Po śniadaniu i pysznej kawie, chłopacy robią przegląd motorów. Montują GPS, wgrywają mapki i ustalają trasę.
Marek będzie jeździć na Kawasaki KLR 650 a Wiktor na Suzuki DRZ 400. Ja natomiast busem, choć wolałabym motorem.
Mirmił, w Gruzji jest już od kilku miesięcy, zna ten kraj lepiej niż niejeden Gruzin. Przyjechał tutaj swoim busem Volkswagenem Transporter, ciągnąc ze sobą kilka motocykli. Znalazł w ten sposób świetny sposób na umilanie sobie życia, a przy okazji na dobry zarobek. No chyba, że jest na odwrót
Po zaplanowaniu trasy, Marek z Wiktorem ruszają w trasę w stronę Mestii, to ponad 200 km od Kutaisi. Ja z Mirmiłem odbieramy z dworca naszych towarzyszy podróży: Seweryna, Bogdana i jego partnerkę Bognę. Goście wyglądają jak z ZZ TOP, długie siwe brody I tak zaczyna się nasza długa przygoda
Po drodze, rzucamy okiem na Kutaisi, którego w zasadzie nie mamy czasu zwiedzić.
Jadąc dalej główną drogą mijamy Polaka na rowerze z przewieszoną flagą biało-czerwoną. Trąbimy na niego po czym zatrzymujemy się i wdajemy się w dyskusję. Okazuje się, że chłopak przejechał już ponad 3 tys. km i również jedzie do Mestii. Jest dobrze zaopatrzony w wodę i jedzenie. Pozdrawiamy, imienia niestety nie pamiętamy.
Dojeżdżamy do zapory Enguri, która znajduje się na północ od miasta Jvari. Zostawiamy samochód przed szlabanem, od strażników dowiadujemy się, że nasi tu byli na motorach. Idziemy nad tamę, aby popstrykać kilka fotek.
Zapora Enguri to druga pod względem wysokości zapora na świecie ma 272 metry wysokości.
Wskutek wybudowania tamy powstało sztuczne jezioro, które zachwyca turkusowym kolorem, a zwłaszcza w słońcu wygląda pięknie. Mieści się tu również elektrownia wodna, której część znajduje się na terytorium Abchazji.
Następnie jedziemy wzdłuż rzeki Enguri. Nad górnym i środkowym biegiem tej rzeki rozciąga się kraina Swanów. Rzeka Enguri, wyżłobiła tu niezwykle wysokie wąwozy. Nurt jej jest bardzo gwałtowny a kolor szaro-popielaty.
Rzeka robi na nas ogromne wrażenie, wygląda tak jak u nas po obfitych opadach deszczu, a tam po prostu taka jest. Trzeba być bardzo ostrożnym, gdyż chwila nieuwagi może skończyć się tragedią. Z takiej rzeki już się po prostu nie wychodzi. Oprócz tego kryje w sobie drobinki złota, gromadząc na swym brzegu poławiaczy tego cennego minerału.
Im bliżej miejscowości Mestia, pogoda się zmienia, zostawiamy za sobą słoneczko i pomału wjeżdżamy w nisko zawieszone chmury, które stopniowo ograniczają nam widoczność.
W końcu dopada nas ulewa.
Na szczęście Marek z Wiktorem już dawno są na miejscu, więc nie są narażeni na zmoknięcie. Czekają na nas w pobliskiej "Cafe Bar Laila" popijając piwko
Mestia to stolica i największa miejscowość Swanetii.
Jest tu co zwiedzać ale ze względu na późną porę zwiedzanie zostawiamy na dzień następny, ale jak widać na zdjęciach nocą Mestia wygląda bardzo interesująco.
Znajdujemy noclegi, zostawiamy rzeczy i na dobry początek wieczoru otwieramy dwie butelki wina, potem udajemy się do wspomnianego wcześniej baru.
Winko z lekka nas rozgrzewa, humory dopisują więc pozostaje już tylko pójść i zjeść dobrą kolację.
Niestety kiedy tam docieramy okazuje się, że nie ma dla nas miejsca w lokalu. Wieczorami odbywają się tu występy lokalnego chóru śpiewającego swaneckie piosenki a cappella.
Mimo tego nie dajemy za wygraną i cierpliwie czekamy, aż się coś zwolni. Wystrój baru należy do bardzo przyjemnych i przytulnych, jedzenie mają równie bardzo dobre,
a porcje słuszne i zdecydowanie warte swojej ceny.W między czasie deszcz powoli ustaje, a my znajdujemy wolne miejsce na zewnątrz.
Niestety wszystko jest mokre, wycieramy miejsca jak się tylko da i pomimo, że się sporo już się ochłodziło zasiadamy i zamawiamy chinkali z mięsem i inne smakołyki oraz kolejne wino.
W oczekiwaniu na jedzenie śpiewa i przygrywa nam swanecki chór
Poranek w Mestii wita nas piękną pogodą, choć temperatura z rana nie rozpieszcza. Widok z okna równie jest imponujący.
A jaką mamy piękną okolicę naszego lokum, zielono, kwiatuszki
Udaję się z Markiem na szybki obchód po mieście. Reszta jeszcze śpi, nam szkoda dnia. Idziemy do centrum, które w ramach rządowego programu promocji regionu zostało odnowione.
Jak widać na zdjęciach pora dnia jest naprawdę wczesna, gdyż na ulicach nie ma nikogo.
Po drodze mijamy Bar w którym najczęściej przesiadują Polacy
Jest to niesamowite miejsce, nie tylko góry, które je otaczają robią nieopisane wrażenie, ale stare kamienne wieże będące integralną częścią wioski.
Wieże te służyły Swanom jednocześnie za warownię i dom. Dlatego warto zwiedzić Mestię. Zmieniała się bardzo w ostatnich 2-3 latach.
Po porannym zwiedzaniu wracamy na śniadanie. Nasi towarzysze podróży co poniektórzy dopiero wstali. Śniadanie mamy przygotowane przez gospodynię.
Megi - ja też czekam!!!!
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Po śniadaniu i pysznej kawie, chłopacy robią przegląd motorów. Montują GPS, wgrywają mapki i ustalają trasę.
Marek będzie jeździć na Kawasaki KLR 650 a Wiktor na Suzuki DRZ 400. Ja natomiast busem, choć wolałabym motorem.
Mirmił, w Gruzji jest już od kilku miesięcy, zna ten kraj lepiej niż niejeden Gruzin. Przyjechał tutaj swoim busem Volkswagenem Transporter, ciągnąc ze sobą kilka motocykli. Znalazł w ten sposób świetny sposób na umilanie sobie życia, a przy okazji na dobry zarobek. No chyba, że jest na odwrót
Po zaplanowaniu trasy, Marek z Wiktorem ruszają w trasę w stronę Mestii, to ponad 200 km od Kutaisi. Ja z Mirmiłem odbieramy z dworca naszych towarzyszy podróży: Seweryna, Bogdana i jego partnerkę Bognę. Goście wyglądają jak z ZZ TOP, długie siwe brody
I tak zaczyna się nasza długa przygoda
Po drodze, rzucamy okiem na Kutaisi, którego w zasadzie nie mamy czasu zwiedzić.
Tak kiedyś było u nas
Kutaisi
megi zakopane
Jadąc dalej główną drogą mijamy Polaka na rowerze z przewieszoną flagą biało-czerwoną. Trąbimy na niego po czym zatrzymujemy się i wdajemy się w dyskusję. Okazuje się, że chłopak przejechał już ponad 3 tys. km i również jedzie do Mestii. Jest dobrze zaopatrzony w wodę i jedzenie. Pozdrawiamy, imienia niestety nie pamiętamy.
Dojeżdżamy do zapory Enguri, która znajduje się na północ od miasta Jvari. Zostawiamy samochód przed szlabanem, od strażników dowiadujemy się, że nasi tu byli na motorach. Idziemy nad tamę, aby popstrykać kilka fotek.
Zapora Enguri to druga pod względem wysokości zapora na świecie ma 272 metry wysokości.
Wskutek wybudowania tamy powstało sztuczne jezioro, które zachwyca turkusowym kolorem, a zwłaszcza w słońcu wygląda pięknie. Mieści się tu również elektrownia wodna, której część znajduje się na terytorium Abchazji.
megi zakopane
Megi - przepiękne widoki przy tej tamie!
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Następnie jedziemy wzdłuż rzeki Enguri. Nad górnym i środkowym biegiem tej rzeki rozciąga się kraina Swanów. Rzeka Enguri, wyżłobiła tu niezwykle wysokie wąwozy. Nurt jej jest bardzo gwałtowny a kolor szaro-popielaty.
Rzeka robi na nas ogromne wrażenie, wygląda tak jak u nas po obfitych opadach deszczu, a tam po prostu taka jest. Trzeba być bardzo ostrożnym, gdyż chwila nieuwagi może skończyć się tragedią. Z takiej rzeki już się po prostu nie wychodzi. Oprócz tego kryje w sobie drobinki złota, gromadząc na swym brzegu poławiaczy tego cennego minerału.
Im bliżej miejscowości Mestia, pogoda się zmienia, zostawiamy za sobą słoneczko i pomału wjeżdżamy w nisko zawieszone chmury, które stopniowo ograniczają nam widoczność.
W końcu dopada nas ulewa.
Na szczęście Marek z Wiktorem już dawno są na miejscu, więc nie są narażeni na zmoknięcie. Czekają na nas w pobliskiej "Cafe Bar Laila" popijając piwko
Mestia to stolica i największa miejscowość Swanetii.
Jest tu co zwiedzać ale ze względu na późną porę zwiedzanie zostawiamy na dzień następny, ale jak widać na zdjęciach nocą Mestia wygląda bardzo interesująco.
Znajdujemy noclegi, zostawiamy rzeczy i na dobry początek wieczoru otwieramy dwie butelki wina, potem udajemy się do wspomnianego wcześniej baru.
Winko z lekka nas rozgrzewa, humory dopisują więc pozostaje już tylko pójść i zjeść dobrą kolację.
Niestety kiedy tam docieramy okazuje się, że nie ma dla nas miejsca w lokalu. Wieczorami odbywają się tu występy lokalnego chóru śpiewającego swaneckie piosenki a cappella.
Mimo tego nie dajemy za wygraną i cierpliwie czekamy, aż się coś zwolni. Wystrój baru należy do bardzo przyjemnych i przytulnych, jedzenie mają równie bardzo dobre,
a porcje słuszne i zdecydowanie warte swojej ceny.W między czasie deszcz powoli ustaje, a my znajdujemy wolne miejsce na zewnątrz.
Niestety wszystko jest mokre, wycieramy miejsca jak się tylko da i pomimo, że się sporo już się ochłodziło zasiadamy i zamawiamy chinkali z mięsem i inne smakołyki oraz kolejne wino.
W oczekiwaniu na jedzenie śpiewa i przygrywa nam swanecki chór
megi zakopane
Megi
Żeglarstwo – najdroższy sposób najmniej wygodnego spędzania czasu.
Noooo...wkońcu cuś ruszyło
"Nadzieja to największe skur......two jakie wyszło z puszki Pandory"....
Dzień 2
Poranek w Mestii wita nas piękną pogodą, choć temperatura z rana nie rozpieszcza.
Widok z okna równie jest imponujący.
A jaką mamy piękną okolicę naszego lokum, zielono, kwiatuszki
Udaję się z Markiem na szybki obchód po mieście. Reszta jeszcze śpi, nam szkoda dnia. Idziemy do centrum, które w ramach rządowego programu promocji regionu zostało odnowione.
Jak widać na zdjęciach pora dnia jest naprawdę wczesna, gdyż na ulicach nie ma nikogo.
Po drodze mijamy Bar w którym najczęściej przesiadują Polacy
Jest to niesamowite miejsce, nie tylko góry, które je otaczają robią nieopisane wrażenie, ale stare kamienne wieże będące integralną częścią wioski.
Wieże te służyły Swanom jednocześnie za warownię i dom. Dlatego warto zwiedzić Mestię. Zmieniała się bardzo w ostatnich 2-3 latach.
Po porannym zwiedzaniu wracamy na śniadanie. Nasi towarzysze podróży co poniektórzy dopiero wstali. Śniadanie mamy przygotowane przez gospodynię.
megi zakopane
Megi, co za widoki.....te wieze z górami w tle - aż dech zapiera..:)
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Noooo cudnie, cudnie, aż nogami przebieram.
Moje Pstrykanie i nie tylko