Jesteś tutaj
Jesteś tutaj
Najpierw mapka obrazująca miejsce gdzie się udajemy – na południe w stronę Sajgonu (HO CHI MINCH).
I flaga.
Wchodzimy do dość eleganckiego budynku odprawy granicznej wietnamskiej. Ludzi pełno, nieprzewidywalny czas spędzenia w oczekiwaniu na wizę i przekroczenie granicy – u nas zdecydowanie powyżej dwóch godzin. W uzyskaniu wizy mamy wynajętych pomagierów. Pomimo że chyba doskonale wiedzą, ile i komu trzeba zapłacić wszystko trwa bardzo długo.
Praktyczne uwagi dotyczące wizy wietnamskiej :
Przy podawaniu danych paszportowych do wizy wietnamskiej należy koniecznie podać wszystkie imiona, jakie w paszporcie są wpisane. Wietnamczycy nie rozróżniają imion i nazwisk i brak drugiego imienia traktują jak dane innej osoby. U nas podane były tylko pierwsze imiona. Taki błąd powtórzył się u więcej osób – na szczęście pilotka dzień wcześniej otrzymała do sprawdzenia komplet danych, jakie otrzymali Wietnamczycy do wizy, więc udało jeszcze się sprostować.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Jade z tobą do Wietnamu
Wiktor, zapraszam do wspólnego zwiedzania. Na pewno będzie ciekawie. Wietnam zaoferuje nam dużą różnorodność.
Zatrzymujemy się w bardzo malowniczym miejscu. Najpierw wspólny posiłek.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Tu nasza pani Justyna pokazuje orzech nerkowca. Rosną tu na drzewach.
Nerkowce, tak jak standardowe orzechy wszelkich rodzajów, mają skorupki. Ale przyczepiony jest do... jabłka.
Owoce zbierane są ręcznie i ręcznie należy też oddzielić od nich orzeszek. Dlaczego? Otóż w łupinie, poza orzechem, znajduje się również bardzo silnie żrący olej, który niszczyłby maszyny. Dlatego też w pozyskiwanie nerkowców angażuje się ludzi - najtańszą siłę roboczą. Większość żrącego oleju usuwana jest w trakcie prażenia łupinek
Następnie orzechy oczyszcza się z zewnętrznej skórki:
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Następnie udajemy się do słynnych tuneli CU CHI – podziemnego labiryntu tuneli , który powstał w czasie wojny wietnamskiej i pierwotnie miał długość około 200 km. Ręcznie wykopane tunele były bazą Wietkongu.
Otrzymaliśmy "znaczki"
Trochę informacji zaczerpniętych z Internetu:
„Powstanie i rola tuneli
Tunele Cu Chi to podziemny system korytarzy o strategicznym znaczeniu – łączyły one przedmieścia Sajgonu z granicą Kambodży (najkrótsza odległość to 60 km) i tworzyły szlaki zaopatrzeniowe (głównie broni) właśnie z Kambodży.
Około 50 km tuneli wykopane zostało przez cywilną ludność Wietnamu na polecenie partyzantów już w czasie I wojny indochińskiej (1945-1954), kiedy Wietnamczycy walczyli przeciwko kolonistom francuskim.
Podczas II wojny indochińskiej (1957-1975, zwanej potocznie wojną w Wietnamie) tunele Cu Chi używane były przez partyzantów Wietkongu (komunistów) przeciwko Armii Południowego Wietnamu, wspierającym ją Amerykanom i ich sojusznikom. Od 1963 r. liczba żołnierzy USA w Wietnamie stale rosła, ale wtedy system tuneli liczył już ok. 200 km. Szacuje się, że maksymalnie tunele liczyły 250 km (do dziś zachowała się zaledwie połowa).”
Wchodzimy do dżungli, w której znajdują się tunele i „muzeum” przedstawiające jak żyli żołnierze Wietkongu.
Rzucają mi się w oczy drzewa z owocami dżakfruta, które mieliśmy okazję spróbować w Tajlandii podczas pierwszego pobytu.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Wejścia do tuneli dobrze maskowano, a całe życie działo się pod ziemią – były tutaj sale, gdzie obradował komitet partii komunistycznej, szpitale, kuchnie, sypialnie. Wytwarzano tu też wszystko co do życia było potrzebne. Np. buty wytwarzane były ze starych opon.
Typowy ubiór:
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Nie wiem czy bym weszła do tych tuneli, raczej nie.. Głeboko było ? niskie ? brrr
No trip no life
Zdjęcia z tunelu może jutro Nelciu. Na wejście nie zdecydowali śię wszyscy.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
No właśnie , ja znam ten ból, więc nie dziwię się ,że część ludzi nie weszła.
Ale jak jest widno i wysoko i szeroko to jakoś daje radę.
No trip no life
Nelcia, osoby z klaustrofobią nie wejdą do tunelu. Przed wejściem wszyscy chętni są pytani czy nie maja kłopotów sercowych itp. Przy takich gadkach trochę się zestrachałam, ale mąż mówi – to chyba idziemy? To myślę – trzeba spróbować!
Nie jest to takie straszne. Odcinek do przejścia nie jest długi, w paru miejscach, „po drodze” jest wyjście dla tych co zwątpili lub którym starczy oglądania. Do końca doszliśmy chyba w pięć osób w tym pani Justyna (pilotka) – szła pierwsza (my za nią). Wcale nie jest strasznie- każdy da radę. Tuż przed wyjściem trochę trzeba było się podciągnąć na rękach, bo był wysoki „stopień”, a „sufit" tuż nad głową – ale spoko.
POLECAM WSZYSTKIM!!!
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Asiu, już widzę po fotkach ,że atrakcja na pewno nie dla mnie . Ale pewnie dla tych co nie mają takich słabości to fajne przeżycie
No trip no life