Zającu... nam kierowca powiedział, że Pałac można zwiedzić tylko z zewnątrz... * smile* , zresztą nie widziałem żadnej kasy, ale skoro piszesz, że można, to pewnie jakieś wejście jest od innej strony,bo ja takowego nie zauważyłem
Następnego dnia jedziemy na Cameron Highlands.
Wycieczka wykupiona jeszcze w Polsce w firmie www.kualalumpurtraveltour.com - cena za osobę dorosłą 240 MYR, 9 letnia córa - 200 MYR. W cenie prywatny klimatyzowany, ze sprawnymi pasami van z anglojęzycznym kierowcą, bilety wstępu, woda mineralną i obiad po drodze. Może i zdecydowałbym się na wykupienie takiej wycieczki na miejscu w Malezji, ale w kilku źródłach przeczytałem, że na niedzielę ciężko jest znaleźć firmę, która taki trip nam zorganizuje. A nam akurat pasowała tylko i wyłącznie niedziela.. ponieważ na poniedziałek mieliśmy już zabookowane bilety do Kambodży.
Cameron Highlands to największe, najwyżej położone (1500-1800 m. n.p.m) i najpopularniejsze wzgórza kontynentalnej Malezji. Pokryte są albo tropikalnym lasem, albo wyjątkowo malowniczymi krzakami herbaty, kwiatami, a wśród tego wszystkiego można jeszcze znaleźć plantacje truskawek, ogrody różane, farmy owadów i motyli czy liczne wodospady.
Powszechnie wiadomo, że krzaki herbaty, które rosną wysoko w górach, na odpowiednich glebach, produkują najlepszą jakość liści. Do tego odpowiedni proces zbierania, przetwarzania i mamy doskonały aromat znanego od tysięcy lat napoju.
Punktualnie o 7.30 wyruszamy spod naszego hotelu... Naczytałem się w necie, że droga kręta, każdy wymiotuje... moja żona z córą gotowe były zrezygnować z tej wycieczki, żeby tylko nie "tracić błędnika z oczu" ... rzeczywistość okazała się zupełnie inna... drogi rzeczywiście kręte, ale bez przesady... dotarliśmy i wróciliśmy cali i zdrowi . Po drodze oczywiście jak to w Azji kupa fakultetów, zanim dotrze się do miejsca docelowego... farma warzywna, pszczele ule, plantacje truskawek, ogrody z motylami, kaktusami... a nuż biały bankomat coś wypatrzy, kupi pamiątkę i zostawi troszkę gotówki .
Pierwsze 150km to autostrada, ale potem zaczynają się schody... no może niedosłownie schody, ale zakręty ... ale tragedii nie ma . Po kilkunastu minutach jazdy prawo, lewo, lewo, prawo zatrzymujemy się nad wodospadem Iskandar... na zewnątrz przyjemnie, rześko, temperatura zupełnie inna niż w KL, po prostu przyjemnie... i nawet nie pada. Wszędzie czytałem, że podczas takiej wycieczki deszcz jest nieunikniony?? a może parasol - zaczarowany talizman mojej żony sprawił, że tego dnia mieliśmy piękna i słoneczną pogodę?? Wystarczyło tylko, że żona nie wzięła parasolki w lipcu na Sardynię, a przez pierwszy tydzień deszcz chodził za nami krok za krokiem...
Następnie zatrzymujemy się na lunch, ale tylko jedno zdjęcie, reszta niestety nie kwalifikuje się, żeby je pokazać
Obiadek przepyszny, najlepszy jaki jadłem w Malezji.. a przecież poza tymi dwoma dniami, spędziłem prawie 3 tygodnie na Borneo i odwiedziłem również Langkawi . Przepyszne krewetki, curry z warzywami i wołowiną, kurczak w sosie... po prostu miód na podniebieniu. Musicie uwierzyć na słowo
Po obiedzie wyruszamy na clou programu do BOH – Sungai Palas Tea Estate, najładniejszej plantacji herbaty w Cameron Highlands. Zwiedzamy tam fabrykę herbaty, gdzie można zobaczyć cały proszę przetwarzania herbacianych liści. Najlepsza herbata rośnie podobno na wysokości 1500-1700 m.n.p.m.
Wracamy pod wieczór i prosimy naszego kierowcę, żeby zamiast do hotelu zawiózł nas pod hinduistyczną świątynię Sri Maha Mariamman. Powstała ona w 1873 roku i początkowo była prywatnym sanktuarium rodziny Pillai... ktoś zapytam, czemu przytaczam takie fakty? Otóż jak się później okazało, w uroczystości, która miała tego dnia miejsce w tej świątyni, brała udział rodzina Pillai. Raz w roku spotykają się w tej świątyni i w podzięce swojemu Bogu za zdrowie, szczęście i dobrobyt i bycie razem, składają ofiarę i przygotowują paczki z żywnością, a następne rozdają je najbardziej potrzebującym.
Po obiadokolacji w chińskiej dzielnicy idziemy się jeszcze przejść po Central Market - czyli centrum sztuki i rękodzieła.
w planach mieliśmy jeszcze dotarcie do chińskiej świątyni Sin Sze Si Sze Ya, ale nikt nie jest w stanie wskazać nam drogi.., kręcimy się tak jak gówienko w przeręblu, bo według mapy jaką mamy, świątynia powinna się znajdować właśnie w tym miejscu,gdzie jesteśmy... i nagle okazuje się, że rzeczywiście jest jakieś wejście na podwórko przez bramę, ale teraz jest już nieczynne... Jutro tu dotrę, przed wyjazdem na lotnisko, z nadzieją, że rano będzie świątynia otwarta.
Wiktor, tak to tatuś z córką. zamieniłem z nimi kilka słów, a następnie wysłałem im mailem parę zdjęć z tej uroczystości. Dopiero później okazało się, że ich przedkowie są fundatorami tej świątyni.
Następnego dnia rano. jak postanowiłem dzień wcześniej tak zrobiłem... odwiedziłem chińską świątynię kosztem niejadalnego śniadania w hotelu... do wyboru jeden z 3 zestawów z obrazka i jeśli nie dodało się dużej ilości wzmacniacza smaku (czyt. sosu chili, sosu sojowego ) to danie było o smaku papieru toaletowego Zresztą nigdy nie jadłem papieru toaletowego,więc Generalnie śniadania w hotelu99 były niejadalne.
a tutaj już zdjęcia z chińskiej świątyni Sin Sze Si Sze Ya
Wracam do hotelu, dopinam walizkę i za chwilę już siedzimy w busie, który zawiezie nas na lotnisko. Wytargowana cena 150 MYR za 6 osób w recepcji hotelowej.
Wejście do kas pałacowych pięknie sfociłeś tutaj Nawet widać ludzików wchodzących na tereny pałacowe, a kasy są w zaraz za bramą w budynku, którego tylko dach tu widać.
Anderw, a o tym , że to rodzina Pillai dowiedziałem się dopiero jak wróciłem do domu i wysłałem temu panu mailem kilka zdjęć... zbieżność nazwisk nie dawała mi spokoju i koleś potwierdził, że wywodzi się z tego rodu
Tomek, dzięki
Zając w takim razie widać, że najciemniej pod latarnią ... dostaliśmy info od kierowcy, ze możemy popatrzeć z zewnątrz i w drogę.. i to mieliśmy zakodowane Zresztą nie wiem, czy widać ludzi wchodzących, czy całujących klamkę, bo za ogrdzeniem nie widziałem żadnej osoby Zauważę tylko, że była to sobota.
Po dwugodzinnym locie lądujemy w Kambodży i zaczyna się Meksyk... na lotnisku Trzeba wypełnić druczki, wyjąć z portfela 30$, dołożyć swoje zdjęcie... jak ktoś nie ma zdjęcia, nie szkodzi można uzyskać wizę bez zdjęcia, dodatkowy koszt 2 $ . Jedna kolejka żeby zapłacić.. druga kolejka, żeby odebrać paszport z ładną naklejką.. ale żeby była ona warta 30$ to nie powiedziałbym . Po półtorej godzinie mamy wreszcie bilet wstępu do Kambodży. Na lotnisku czeka już na nas umówiony wcześniej kierowca tuk tuka - Mr. Soktheen e-mail: soktheen_driver@yahoo.com , tel. +88512702439. Szczerze polecam - super kierowca, przewodnik, zawsze punktualny, z ogromną widzą o zabytkach Angkoru, skromny i zawsze uśmiechnięty. W czasie następnych wszystkich dni na wyposażeniu tuk tuka miał lodówkę z lodem, a w niej butelki z wodą, oraz zafoliowane mokre chusteczki, które nam proponował po każdym wyjściu z kolejnej świątyni.
Jedziemy do hotelu, zrzucamy bagaże i jedziemy jeszcze kupić 3 dniowy bilet - koszt 40$, który będzie upoważniał nas do wstępu na tereny świątyń. W ramach tego biletu mamy jeszcze możliwość wejścia już dzisiaj na zachód słońca... Soktheen proponuje, że zawiezie nas do świątyni Pre Rup, skąd podobno widać fajnie zachodzące słońce. No właśnie.. podobno, bo tego dnia zachmurzenie pełne, słońce próbuje się przebić, ale niestety nie udaje mu się... musimy zadowolić się tylko ładnie ułożonymi kamyczkami...
Olletka
Zającu... nam kierowca powiedział, że Pałac można zwiedzić tylko z zewnątrz... * smile* , zresztą nie widziałem żadnej kasy, ale skoro piszesz, że można, to pewnie jakieś wejście jest od innej strony,bo ja takowego nie zauważyłem
Następnego dnia jedziemy na Cameron Highlands.
Wycieczka wykupiona jeszcze w Polsce w firmie www.kualalumpurtraveltour.com - cena za osobę dorosłą 240 MYR, 9 letnia córa - 200 MYR. W cenie prywatny klimatyzowany, ze sprawnymi pasami van z anglojęzycznym kierowcą, bilety wstępu, woda mineralną i obiad po drodze. Może i zdecydowałbym się na wykupienie takiej wycieczki na miejscu w Malezji, ale w kilku źródłach przeczytałem, że na niedzielę ciężko jest znaleźć firmę, która taki trip nam zorganizuje. A nam akurat pasowała tylko i wyłącznie niedziela.. ponieważ na poniedziałek mieliśmy już zabookowane bilety do Kambodży.
Cameron Highlands to największe, najwyżej położone (1500-1800 m. n.p.m) i najpopularniejsze wzgórza kontynentalnej Malezji. Pokryte są albo tropikalnym lasem, albo wyjątkowo malowniczymi krzakami herbaty, kwiatami, a wśród tego wszystkiego można jeszcze znaleźć plantacje truskawek, ogrody różane, farmy owadów i motyli czy liczne wodospady.
Powszechnie wiadomo, że krzaki herbaty, które rosną wysoko w górach, na odpowiednich glebach, produkują najlepszą jakość liści. Do tego odpowiedni proces zbierania, przetwarzania i mamy doskonały aromat znanego od tysięcy lat napoju.
Punktualnie o 7.30 wyruszamy spod naszego hotelu... Naczytałem się w necie, że droga kręta, każdy wymiotuje... moja żona z córą gotowe były zrezygnować z tej wycieczki, żeby tylko nie "tracić błędnika z oczu" ... rzeczywistość okazała się zupełnie inna... drogi rzeczywiście kręte, ale bez przesady... dotarliśmy i wróciliśmy cali i zdrowi . Po drodze oczywiście jak to w Azji kupa fakultetów, zanim dotrze się do miejsca docelowego... farma warzywna, pszczele ule, plantacje truskawek, ogrody z motylami, kaktusami... a nuż biały bankomat coś wypatrzy, kupi pamiątkę i zostawi troszkę gotówki .
Pierwsze 150km to autostrada, ale potem zaczynają się schody... no może niedosłownie schody, ale zakręty ... ale tragedii nie ma . Po kilkunastu minutach jazdy prawo, lewo, lewo, prawo zatrzymujemy się nad wodospadem Iskandar... na zewnątrz przyjemnie, rześko, temperatura zupełnie inna niż w KL, po prostu przyjemnie... i nawet nie pada. Wszędzie czytałem, że podczas takiej wycieczki deszcz jest nieunikniony?? a może parasol - zaczarowany talizman mojej żony sprawił, że tego dnia mieliśmy piękna i słoneczną pogodę?? Wystarczyło tylko, że żona nie wzięła parasolki w lipcu na Sardynię, a przez pierwszy tydzień deszcz chodził za nami krok za krokiem...
Następnie zatrzymujemy się na lunch, ale tylko jedno zdjęcie, reszta niestety nie kwalifikuje się, żeby je pokazać
Obiadek przepyszny, najlepszy jaki jadłem w Malezji.. a przecież poza tymi dwoma dniami, spędziłem prawie 3 tygodnie na Borneo i odwiedziłem również Langkawi . Przepyszne krewetki, curry z warzywami i wołowiną, kurczak w sosie... po prostu miód na podniebieniu. Musicie uwierzyć na słowo
Po obiedzie wyruszamy na clou programu do BOH – Sungai Palas Tea Estate, najładniejszej plantacji herbaty w Cameron Highlands. Zwiedzamy tam fabrykę herbaty, gdzie można zobaczyć cały proszę przetwarzania herbacianych liści. Najlepsza herbata rośnie podobno na wysokości 1500-1700 m.n.p.m.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Wracamy pod wieczór i prosimy naszego kierowcę, żeby zamiast do hotelu zawiózł nas pod hinduistyczną świątynię Sri Maha Mariamman. Powstała ona w 1873 roku i początkowo była prywatnym sanktuarium rodziny Pillai... ktoś zapytam, czemu przytaczam takie fakty? Otóż jak się później okazało, w uroczystości, która miała tego dnia miejsce w tej świątyni, brała udział rodzina Pillai. Raz w roku spotykają się w tej świątyni i w podzięce swojemu Bogu za zdrowie, szczęście i dobrobyt i bycie razem, składają ofiarę i przygotowują paczki z żywnością, a następne rozdają je najbardziej potrzebującym.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Po obiadokolacji w chińskiej dzielnicy idziemy się jeszcze przejść po Central Market - czyli centrum sztuki i rękodzieła.
w planach mieliśmy jeszcze dotarcie do chińskiej świątyni Sin Sze Si Sze Ya, ale nikt nie jest w stanie wskazać nam drogi.., kręcimy się tak jak gówienko w przeręblu, bo według mapy jaką mamy, świątynia powinna się znajdować właśnie w tym miejscu,gdzie jesteśmy... i nagle okazuje się, że rzeczywiście jest jakieś wejście na podwórko przez bramę, ale teraz jest już nieczynne... Jutro tu dotrę, przed wyjazdem na lotnisko, z nadzieją, że rano będzie świątynia otwarta.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Ale zaangazowani w modlitwe ,fajne ujęcie. Pewnie ojciec z córcią
Wiktor, tak to tatuś z córką. zamieniłem z nimi kilka słów, a następnie wysłałem im mailem parę zdjęć z tej uroczystości. Dopiero później okazało się, że ich przedkowie są fundatorami tej świątyni.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Następnego dnia rano. jak postanowiłem dzień wcześniej tak zrobiłem... odwiedziłem chińską świątynię kosztem niejadalnego śniadania w hotelu... do wyboru jeden z 3 zestawów z obrazka i jeśli nie dodało się dużej ilości wzmacniacza smaku (czyt. sosu chili, sosu sojowego ) to danie było o smaku papieru toaletowego Zresztą nigdy nie jadłem papieru toaletowego,więc Generalnie śniadania w hotelu99 były niejadalne.
a tutaj już zdjęcia z chińskiej świątyni Sin Sze Si Sze Ya
Wracam do hotelu, dopinam walizkę i za chwilę już siedzimy w busie, który zawiezie nas na lotnisko. Wytargowana cena 150 MYR za 6 osób w recepcji hotelowej.
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Wojtek... zdjęcia przepiękne - jak zwykle zresztą.
Miałeś sporo szczęścia spotkać rodzinę Pillai.
Zaległości nadrobione.
Za Andrewem - bardzo dobre zdjęcia.
Trochę Indii w Malezji. Świetne Petronas Towers.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/
Wejście do kas pałacowych pięknie sfociłeś tutaj Nawet widać ludzików wchodzących na tereny pałacowe, a kasy są w zaraz za bramą w budynku, którego tylko dach tu widać.
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Anderw, a o tym , że to rodzina Pillai dowiedziałem się dopiero jak wróciłem do domu i wysłałem temu panu mailem kilka zdjęć... zbieżność nazwisk nie dawała mi spokoju i koleś potwierdził, że wywodzi się z tego rodu
Tomek, dzięki
Zając w takim razie widać, że najciemniej pod latarnią ... dostaliśmy info od kierowcy, ze możemy popatrzeć z zewnątrz i w drogę.. i to mieliśmy zakodowane Zresztą nie wiem, czy widać ludzi wchodzących, czy całujących klamkę, bo za ogrdzeniem nie widziałem żadnej osoby Zauważę tylko, że była to sobota.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po dwugodzinnym locie lądujemy w Kambodży i zaczyna się Meksyk... na lotnisku Trzeba wypełnić druczki, wyjąć z portfela 30$, dołożyć swoje zdjęcie... jak ktoś nie ma zdjęcia, nie szkodzi można uzyskać wizę bez zdjęcia, dodatkowy koszt 2 $ . Jedna kolejka żeby zapłacić.. druga kolejka, żeby odebrać paszport z ładną naklejką.. ale żeby była ona warta 30$ to nie powiedziałbym . Po półtorej godzinie mamy wreszcie bilet wstępu do Kambodży. Na lotnisku czeka już na nas umówiony wcześniej kierowca tuk tuka - Mr. Soktheen e-mail: soktheen_driver@yahoo.com , tel. +88512702439. Szczerze polecam - super kierowca, przewodnik, zawsze punktualny, z ogromną widzą o zabytkach Angkoru, skromny i zawsze uśmiechnięty. W czasie następnych wszystkich dni na wyposażeniu tuk tuka miał lodówkę z lodem, a w niej butelki z wodą, oraz zafoliowane mokre chusteczki, które nam proponował po każdym wyjściu z kolejnej świątyni.
Jedziemy do hotelu, zrzucamy bagaże i jedziemy jeszcze kupić 3 dniowy bilet - koszt 40$, który będzie upoważniał nas do wstępu na tereny świątyń. W ramach tego biletu mamy jeszcze możliwość wejścia już dzisiaj na zachód słońca... Soktheen proponuje, że zawiezie nas do świątyni Pre Rup, skąd podobno widać fajnie zachodzące słońce. No właśnie.. podobno, bo tego dnia zachmurzenie pełne, słońce próbuje się przebić, ale niestety nie udaje mu się... musimy zadowolić się tylko ładnie ułożonymi kamyczkami...
Tutaj jeszcze mapka poglądowa świątyń
Pre Rup w pełnej krasie :)
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...