--------------------

____________________

 

 

 



Filipiny - Najdłuższa podziemna rzeka na świecie w Sabang

3 wpisów / 0 nowych
Ostatni wpis
neronek
Obrazek użytkownika neronek
Offline
Ostatnio: 5 lat 10 miesięcy temu
Rejestracja: 09 lut 2016
Filipiny - Najdłuższa podziemna rzeka na świecie w Sabang

Sabang – wioska rybacka – plaża – podziemna rzeka i wodospad:

Po 3 godzinach jazdy z Puerto Princesa z terminalu autobusowego dojechałem do Sabang. Busy firmy Lotus kończą i zaczynają swoją trasę przy Penao Restaurant, czyli generalnie na jedynej ulicy Sabang. Biorę plecak i właściwie nie muszę daleko iść – jakieś 50 m właśnie – do Panao Restaurant. Wynajmuję domek – cena 600 peso. W środku nic szczególnego: wiatrak, kibelek, dwa łóżka, moskitiera. Postanowiłem nocować w Sabang dwie noce. Biorę prysznic, patrzę na zegarek – godz 11-ta, no to idę zobaczyć Sabang.
Plaża już mi się podoba: piękna, ogromnie długa, wzdłuż niej wielkie, jakby sięgały Słońca, palmy. Cudowny widok. Najpiękniejsze jest to, że turystów tutaj nie ma prawie wcale. Plaża jest dosłownie pusta. Jedynie jakiś bawół ciągnie w ten upalny poranek wóz z beczkami słodkiej wody... Czujecie to? Czujecie ten klimat? To właśnie jest to, co kocham w podróżach!
W porcie w Sabang, który znajduje się blisko mojego hotelu, zbierają się grupki turystów wybierających się do podziemnej rzeki. Pomyślałem sobie, że może to właśnie dziś, a nie jutro zobaczę tę 8–kilometrową podziemną rzekę. Podchodzę, pytam co, gdzie i jak. Każdy wskazuje mi, że najpierw muszę wyrobić tzw. permit za 250 peso. OK, idę do takiej dużej budki, płacę, dostaję jakieś papiery i kieruję się w stronę łodzi.
Pytam, ile taka wycieczka kosztuje: 1200 peso. Upss, sporo... Kręcę się i wiercę, wyciągam z kieszeni 200 peso. Wkładam je razem z permitem i daję je gościowi, który przepuszcza wszystkich do wyznaczonych łodzi. Chłopak spojrzał, zaśmiał się pod nosem i pokazuje mi gdzie i z kim popłynę. No to się udało! Wsiadam do łodzi, czyli do bangki i płynę jakieś 20 minut razem z filipińczykami emerytami.
Generalnie, aby zobaczyć rzekę, która zaliczona została przez UNESCO do Światowego Dziedzictwa, która ma 8 km, można albo na lenia – czyli tak, jak ja dziś właśnie wybrałem się łodzią, albo pieszo przez dżunglę. Dosyć miałem już wrażeń z jaskiń w Sagada, a więc trochę lenistwa się u mnie zrodziło. Wysiadamy z łodzi na plaży przy dżungli i idziemy grupą. Trochę mnie to drażni – nie cierpię takiej turystyki, ale co robić, właśnie tak wygląda lenistwo większości białasów, ciągną ich za rączki i dalej... O w mordę jeża, jakie to okropne.
No dobrze, nie chciałbym, abyście mnie źle zrozumieli, ale ja mam inne zdanie co do tego tematu. Oczywiście szanuję wybór każdego z Was – w końcu to Wasze pieniądze i Wasz wybór Biggrin
Zakładamy pomarańczowe kaski, wsiadamy do długich, chwiejnych łodzi. Nie wiem dlaczego, ale posadzili mnie na samym końcu... dla równowagi? Bo co, bo ważę aż tyle? Wsiadam... o balucie, mam wrażenie, że zaraz nas zaleje... Jeszcze jakieś głupie fotki ktoś nam robi – wyglądam na nich w kasku jak jakiś górnik przodowy. Płyniemy, po chwili wpływamy rzeką do jaskini – o wielki balucie, zatkało kakao, normalnie mowę mi odjęło.
Ktoś świecił latarką po przepięknych błyszczących, złotych, srebrnych stalagmitach, za uchem ciągle słyszałem filipińskiego przewodnika – opisywał stalagmity, z czym się kojarzą, do kogo są podobne. Czułem się lekko zagubiony w tych ciemnościach. Miałem pietra, że gościu, który machał wiosłem, za chwilę w tych filipińskich ciemnościach uderzy łodzią w skałę i wszyscy pierdykniemy do wody. Spoko, nie miałbym nic przeciwko, ale aparatu nie mam niestety wodoodpornego, miejscami było wąsko.
Po 15 min zaczynam czuć lekki smrodzik, podobny do tego z jaskiń Sagada – to wiszące nade mną nietoperze. Jest ich chyba tysiące – świecąc na nie latarką szybko się płoszą, dlatego zbyt długie oświetlanie ich może wywołać popłoch, a wtedy... Lepiej nie myśleć, co by było. No tak, teraz już wiem, po co dali nam te kaski – nawet się cieszę, bo głowę miałbym zafajdaną. I tak po 45 minutach wracamy, wypływamy z jaskini oślepieni Słońcem i błękitem nieba. Żegnają nas wszechobecne małpy makaki i wielkie jaszczurki. Wsiadamy w swoje bangki i odpływamy.
Wieczorem, idąc jedyną ulicą w Sabang, tego jakby uśpionego miasteczka, patrzę – a tu w lesie palmowym jest wesołe miasteczko. Zwykłe miasteczko, takie tam, nic szczególnego, ale jedno tylko przykuło moje uwagę: dzieci – "hazardziści". One tutaj grają na prawdziwe pieniądze... serio! I nie są to małolaty, ale dzieciaki po 6-10 lat, a dorośli stoją i zarządzają tym biznesem! Koniec świata! O balucie, co też z nich wyrośnie... No cóż, jak widać taki to już jest ten świat... U nas dzieci ciągną jakąś kolorową wstążeczkę i wygrywają lizaki, a tam kasę.
Na drugi dzień poszedłem brzegiem morza pełnego małych i wielkich kamieni w stronę wodospadu. Doszedłem do niego po 45 minutach ciągłego skakania jak koza z kamienia na kamień. Dlatego nie ma co wybierać się tam w zwykłych laczkach – na pewno nie dojdziecie, z pewnością kostkę sobie zwichniecie. Po drodze, zaraz za wioską rybacką, jest świątynia buddyjska. Ależ piękne miejsce wybrali dla Buddy – jaki widok ma – aż pozazdrościć. Nigdzie później na Filipinach nie widziałem świątyń buddyjskich. Tutaj na Filipinach mieszka 90% katolików.
Wodospad na nogi nie powala, ale w tym upale poczuć upragniony chłód, wypluskać się pod wodospadem albo chociaż w jednym z oczek zamoczyć się jest bezcenne! Wracając zatrzymałem się we wsi rybackiej. Usiadłem na jakiś deskach przy małym sklepiku, wypiłem zimne piwko, obejrzałem jak bardzo Filipińczycy kochają koszykówkę, której ja osobiście nie cierpię. O piłce nożnej nic kompletnie nie wiedzą. Chłopaki grali w kosza na ubitej ziemi, pełnej wystających kamieni, w zwykłych plażowych laczkach. O kurczę – szaleni! Kibiców z minuty na minutę przybywało, ale i ja otoczony byłem gromadą maluchów. Dzieciaki prawie na głowę mi wchodziły, ciekawiły ich moje włosy, skóra, śmiały się do łez, a nawet śpiewały swoje jakieś piosenki, ale i tę znaną mi już z Filipin także: "Panie Janie, panie Janie, pora wstać..." Zresztą sami niżej zobaczcie i posłuchajcie.
No tak, fajnie, ale czas wracać – muszę jeszcze kupić bilet z Sabang do El Nido. Jeszcze tylko obiadek w Panao Restaurant, czyli tam, gdzie nocuję. Obiadek za 200 peso, stół szwedzki – ale się najadłem...
Kupiłem więc bilet do El Nido za 750 peso. Wyjazd jutro 7:30 rano, z przesiadką gdzieś w trasie czekając na busa z Puerto Princesa, około 14-tej mam być w El Nido.
Rano wsiadam w busa i w drogę do archipelagu Bacuit, gdzie każda wyspa jest niezapomnianym przeżyciem. Po drodze zatrzymuję się na śniadanie – dostaję jakąś zupę z kurczaka. Lura taka – nic w niej nie ma, nawet marchewki. Dwa gotowane na twardo jaja i tyle. Obok jakaś szkoła, w oddali słychać śpiewające dzieciaki. Na mój widok zaczynają mi machać i śmiać się – nauczycielka widząc to uspokaja maluchy.
Wsiadam w busa i jadę dalej do El Nido.

więcej na blogu :

http://neronek.geoblog.pl/podroze

neronek

moje podróże po Azji : http://neronek.geoblog.pl/

wojtek1
Obrazek użytkownika wojtek1
Offline
Ostatnio: 4 lata 4 miesiące temu
Rejestracja: 09 mar 2014

Neronku, wiele razy czytałem Twoje relacje, pomimo że nie uprawiam tzw. turystyki "plecakowej" - bo ciekaw świata jestem, natomiast z tzw. "harcerstwa" wystąpiłem już kilka lat tamu i obozami przetrwania, w żaden sposób nie jestem zainteresowany. Jednak w żaden sposób nigdy nikogo nie pouczałem w kwestii sposobu spędzania urlopu, tym bardziej nie wyśmiewałem tego sposobu .... nagle globtroter Neronek, najpierw pokazuje w swoim opisie jak przycwaniaczyć na drugim krańcu świata, aby koszt 84 złotych, zminimalizować do około 14 złotych - tak około, następnie informuje jak to się źle czuje w towarzystwie niecwaniaków. Po przeczytaniu części tekstowej , straciłem ochotę na odtwarzanie filmu, nie jest to oczywiście żadne rozpoczęcie dyskusji, już tu nie zajrzę, czego naprawdę żałuję, wielka szkoda .... miłego dnia. 

P.S. Te farbki i kredki dla dzieciaków z cmentarza, jakoś musiałeś sobie odbić finansowo ??? - wiem, to złośliwe i takie miało być

neronek
Obrazek użytkownika neronek
Offline
Ostatnio: 5 lat 10 miesięcy temu
Rejestracja: 09 lut 2016

wojtek1 :

Neronku, wiele razy czytałem Twoje relacje, pomimo że nie uprawiam tzw. turystyki "plecakowej" - bo ciekaw świata jestem, natomiast z tzw. "harcerstwa" wystąpiłem już kilka lat tamu i obozami przetrwania, w żaden sposób nie jestem zainteresowany. Jednak w żaden sposób nigdy nikogo nie pouczałem w kwestii sposobu spędzania urlopu, tym bardziej nie wyśmiewałem tego sposobu .... nagle globtroter Neronek, najpierw pokazuje w swoim opisie jak przycwaniaczyć na drugim krańcu świata, aby koszt 84 złotych, zminimalizować do około 14 złotych - tak około, następnie informuje jak to się źle czuje w towarzystwie niecwaniaków. Po przeczytaniu części tekstowej , straciłem ochotę na odtwarzanie filmu, nie jest to oczywiście żadne rozpoczęcie dyskusji, już tu nie zajrzę, czego naprawdę żałuję, wielka szkoda .... miłego dnia. 

P.S. Te farbki i kredki dla dzieciaków z cmentarza, jakoś musiałeś sobie odbić finansowo ??? - wiem, to złośliwe i takie miało być

no cóż nie licz na mój komentarz szczególnie w temacie kredek 

tak czy inaczej miłego dnia 

neronek

moje podróże po Azji : http://neronek.geoblog.pl/

Wyszukaj w trip4cheap