W Clowerku szybki prysznic,kawka i zimne piwko i możemy ruszać na podbój Singapuru.
Jest ukrop jak w piekarniku,jest juz ciemno a my planu na zwiedzanie nie mamy-chyba pierwszy raz nie przygotowałam się do wyjazdu
Niby naczytalam się tych róznych relacji ,niby wiedziałam gdzie co i jak ale do końca nie wiedzielismy co chcemy zobaczyć.
Najważniejsze były dla nas ogrody,marina,chinatown i generalnie chcielismy poczuc klimat tej wychwalanej metropoli.
Odpalamy mapę i ruszamy kierunek Fullerton Rd a właściwie w kierunku Merliona.Musimy jak najszybciej zobaczyć obiekt naszych westchnień-Marine Bay Sands -a z tego miejsca ma się prezentować pięknie.
Marina ,deptaki i widoki jakie się nam pokazują juz na początku zapierają dech w piersiach.
Gdzieś tam w oddali zaczyna się ukazywać malutki obraz Mariny Bay Sands
Wiemy ,że spędzimy tutaj sporo czasu
Hotel Fullerton prezentuje się okazale i co nas potem zaskoczy zdecydowanie ładniej w nocy niz w ciągu dnia
Dochodzimy do Merlion Park-głownego celu dzisiejszego wieczora.
Jest.....najpierw w tłumie turystów ukazuje się miniaturowy Merlion a tuz za nim singapurski olbrzym
Oj jest na co patrzeć.
A tak przy okazji legenda,którą uwielbiają nie tylko singapurczycy ale chyba wszyscy Azjaci...Dawno, bardzo dawno temu, w głębinach oceanu oblewającego ląd, na którym wieki później zbudowany został Singapur, mieszkał Merlion- olbrzymi potwór o głowie lwa, ciele ryby i oczach ziejących ogniem. Upodobał on sobie mieszkańców tych ziem i chronił ich, spalając swym ognistym spojrzeniem wrogów próbujących dobić do brzegu. Pewnego dnia, gdy nad ludzką osadą rozpętała się potężna burza, pioruny roztrzaskiwały domy jakby były zbudowane z zapałek, strugi wody i błota zalewały wioskę i nie było już nadziei, potwór wyłonił się z morskich głębin i osłonił ludzi swoim ciałem. W ten sposób ocalił osadę, a wdzięczni mieszkańcy uczynili go symbolem miasta, które powstało na tych ziemiach i zaczęli stawiać mu pomniki. Kiedy w 2009 roku w jeden z nich uderzył piorun, wzbudziło to ogromny niepokój przesądnych singapurczyków, miastu wróżono upadek, był to bowiem jawny znak, że mityczny opiekun stracił swoją moc. Singapur ma się jednak dobrze, więc może jednak to nie Merlion stoi na straży porządku tego niezwykłego miasta?
Legenda legendą ale widok przedni....i nawet po dłuższej chwili udało nam się zrobić zdjęcia na tle olbrzyma było to nielada wyzwaniem bo Cińczyków fotografujących się tam były tysiące a wiadomo Chińczyk musi mieć fotke w każdej pozie
Nie wiadomo kiedy zaczęła się zbliżać 21-sza a co za tym idzie pokaz laserów z hotelu Marina Bay Sands.
Robimy ostanie nocne fotki na tle obiektu westchnień i idziemy deptakiem wzdłóż mariny zająć dogodne miejsce do obejrzenia pokazu.
Nie wiem czy miejsca,w któych się zatrzymalismy były dobre do ogladania tego spektaklu ale wszystko zaczęło się tak nagle i z takim rozmachem,że stanelismy z opuszczonymi szczękami w zupełnie przypadkowym miejscu i zaniemówiliśmy z zachwytu.
Niestety zdjęcia nie przedstawią dokładnie tego co tam widzieliśmy
Hotel ukazał się pod postacią gigantycznego statku kosmicznego,zmieniajacego barwy w takt muzyki,która dobiegała do nas z przeciwległego brzegu.
Lasery umieszczone na dachu hotelu strzelały światłem w różnych kierunkach a gdzieś u stóp tego giganta fontanny właśnie tańczyły dla turystów.
Dziś nie było nam dane zobaczyć tych fontann ale spektaklu tego też nie odpuścimy
O jakich godzinach dokładnie jest pokaz tych laserów do dnia dzisiejszego nie wiem jestem tylko pewna 21-szej bo o tej porze ogladalismy go trzy razy
Właśnie tego wieczora,potem jeszcze spod hotelu i ostani raz z hotelowego basenu za każdym razem widok jest inny i za każdym razem jest wielkie wow .
Pokaz obejrzany możemy ruszać deptakiem wzdłuż mariny w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia.
Kanjpki przy marinie odpuszczamy z wiadomych względów-jest tam dosyć drogo Zreszta nie mamy ochoty na jakieś wykwintne jedzenie-chcemy zjeść coś na szybko bo jesteśmy juz bardzo zmęczeni.
Długa podróż i wieczór pełen wrazeń dał nam trochę w kość.
Spacer mariną bardzo się dłuzy bo wieczorny klimat jaki tu panuje mocno wciąga.
Spacer tak nam się przedłuzył ,że jeszcze tego wieczoru a właściwie juz singapurskiej nocy dotarlismy na Chinatown.
Są tu uliczne garkuchnie i stoliki pod gołym niebem, w powietrzu unosi się zapach jedzenia. Jest też największy w mieście tani food court z ok. 260 stoiskami z jedzeniem. Kilka ulic dalej znajdziemy kolejny duży i znany food court (lub hawker’s centre jak je tu nazywają), Maxwell.
Skoro tutaj dotarliśmy to poszukamy czegos do jedzenia.Znalezienie wolnego stolika w tym miejscu o tej porze graniczyło z cudem.Chodziliśmy więc jak te zbłąkane owce,co jakis czas mijając te same budy,żeby znaleść miejsce na kolację.
Nie wiem ile okrążeń zrobiliśmy w poszukiwaniu stolika i jedzenia wyglądającego na zjadliwe ale przy którymś okrążeniu zaczeli zwijać już żarcie więc zasiedliśmy w pierwszej lepszej jadłodajni,gdzie było zimne piwko i zamówiliśmy kilka potraw,które spodobały nam się na zdjęciach na całe sczęście były zjadliwe i to bardzo
Objedzeni do syta o niczym innym juz nie mysleliśmy jak o wygodnym łóżku na całe szczęście do hotelu nie mielismy daleko.
W Clowerku szybki prysznic,kawka i zimne piwko i możemy ruszać na podbój Singapuru.
Jest ukrop jak w piekarniku,jest juz ciemno a my planu na zwiedzanie nie mamy-chyba pierwszy raz nie przygotowałam się do wyjazdu
Niby naczytalam się tych róznych relacji ,niby wiedziałam gdzie co i jak ale do końca nie wiedzielismy co chcemy zobaczyć.
Najważniejsze były dla nas ogrody,marina,chinatown i generalnie chcielismy poczuc klimat tej wychwalanej metropoli.
Odpalamy mapę i ruszamy kierunek Fullerton Rd a właściwie w kierunku Merliona.Musimy jak najszybciej zobaczyć obiekt naszych westchnień-Marine Bay Sands -a z tego miejsca ma się prezentować pięknie.
Marina ,deptaki i widoki jakie się nam pokazują juz na początku zapierają dech w piersiach.
Gdzieś tam w oddali zaczyna się ukazywać malutki obraz Mariny Bay Sands
Wiemy ,że spędzimy tutaj sporo czasu
Hotel Fullerton prezentuje się okazale i co nas potem zaskoczy zdecydowanie ładniej w nocy niz w ciągu dnia
Dochodzimy do Merlion Park-głownego celu dzisiejszego wieczora.
Jest.....najpierw w tłumie turystów ukazuje się miniaturowy Merlion a tuz za nim singapurski olbrzym
Oj jest na co patrzeć.
A tak przy okazji legenda,którą uwielbiają nie tylko singapurczycy ale chyba wszyscy Azjaci...Dawno, bardzo dawno temu, w głębinach oceanu oblewającego ląd, na którym wieki później zbudowany został Singapur, mieszkał Merlion- olbrzymi potwór o głowie lwa, ciele ryby i oczach ziejących ogniem. Upodobał on sobie mieszkańców tych ziem i chronił ich, spalając swym ognistym spojrzeniem wrogów próbujących dobić do brzegu. Pewnego dnia, gdy nad ludzką osadą rozpętała się potężna burza, pioruny roztrzaskiwały domy jakby były zbudowane z zapałek, strugi wody i błota zalewały wioskę i nie było już nadziei, potwór wyłonił się z morskich głębin i osłonił ludzi swoim ciałem. W ten sposób ocalił osadę, a wdzięczni mieszkańcy uczynili go symbolem miasta, które powstało na tych ziemiach i zaczęli stawiać mu pomniki. Kiedy w 2009 roku w jeden z nich uderzył piorun, wzbudziło to ogromny niepokój przesądnych singapurczyków, miastu wróżono upadek, był to bowiem jawny znak, że mityczny opiekun stracił swoją moc. Singapur ma się jednak dobrze, więc może jednak to nie Merlion stoi na straży porządku tego niezwykłego miasta?
Legenda legendą ale widok przedni....i nawet po dłuższej chwili udało nam się zrobić zdjęcia na tle olbrzyma było to nielada wyzwaniem bo Cińczyków fotografujących się tam były tysiące a wiadomo Chińczyk musi mieć fotke w każdej pozie
Nie wiadomo kiedy zaczęła się zbliżać 21-sza a co za tym idzie pokaz laserów z hotelu Marina Bay Sands.
Robimy ostanie nocne fotki na tle obiektu westchnień i idziemy deptakiem wzdłóż mariny zająć dogodne miejsce do obejrzenia pokazu.
Nie wiem czy miejsca,w któych się zatrzymalismy były dobre do ogladania tego spektaklu ale wszystko zaczęło się tak nagle i z takim rozmachem,że stanelismy z opuszczonymi szczękami w zupełnie przypadkowym miejscu i zaniemówiliśmy z zachwytu.
Niestety zdjęcia nie przedstawią dokładnie tego co tam widzieliśmy
Hotel ukazał się pod postacią gigantycznego statku kosmicznego,zmieniajacego barwy w takt muzyki,która dobiegała do nas z przeciwległego brzegu.
Lasery umieszczone na dachu hotelu strzelały światłem w różnych kierunkach a gdzieś u stóp tego giganta fontanny właśnie tańczyły dla turystów.
Dziś nie było nam dane zobaczyć tych fontann ale spektaklu tego też nie odpuścimy
O jakich godzinach dokładnie jest pokaz tych laserów do dnia dzisiejszego nie wiem jestem tylko pewna 21-szej bo o tej porze ogladalismy go trzy razy
Właśnie tego wieczora,potem jeszcze spod hotelu i ostani raz z hotelowego basenu za każdym razem widok jest inny i za każdym razem jest wielkie wow .
Fajnie sobie powspominac uroki Sin. Zdjęcia nocne
No trip no life
Hej Żelku, ehh czytam tytuł i chyba nie wszystko na urlopie zagrało, jak trzeba ... szkoda. Z chęcią poczytam, co i jak.
Nelciu...postaram się,żeby Twoje wspomnienia jeszcze bardziej wróciły-chociaż tak troszeczkę
Wojtuś...nie było az tak bardzo zle ale pewnie jak bym Singapur połączyła z Tajlandią to by było idealnie
Zapraszam więc do moich wspomnień.
Pokaz obejrzany możemy ruszać deptakiem wzdłuż mariny w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia.
Kanjpki przy marinie odpuszczamy z wiadomych względów-jest tam dosyć drogo Zreszta nie mamy ochoty na jakieś wykwintne jedzenie-chcemy zjeść coś na szybko bo jesteśmy juz bardzo zmęczeni.
Długa podróż i wieczór pełen wrazeń dał nam trochę w kość.
Spacer mariną bardzo się dłuzy bo wieczorny klimat jaki tu panuje mocno wciąga.
Jak bym tam była wczoraj he he , Sin jest cool prowadż Kasia dalej
No trip no life
Spacer tak nam się przedłuzył ,że jeszcze tego wieczoru a właściwie juz singapurskiej nocy dotarlismy na Chinatown.
Są tu uliczne garkuchnie i stoliki pod gołym niebem, w powietrzu unosi się zapach jedzenia. Jest też największy w mieście tani food court z ok. 260 stoiskami z jedzeniem. Kilka ulic dalej znajdziemy kolejny duży i znany food court (lub hawker’s centre jak je tu nazywają), Maxwell.
Skoro tutaj dotarliśmy to poszukamy czegos do jedzenia.Znalezienie wolnego stolika w tym miejscu o tej porze graniczyło z cudem.Chodziliśmy więc jak te zbłąkane owce,co jakis czas mijając te same budy,żeby znaleść miejsce na kolację.
Nie wiem ile okrążeń zrobiliśmy w poszukiwaniu stolika i jedzenia wyglądającego na zjadliwe ale przy którymś okrążeniu zaczeli zwijać już żarcie więc zasiedliśmy w pierwszej lepszej jadłodajni,gdzie było zimne piwko i zamówiliśmy kilka potraw,które spodobały nam się na zdjęciach na całe sczęście były zjadliwe i to bardzo
Objedzeni do syta o niczym innym juz nie mysleliśmy jak o wygodnym łóżku na całe szczęście do hotelu nie mielismy daleko.
heee,rewelacyjny klimacik azjatyckiej metropolii !!! : )
czekam na CD...niecierpliwie ; ))
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav