ta, co złapała nas w Mijas, po której wychodzi zawsze piękne słonko; tutaj zaniosło się na dobre; świat w ciągu chwili poszarzał i zapłakał, a nasze pierwsze spojrzenie na Skałę Gibraltarską powitałyśmy w strugach deszczu... czyli trafiłyśmy na pogodę pod psem:), albo pod mokrym magotem
(a tymczasem cała Costa del Sol i Andaluzja tego dnia skąpana była w słońcu:) to się nazywa miec farta!; to chyba jakaś kara za to, że jednak nie wybrałyśmy Kordoby:).
Mówi się więc trudno, otwiera się parasolki i po Gibraltarze spacerujemy w deszczu...
Wysiadamy na wielkim parkingu u stóp słynnej Skały i co tu począć? przecież nie będziemy zwiedzały w takim deszczu; na dworcu w punkcie informacji turystycznej zaopatrujemy się w lokalne, dość dokładne mapy i uciekamy do pobliskiego pubu, bo tak leje, że jesteśmy całe mokre - jak na Wielką Brytfannę przystało Anglia wita nas więc po angielsku w strugach deszczu...
Wchodzimy do pubu, i... nie da się tu zapomnieć ,że jesteśmy nie w Hiszpanii , więc na śniadanko podają nam kawę i gorące tosty z marmoladą. Siedzimy tam tak z 1,5 godziny wciąż z nadzieją wyczekiwania wpatrzone w zalane deszczem okna ale, że cierpliwość popłaca, w końcu deszcz się uspokoił i mogłyśmy wreszcie udać się na Main Street.
popadało z 1,5 godziny i na szczęście przestało .....
Większości z Was nie muszę opisywać jak wygląda wjazd na terytorium Gibraltaru, ale wspomnę tylko tym, którzy jednak o tym nie słyszeli, że tutaj wjeżdża się „do Anglii” przez lotnisko; dosłownie autobusy i samochody wjeżdżają na płytę lotniska i gdy zapali się zielone światło (jak na zwykłym skrzyżowaniu) całe to towarzystwo wjeżdża na pas startowy:)) , podczas gdy samolot stoi właśnie na czerwonym; światła sie zmieniają i jest odwrotnie- samochody i piesi czekają, a przed nosem kołuje nam samolot - podobno tego typu atrakcja jest też dostępna w gruzińskim Tbilisi, ale póki co jeszcze tam nie byłam tylko gdzieś o tym czytałam, więc nie wiem na pewno czy jest to prawda ? (trzeba by zapytać bywalców Gruzji).
Main Street, jak sama nazwa wskazuje, to główna ulica z setkami sklepów z wszelkiej maści kosmetykami, alkoholami i papierosami, które są tu znacznie tańsze ponieważ Gibraltar jest strefą wolnocłową, ale my nie przyjechałyśmy tu przecież na zakupy
Sporo jest tu też sklepów z ciuchami i różnego rodzaju lokali gastronomicznych, w tym oczywiście brytyjskich pubów ale ogólnie ceny są tu wyższe niż w Hiszpanii, poza alkoholem i papierosami.
Spacerując po Main Street można natknąć się na cmentarz Trafalgar, który jest jednym z wielu obiektów obok licznych pomników i innych militarnych akcentów Gibraltaru. Warto zajrzeć również do katedry i kościołów, w których również nie brak wojskowych akcentów, np. sztandarów. Ciekawostką militarną są Upper Galleries, czyli tunele wykute w kamieniu podczas francusko-hiszpańskiego oblężenia (1779-1783). Po drodze mija się tu mnóstwo fortów, bastionów i fortyfikacji z armatami, których w Gibraltarze nie brakuje; to wszystko to pozostałości po wojnach z Hiszpanami.
c.d.n.....
Piea
Dobrze , że zabrałaś nas na Gibraltar. Jest ciekawie.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Specyficzny ten Gibralrar. Niby UK ale czuć tu też innego ducha.. Małpki na górze będą ?
No trip no life