Następnego dnia rano lądujemy na dworcu w Nanjing.
Hotel mamy 5 minut piechotą.. Do pokoju, szybki prysznic i będziemy zwiedzać...
Zaraz, ale zwiedzanie za 2 godziny... No dobra. Macie tu jakieś ZOO z pandami? Mamy Ale z rudymi.. Dobra Zając Jedziemy, biegusiem taxi i do przodu...
Przyjeżdżamy... Pawilon... Szybka... I trzy pięknotki leżą w bezruchu. Jak tygryski w Świątyni Tygrysa... Zając już nawet podejrzewał, że to jakieś pluszaki podłożyli, jako chińską podróbę pandy rudej...
Nagle jeden futrzak podniósł się, siadł i zaczął toaletę. Był piękny... Za chwilę znowu opadł i poszedł spać...
Wróciliśmy do hotelu i na zwiedzanie. Najpierw most na Jangcy... Imponujący...
Dalej Mauzoleum Doktora Sun Jat-sena, ojca Chin demokratycznych... Nie bardzo mu to wyszło skoro władzę wkrótce przejęli komuniści z Mao na czele, no ale pozbył się cesarza i wprowadził zaczątki demokracji...
Gorąc okrutny, wilgotność z 95% a tu trzeba pod te schody się wspiąć...
W mauzoleum nie wolno robić zdjęć, ale nikt się tym nie przejmuje, więc cykam i ja...
Dalej jedziemy do Świątyni Konfucjańskiej
Ściany Świątyni zdobią wspaniałe płaskorzeźby-obrazy z jadeitu
Niestety chronione są szkłem a szyby- patrz jak powyżej...
Wychodzimy ze Świątyni pod drzewko szczęścia. Jak to działa? Ano kupuje się życzenie i rzutem trzeba zawiesić je na drzewku... Jak zawiśnie, to życzenie się spełni...
Po ulicach Nankinu krążą wybitne postacie z życia historycznych Chin...
I tu również uliczne jedzenie mocno kusi...
A jeśli masz już dość chodzenia po Nankinie, kulis odwiezie cię tam, gdzie wskażesz...
A na koniec tego dnia drobna zagadka: Co przedstawia zdjęcie poniżej...?
Rano wyjeżdżamy do Shuzhou. Przed hotelem w trakcie śniadania zaskoczenie... Będzie ślub...
Ale my już wyjeżdżamy...
Najpierw jedziemy na przejażdżkę po jeziorze, z którego pochodzą te fantastyczne kamienie spotykane w różnych miejscach jako dekoracja. Rejs, jak rejs, nic specjalnego...
Po rejsie zaczynamy odwiedzać parki i ogrody w okolicach Shuzhou
Po drodze zajeżdżamy na plantację herbaty... Oj cieniutka ta plantacja w porównaniu z tym, co można zobaczyć w Malezji, Indiach czy na Sri Lance...
Później fabryka czajniczków i zestawów do herbaty. Mają tu specjalną glinkę i wysokiej zawartości rudy żelaza. Ceramika ma wyjątkowe parametry - niby gliniany czajniczek, a jakby żelazny... Wszystko jest tajemnicą i w środku nie wolno fotografować...
Z atkiego czajniczka herbatki by się napił z pułk wojska...
Dojeżdżamy do hotelu. Jak zwykle czysto, miło i przyjemnie...
Czas wolny, więc idziemy w miasto... Na straganie owocowym Zając po raz pierwszy zapoznaje się z durianem...
Kolejny dzień zaczynamy od zwiedzania Ogrodu Mistrza Sieci...
Chińskie założenia ogrodowe mają za zadanie sprawić, by maleńka przestrzeń wydawała się jak największa. I to się udaje...
Między pierwszym a drugim ogrodem zajeżdżamy do fabryki jedwabiu, aby prześledzić cały proces produkcji (i może dokonać zakupów)
Z dobrych kokonów wyprządzona zostaje nić. Te gorsze i uszkodzone służą do produkcji kołder...
Wyroby są piękne... Ceny chyba jeszcze piękniejsze...
Są też i słynne chińskie hafty, których technikę wykonania pokazano nam później (ale też nie było wolno fotografować). Najcieńsze nici używane do haftów są cieńsze niż ludzki włos...
Był też pokaz mody...
Zając pooglądał, pooglądał i stwierdził: "Eeeee..."
I pojechaliśmy do ogrodów Pokornego Zarządcy. Taki pokorny to on chyba nie był, bo rąbał swojego pana na kasie ile się dało, a jak się wydało, to i ogrody i życie przepadły...
Zając znalazł swoje ulubione, całkiem okrągłe drzwi...
W ogrodzie znajdowała się ogromna kolekcja ponsai o wieloletnim okresie uprawy...
A przy ogrodach spotkaliśmy kota, strażnika lodówki...
Kolacja miała miejsce w restauracji specjalizującej się w hot pot. Niestety n ie było to przeznaczone dla nas...
Specjalne stoły mogły pomieścić od 2 do 10 osób. W każdym wmontowany był podgrzewany palnikiem kociołek z odpowiednim bulionem. Składniki do gotowania w kociołku rozstawiono wokół. Każdy bierze, co mu pasuje, gotuje w kociołku i ma swoje własne danie...
Kolejny dzień zaczyna się od wodnego miasta Luzhi...
Najpierw trzeba przejść przez bramę...
Wożeniem turystów łodziami po kanałach zajmują się kobiety...
Po łodziach czas na spacer. Zając zostajeporwany do pozowania z Chinkami przebranymi w odświętne stroje...
Po drodze widać znajome obrazki....; Tutaj też lubią goloneczkę z piwem...
Oglądamy też starą świątynię z pięknym parkiem
W parku drzewo strasze niż nasz Bartek... i w lepszym stanie życia...
A w Świątyni niesamowita rzeźba w drewnie...
Polichromia nieco już nadgryziona zębem czasu, ale może i przez to rzeźba robi ogromne wrażenie...
Zając znowu znalazł zająca...
Napotykamy też po drodze na przenośny zakłąd szewski. Czyżby to był szewski poniedziałek?
Wyjeżdżamy na autostradę i udajemy się do ostatniego miasta na trasie - Szanghaju
Jedziemy rzucić okiem na Pudong ze strony Bundu i rozczarowanie - cały Bund jest w remoncie, zamknięty na głucho, żadnej możliwości spaceru. No cóż, przygotowania do Ekspo idą
pełną parą
No to do hotelu...
Widok z okna całkiem typowy...
Jedziemy oglądać Szanghaj nocą ze stateczku... Niestety jest dość silna mgła...
Teraz jesteśmy już pewni, że trzeba przyjechać tu znowu... Ale najpierw noc przed intensywnym zwiedzaniem jutro...
Następnego dnia rano lądujemy na dworcu w Nanjing.
Hotel mamy 5 minut piechotą.. Do pokoju, szybki prysznic i będziemy zwiedzać...
Zaraz, ale zwiedzanie za 2 godziny... No dobra. Macie tu jakieś ZOO z pandami? Mamy Ale z rudymi.. Dobra Zając Jedziemy, biegusiem taxi i do przodu...
Przyjeżdżamy... Pawilon... Szybka... I trzy pięknotki leżą w bezruchu. Jak tygryski w Świątyni Tygrysa... Zając już nawet podejrzewał, że to jakieś pluszaki podłożyli, jako chińską podróbę pandy rudej...
Nagle jeden futrzak podniósł się, siadł i zaczął toaletę. Był piękny... Za chwilę znowu opadł i poszedł spać...
Wróciliśmy do hotelu i na zwiedzanie. Najpierw most na Jangcy... Imponujący...
Dalej Mauzoleum Doktora Sun Jat-sena, ojca Chin demokratycznych... Nie bardzo mu to wyszło skoro władzę wkrótce przejęli komuniści z Mao na czele, no ale pozbył się cesarza i wprowadził zaczątki demokracji...
Gorąc okrutny, wilgotność z 95% a tu trzeba pod te schody się wspiąć...
W mauzoleum nie wolno robić zdjęć, ale nikt się tym nie przejmuje, więc cykam i ja...
Dalej jedziemy do Świątyni Konfucjańskiej
Ściany Świątyni zdobią wspaniałe płaskorzeźby-obrazy z jadeitu
Niestety chronione są szkłem a szyby- patrz jak powyżej...
Wychodzimy ze Świątyni pod drzewko szczęścia. Jak to działa? Ano kupuje się życzenie i rzutem trzeba zawiesić je na drzewku... Jak zawiśnie, to życzenie się spełni...
Po ulicach Nankinu krążą wybitne postacie z życia historycznych Chin...
I tu również uliczne jedzenie mocno kusi...
A jeśli masz już dość chodzenia po Nankinie, kulis odwiezie cię tam, gdzie wskażesz...
A na koniec tego dnia drobna zagadka: Co przedstawia zdjęcie poniżej...?
Duży Zając
Fajne te wasze Chiny
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Twoje też... Po prostu jedne i drugie są inne... My jedziemy też w odwrotną stronę niż Ty. Nam teraz zostało jeszcze Shuzhou i Szanghaj...
Duży Zając
A ponieważ nikt nie zgłosił propozycji rozwiązania zagadki związanej z poprzednim zdjęciem, ja również rozwiązania nie podam aż do ostatniego wpisu...
Duży Zając
:-). A co do zdjęcia - myślałam ,że to chleb
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Rano wyjeżdżamy do Shuzhou. Przed hotelem w trakcie śniadania zaskoczenie... Będzie ślub...
Ale my już wyjeżdżamy...
Najpierw jedziemy na przejażdżkę po jeziorze, z którego pochodzą te fantastyczne kamienie spotykane w różnych miejscach jako dekoracja. Rejs, jak rejs, nic specjalnego...
Po rejsie zaczynamy odwiedzać parki i ogrody w okolicach Shuzhou
Po drodze zajeżdżamy na plantację herbaty... Oj cieniutka ta plantacja w porównaniu z tym, co można zobaczyć w Malezji, Indiach czy na Sri Lance...
Później fabryka czajniczków i zestawów do herbaty. Mają tu specjalną glinkę i wysokiej zawartości rudy żelaza. Ceramika ma wyjątkowe parametry - niby gliniany czajniczek, a jakby żelazny... Wszystko jest tajemnicą i w środku nie wolno fotografować...
Z atkiego czajniczka herbatki by się napił z pułk wojska...
Dojeżdżamy do hotelu. Jak zwykle czysto, miło i przyjemnie...
Czas wolny, więc idziemy w miasto... Na straganie owocowym Zając po raz pierwszy zapoznaje się z durianem...
Duży Zając
Kolejny dzień zaczynamy od zwiedzania Ogrodu Mistrza Sieci...
Chińskie założenia ogrodowe mają za zadanie sprawić, by maleńka przestrzeń wydawała się jak największa. I to się udaje...
Między pierwszym a drugim ogrodem zajeżdżamy do fabryki jedwabiu, aby prześledzić cały proces produkcji (i może dokonać zakupów)
Z dobrych kokonów wyprządzona zostaje nić. Te gorsze i uszkodzone służą do produkcji kołder...
Wyroby są piękne... Ceny chyba jeszcze piękniejsze...
Są też i słynne chińskie hafty, których technikę wykonania pokazano nam później (ale też nie było wolno fotografować). Najcieńsze nici używane do haftów są cieńsze niż ludzki włos...
Był też pokaz mody...
Zając pooglądał, pooglądał i stwierdził: "Eeeee..."
I pojechaliśmy do ogrodów Pokornego Zarządcy. Taki pokorny to on chyba nie był, bo rąbał swojego pana na kasie ile się dało, a jak się wydało, to i ogrody i życie przepadły...
Zając znalazł swoje ulubione, całkiem okrągłe drzwi...
W ogrodzie znajdowała się ogromna kolekcja ponsai o wieloletnim okresie uprawy...
A przy ogrodach spotkaliśmy kota, strażnika lodówki...
Kolacja miała miejsce w restauracji specjalizującej się w hot pot. Niestety n ie było to przeznaczone dla nas...
Specjalne stoły mogły pomieścić od 2 do 10 osób. W każdym wmontowany był podgrzewany palnikiem kociołek z odpowiednim bulionem. Składniki do gotowania w kociołku rozstawiono wokół. Każdy bierze, co mu pasuje, gotuje w kociołku i ma swoje własne danie...
Duży Zając
Niektóre ujęcia z Ogrodu Mistrza Sieci jak u mnie
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Kolejny dzień zaczyna się od wodnego miasta Luzhi...
Najpierw trzeba przejść przez bramę...
Wożeniem turystów łodziami po kanałach zajmują się kobiety...
Po łodziach czas na spacer. Zając zostajeporwany do pozowania z Chinkami przebranymi w odświętne stroje...
Po drodze widać znajome obrazki....; Tutaj też lubią goloneczkę z piwem...
Oglądamy też starą świątynię z pięknym parkiem
W parku drzewo strasze niż nasz Bartek... i w lepszym stanie życia...
A w Świątyni niesamowita rzeźba w drewnie...
Polichromia nieco już nadgryziona zębem czasu, ale może i przez to rzeźba robi ogromne wrażenie...
Zając znowu znalazł zająca...
Napotykamy też po drodze na przenośny zakłąd szewski. Czyżby to był szewski poniedziałek?
Wyjeżdżamy na autostradę i udajemy się do ostatniego miasta na trasie - Szanghaju
Jedziemy rzucić okiem na Pudong ze strony Bundu i rozczarowanie - cały Bund jest w remoncie, zamknięty na głucho, żadnej możliwości spaceru. No cóż, przygotowania do Ekspo idą
pełną parą
No to do hotelu...
Widok z okna całkiem typowy...
Jedziemy oglądać Szanghaj nocą ze stateczku... Niestety jest dość silna mgła...
Teraz jesteśmy już pewni, że trzeba przyjechać tu znowu... Ale najpierw noc przed intensywnym zwiedzaniem jutro...
Duży Zając
Ostatni dzień w Chinach rozpoczynamy od zwiedzania Starego - odtworzonego - Miasta
Do herbaciarni prowadzi bardzo kręty mostek... To ochrona przed złymi duchami, które mogą poruszać się tylko w linii prostej...
Szczęśliwy Zając na szczęśliwym żółwiu...
Zając znalazł też najbardziej chyba na świecie obfotografowany czajniczek...
A poza tym Stare Miasto to miejsce gdzie znaleźć można świetne jedzenie...
Duży Zając