Jesteś tutaj
Jesteś tutaj
Wszystko zaczęło się 5 lat temu, kiedy to będąc w Tajlandii, na witrynie biura turystycznego po raz pierwszy zobaczyłam Angkor Wat. Wtedy postanowiłam – muszę kiedyś zobaczyć to na własne oczy. I choć od tamtej pory, udało się wiele innych pięknych miejsc odwiedzić, to jakoś nie składało się dotąd aby dotrzeć do Kambodży.
W listopadzie 2015 roku – miało się to wreszcie zmienić . Sprzyjającą okolicznością był fakt, że nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższą niż tygodniowa nieobecność – i oczywiście bardzo chcieliśmy ten czas spędzić w ciepłym miejscu.
Więc okazało się, że to idealny moment aby wkońcu na własne oczy ujrzeć majestatyczne Świątynie Angkor.
Najbardziej ekonomiczną opcją dotarcia „prawie” do celu okazał się Bangkok. Ponieważ mam „podróżnicze ADHD” i nie jestem w stanie usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż 3-4 dni to postanowiliśmy podzielić nasz 7 dniowy pobyt i spędzić 3 dni w Tajlandii. Niestety biorąc pod uwagę czas jaki mogliśmy przeznaczyć na Taj, jak i to, że widzieliśmy już Bangkok – to jedyną rozsądną opcją pozostała Pattaya (w sensie położoną najbliższej Bangkoku z którego mieliśmy dalej ruszać do Kambodży). Wiem, wiem każdy szanujący się podróżnik otrząsa się właśnie z obrzydzeniem. Jasne, ale zawsze jest jakieś ale…
Gdyby to miał być mój pierwszy pobyt w Tajlandii, pewnie nigdy bym się nie zdecydowała na to miejsce – ale widzieliśmy już tą prawdziwą, bajeczną krainę i z pełną świadomością jechaliśmy do tej „Sodomy i Gomory” wiedząc doskonale co nas czeka. Podróż zajmuje jedynie 1,5h taksówką z lotniska BKK.
Tak naprawdę nie oczekiwaliśmy zbyt wiele od Pattaya: trochę ciepła, dobrego jedzonka, klimatu Azji i oczywiście masaży – duuużo masaży – i po porostu odpoczynku. I w pełni ten plan zrealizowaliśmy.
W osiągnięciu pełnej satysfakcji z tej części pobytu pomógł nam ośrodek w którym mieszkaliśmy. Jestem wielką przeciwniczką wielkich, betonowych hoteli, które nie mają wyrazu – zawsze szukam czegoś małego, kameralnego, najchętniej aby były to bungalowy – no i koniecznie z klimatem.
I znalazłam – kiedy ujrzałam na booking.com (które uwielbiam bo wiele wsparcia i pomocy w podróżach od nich otrzymałam) ośrodek Le Vieman Resort – to zamarłam – to było to . Nieduży hotelik o bajecznej architekturze, otulony niesamowitą zielenią, z wkomponowanymi basenami. Po prostu bajka, szczęka opada jak przekraczasz próg tego przybytku.
Wiem, że to może najmniej interesująca cześć wycieczki ale nie mogę się oprzeć wrzuceniu zdjęć z hotelu – ciągle jestem pod jego urokiem. Dodam, że nasz apartament był również niezwykły. Tylko dla siebie mieliśmy olbrzymi taras z kuchnią i barem pod chmurką. Pod chmurką była też toaleta .
Taj zawsze mało
http://www.followdreams.today/
https://www.facebook.com/followdreams.today/
Czas na Pattaya biegł leniwie. Plażowanie wykreśliliśmy z grafika – tamtejsza plaża i morze jakoś nas nie zachęcało ani do kąpania ani do przebywania w jego pobliżu. Zdecydowanie woleliśmy ten czas spędzić w baseniku Le Vieman i na plątaniu się po okolicy – odwiedzając złotego Buddę, pływający market, targ rybny Naklua, Sanktuarium Prawdy, Tiffany’s Show – no i oczywiście Walking Street.
Big Budda
Nakula fish market - duuużo smakowitości dla amatorów seafoodów.
Sanktuarium Prawdy - przepiękna budowla wykonana w całości z drewna. Niesamowicie misterna robota. Zdecydowanie warto zobaczyć. Położona jest w okolicy fish marketu.
Pływający targ - trochę oddalony od centralnej części Pattaya. Jest to niestety tylko i wyłącznie atrakcja przygotowana dla turystów. Ale warto pojechać choćby ze względu na część gastronomiczną
Plaża - oczywiście wszystko jest kwestią gustu - na mnie wrażenia nie zrobiła.
Jeden z kilku na Pattaya Ladyboy's Show - Tiffany's. "Dziewczyny" prezentują się niesamowicie. Czar pryska jak taka ślicznotka nagle przemówi basem . Samo show – cóż – zawsze powtarzam że samemu trzeba spróbować / zobaczyć aby mieć zdanie na dany temat. Zobaczyłam – no i chyba tyle. Bez większych emocji – drugi raz na pewno bym nie poszła.
Dla małżeństwa nie poszukującego najbardziej popularnych atrakcji na Pattaya *girl_devil* też coś się ciekawego znajdzie wieczorem - np bary z muzyką rockową. Naprawdę fajnie grają - z chęcią przy piwku słuchaliśmy w ich wykonaniu największych hitów tego gatunku.
a tu juz typowe Walking Street
Muszę przyznać, że hotel fantastyczny. Nigdy nie przywiązuję uwagi do hotelu ale ten mnie zachwycił Ide po popcorn i czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg zwłaszcza, że już
6 grudnia ląduję w Kambodży
"Trzeba natychmiast żyć. Jest później niż się wydaje" Baptiste Beaulieu
Cieszę się na Kambodżę ,Pattaya już zaliczona
basia35
A jak wygląda kwestia wizowania na lotnisku/przejściu granicznym? Bo czeka mnie to w lutym i się martwię trochę po ostatnich doniesieniach o problemach...
Dawid - my lecieliśmy i na lotnisku nie było żadnego problemu. Z tego co czytałam to problemy podobno są tylko przy lądowym przekraczaniu granicy.
Za chwilę więcej w kolejnym poście
I nadszedł w końcu ten dzień – ruszamy na lotnisko DMK (obsługujące AirAsia) o 5:30, lot mamy o 10-tej. Obawiamy się porannych korków a to lotnisko jest dalej niż BKK – trzeba cały Bangkok niestety przejechać. Obawy nasze są słuszne i przez chwilę - widząc miasto zapchane bardziej niż Warszawa podczas strajku taksówkarzy i zamkniętego mostu łazienkowskiego - jesteśmy załamani. Ale szczęśliwie o czasie meldujemy się na odprawie gotowi na nowe wrażenia.
Po niecałej godzinie lotu – jesteśmy w Kambodży!!!!!! Lotnisko w Siem Reap malutkie, prosto z samolotu wędrujemy do budynku aby uzyskać wizę i odebrać bagaże. Wypełniamy formularz, który wraz ze zdjęciem, paszportem i 30$ na osobę wręczmy pierwszemu Panu. A Panów w rządku siedzi z dziesięciu i to nie po to aby kolejnych turystów przyjmować. Z ręki do ręki wędrują nasze paszporty podane pierwszemu Panu. Po kilku chwilach – paszporty gotowe do odbioru u ostatniego Pana z siedzących w rządku. Cała procedura trwa kilkanaście minut.
Wychodzimy do hali przylotów, już widzimy tabliczkę z naszym nazwiskiem. Hotel w którym się zatrzymujemy Bunwin Plantation zapewnia bezpłatny transport z i na lotnisko jak też z i do centrum Siem Reap. Sprawnie umieszczamy walizki na tuk-tuku i ruszamy w drogę.
Ponieważ ponownie kierowałam się swoimi kryteriami co do wyboru hotelu, to nie mieszkamy w centrum Siem Reap a na jego obrzeżach, w małej wiosce. Nasz hotel to ponownie oaza zieleni, spokoju, ciszy. Tuk-tukiem do centrum jedzie się 10 minut,
Na miejscu jesteśmy przed 12-tą, najgorętszą część dnia postanawiamy przeczekać chłodząc się w basenie.
Pierwsze chwile na nowym miejscu
Upał się zmniejsza - pora ruszyć w miasto
Idziemy do recepcji, dostajemy telefon komórkowy aby skontaktować się z hotelem kiedy będziemy chcieli wrócić - wsiadamy do tuk-tuka i ruszamy ....
Droga ciekawa - trochę strachu było kiedy po raz pierwszy przekraczaliśmy naszym pojazdem mały drewniany mostek.
no i dotarlismy do centrum zamieszania - Pub Street i jego okolice naprawde zachęcają do spacerów, konsumowania, zakupów. Miejsce choć zatłoczone sprawia naprawde pozytywne wrażenie
Wszędzie bary i knajpy z pysznym jedzeniem i drinkami. W barze piwo Angkor to wydatek 0,50$ a rozmaite drinki 1,5$
Na Pub Street jest knajpa Cambodian BBQ która serwuje mięsne rozmaitości do dalszej własnej obróbki . Ciekawe doświadczenie - warto raz odwiedzic to miejsce.
Najedzeni, napici, wymasowani - dzwonimy po hotelowego tuk-tuka. Następne trzy wieczory będziemy tu wracać. A jutro rano - wreszcie Angkor Wat
Zasiadam i ja
Świetna relacja - czekam na więcej!!!
jak się cieszę na Kambo . Jak tak dalej pójdzie to walizek nie zapakuję, bo będę nowe relacje czytała.
belka śliczny ten Le Vieman Resort, Bunwin Plantation też wygląda ciekawie. Już zacieram ręce na podróż po świątyniach
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/