Wstajemy rano, zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto załapać się na wyjazd na tarasy ryżowe...
Dochodzimy do fajnego placu, przy nim ładny hotel a w hotelu biuro podróży reklamujące wycieczki lokalne. Wchodzimy... Panienka trochę kuma po angielsku.
Tarasy ryżowe? No ale wycieczki już ruszyły... chociaż... Wykonuje kilka telefonów i... Jest autokar, który zbiera ludzi po hotelach i jeszcze nie wystartował, są dwa wolne miejsca, chcecie? Oczywiście... Panienka umawia nas na spotkanie z autokarem pod wejściem do muzeum na przystanku, kasuje, wystawia bilecik i prowadzi do taksówki. Tłumaczy kierowcy, gdzie ma nas zawieźć. Jedziemy. Taksówkarz zostawia nas na przystanku i tłumaczy, że tu nas znajdą... I faktycznie, jakieś 15 minut później pojawia się autokar o odpowiednim numerze. Przewodnik otwiera drzwi i pokazuje, żebyśmy wsiadali. Wsiadamy, i okazuje się, że jesteśmy jedynymi "białasami" w autokarze oraz, że przewodnik po angielsku mówi zaledwie parę słów. Ale nic to... Jedziemy... Pogoda taka sobie, trochę mglisto, trochę pada... Po mniej więcej godzinie jazdy robimy przerwę na stacji benzynowej. Dobrze byłoby zjaść przynajmniej jakiś owoc... Jest i stragan... Duży pali... Kilku Chińczyków też... I okazuje się, że jak wszyscy złożą te słowa po angielku, które znają, to da się nawet dogadać...
Dojeżdżamy do pawilonu, który wygląda jak dworzec autobusowy. Opuszczamy nasz autokar i przesiadamy się do miejscowego, który jest specjalnym autokarem na jazdę po górskich drogach...
Jedziemy ostro pod górę i pojawiają się pierwsze tarasy Grzbietu Smoka...
Zatrzymujemy się na parkingu. Jest brama, a za bramą trasa spacerowa przez tarasy
Przy bramie kobiety z koszami czekają na przyjezdnych, którym do schroniska trzeba byłoby zanieść bagaże...
CZekają także "nosiciele" chętni nosić co bardziej wygodnych turystów...
We mgle tarasy wyglądają nieziemsko...
Idziemy przez wioskę i oglądamy codzienne życie, zagrody i warsztaty rzemieślnicze...
Ten kaban zapewne wkrótce skończy na talerzu...
Z krowich rogów wykonać można nie tylko grzebienie i spinki do włosów...
Gospodynie sprzedają plony swoich upraw...
Nieco wyżej właśnie odbywa si krojenie sezamków...
Mniej więcej w połowie drogi na szczyt zatrzymujemy się w restauracji na lunch...
Mały zamawia zupę, duży jajecznicę i do tego ryż przygotowany w łodydze bambusa...
Jedzonko wyśmienite...
Tak właśnie przygotowany był nasz ryż...
Po posiłku wspinamy się sami do widocznego na szczycie punktu widokowego...
Nasi "żółci", których spotykamy po drodze pilnują, żebyćmy się nie zgubili - w końcu to jesteśmy ICH BIAŁASY...
Zmęczona turystka wraca w nosidełkach...
A w koło oblędne, mimo mgły, widoczki...
Tarasy są ryżowe z nazwy, ale spotykamy na nich i kukurydzę i najrozmaitsze warzywa..
Dokładnie widać też system nawadniania kiedyś oparty na rurach z bambusa obecnie coraz częściej zastępowanych plastikiem...
Wreszcie jesteśmy na górze... Wspaniałe widoki do zapamiętania na długo, pamiątkowe foto i wracamy, niestety...
Chińczycy strasznie lubią przebierać się w etniczne stroje. Spotykamy po drodze kilka takich stanowisk...
Kolejny punkt widokowy po drodze w dół...
Przechodzimy przez wioskę... Ludzie mieszkają na górnych piętrach, dół pozostawiają dla inwentarza...
Jeszcze mostek nad dolinką i będziemy na parkingu...
Z góry widać, jaką drogą tu wjechaliśmy, i jaką będziemy zjeżdżać...
Zając lekcje z Wami to naprawdę fajne lekcje podróżowanie, tak lubię, no bo podróże kształcą
Bea
DZięki Bea... Będziemy się uczyć dalej...
Duży Zając
Bardzo ciekawe i cenne lekcje. Z chęcią jadę dalej
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Jak ja lubię Wasze relacje!
A jak na Chiny przystało - ta małpka ma też skośne oczy
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Wstajemy rano, zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto załapać się na wyjazd na tarasy ryżowe...
Dochodzimy do fajnego placu, przy nim ładny hotel a w hotelu biuro podróży reklamujące wycieczki lokalne. Wchodzimy... Panienka trochę kuma po angielsku.
Tarasy ryżowe? No ale wycieczki już ruszyły... chociaż... Wykonuje kilka telefonów i... Jest autokar, który zbiera ludzi po hotelach i jeszcze nie wystartował, są dwa wolne miejsca, chcecie? Oczywiście... Panienka umawia nas na spotkanie z autokarem pod wejściem do muzeum na przystanku, kasuje, wystawia bilecik i prowadzi do taksówki. Tłumaczy kierowcy, gdzie ma nas zawieźć. Jedziemy. Taksówkarz zostawia nas na przystanku i tłumaczy, że tu nas znajdą... I faktycznie, jakieś 15 minut później pojawia się autokar o odpowiednim numerze. Przewodnik otwiera drzwi i pokazuje, żebyśmy wsiadali. Wsiadamy, i okazuje się, że jesteśmy jedynymi "białasami" w autokarze oraz, że przewodnik po angielsku mówi zaledwie parę słów. Ale nic to... Jedziemy... Pogoda taka sobie, trochę mglisto, trochę pada... Po mniej więcej godzinie jazdy robimy przerwę na stacji benzynowej. Dobrze byłoby zjaść przynajmniej jakiś owoc... Jest i stragan... Duży pali... Kilku Chińczyków też... I okazuje się, że jak wszyscy złożą te słowa po angielku, które znają, to da się nawet dogadać...
Dojeżdżamy do pawilonu, który wygląda jak dworzec autobusowy. Opuszczamy nasz autokar i przesiadamy się do miejscowego, który jest specjalnym autokarem na jazdę po górskich drogach...
Jedziemy ostro pod górę i pojawiają się pierwsze tarasy Grzbietu Smoka...
Zatrzymujemy się na parkingu. Jest brama, a za bramą trasa spacerowa przez tarasy
Przy bramie kobiety z koszami czekają na przyjezdnych, którym do schroniska trzeba byłoby zanieść bagaże...
CZekają także "nosiciele" chętni nosić co bardziej wygodnych turystów...
We mgle tarasy wyglądają nieziemsko...
Idziemy przez wioskę i oglądamy codzienne życie, zagrody i warsztaty rzemieślnicze...
Ten kaban zapewne wkrótce skończy na talerzu...
Z krowich rogów wykonać można nie tylko grzebienie i spinki do włosów...
Gospodynie sprzedają plony swoich upraw...
Nieco wyżej właśnie odbywa si krojenie sezamków...
Mniej więcej w połowie drogi na szczyt zatrzymujemy się w restauracji na lunch...
Mały zamawia zupę, duży jajecznicę i do tego ryż przygotowany w łodydze bambusa...
Jedzonko wyśmienite...
Tak właśnie przygotowany był nasz ryż...
Po posiłku wspinamy się sami do widocznego na szczycie punktu widokowego...
Nasi "żółci", których spotykamy po drodze pilnują, żebyćmy się nie zgubili - w końcu to jesteśmy ICH BIAŁASY...
Zmęczona turystka wraca w nosidełkach...
A w koło oblędne, mimo mgły, widoczki...
Tarasy są ryżowe z nazwy, ale spotykamy na nich i kukurydzę i najrozmaitsze warzywa..
Dokładnie widać też system nawadniania kiedyś oparty na rurach z bambusa obecnie coraz częściej zastępowanych plastikiem...
Wreszcie jesteśmy na górze... Wspaniałe widoki do zapamiętania na długo, pamiątkowe foto i wracamy, niestety...
Chińczycy strasznie lubią przebierać się w etniczne stroje. Spotykamy po drodze kilka takich stanowisk...
Kolejny punkt widokowy po drodze w dół...
Przechodzimy przez wioskę... Ludzie mieszkają na górnych piętrach, dół pozostawiają dla inwentarza...
Jeszcze mostek nad dolinką i będziemy na parkingu...
Z góry widać, jaką drogą tu wjechaliśmy, i jaką będziemy zjeżdżać...
Powoli wracamy do Guilin...
Duży Zając
Tarasy fantastyczne
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Przepiekne widoczki na tarasy taka soczysta zielen
No trip no life
a co to jest za biała plama na tym zdjęciu?
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Ta plama, bo tak to wygląda we mgle, to retencyjny zbiornik wody do nawadniania tarasów...
Duży Zając
myślałam, ze to jakiś zbiornik solny
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...